Zacznę od tego, że mam "lekkiego" bzika na punkcie jedzenia. Trochę nakręcam siebie samą, trochę muszę - bo mam problemy zdrowotne. Chodzi mi o to, że z trudem zjem cokolwiek z złym składem. Często wmuszam jedzenie "u kogoś", bo przecież nie wiem z jakich dokładniej składników zostało zrobione.
Odchudzałam się dość długo metodą prób i błędów. Nigdy jednak nie stosowałam żadnych głodówek itp. Zwyczajnie nie umiałam jeść dobrze. Ostatecznie schudłam ok 10 kg w rok ( także wolno). Ważę 58-60 kg przy 165 cm. Moim odwiecznym problemem jest brzuch! Niestety, mam budowę ciała jabuszko i tam odkłada mi się najbardziej tkanka tłuszczowa. PCOS też tu nie pomaga.
Obiektywnie, jestem normalna. Nie jestem chuda, brzucha trochę mam, ale nie wylewa się. Postanowiłam skończyć z liczeniem kalorii, bo widzę, że wpadłam trochę w nałóg. Przestałam, jest ok. Jednak - przyszła gorsza pogoda, mniej się ruszam, minimalnie przytyłam ( albo czuje, że przytyłam, bo nie staje na wadze). Ogólnie, jeśli mam przed sobą coś słodkiego - to zjem wszystko co się da. Nie umiem się opanować.
Moim problemem są ciągłe wyrzuty sumienia. Jestem przed okresem i zjadłam 6 kostek czekolady. Czuję się z tym faktem okropnie, gorsza, słabsza. Tak jest ze wszystkim. Zmuszam się do spotkań z znajomymi, bo przecież gdzieś pójdziemy no i coś zjem. Niestety, przy obecnej pogodzie zbyt długie spacerki nie wchodzą w grę. Jak mam być szczera, jem bo chce jeść te przykładowo słodycze, ale nie czuje jakiejś szczególnej przyjemności przez to.
Coś wyskoczy na mi na twarzy - trudno i tak się nie maluje, nie ma problemu. Mam brzydkie włosy? Trudno... ale bylebym była szczupła! Ta szczupłość jest moim problemem. Myślę, czy za jakiś czas nie będę chciała mieć dzieci. Chciałabym, ale przecież w ciąży pewnie przytyje!
Zbieram się do pójścia do psychologa, ale na razie - może macie coś mądrego tutaj do powiedzenia?