To najgorsza grupa zawodowa z jaką przyszło mi się zmierzyć. Przeświadczeni o swojej nieomylności, świetności, o mocy upokarzania i ironizowania. Nie znoszę ich wszystkich. Nie umiem powiedzieć ani jednego zdania pozytywnego. Syn ma papier dysleksja, problemy z koncentracją. Papierem mogę se podetrzeć...
Dostaje uwagę w dziennik bo jest rozkojarzony (zaburzenia koncentracji!), że robi za wolno, że nie pracuje jak reszta. Dziś poprosiłam o wyrozumiałość. Napisałam na dziennik elektr. do nauczycielki. Pani przeczytała mój list na forum klasy piątoklasistów. Hahahah, jak wesoło było! Syn przyszedł załamany.
Materiał jest przeogromny. Syn nie ogarnia, nie daje fizycznie rady. Pomagam mu. Uczył się tydzień bity do klasówki z historii. Uczyłam się razem z nim. Dostał 3. Okej 3 to 3. Ale do cholery ile pracy trzeba byłoby włożyć żeby dostać 4. Albo 5. Nie jest oceniany trud, chęci, zapał. Tylko efekt.
Rysuję mu z plastyki, robię z techniki. Dlaczego? W tym tygodniu ma 5 klasówek (w tym dwie oceny chce poprawić). Wszystko przedmioty kobyły. Kogo to interesuje że parę klasówek dziennie? Psa z kulawą nogą! A pracy jeśli nie przyniesie - pała.
Dwói poprawić nie wolno. Tylko pałę. Więc albo lecisz na dwójach wkładając maksimum wysiłku albo na pałach i poprawiasz na 4 i 5 (wiesz co będzie).
Szkoła to koszmar. Zaczynam mieć nerwicę przez nią.
Odpuścić? przy jego deficytach, wiem, że syn nie poradzi. Zacznie się wycofywać, wpadnie w dół, zapomni raz drugi, za zapominanie jest pała, nie zda. Ślęczę wiec z nim. On nie sprzeciwia się. Cieszy się, ze ktoś mu tłumaczy, ogarnia ogrom w szkole. mamy dobry ze sobą kontakt. Dostaje potem dobre oceny z których jest dumny. Ale do cholery, jakim kosztem??? Mam dość tej cholernej szkoły, dość jego nauki, dość nauczycieli którzy nie widzą nic poza swój zakres materiału, poza swoje własne przeświadczenie. Nie poznałam ani jednego mądrego, spokojnego pedagoga, który chciałby ze mną porozmawiać. Nim zdążę otworzyć gębę dostaję słowotok. Jest jeszcze pan pedagog. Zakrzyczany przez nauczycieli. Może gówno. Przychodzi po prostu do pracy i wychodzi.
Iść do dyrekcji?? haha dobre sobie. Już byli tacy. marnie skończyli. Ręka rękę myje. Rodzic zostaje sprowadzony szybko do parteru, razem z dzieckiem.
Całkowity bezsens. Mam dość. mam dość wszystkiego.
Evvva, wyobraź sobie, że nauczyciele też są mocno obciążeni systemem. Oni też są wsadzeni w ramy, w system ocen, w wymagania przedmiotowe. To nie jest takie proste. Mogą pomóc uczniowi, który nie daje rady, ale kosztem innych. Plus znając życie lecą z materiałem, bo inaczej by się nie wyrobili z tym, co mają zrobić. Takie są realia i to też nie do końca jest ich wina. Taki system.
Jedyne, gdzie warto zareagować, to ta pani, która przeczytała przy dzieciach Twój list. Tutaj warto porozmawiać i z panią i z dyrektorem szkoły, bo takie coś nie powinno mieć miejsca.
Czy są w tej szkole jakieś zajęcia wyrównawcze dla słabszych dzieci? Może tutaj nauczyciele mogliby poświęcić więcej czasu Twojemu dziecku?
Ewentualnie może warto pomyśleć o jakiejś szkole dla dzieci z trudnościami, gdzie klasy są mniejsze, a nauczyciele mają więcej czasu na każde dziecko?
