Cześć wszystkim. Mam problem, który męczy mnie już od dłuższego czasu, dlatego zdecydowałam się napisać tutaj, żeby ktoś stojący z boku ocenił sytuację.
Z A. pracuję w jednej firmie od niecałych 4 lat (ja 32, on 28 l.). Początkowo było to zwykłe koleżeństwo, on był świeżo po rozstaniu z dziewczyną, z którą mieszkał i planował życie, ja byłam z kimś w relacji (powiedzmy, że na etapie poznawania się, z której potem nic nie wyszło). Spędzamy w pracy bardzo dużo czasu i siłą rzeczy dużo też czasu spędzamy ze sobą. W dziale oprócz mnie pracują jeszcze 2 dziewczyny i ponad 20 facetów (90% żonatych lub zajętych) i tworzymy zgrany team. Z A. po jakimś czasie zbliżyliśmy się na tyle, że można uznać nasze relacje za przyjacielskie - dużo się sobie zwierzamy, sporo o sobie wiemy - również o sprawach dość prywatnych, wręcz intymnych. Wiemy na bieżąco co u nas słychać, pytamy jak minął wolny dzień, czemu mamy zły humor i ogólnie wspieramy się nawzajem, często też radzimy w różnych kwestiach. Czuję też, że jest jakaś chemia między nami, potrafimy patrzeć sobie w oczy i się uśmiechać. Czasem się przytulamy. Nic więcej.
Ponad rok temu zaczęłam patrzeć na niego nie tylko jak na dobrego kumpla z pracy, ale pod takim kątem, że ma właściwie dużo cech, poglądów i postaw, których szukam u faceta, no i zaczął też mnie pociągać fizycznie.
Pozostali koledzy często flirtują ze mną niezobowiązująco, tak bardziej dla rozładowania atmosfery, każdy wie, że to bardziej dla zabawy i nie ma w tym nic "niebezpiecznego", część z nich wprost mi mówi, że jestem bardzo atrakcyjna i im się podobam (bez większych kontekstów, bo mają żony które kochają). Z A. czasami też lekko flirtuję, przekomarzam się, ale dużo mniej - właściwie tylko przy innych, bo w towarzystwie jest odważniejszy. Wiem, że jest dość nieśmiały i ma duże kompleksy (obiektywnie patrząc jest niski, łysieje i ma sporą nadwagę, co mi akurat nie przeszkadza, bo jest ogólnie fajnym, wartościowym, lubianym przez wszystkich facetem).
Od dwóch lat A. jest aktywny na portalu z T. w nazwie, wiem, że szuka kogoś na poważnie, bo chce stworzyć dom i mieć rodzinę. Głównie od kolegów wiem, że często randkuje, ale nic z tego nie wychodzi, czasem też jak spytam sam mi mówi, że się z kimś spotkał, ale nie chce nic więcej powiedzieć. Często słyszę od naszych wspólnych znajomych, że pasujemy do siebie, że bylibyśmy fajną parą, jeden kolega nawet myślał, że jesteśmy razem, tylko się ukrywamy. Od kilku osób słyszałam, że dobrze nam życzą. Normalnie zrobiłabym pierwszy krok, bo może coś faktycznie jest i z jego strony, skoro tyle osób coś widzi. Ale ja zwyczajnie się boję zaryzykować. A. daje mi cały czas sprzeczne sygnały. Z jednej strony wymownie czasem na mnie patrzy, jakby coś chciał, ale nie jest pewny czy coś zrobić, albo powiedzieć, często robi mi niespodzianki - zapamiętuje np., że na coś konkretnego do jedzenia miałam ochotę i kupuje mi to na następny dzień - ale potrafi przyjść, gdzie pracuję, żeby pogadać i w trakcie rozmowy pisać z dziewczynami z portalu i to tak, żebym słyszała powiadomienie i widziała, że z kimś pisze. Kiedy wychodzimy większą grupą do baru, najpierw siada koło mnie i po kliku głębszych mówi, że jestem ładna, jak bardzo mnie lubi i podziwia, że go motywuję, że dzięki mnie się rozwija i ma odwagę spełniać marzenia, a za pół godziny kiedy idzie do baru