IsaBella77 napisał/a:Z całym szacunkiem do upływającego czasu, ale 1,5 roku, to nie jest bardzo krótki okres, w normalnie rozwijającej się relacji. To ile on chciał czekać z poważnymi planami, 20 lat?
Wiele par po takim okresie mieszka już ze sobą normalnie i ma poważne plany na dalsze wspólne życie.
On zatrzymał Cię w miejscu 2-3 spotkań w tygodniu i przez 1,5 roku się z niego nie ruszyłaś.
Masz wszelkie powody, by ufać samej sobie i własnym odczuciom.
Nie czułaś, że zmierzacie w kierunku stałego związku, bo tak nie było.
Gdybyś miała cokolwiek, to jasne, że mogłabyś to doceniać.
Ale moim zdaniem nie miałaś niczego wartościowego. Ani z niego fajny partner, ani kumpel.
Mi sie wydaje ze wlasnie za duzo kumplowania bylo, a za malo zwiazku. I zeby nie bylo, uwazam ze przyjazn w zwiazku jest podstawa, ale od mysle ze od partnera moge wymagac wiecej niz wspolnego spedzania czasu, mimo ze ten mielismy naprawde mily. I w sumie to jak nawet o tym teraz mysle, to po rozstaniu w sumie niewiele sie zmieni. Nie bedziemy miec kontaktu. Nie pojedziemy nigdzie wspolnie. Ale to tyle. W sumie to jest nawet przykre ze tak malo nas laczylo po 1,5 roku.
Ja wiem ze to jest dla niego okres zmian. Bo przeprowadzka, nowa praca, nowe miejsce, nowe otoczenie. Ale ja po prostu nie chce juz budowac mojego zycia osobno. Jak juz wiele razy wspomnialam, brakowalo mi wspolnych celow oraz dazenia do czegokolwiek wspolnie. Po prostu brakuje mi takiego prawdziwego zwiazku, z krwi i kosci. Nie "zobaczymy jak to sie ulozy" a "zrobimy co w naszej mocy zeby tak sie ulozylo". Moj pierwszy powazny zwiazek (4 letni) byl wlasnie taki. Zamieszkalismy ze soba po roku i mimo ze sie nie udalo z roznych powodow, to wiem ze oboje sie staralismy. I wiem jak sytuacja wyglada gdy facet jest zaangazowany i gdy nie jest. Moj drugi powazny zwiazek trwal 2 lata i byl bardzo burzliwy. Chwile spokoju przeplataly sie z ciaglymi klotniami. Partner byl bardzo niedojrzaly, raz chcial zwiazku, pozniej nie. Troche nawet analogiczna sytuacja - tez sie wyprowadzil za granice, tez powiedzial ze nie chce zebym tam przyjezdzala (ale dosc szybko zmienil zdanie), tez wysylal sprzeczne sygnaly, tez bardzo imprezowal. Myslalam ze sie zmieni, dojrzeje, czekalam, rozmawialam. W koncu ze mna zerwal. Po tej sytuacji powiedzialam sobie ze nie chce wiecej takiego typu partnera, ze potrzebuje stabilizacji i powazniejszego zwiazku zamiast zwyklego spotykania sie.
Prawie rok pozniej poznalam G. Wszystko rozwijalo sie powoli, poznawalismy siebie, mial dla mnie czas, zauwazal wiele rzeczy, obserwowal, rozumial mnie. Dlatego pozwolilam mu sie do siebie zblizyc i dlatego zdecydowalam ze chce cos z nim budowac. Ale pozniej zaczely pojawiac sie watpliwosci. Bo np on zaczal sie powoli wycofywac. Wiec ja tez wtedy sie troche wycofalam. On "wrocil". Przez ponad pol roku ukrywal sie z naszym zwiazkiem przed naszymi wspolnymi znajomymi z pracy, dochodzilo do takich kuriozalnych sytuacji ze np w maju wyprawial swoje urodziny i zaprosil znajomych do siebie do mieszkania - ja mialam swoje rzeczy u niego w lazience a on je pochowal :-) Nie robilam awantury bo przeciez to byly jego urodzini, ale szpilki zostaly wbite. Wlasciwie dopiero czerwiec/lipiec zaczal mowic oficjalnie ze jestesmy razem, dlatego ja nie bylam go tak naprawde nigdy pewna. I zaraz krotko po tym on zaczal aplikowac o rozne stanowiska i dostal to w Dublinie. Ja w tamtym czasie rowniez mialam mozliwosc odejscia z firmy z powodu restrukturyzacji, ale zdecydowalam sie zostac, glownie dlatego ze nie mialam lepszej opcji. Teraz wiem, ze chce zmienic prace i zaczelam juz powoli aplikowac, np do Londynu, gdzie on mnie bardzo wspieral. W sumie chyba wspieralby mnie we wszystkim, oprocz Dublina...
I masz racje IsaBella77, nie czulam ze zmierzamy w kierunku czegos stalego. Nie wiem czy faktycznie tak bylo czy nie, ale mialam od poczatku naszego zwiazku wiele watpliwosci, o ktorych tu nie wspomnialam. Mam wrazenie ze moze nawet za bardzo siebie przekonywalam ze to moze sie udac, a bylo wiele znakow po drodze. Nawet gdy spedzalismy poprzednie wakacje razem i wszystko bylo naprawde idealnie, mialam to wewnetrzne uczucie (intuicje? wierzycie w to?) ze cos jest nie tak, mimo ze pozornie wydaje sie wszystko ok. Moze podskornie czulam ze to nie wypali, mimo ze nie bylo czegos typowo zlego w tym zwiazku. Wrecz odwrotnie, wygladalo ze wszystko jest dobrze - wspolne podroze, wspolnie spedzony czas.
A i nasza rozmowa o rozstaniu - ja po prostu powiedzialam mu jak sie obecnie czuje w zwiazku z nim, ze czuje sie niepewnie, ze nie lubie gdy co weekend imprezuje do rana, ze chcialabym miec wiecej pewnosci, jakies, jakiekolwiek wspolne plany.
I tak sie rozstalismy, on nawet nie zaproponowal ze chcialby nad tym pracowac, ze chcialby zeby cos sie zmienilo. A wczoraj powiedzial ze sie tego nie spodziewal, ale on nie chce ani nad tym pracowac, ani nie chce zadnego wiecej zwiazku...