W ostateczności zawsze zostaje edukacja domowa. Są specjalne placówki, gdzie takie dzieci mogą przychodzić i są tam nauczyciele, którzy im pomagają.
Mam od lat dysleksję. Nigdy nie miałam problemów z nauką. Jedynie z pisownią, tzn przestawianie liter. Z czytaniem w życiu. Podobnie z językami obcymi. Po 2 wielu rodziców załatwia dzieciom papiery na wszystko co jest dys. Nie ważne czy mają jakiś deficyt czy nie. A to że 2 się nie poprawia to norm, chyba że na studiach. Po [rostu widać chłopak nie ma zacięcia do nauki. Może będzie lepszy w sporcie czy w przedmiotach artystycznych.
Nauczyciele wsadzeni w ramy? Każdy tkwi w jakimś ramach. I Ty i ja. Ale na Boga nikt nie krzywdzi drugiego. A tak odczuwam szkołę. Jako krzywdę wymierzoną wobec mojego dziecka. Uczeń ma obowiązek być skupiony, chętny do pracy, aktywny i rozmowny. Na koniec ma pięknie pokazać efekt swojej pracy. Zero empatii, zero rozczulania się.
Ale już u nauczycielstwa wyrozumiałość trzeba okazać. Nie muszą codziennie być skupieni, chętni do pracy, aktywni i rozmowni. Chętni za to do podwyżek. To i owszem, Tu aktywność po cholerze.
Jak masz pretensje to zapisz syna do szkoły prywatnej, gdzie jest po 8 dzieci, albo zostaje ci edukacja domowa. Roszczeniowi rodzice to też jest problem...
Czekolada.. Ty nie miałaś problemów. Mój syn ma. Każdy jest inny, nie? Tak, zacięcia do nauki nie ma. Lubi matmę, cała reszta jest mu problemem. Wiec nad całą resztą siedzę. I szlag mnie trafia bo czytam i za cholerę nie rozumiem co autor ma na myśli w podręczniku. A muszę mu przełożyć na język który złapie.
No to niech więcej czyta. Ze mną też rodzice czytali. Czy pisali. Żyję. Studia skończyłam, jedne, drugie, trzecie. Prawda jest taka, że pani w klasie ma 30 dzieci i musi każdego dopilnować tak samo, a lekcja ma 45 minut. Nie będzie się roztkliwiać nad 1 dzieckiem, które nie nadąża.
Prywatnej nie ma w moim mieście, z resztą nie stać mnie byłoby na nią. To jest własnie problem. Ja widzę problem. Ty widzisz roszczenia. Ja potrzebuję pomocy razem z dzieckiem, nie Twój problem wiec lepiej przypiąć łatkę roszczeniowy rodzic. W którym miejscu z mojej strony padło roszczenie niesłuszne. Wskaż?
Evvva, oni nie mają czasu się rozczulać. Serio. Próbowałaś kiedyś się postawić po tej drugiej stronie? Masz 45min i 25 dzieci. Ogarnięcie wszystkich w tak krótkim czasie jest praktycznie nierealne. Klasy powinny być mniejsze, czasu na przedmiot powinno być więcej, ale zawsze jest coś za coś, a dzieci chcą ze szkoły jak najszybciej wyjść zamiast spędzać w niej więcej niż konieczne. Mnie się zdarzyło kilka razy prowadzić różne zajęcia w grupach dzieciaków i jest to ciężkie.
A teraz dorzuć do tego jeszcze to, że jest konkretny program, wymagania przedmiotowe, system oceniania, wymogi, ile tych ocen ma być i z czego, ćwiczenia do zrobienia, materiał do przerobienia, a nad głową wisi widmo tego, że jak się nie wyrobisz z materiałem, to nikt już dziecka tego nie nauczy.
Ja rozumiem to, że jesteś rozżalona, ale czasami warto popatrzeć na to, jak jest po drugiej stronie płotu, a wcale fajnie nie jest. Nauczyciele pracują za marne pieniądze na jakieś kosmiczne części etatu. Szczególnie ci nauczyciele, którym się jeszcze chce. Robi się takie sito, że wychodzą z tego zgorzkniali ludzie, którym się już nie chce bujać z dzieciakami. Tak to z tej drugiej strony wygląda.
