Dzien dobry Wszystkim,
Chyba nadszedł ten moment, w którym nie mam już tak bardzo siły, że postanowiłam wywalić to całe gó*no obcym ludziom w internecie, nie wiem, może to mój ostatni krok, ostatnia przysłowiowa brzytwa. Nie liczę na cud, chce tylko trochę wsparcia, kopa w de, bo nie daję już rady.
Mam 24 lata. Przez ostatnie trzy lata spotkało mnie bardzo bolesne rozstanie, z którego przez ponad rok nie potrafiłam się podnieść, wypadek mojego brata i samobójstwo taty. Zachorowałam na depresje, nerwicę i zaburzenia lękowe. Biorę leki, te na lęki i na sen bardzo otumaniają, więc zwykle jadę na samych antydepresantach, do których już przyzwyczaił się mój organizm, ale bez nich byłabym wrakiem - wiem bo już nim byłam kiedyś, dodatkowo chodzę na terapię. Moim ogromnym problemem jest samotność. Tak bardzo brakuje mi osoby, która będzie przy mnie, która będzie mnie kochać. To mnie zabija - wiem, nie jestem chora, mam ręce i nogi i ogólnie ludzie mają gorsze problemy. Trudno, dla mnie to jest męka. Od 2 lat nie potrafię znaleźć sobie tego kogoś. W ciągu tych 2 lat poznałam 3 facetów, z czego 2 (którym chciałam dać szansę) olało mnie a ten jeden niestety ale nie podobał mi się - chodziło o charakter. Nie potrafię nigdzie wychodzić sama, nie mam koleżanek z którymi mogłabym wyjść - bo albo mają facetów i nie chodzą nigdzie albo odmawiają. Wiem, że jestem pokręcona i zaburzona ale staram się żyć. Właśnie ŻYĆ. Ale to się nie udaje... bo brakuje mi miłości drugiej osoby. Z całego serca zazdroszczę zakochanym, ludziom którzy są w związkach. Sama popadam w coraz większe bagno bo tracę sens życia. Bo czuje, że nic dobrego mnie nie spotka jeżeli chodzi o ułożenie sobie życia.
To jest dla mnie trudne, to mnie gasi. Dzisiaj kolejny raz miałam myśli samobójcze, ale nie zrobię tego. Tylko i wyłącznie dla mamy. Ona cierpiała i cierpi już wystarczająco.
Chciałam się wyżalić, czuję lekką ulgę.
W.