Witam
Mam ciężką sytuację w pracy już od kilkunastu miesięcy, a właściwie mega dyskomfort psychiczny. Problem jest z kierowniczką w moim dziale. Odkąd pamiętam miała zawsze jakąś ofiarę na tapecie. W przeszłości jedna z kobiet wylądowała u psychiatry, drugą musiał dyrektor przenieść do innego oddziału, bo nie dawała rady psychicznie, a trzecia w pewnym momencie musiała zacząć lecieć na psychotropach. Przyszedł czas na mnie. Bardzo blisko z nią współpracuję, dlatego nigdy nie chciałam wywoływać afer i popadać w konfilkty. Zlewałam ją całkowicie, ale bardzo często ryczałam w domu w samotności, bo już sobie nie radziłam. W zeszłym roku poszłam na kilkudniowe L4, bo też wydawało mi się, że już zaczynam świrować. Ta kobieta to oprócz tego wampir energetyczny. Zawsze po przyjściu z pracy od razu muszę iść spać, bo chodzę jak zombie. Zaczęło się od tego, że pracuję w tym dziale z kolegą, który ma 33 lata, ja mam 30. Jesteśmy oboje wolni, ale nic nas nie łączy. W pewnym momencie kierowniczka zauważyła, że się kumplujemy i mamy dobry kontakt. Od tego czasu zaczęły się dziwne akcje. Zatrudnili dziewczynę, która donosi jej każde słowo, które do siebie wypowiadamy. Przychodzi, zagląda co robimy, kiedy rozmawiamy, o czym mówimy i leci zdać raport dzienny. Zaczęła się jakaś dziwna nagonka na naszą dwójkę, nagle zaczęli nam dokładać obowiązków, wpisywać we wszystkie możliwe komisje, dawać dodatkowe zadania itd. Wtedy myślałam, że to przypadek. Poza tym kierowniczka zaczęła upokarzać mnie przy ludziach, wytykała mi błędy podniesionym tonem, wtedy kiedy ktoś słuchał. Kilka dni temu była kumulacja. Chciałam wziąć jeden dzień urlopu, który zatwierdziła już ponad tydzień wcześniej. Siedziałam u niej w biurze z jeszcze jedną koleżanką. Kiedy wspomniałam, że jutro mnie nie ma, wybuchnęła złością i krzykiem zaczęła do mnie fuczeć czy ja zwariowałam, bo nie będzie komu sprawdzić czy ona nie zrobiła w czymś tam jakiegoś błędu. Dodam, że od początku roku miałam tylko jeden dzień urlopu, bo jak mam po niego iść, to mnie skręca. Powiedziałam co myślę, wstałam i wyszłam. Miałam zatwierdzony jeden dzień przez dyrektora, więc miałam to gdzieś. Poszłam ochłonąć do kolegi, żeby nie słuchać jej wrzasków przy ludziach albo żeby nie wybuchnąć płaczem. Wróciłam po kilkunastu minutach, zawołała mnie, wybuchęła jeszcze większą furią. Krzyczała do mnie, że jestem niegrzeczna i że się przeceniam. A potem rzucała we mnie oskarżeniami, że pewna osoba jej wszystko powiedziała i że ja z tym kolegą szykujemy na nią spisek i nagonkę i coś planujemy z nią zrobić. Myślałam, że oszaleję. Wyłam w domu całe popołudnie, nie mogłam sobie miejsca znaleźć. Powiedzieliśmy o wszystkich w skrócie dyrektorowi, choć nie wiem czy to dobrze, bo będę miała jeszcze bardziej przewalone, ale we wtorek mamy mieć z nią konfrontację i muszę powiedzieć o tym wszystkim. Problem w tym, że zaczynam się bać czy emocje pozwolą mi to wszystko powiedzieć i strasznie się boję, aby nie wybuchnąć płaczem, bo byłby obciach. Jak się przygotować?