Przychodzą nauczyciele po studiach z wiedzą, z energią, tacy, którym się jeszcze chce pracować dla idei, którzy nie są przeżarci przez system i mogliby zmieniać świat. I nie mają gdzie pracować. Dostają jakieś mikroskopijne części etatu, muszą jeździć do 5 różnych szkół żeby im się uzbierało 2500zł na rękę na miesiąc. W pewnym momencie przestaje im zależeć. Każdemu by przestało. W pewnym momencie przestają być chętni do rozmowy z kolejną matką, która przyjdzie ich ochrzaniać, bo dziecko dostało 3 a nie 5. Bo roszczeniowi rodzice to plaga naszych czasów i jeżeli nie ma się po swojej stronie dyrekcji, to czasami ciężko jest z takimi się jakkolwiek porozumieć. System jest zły.
Zresztą rozżalenie rozżaleniem, ale wyobraź sobie, że pracujesz na jakąś tam część etatu, dostajesz 500zł miesięcznie na rękę, lecisz na umowie zlecenie, bo nie dadzą Ci nic innego i musisz z energią podejść do kilkudziesięciu dzieciaków, z których każde ma jakiś problem z tym, co się w klasie dzieje. Ile by Ci starczyło cierpliwości? Ja miałam takie momenty, że wymiękałam po 15minutach.
Zresztą cały system nauczania jest zły i skupia się na wciśnięciu dziecka w konkretne ramy zamiast oferować mu rozwój taki, jaki jest mu potrzebny i do jakiego ma predyspozycje.
10 2020-02-26 21:15:10 Ostatnio edytowany przez czekoladazfigami (2020-02-26 21:16:56)
Choćby te, że nauczyciele ma się szczególnie zająć twoim dzieckiem kiedy on nie ma czasu i możliwości. Musi zrealizować podstawy programową. Twoje dziecko ma osiągnąć określone wyniki w nauce i za to dostaje ocenę. Nie ma wyników dostaje 2 proste.Czysta matematyka...
Najwyżej zostanie na 2 rok w tej samej klasie. Może wtedy nadgoni materiał.
Evvva, co do tej roszczeniowości jeszcze, to popatrz, jaki jest ton Twojej wypowiedzi. Roszczeniowość to nie tylko to, co mówisz, ale to, w jaki sposób mówisz. A Ty tutaj nas atakujesz, chociaż nikt nic Ci nie zrobił.
To nie roszczenia. To desperacja. Jestem umordowana szkołą. I nie wiem jak pomóc sobie, jak pomóc dziecku. Żeby chociaż skończyły się te uwagi, zwracanie uwagi, ironizowanie, byłoby prościej. Syn nabrałby choć odrobinę odwagi. A tak nawet to leży. Boi się. Najchętniej zwiałby z tej szkoły a ja razem z nim.
To przejdź na edukację domową. Teraz jest znacznie łatwiej to załatwić niż kiedyś.
14 2020-02-26 21:56:43 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2020-02-26 21:57:51)
Najpierw było dzieciństwo. Niełatwe, z rodzicami często i chętnie używającymi przemocy, i psychicznej, i fizycznej.
Później była depresja.
Niedawno rozstanie z człowiekiem, który wydawał się być niemal ideałem.
Teraz nadchodzi nerwica, a z postów agresja bije po oczach. Tak. Wiem. To efekt frustracji.
Pytasz o to, jak sobie pomóc. Sposób, wielokrotnie proponowany na forum, znasz od lat, ale podjęłaś decyzję, by być "Zosią samosią". Upychanie w najgłębsze zakamarki trudnych emocji już nie przynosi korzyści. Po raz kolejny okazuje się, że przeszłość negatywnie ingeruje w teraźniejszość. Może jednak pora na zmianę decyzji?
Tak. Wiem. Wątek jest o trudnościach syna w szkole. Jest także o Tobie i Twoich kłopotach.
Co do syna. Co stało się, że syn, który tak chętnie chodził do szkoły, tak dobrze się uczył w klasach młodszych, ma problemy? Przecież i wówczas był dyslektykiem, i miał kłopoty z koncentracją. Co różni nauczycieli z młodszych klas od tych obecnych? Dlaczego wówczas mogłaś z nimi się porozumieć, a teraz już nie?
