Ponad pół roku temu zakończyłem toksyczny związek. To była jedna z tych historii, gdzie są trzy, a nie dwie osoby. Musiałem się odciąć całkowicie od tej dziewczyny. Sporo mnie to kosztowało sił psychicznych. Bolało bardzo mocno. Zaczynam się jednak o siebie martwić, a dokładniej tym, że ona ciągle jest w moich myślach. A ja chyba popadam w obłęd.
Włożyłem naprawdę sporo pracy w to, aby sobie z tym poradzić. Przejść ten cały proces żałoby. Starałem się wyrzucać z siebie wszystkie złe emocje i nie uciekałem od nich. Korzystałem z każdego sposobu, który by mnie zbliżył do tego, aby się oczyścić i "pójść dalej". Byłem na terapii indywidualnej i grupowej. Pisałem dziennik o tym co czuję. Odciąłem się od jej osoby na portalach społecznościowych. Zadbałem o relację z bliskimi. Nawet udało mi się zrobić bardzo pozytywną rewolucję w swoim życiu zawodowym.
Mimo tego wszystkiego, ona ciągle pojawia się w moich myślach. To jest jakaś kompletna karuzela emocji, na dodatek bardzo skrajnych. Raz mam wrażenie, że za nią tęsknię, jest mi smutno, że straciłem kogoś takiego wyjątkowego. Potem wyobrażam sobie, że ona się do mnie odzywa i sam nie wiem co - przeprasza mnie? Pokazuje, że jednak jej trochę na mnie zależało? Następnie przechodzę w coś zupełnie innego. Przypominam sobie jak zostałem potraktowany i jak czuję się skrzywdzony. Pojawia się złość na nią, ale też na siebie - że tak robię z siebie w myślach "ofiarę". Z tego przechodzę zazwyczaj do takiego "biczowania" siebie, że to może moja wina? Coś ze mną jest nie tak? A na koniec robię najgorszą rzecz. Zaczynam porównywać swoje życia z jej (choć tak naprawdę mam o nim nikłe pojęcie, bazujące na tym co widziałem chwilę "po" w social mediach) i czuję się jakbym był źródłem wszystkiego co najgorsze. Ostatecznie staję na nogi i pojawia się światełko nadziei, ale za jakiś czas proces się powtarza.
Czuję się jak w błędnym kole. Najgorsze jest to, że ja mam tego świadomość. Niestety jak "cykl" się zacznie to nie potrafię go przerwać.
Czasem się czuję jakbym miał w tym zostać na zawsze i czuję się przez to jeszcze słabszy. Ciężko mi.