zamówić piwo, widzę i słyszę jak próbuje poderwać barmankę i wziąć od niej numer telefonu. Zwykle jak się rozchodzimy potem do domów, on mnie przytula na pożegnanie. Dwa razy zaproponowałam czy mnie odprowadzi i wpadnie na herbatę, ale odmawiał, bo szliśmy rano do pracy. To nie jest tak, że mówię mu, że jest tylko moim przyjacielem i nie chcę nic więcej. Często go komplementuję, próbuję sprawić, żeby czuł się potrzebny, mówię, że go akceptuję takim jakim jest i niczego mu nie brakuje. Nigdy nie powiedziałam jednak wprost, że mi się podoba, robię to powiedzmy subtelnie. W szczerej rozmowie powiedziałam mu kiedyś, że jestem przyzwyczajona do tego, że faceci, którzy o mnie zabiegali byli konkretni i od razu wiedziałam co jest na rzeczy, a z nieśmiałym, nie wiedziałabym jak tę relacji poprowadzić i to ja czekam na pierwszy krok (rozmowa była ogólna, nie dotyczyła nas). W styczniu byliśmy w kilka osób na urodzinach u naszego wspólnego kolegi i po godzinie się zmył nikomu nie mówiąc. Kumpel przyszedł i powiedział, że A. wyszedł, bo się źle poczuł i prosił, żeby wszystkich pożegnać. Inny kolega powiedział, że pewnie wyszedł, bo siedziałam koło niego i nie zrobiłam żadnego kroku, na co reszta zaczęła się uśmiechać, a dziewczyna, która była spoza grona "pracowego" i dopiero ją poznałam, stwierdziła, że "no tak, słyszałam to i owo". Nie wiedziałam, jak zareagować i nic nie powiedziałam. Była też sytuacja, że rozmawiałam z jeszcze innym kolegą z pracy, że A. często robi mi głupie żarty na poziomie podstawówki, a kumpel stwierdził, że to dlatego, że od dawna chciałby się ze mną umówić, ale nie wie jak.
Tydzień temu ni z gruszki ni z pietruszki A. zaproponował mi wspólne gotowanie u siebie w domu, a ja się zgodziłam. Wstępnie umówiliśmy się za tydzień, bo tylko wtedy wypadł dzień, gdzie i ja i on mamy wolne. Zaproponował, na co miałby ochotę, żebyśmy ugotowali, bo sam nigdy tego nie robił i dawno nie jadł, a ja jestem lepsza w te klocki. Przedwczoraj przyniósł tę potrawę do pracy i dla siebie i dla mnie. Ze sklepu. Podziękowałam i powiedziałam, że ja zjem później, bo dosłownie 5 minut wcześniej zjadłam obiad i nie dam rady zjeść kolejnego. Sytuacja dziwna czy przesadzam? Jaki sens ma w takim razie gotowanie tej potrawy?
Mam burzę w głowie, bo nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.
Z jednej strony naprawdę z A. się dobrze czujemy w swoim towarzystwie, z drugiej żadne z nas w sumie nie chce wyjść z inicjatywą przejścia na wyższy level. Męczy mnie ta sytuacja, bo trwa to za długo. Najprościej oczywiście byłoby się go spytać czy to przyjaźń czy coś więcej, albo żebym zaryzykowała i zrobiła pierwszy krok. Nie zrobię ani jednego ani drugiego, nie chcę wyjść na idiotkę i zepsuć tego co jest, ani atmosfery w pracy. Z innej jeszcze strony, gdyby mu naprawdę zależało, już coś dawno by z tym zrobił. Poza tym portal T., podrywanie dziewczyn z baru, ale też i innych koleżanek z pracy na moich oczach nie mówi, że jest aż tak nieśmiały i nie potrafi wyjść z inicjatywą, żeby się umówić. No i ci nasi wspólni znajomi, którzy ciągle coś sugerują, ale jak się spytam czy jest coś, czego nie wiem, a powinnam - to nic nie chce nic konkretnie powiedzieć.
Czy facet, który coś czuje do dziewczyny dawałby tak sprzeczne sygnały? Czy zwyczajnie jestem jego kumpelą a inni wymyślają i mają ubaw? Jak myślicie?
M.