Przed jakąkolwiek rozmową (na temat syna i jego kłopotów) z jakimkolwiek pedagogiem, pozbądź się złości, bo inaczej będziesz, tak jak tutaj, odbierana jako roszczeniowa. Poupychane po kątach uczucia sięgnęły zenitu i dają o sobie znać w najmniej sprzyjających momentach.
Jeśli spokojna rozmowa z pedagogami w obecnej szkole nie przyniesie efektów, a w Twym mieście jest jeszcze inna szkoła podstawowa, to przenieś syna.
Dzieki wielokropek . Dzięki Tobie nigdy wiecej nie odezwę sie na tym forum. bo wiem ze to całkowoity bezsens. Pa, żegnam.
Dzieki wielokropek . Dzięki Tobie nigdy wiecej nie odezwę sie na tym forum. bo wiem ze to całkowoity bezsens. Pa, żegnam.
Pozwól sobie pomóc. W czym leży problem - dobrze wiesz.
Nie marnuj więcej czasu. Nie zasłaniaj prawdziwego problemu wymyślonymi. Nie obrażaj się za prawdę. Otwórz oczy i działaj.
Dzieki wielokropek . Dzięki Tobie nigdy wiecej nie odezwę sie na tym forum. bo wiem ze to całkowoity bezsens. Pa, żegnam.
Nie wiem o co się obrażasz. Post Wielokropka jest niezwykle wyważony, pomocny i trafny.
Jak go przeczytać na spokojnie to można z niego wyciągnąć tylko same korzyści i dobre wskazówki.
Nie wymagasz od niego za duzo? Nie kazdy bedzi lekarzem, skakał na nartach jak Małysz czy miał swiadectwo z paskiem. Mam dwoje dyslektyków i nie przykręcam im sruby, dzieci nie sa zestresowane, nie mają problemow ze szkola, choc swiadecto sklada ze z 4 ocen dopuszczajacych, 6 ocen dostatecznych, czworki z religii i piątki z w-f. Odpuść sobie i im. Tylko nieliczni mogą zostac prawnikami, lekarzami czy inzynierami, Twoj syn nie musi, ważne by byl szczesłiwy w zyciu, a uwagi schowaj do szafy, za 20 lat bedziecie sie z nich smiac.
Prywatnej nie ma w moim mieście, z resztą nie stać mnie byłoby na nią. To jest własnie problem. Ja widzę problem. Ty widzisz roszczenia. Ja potrzebuję pomocy razem z dzieckiem, nie Twój problem wiec lepiej przypiąć łatkę roszczeniowy rodzic. W którym miejscu z mojej strony padło roszczenie niesłuszne. Wskaż?
Niestety szkoła powinna przygotowywać ucznia do życia. A życie się z nami nie cacka, tylko kopie w d. W pracy zawalisz raz drugi, to polecisz. Bierzesz kredyt, nie doczytasz małych druczków, to cię zlicytują. Nauczyciel ma w klasie 30 dzieci. Jedne bardziej zdolne, inne mniej. System zabrania segregacji dzieci, nakazuje realizację materiału, wymaga wyników na egzaminach. Jak nauczyciel będzie się cackał z twoją opóźniona pociecha z, to zdolny uczeń nie pozna całości materiału. Co jest bardziej niesprawiedliwe? Zabrać zdolnemu to na co ma szansę, czy pogodzić się z tym że ktoś nie osiągnie tego co i tak jest nie dla niego? A może jednak lepiej byłoby podzielić dzieci na te zdolniejsze i te mniej zdolne?
System jest jaki jest. Nikomu nie zależy na jego poprawie, bo to pociągnęłoby za sobą gorszy PR i większe koszty. A tak poszczuje się nauczycieli na uczniów, rodziców na nauczycieli, policjantów na strażaków i nadwyżkę budżetową przytuli na prywatne konto. A ty możesz szczekać dowoli, bo system jest dla średniaków. Niszczy zdolnych zabijając ich talenty i słabeuszy odbierając im resztkę chęci do nauki.
