Drogie Panie,
zwracam się do Was z moim problemem ponieważ chętnie poznam damski punkt widzenia na moją sprawę. Do rzeczy: Jesteśmy po ślubie 3 lata, razem jesteśmy lat 5. (aczkolwiek sama znajomośc trwa ponad 12 lat. Wtedy 1 raz sie spotkalismy, krotko bylismy razem, ale jakos się nasze drogi rozeszły, ale sporadyczny kontakt był. Po jakims czas, gdyz jestesmy z roznych czesci Polski, przeprowadzila sie do pracy do miasta w ktorym pracuje i tak juz zostalo:) ) Rok po rozpoczęciu związku moja obecna żona wprowadziła sie do mnie i mieszkaliśmy razem potem ślub...Nie ma co ukrywać było i jest nam bardzo dobrze ze sobą, wspieramy się i szanujemy, kochamy się i uwielhbiamy przebywać ze sobą. Tylko, że problem lezy głębiej. Problemem są nasze ZUPEŁNIE różne podejścia do wielu kwestii, która doprowadziły mnie do momentu, w którym poważnie zaczynam się zastanawiać czy mimo miłości obustronnej jest dalej sens to kontynuować (czyli czy nie powinien zwyciężyć rozsądek a nie serce). Sprawy następujące: Mieszkanie, dziecko, charakter. Otóz: mieszkamy w duzym miescie w mieszkaniu, które kupili mi moi rodzice. Z latwoscia miescimy się we dwojke (60m2) jest nam tam dobrze, chociaz od jakiegos czasu slysze ile to rzeczy jest zle w tym mieszkaniu. 2 lata temu pojawił się pomysł powiększenia rodziny:)) Ja byłem przeszcześliwy bo stwierdziłem ze to dobry moment, zona rowniez no ale...plany pokrzyzowala nam Jej praca. I Okej!, pomyslalem. sytuacja sie ustabilizuje, pomyslimy, nie ma sprawy:) W zwiazku z tym zaczelismy szukac rowniez mieszkania..no i tutaj pojawił sieproblem bo nie moglismy się na nic zdecydować. Nie dlatego, ze nic nie było, ale zwsze było jakies ale i coś nam wspolnie przeszkadzało. Z czasem jednak moja zona przestala zwracac uwage na to co sie jej nie podoba (mimo, ze ewidentnie jej sie nie podobalo) i po prostu chciala kupic mieszkanie. Ja natomiast majac zamiar wydac dosc spore pieniadze (bo akurat stac nas aby zaplacic gotowka) wolalem byc zadowolony z tego co kupuje TYM BARDZIEj ze w zasadzie wszystkie moje oszczednosci ida na to mieszkanie, bo ona nie miala zadnych i z jej pensji sie utrzymujemy a moje idą na oszczednosci (model jak najbardziej dla nas okej, ona zarabia na nasze codzienne zycie a moje zarobki ida na "kupke"). Tknelo mnie to z jaka latwoscia by te pieniadze wydawała i pchala sie w kredyty..ale mowie: moze przejdzie takie podejscie i w koncu znajdziemy cos naprawde super. No niestety nie znalezlismy wiec temat odpuscilismy. W miedzyczasie, jak zwykle, bywalo raz lepiej raz gorzej ale mimo chwilowego gorszego okresu gdzie naprawde sie klocilismy wyszlismy z tego silniejsi, lepiej sie rozumielismy i bylo ok. Sytuacja w jej pracy sie ustabilizowala no i temat dziecka moglbuy wrocic ale w sumie....kiedy pojawila sie rozmowa uslyszalem (i to jest problem) ze chcialby miec dziecko bo moglaby wziac wolne i od roboty odpoczac (koniec cytatu). No nie powoiem, troche sie zdziwilem, spytałem: No okej, ale...jakies uczucia matczyne? cokolwiek? czy poczatkowo tez sie tym kierowalas mowiac ze chces zmiec dziecko? odpowiedz: tak, bo odpoczne w domu posiedze kilka dobrych miesiecy, mam przesyt pracy. Ale jakiejs potrzeby gleboko matcyznej jak i takich uczuc nie mam. No wiec ja zaniechałem prób podejmowania tematu i po prostu mi się odechcialo. Bo według mnie jest to najdelikatniej mowiac naprawdę słaby argument. Zaniepokoiło mnie to mocno. Po jakimś czasie, kiedy ani temat dziecka ani mieszkania nie byl poruszany owe tematy pojawiły się znowu. I znowu szukała tym razem ona mieszkania, ale niestety no pewne rzecyz mi