Witajcie!
Znalazłem się w dość trudnej dla mnie sytuacji, może znajdę wśród Was jakąś cenną myśl, która choć trochę mi rozjaśni problem. Otóż wydaję mi się, że nie kocham mojej dziewczyny... ale od początku. Znamy się z Kasią od ponad 10 lat(mam 23 ona 25) i przez ten czas się przyjaźnimy. Jakieś 5 lat temu coś pykło i byliśmy ze sobą przez 2 miesiące. Niestety zawaliłem sprawę i się rozstaliśmy, trochę urwał sie nam kontakt, zwłaszcza jak potem znalazłem inną dziewczyną i byłem z nią przez 2,5 roku. Kiedy skończył się ten związek, wpadłem w mega dołek i zacząłem zawalać życie. Od zerwania odnowił mi się kontakt z Kasią, mega mi pomagała wyjść na prostą i zacząć ogarniać życie. Niestety nie było to do końca bezinteresowne, gdyż liczyła, że wrócimy do siebie. Dochodziło w tym czasie do jakichś zbliżeń i pomimo jej zapewnień, że liczy się z tym, że nic więcej nie będzie, pojawiał się cyklicznie temat związku. Ten stan trwał około 2 lat, po czym jakiś miesiąc temu postanowiłem dać szanse temu związkowi, gdyż stwierdziłem, że może poczuje coś do niej w bardziej sformalizowanej relacji, nie tylko przyjacielskiej. Muszę powiedzieć, że jest mega kobietą, zależy mi na relacji z nią, czuję się z nią związany i otrzymuję wsparcie, jednak dość często myślę o tym, że nie postrzegam jej jako partnerki. Nie wiem co mam robić, czy zakończyć tę relację, czy może przeczekać, w nadziei, że nadejdzie uczucie? Całkowicie zdaję sobie sprawę, że nikt za mnie nie podejmie decyzji, jednak może ktoś był w podobnej sytuacji. Byłbym wdzięczny za pomoc.
Pozdrawiam