Po prostu możliwości dzieciaka rozminęły się oczekiwaniem rodziców. Przykro mi ale nie wiem jak można się uczyć do klasówki 5 podstawówki przez tydzień. Tyle czasu to ja się uczyłam do rocznych przedmiotów na studiach... Moim zdaniem trzeba szukać pomocy u specjalistów. Być może dysleksja to nie jedyny problem. Z drugiej strony istnieje też możliwość, że po prostu chłopak jest mało zdolny. I niestety całe życie będzie musiał tyrać na 3 z historii. Trudno nie zostanie prawnikiem czy historykiem. Na tym świat się nie kończy. Ba nawet jak pójdzie do zawodówki. Spoko. Jak będzie dobrym fachowcem to super perspektywy przed nim.
Jeżeli posiadasz opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej i przedstawiałaś ją w szkole, możesz zwrócić się z pytaniem, w jaki sposób nauczyciele dostosowują wymagania edukacyjne do indywidualnych potrzeb i możliwości psychofizycznych ucznia. Muszą opracować odpowiedni "papier" z każdego przedmiotu. Standardowo przy dysleksji jest to wydłużony czas pracy i większa tolerancja błędów. Rozmowy z nauczycielami przeprowadzaj spokojne.
Przeanalizuj sama opinię ponownie i również dostosuj swoje metody pracy z dzieckiem w domu do zawartych tam wskazówek. Piszesz o dysleksji i problemach z koncentracją ale wydaje mi się że w opinii powinno też być podane jak kształtują się możliwości intelektualne dziecka. Czy są przeciętne, powyżej czy poniżej normy. I dopasuj do tego stawianą poprzeczkę. Jeśli chcesz pomóc synowi, sama musisz stać się jego terapeutą. Bardzo wiele można wypracować z dzieckiem w ramach jego możliwości. Tylko to kosztuje dużo czasu i cierpliwości. Ciekawi mnie np jak uczyłaś się z nim tej historii przez tydzień. Ile minut, w jaki sposób. I czy w ogóle dał radę skoncentrować się na temacie. I nie chcę żebyś tu odpowiadała. Tylko tak naświetlam temat bo są różne pomoce do nauki, które ułatwiają naukę i czynią ją atrakcyjniejszą.
Jeżeli posiadasz opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej i przedstawiałaś ją w szkole, możesz zwrócić się z pytaniem, w jaki sposób nauczyciele dostosowują wymagania edukacyjne do indywidualnych potrzeb i możliwości psychofizycznych ucznia. Muszą opracować odpowiedni "papier" z każdego przedmiotu. Standardowo przy dysleksji jest to wydłużony czas pracy i większa tolerancja błędów.
Papier opracowali, wypieki dyrektorowi sowieckiego segregatora z bardzo ważnymi papierami i koniec tematu. Jak masz trzydziestu uczniów w klasie, z tego dwóch dyslektyków, dyskalkulik, dysgrafik, dysmóżdżyk, to nie poprowadzisz równolegle pięciu lekcji. Kogoś trzeba zwyczajnie olać.
Ja nigdy nie brałem udziału w matematyce. Po prostu nauczycielka zakazała mi się wypowiadać, bo inni też coś muszą robić. Więc całą podstawówkę siedziałem w kącie i czekałem. Jak wszyscy, łącznie z nauczycielką się poddali, to wolała mnie do tablicy i ja pokazywałem jak rozwiązać zadanie. Po miesiącu miałem rozwiązane zadania do końca roku, bo z nudów trzaskalem sobie zadania matematyczne. Szkoła nie była dla mnie, ale za to nauczyła mnie, że ludzie bywają tępi jak obuch i należy to uszanować i na nich poczekać.
I tak, jak to mówi pewna znajoma, mądry zawsze ustępuje głupszemu i idioci rządzą światem.
Ja nie znosiłam jak mnie coś nudziło w szkole. Dlatego namiętnie czytałam książki pod ławką. Np. Panu od wos -u nie przeszkadzało, to samo historia. Jak coś pytali to widziałam bez problemu. Jedyna moja męka to biologia i chemia. Zero jakichkolwiek zainteresowań, minimum socjalne było zrobione i oceny w granicach 3 czy 4 ogarnienie.