się naprawdę nie podobały, ona przymykała oko na coraz więcej "minusów". Od razu zaznaczę: pojawiła się jedna naprawde oferta ktora była swietna. ale niestety dojazd okazał się fatalny (1.2h do pracy codziennie rano i wiecsorem) wiec odpuscilem i po prostu nie podobaly mi sie te mieszkania. Kiedys spedzajac wspolnie wieczor spytałem:sluchaj a co z tym dzieckiem? Bo ja szczerze...nie czuje jakos pustki, czy potrzeby zeby dziecko było obecne...tzn nasz styl zycia mi odpowiada taki jaki jest (po prostu stwierdzilem ze skoro ona ma takie podejscie, ze mnie nadzieja "zeszła" i skupialem sie na sobie i jej). Moja Żona stwierdziła że "noooo yyyy niekoniecznie w sumioe tzn no fajnie miec takiego bobaska ale jakoś no ....fajne mamy zycie we dwojke:))) " No wiec temat upadl na jakis czas... Potem w zasadzie pojawiał się tylko temat mieszkania no ale były to propozycje coraz gorsze. Rozmawiajac kolejny raz o dzieciach okazało się, że mamy ZUPEŁNIE inne poglądy na wychowanie i rolę rodziny. Chodzi mi o to ze ja jestem bardzo rodzinny, ona tak bardzo..średnio. Nie osądzam! Nie oceniam! stwierdzam fakt. Nie mówię, że ona jest gorsza/lepsza. Tak po prostu jest:) Ja bym chciał rowniez aby dziecko bylo ochrzczone, potem komunia i bierzmowanie a potem niech samo decyduje, natomiast moja żona, która zakomunikowała mi tydzień przed slubewm ze de fact bierzemy koscielny TYLKO bo ja miałem takie marzenia a ona jest niewierzaca (o czym nie wspominala), w ogole nie widzi naszego dziecka biorącego chrzest itd. Poza tym jak to ujela "nie bede sie bawila w jakies chrzciny komunie biale tygodnie itd" Z religią jest nieprzejednana, bo pomimo uczestniczenia w wielkanocy i wigilii, to bedac na slubach najchetniej nie szla by do kosciola w ogole. No i ostatnia roznica to podejscie do wychowanie EWENTUALNEGO dziecka. Ja uwazam, ze nalezy jak najbardziej korzystac z jakichs rad rodzicow i "dopuszczac" ich do dziecka. Jednych rodziców i drugich. Tak aby po prostu to było rodzinne przezycie, takie no...wspólne. oczywiscie wszystko w granicach zdrowego rozsądku no ale nawet... Moja zona uwaza, ze sama bedzie wiedziala co i jak, mame swoją będzie potrzebowac raptem w czasie połogu, a rodzice to jak najrzadziej niech przyjezdzaja, bo po co. KAzdy ma swoje zycie....niestety to ze nie jest rodzinna no dosc często u nas wybrzmiewa. Lubi moich rodzicow, oni ja rowniez i to bardzo, ale nie lubi tam jezdzic za bardzo bo "no ale po co, niedawno sie widzielismy bez przesady'. (Z drugiej strony jak czasem przyjada do nas a ona akurat jest w pracy to ma pretensje ze przyjechali jak byla w pracy bo chetnie by sie z nimi zobaczyla). Ale juz "mamo" i "tato" do moich się nie zwraca tylko po imieniu, czego moi nie cierpią, no ale moi tesciowie tez chcieli abym do nich po imieniu mowil...troche to mnie zdziwilo i zabolało bo ich strasznie lubie i odczuwam to samo po 2.stronie i chciałem tak do nich mowic no ale.. Podsumowując: Nie wiem czy przy takich roznicach swiatopogladu (?) i charakteru dotyczących m.in. wychowania dziecka, kwestii mieszkaniowej, charakteru (bycie rodzinnym) i postrzegania pieniędzy (wydajmy kase zebysmy mieli ieszkanie a jak nie stac nas i nic teraz nie wybierzemy no to spory kredyt musimy wziac no bo co?) uda sie cos dalej w ogole budowac. Bo mam przeczucie, że będziemy się "żreć" o wszystko a najbardziej ucierpi na tym dziecko wtedy.A ja nie chcę starac sie o dziecko majac z tylu glowy ze mojej zony glownym argumentem, bo po czsaie oczywiscie sie zreflektowała, było to, ze chce miec wolne . Dzięki za uwage i czekam na komentarze! Trzymajcie się ciepło.