Drodzy, forum czytam od lat, ale to mój pierwszy post. Jest coś, co spędza mi sen z powiek, i chciałabym poznać opinię innych. Padło na Was, ponieważ mam takie poczucie, że Was odrobinkę znam. Tym cenniejsza będzie dla mnie Wasza opinia. Chciałabym, żebyście mi napisali, co Wy zrobilibyście na miejscu mojej mamy, a także, jakie byłoby Wasze zdanie, gdyby chodziło o najbliższą Wam osobę. Ja wolałabym nie narażać się teraz na taką podróż, a nie mam chorób towarzyszących i jestem dużo młodsza! Mama ma teraz dokładnie drugie tyle lat co ja.
Moja mama, która lada dzień skończy 72 lata i ma choroby towarzyszące, w tym astmę i problemy z sercem (pozostałe trzy choroby pomijam, bo wydaje mi się, że są mniej groźne w kontekście koronawirusa), przebywa obecnie w USA. Wyjechała na początku stycznia, miała wrócić z końcem marca. Mama jest u mojej siostry. Siostra ma troje dzieci, jej starszy syn nie chodzi do szkoły od poniedziałku, siostra teraz nie pracuje, a jej mąż przeszedł na pracę zdalną. Innymi słowy, cała szóstka przebywa w domu. Zakupy robi albo siostra, albo szwagier, gdy wychodzą na dwór, żeby się przewietrzyć, zachowują wskazaną odległość. (Czy tak jak ja uważacie, że moja mama powinna zakładać maseczkę (tak wiem, maseczka jest dla zarażonych, ale lekarze i pielęgniarki jednak noszą) i rękawiczki, gdy wychodzą na powietrze? Na tę chwilę mają tylko jedną maseczkę dla mamy na ewentualną podróż, ale jest internet).
Na początku pobytu mama śmiała się, że oni mieszkają jak w getcie. Do najbliższego sklepu jest na tyle daleko, że trzeba jechać autem. Ich blok ma tylko jedno piętro, oni mieszkają na parterze. W całym stanie osób zarażonych jest na tę chwilę 207, 3 osoby zmarły. W poniedziałek liczba zarażonych w ich mieście wynosiła 6–10. Nie wiem, jak dokładnie wygląda sytuacja u nas, bo teraz niestety podają już tylko województwa. Mieszkamy 90 km od centrum stolicy, na granicy miasta, na wsi. Przerzuciliśmy się z mężem na lokalny sklepik, do którego mamy jakieś 300 m. Gdyby mama mogła się teleportować, w domu byłaby bezpieczniejsza (ja od tygodnia pracuję zdalnie, mąż dojeżdża do pracy rowerem, codziennie mierzą mu tam temperaturę, zawód, który wykonuje nie należy do tych ryzykownych, pracuje blisko domu, omija centrum).
Mama chciałaby wrócić do Polski, podjęli jakieś kroki w tym kierunku, ale decyzja jeszcze nie zapadła. Mnie na myśl, że mama miałaby teraz pokonać blisko 10 tys. km, być prawie 10 godzin w samolocie i przebywać na dwóch lotniskach (lotnisko w Stanach jest jednym z większych na świecie!), ogarnia przerażenie. Pomijam kwestię powrotu do domu z lotniska, który zawsze odbywa się dwoma pociągami, a sama podróż pociągiem trwa blisko dwie godziny, bo jeżeli mama zdecyduje się na ten nierozsądny krok, postanowiłam, że zamówię taksówkę. To jedyne, co mogę ze swojej strony zrobić, żeby zminimalizować ryzyko. Nie mam prawa jazdy, więc nawet pożyczenie od kogoś auta odpada, zawsze albo ja, albo mąż wracaliśmy z mamą pociągiem. Żeby dostać się do pociągu, trzeba jednak pokonać większą odległość niż do auta i iść przez pół lotniska. W przypadku taksówki, o ile mnie pamięć nie myli, w zasadzie prosto z przylotów można wyjść na zewnątrz. Obawiam się jednak, że ta cała taksówka będzie psu na budę, bo największe ryzyko zarażenia jest na lotniskach czy w samolocie. Zakładam, że na lotniskach nie ma teraz tłumów, ale mimo wszystko...
Mama chce wrócić, bo jeśli sprawdzi się najgorszy scenariusz, będzie w szpitalu sama, a języka nie zna. Ja się obawiam, że jeżeli mama zdecyduję się na taką podróż, to ryzyko zarażenia i szpitala będzie nieporównywalnie większe. Tak wiem, tam byłaby jakąś cudzoziemką bez języka. Tak, rozumiem mamy obawy i emocje, szczególnie te, które jej towarzyszą na myśl o czarnym scenariuszu tam, ale uważam, że w tej sytuacji nie należy kierować się emocjami, tylko wybrać rozwiązanie obarczone mniejszym ryzykiem. A obawiam się, że ryzyko związane z powrotem jest zdecydowanie większe. Mam nawet wrażenie, że taka podróż w takim momencie ma rys samobójczy.
Czytałam, że ryzyko zarażenia koronawirusem w przypadku osób przed czterdziestym rokiem życia wynosi 0,2%, a w przypadku osób po siedemdziesiątce aż 10%. Jeśli do tego dodać choroby towarzyszące... Dlatego tak się boję tej podróży.
Czy ja przesadzam? Komu za bardzo pracuje wyobraźnia? Mnie (ryzyko związane z podróżą) czy mamie (ryzyko związane z pobytem w szpitalu w Stanach)? Jakie jest Wasze zdanie?