Przy dysleksji bardzo ważne jest czytanie, bo z tym na początku jest problem i droga przez mękę. Na szczęście miałam to szczęście, że jako dzieciak strasznie pokochałam książki. I od 2 klasy pochłaniałam wszytko co wpadło mi w ręce. Od Pana Samochodzika, po Puszkina...Ale to były czasy bez internetu i w wakacje trzba było sobie czas zorganizować...
24 2020-02-27 09:40:17 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2020-02-27 09:41:31)
Problemy z dysleksją są takie, że często rodzice używają ich jako usprawiedliwienia tego, że dziecko nie jest w stanie czegoś zrobić. Tymczasem taki papier powinien motywować rodziców do większej pracy z dzieckiem w domu. Nauczyciel co najwyżej powinien dawać takiemu dziecku dodatkowe ćwiczenia, żeby dziecko miało materiał do tej pracy z rodzicem.
Sorry, na studiach i w pracy nikt Cię nie pyta czy jesteś dys. Masz pracować tak jak inni.
edit.
Ja tak miałam z czytaniem kiedy przyszłam do zerówki i potem do 1 klasy, czytanie nie było dla mnie żadnym problemem, połykałam książki hurtowo, a reszta dopiero się uczyła. Jak były czytanki na zadanie to oni dostawali 2 zdania, a ja 2 strony. Ale to było nużące na dłuższą metę.
No niestety mimo ćwiczeń bazgrzę, jak kura pazurem. Trudno. Jakoś z tym żyję. Ale umiejętność czytania ze zrozumieniem to jednak jest dość ważna, bo jak ktoś ma się czegoś nauczyć skoro nie rozumie poleceń...
Problemy z dysleksją są takie, że często rodzice używają ich jako usprawiedliwienia tego, że dziecko nie jest w stanie czegoś zrobić. Tymczasem taki papier powinien motywować rodziców do większej pracy z dzieckiem w domu. (...)
W księgarniach i na stronach internetowych jest mnóstwo pomocy do pracy dla dyslektyków (i ich rodziców/opiekunów), podane sposoby, ćwiczenia. Sęk w tym, że rodzice zbyt rzadko (jeśli w ogóle) do tych wzorów sięgają, twierdząc, że "Nie dość, że dziecko ma kłopoty z czytaniem i pisaniem, nie dość, że musi się więcej uczyć niż jego koledzy, to jeszcze mam z nim się bawić w durne zabawy!".
No niestety mimo ćwiczeń bazgrzę, jak kura pazurem. Trudno. Jakoś z tym żyję. Ale umiejętność czytania ze zrozumieniem to jednak jest dość ważna, bo jak ktoś ma się czegoś nauczyć skoro nie rozumie poleceń...
A tam sposób pisania to akurat pikuś, myślałam bardziej o czytaniu czy o problemach z koncentracją, które w pracy mogą powodować więcej problemów.
Czekolada, a próbowałaś kursu kaligrafii? może by pomogło.
28 2020-02-27 10:19:21 Ostatnio edytowany przez czekoladazfigami (2020-02-27 10:21:09)
W wieku 30 lat. Ręcznie to ja spisuję w zasadzie tylko listę zakupów. I Ewentualnie wypełniam jakiś druczek raz na jakiś czas. To nie jest tak, że nie da się mnie przeczytać. Po prostu pismo nie jest tak równie i schludne jakbym chciała. Największy problem miałam z cyrylicą, bo tam bardzo ważne jest odpowiednie łączenie liter.
Rozumiem ja też niespecjalnie lubię swój charakter pisma, ciągle pracuję nad tym, żeby był ładniejszy. Ale nigdy nie miałam zdiagnozowanej dysleksji.
30 2020-02-27 11:17:35 Ostatnio edytowany przez SaraS (2020-02-27 11:19:03)
Jak czytam o przeogromnym materiale i klasówkach - kobyłach w klasie piątej, to mi się śmiać chce. Oceny mają odzwierciedlać stan wiedzy, a nie ilość pracy. To nie przedszkole, gdzie za to, że dziecko coś robiło, dostało uśmiechniętą buźkę.
