Hej. Liczę się z tym, że posypią się hejty a zdania będą bardzo podzielone.
Mimo wszystko sytuacja wygląda tak:
Za rok po mojej maturze chcemy wziąć ślub i wynająć razem kawalerkę. Będzie to na 4 miesiące przed moją 19, on będzie miał skończone 23 lata.
Tak, wiem że to młody wiek i duża odpowiedzialność.
Kochamy się, w dniu ślubu będziemy razem 4 lata a znamy się od 6. Jednak nie miłość jest głównym czynnikiem, bo gdyby tak było, moglibyśmy jeszcze kilka lat poczekać.
Chodzi głównie o moją mamę. Sprawa jest dość skomplikowana i post raczej będzie długi, ale do rzeczy.
Mama jest typem mocno dominującym. Kiedy byłam dzieckiem, często obrywałam obcasem gdzie popadnie - miałam raz przez to złamany palec i ciągle chodziłam posiniaczona. Dodatkowo często mama zamykała mnie w łazience, później w piwnicy bez światła, stała pod drzwiami i straszyła, że zjedzą mnie pająki. Do dziś mam klaustrofobię i paniczny lęk przed robalami. Ja płakałam, mama się śmiała.
Oczywiście teraz tego nie robi, bo nie ma jak, ale dreczenie psychiczne zostało. Najpierw straszyła, że odda mnie do domu dziecka. Później, że odda tacie, a on się ciągle upija i będę taka jak on.
Na chwilę obecną uczę się w liceum i pracuję dorywczo jak tylko mogę. Inaczej nie mam co liczyć nawet na skarpetki, które muszę sama sobie kupować. Czasami w domu jestem dopiero o 19, ale zamiast się uczyć muszę sprzątać dom, zrobić obiad (nie, mama obiadów nie robi bo wymaga tego ode mnie. Jeśli go nie zrobię, to mam gwatantowaną awanturę). Często nie idę do szkoły, bo mama zabiera mi klucz do mieszkania i nie chce wypuścić. Mówi, że będę w ciąży, że na pewno się puszczam a ona bachorów niańczyć nie chce. Nie mogę nawet pojechać z chłopakiem do jego rodziny na 2h. Ostatnio zrobiła nam awanturę, że poszliśmy w rocznicę na pizze. Spotykamy się bez jej wiedzy między moją szkołą a pracą, chociaż są momenty że nie widzimy się miesiąc - dwa. On pracuje, skończył trzeci roku studiów i pomaga dziadkom (babcia miała udar a dziadek po kilku zawałach). Robi też nadgodziny, żeby odłożyć na przyszłość razem.
Ja przez jej zachowanie mam bardzo niską frekwencję, ledwo zdałam i szczerze mówiąc mam dość. Planuję pójść na studia językowe, ale z życiem jakie mam do tej pory mogę jedynie pomarzyć o zmianie szkoły na zawodówkę. Ile to razy rano zamykała mnie w pokoju, bo mam zająć się domem a nie książkami. Do pracy oczywiście mnie puszcza ale... Muszę oddawać jej połowę tego, co zarobię. Więc powiedzmy że w lepszym miesiącu zarobię 1200 (zależy ile mam zleceń i korepetycji), 600 oddaję mamie a drugie tyle musi mi starczyć na bieliznę, tampony, składki do szkoły, książki do nauki, dni nauczyciela its. Czasami, jak mam 300zl dla siebie na miesiąc,
Nie stać mnie nawet na drożdżowkę do szkoły (jedzenie dla siebie mam kupować za swoje odkąd skończyłam 16 lat).
Tak, byliśmy u psychologa, ale nic nie dało. Mama poszła do psychiatry — nie bierze leków bo jej niepotrzebne.
Nie mam rodziny, na którą mogę liczyć
Jakby to powiedzieć, wszyscy krewni to jedna wielka patologia.
Fakt, mozemy z chłopakiem zamieszkać razem bez ślubu, ALE oboje jesteśmy wierzący i chcemy zrobić wszystko po kolei - najpierw ślub, potem mieszkanie.
Uprzedzając pytania - mama pracuje, mieszkanie mamy własne po babci i to nie jest tak, że ledwo ciągniemy z miesiąca na miesiąc - a przynajmniej ona. Ciagle chodzi na paznokcie, robi rzęsy, potrafi wydać 300zl co tydzień na ciuchy, które już jej się w pokoju nie mieszczą.
Oczywiście potem nie ma się co dziwić, że hajs jej muszę oddawać i za swoje kupować żarcie. No i robić wszystko w domu ja, bo szkoda paznokci.
A potem uczę się po nocach, śpię 4 godziny dziennie bo zwyczajnie nie mam czasu.
Dlatego też uważam że ślub i zamieszkanie z chłopakiem to najlepsze wyjście. Co prawda mogę zamieszkać sama, ale zwyczajnie mnie nie będzie stać (wynajem kawalerki z opłatami 800, wymarzone studia 700 co miesiąc (zaoczne) przy minimalnej krajowej, więcej raczej nie dostanę po liceum)
Na spółkę z przyjaciółką odpada, bo ona będzie mieszkać z rodzicami do 20 r. życia
A współlokatorow których nie znam nie chcę.
Chłopak zarabia 2500-3200 (zależy ile nadgodzin) więc myślę, że powinniśmy dać jakoś radę. Jego tata jest kierownikiem, też się ożenił na studiach i miał dziecko, więc wie, że jest ciężko utrzymać rodzime i powiedział, że nam pomoże jeśli będzie trzeba np. Opłata na studia syna
Ja nawet nie oczekuję że ktoś mnie będzie utrzymywał, planuje dalej pracować nawet jeśli mają to być marne grosze, zajmować się domem i uczyć się.
Pisze tu żeby uzyskać rady od tych, które wyszły za mąż w tym samym wieku
1. Co was skłoniło do takiej decyzji?
2. Jakie mieliście problemy na początku małżeństwa?
3. Jak radziliscie sobie finansowo?