A roszczeniowość z posta aż bije. Zwracanie szczególnej uwagi na ucznia, gdzie jest ich w klasie pewnie koło trzydziestki, a lekcja trwa 45 minut? Polecam policzyć, ile minut szczególnej uwagi może maksymalnie przypaść na jedno dziecko, nawet nie biorąc pod uwagę wejścia do klasy, rozpakowania się itp.
Parę lat temu trochę po znajomości dawałam korki chłopcu starszemu o 2 lata od syna autorki. I tam matka też narzekała na ogrom materiału, liczbę sprawdzianów itp., chłopiec też oczywiście miał "jakieś dys", a prawda była taka, że był po prostu wybitnie niezdolny, a do tego miał potworne zaległości. Korki początkowo miały być z pięciu przedmiotów, z których młody był zagrożony, w praktyce wyszło, że w wolnym czasie ogarnialiśmy zagrożenia na poprawy, a na bieżąco uczyłam go ze wszystkiego innego, żeby przypadkiem liczba zagrożeń nie wzrosła. Trwało to jakiś miesiąc, do wystawienia ocen, jakimś cudem się udało, ale za każdym razem byłam zaskoczona czymś nowym - generalnie nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, do jakich braków można dopuścić u dziecka, wierząc święcie w to, że nauczyciele są źli i za dużo wymagają, a w konsekwencji "odpuszczając" dziecku, mimo że niby coś się z nim tam robiło. I tak np. trzynastolatek, który miał zaliczyć czas przeszły na angielskim, nie znał czasów w języku polskim, a kiedy braliśmy się za fizykę, najprostsze wzory, to wychodziło na jaw, że nie jest w stanie rozwiązać równania typu 5 + x = 7. Albo że nigdy nie słyszał o grawitacji.
I ja tu, szczerze mówiąc, widzę to samo. Jeżeli matka wychodzi z założenia, że szkoła jest krzywdą wymierzoną w jej dziecko i sama ma problem ze zrozumieniem materiału dla jedenastolatków (co, oczywiście, będzie utwierdzało w przekonaniu, że tego wszystkiego jest za dużo i za trudne dla dziecka), to tak się skończy. Uczniem, który niby coś tam z mamą będzie robił, ale w przeświadczeniu, że jak się nie uda, to dlatego, że materiału jest ogrom itp. Czyli - nie jego wina. Wina nauczycieli, systemu i czegokolwiek innego, co nie patrzy na niego tak, jak by matka sobie życzyła. Nic nowego.
31 2020-02-27 11:46:29 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-02-27 19:04:10)
Tak zupełnie przypadkiem zajrzałem do tego wątku..Zdumiewa mnie za każdym razem, co rodzicielstwo potrafi zrobić z człowiekiem.
Z całym szacunkiem dla wszystkich dzieci mających problemy z pisanie czy czytaniem, ale takie opinie to czyste uogólnianie i szafowanie bzdurnymi stereotypami. Z jakiej racji nauczyciel czy cała szkoła ma się specjalnie dostosowywać do poziomu jednego dziecka, mając pod ręką dziesiątki czy setki innych, które tez trzeba czegoś nauczyć? Z nauczycielami jest tak jak z lekarzami: wszyscy zaczynają wieszać psy na jednych i drugich, winiąc ich za wszystkie możliwe niepowodzenia, podczas gdy winny jest prawie zawsze system. Nauczyciele muszą realizować dany program, choć pewnie gdyby mogli, to sami zmieniliby wiele w metodzie nauczania czy podejściu do uczniów. Mam w rodzinie i wśród znajomych kilku nauczycieli. Za każdym razem, jak słyszę, że nauczyciele to mają sielsko anielsko, bo tyle wolnego, pracują tylko w szkole, to ogarnia mnie jednocześnie pusty śmiech i współczucie dla osób wygłaszających takie opinie. Zwalanie przez rodziców winy za niepowodzenia w nauce dziecka na wszystkich wokoło, tylko nie na to, ze dziecko po prostu nie nadąża za resztą, to czysty nonsens. Jeśli dla kogoś szkoła, nauczyciele i nauka jest z definicji niepotrzebna, to niech znajdą lepszy sposób na edukację swojego dziecka. Nie wszyscy pedagodzy to tacy z powołania, ale na miłość boską, nie oceniajmy wszystkich jedną miarą! Jeżeli jedno dziecko w klasie na 30 osób ma problemy czy zaległości to od razu będziemy winić za to nauczycieli czy program nauczania, zamiast pogodzić się z faktem, że nasz pupil nie musi dorównać koniecznie wszystkim pozostałym..
Jak masz pretensje to zapisz syna do szkoły prywatnej, gdzie jest po 8 dzieci, albo zostaje ci edukacja domowa. Roszczeniowi rodzice to też jest problem...
Każdy kto płaci podatki ma prawo posłać dziecko do szkoły państwowej. Więc przestań się wymądrzać.
Mało tego rodzic ma prawo krytykować i sprawdzać.
33 2020-02-27 21:13:28 Ostatnio edytowany przez SaraS (2020-02-27 21:29:32)
Oczywiście, że ma prawo. Sęk w tym, że opinia na temat nauczania rodzica mającego problem ze zrozumieniem treści z podręcznika dla klasy piątej jest tak samo wiarygodna jak moja o czymkolwiek związanym z motoryzacją (umiem określić kolor auta).
34 2020-02-27 21:35:29 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2020-02-27 21:38:42)
czekoladazfigami napisał/a:Jak masz pretensje to zapisz syna do szkoły prywatnej, gdzie jest po 8 dzieci, albo zostaje ci edukacja domowa. Roszczeniowi rodzice to też jest problem...
Każdy kto płaci podatki ma prawo posłać dziecko do szkoły państwowej. Więc przestań się wymądrzać.
Mało tego rodzic ma prawo krytykować i sprawdzać.
Każdy ma prawo krytykować, ale zanim to zrobi, dobrze byłoby aby sam sobą coś reprezentował. Niestety, większość ludzi kompletnie nic nie wie o tym jak szkoła funkcjonuje, nie potrafi ogarnąć nawet podstaw materiału i uważają, że skoro oni nie potrafią się podpisać i żyją, to gówniakowi też ta szkoła do niczego nie potrzebna. Ich genialne dziecko które siedzi cały dzień przy kompie ma dwóje z informatyki, więc to nauczyciel jest głupi. Biologia? Po co to komu? Tyle co mu potrzeba nauczy się na dziewczynach. Historia? I tak ksiądz mówi że zafałszowana, a spośród tych dat które rodziciel wkuwał przez lata i tak nic nie pamięta. No i tak to leci. Nauczyciele są głupi, leniwi, jak który tatuś bardziej krewki, to i jakąś [wulgaryzm] rzuci... A potem tak wychowany geniusz idzie w życie i płodzi kolejnych geniuszy.
No i wszyscy [wulgaryzm] na szkołę bo niczego nie uczy. Każdy wie czego i jak powinna uczyć i każdy chce kontrolować jej funkcjonowanie.
Evvva, mniej więcej wiem co przechodzisz. Mój syn ma ADHD więc zaburzenia koncentracji znamy
Czy myślałaś może o szkole integracyjnej?
Jeśli uda Ci się załatwić orzeczenie o kształceniu specjalnym masz szanse na nauczyciela wspomagającego i Twój syn trafi do mniejszej klasy niż standardowe 30 osób.
Faktem jest, że nauczyciel ma ogromny wpływ na rozwój dziecka. My na razie mamy szczęście bo syn trafił na dwie świetne nauczycielki, które rozumieją jego zaburzenia. W przyszłym roku trafi do starszej klasy i nauczyciele się zmienią ale na razie jest świetnie.
Chciałam więc powiedzieć, że nauczyciele mogą być naprawdę różni ale to niestety trochę kwestia szczęścia na kogo się trafi.
Wracając do kwestii kształcenia specjalnego to może warto rozważyć też terapię? Terapeuta może przyjść do szkoły i pokazać nauczycielom różne techniki radzenia sobie z dzieckiem. Być może rozmowa z kimś "z zewnątrz" odniesie lepszy skutek niż z rodzicem?
U nas na koncentracja bardzo pomagają też leki. Różnica po nich jest nie do opisania.
Oczywiście mówimy o przypadkach zdiagnozowanych przez lekarza.