Dzień dobry,
Widziałem już na tym forum mnóstwo podobnych tematów. Jednak mimo wszystko chciałbym opisać swoją sytuację. I jak zwykle bywa w takich tematach chciałbym prosić głównie Panie o pomoc w zrozumieniu zaistniałej sytuacji. Niestety jestem facetem do tego z tych logicznie myślących, dlatego nie jestem w stanie zrozumieć pewnych irracjonalnych zachowań mojej już byłej dziewczyny. Tak więc do rzeczy.
Zostawiła mnie dziewczyna i bynajmniej nie dlatego że było jej ze mną źle, bo prawdę mówiąc dałem jej wszystko, dosłownie, wszystko. I jak twierdziła to był jej najlepszy związek, czuła się kochana, doceniana itd. Mi również żyło się z nią bardzo dobrze, to była kobieta można by określić - anioł. Miłą, sympatyczna, miała dobre serce, była empatyczna. I szczerze muszę przyznać że nie mówię tego tylko dlatego że ją mimo wszystko dalej kocham, staram się w miarę możliwości racjonalnie patrzeć na świat, była to moja pierwsza dziewczyna (mam troche ponad 20 lat). Wynikało to z mojego podejścia do życia. Zawsze chciałem znaleźć osobę, oczywiście nie perfekcyjna, bo wiem że takowe nie istnieją, ale taką która, będzie spełniała moje pewne "oczekiwania" jeżeli chodzi o podejście do życia.
Zaczęło się to trochę ponad rok temu. Kiedy już myślałem że nie poznam nikogo kto spełnił by moje wymagania, na imprezie u znajomych poznałem ją.
Można powiedzieć że nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia. Siedziała tam dziewczyna, zwyczajna, śmiała się, rozmawiała. Wydawała się być po prostu miłą i sympatyczna osobą. W miarę upływu czasu i wypitego alkoholu ruszyłem do działania. Pomijając resztę rzeczy, które wydarzyły się po drodze, doszło do czegoś nieoczekiwanego. Skończyliśmy w ubikacji, robiąc wiadome rzeczy. Na drugi dzień kiedy każdy z nas poszedł do siebie miałem gigantycznego kaca.. Nie tylko alkoholowego, ale przede wszystkim moralnego.. dlaczego? Cóż, zawsze traktowałem kobiety z szacunkiem, może nie uważam że seks to tylko po ślubie, ale bolał mnie fakt że mogła poczuć się wykorzystana.
Skracajac do minimum. Po niecałych 20 dniach od poznania byliśmy razem. Ja to wszystko zacząłem mówiąc jej że ją kocham. To było o tyle piękne że wyszło spontanicznie, prosto z serducha, nie zamierzałem jej tego mówić ani nic.. Tak po prostu wyszło. Nie muszę tłumaczyć jej zdziwienia, bo sam byłem w niemałym szoku.
Jak już pisałem, zawsze szukałem dziewczyny już na resztę życia. Więc skoro to zacząłem, to trzeba się było temu poświęcić, szczególnie że ona odplacala mi tym samym. Ta bajka trwała prawie rok. Dla jednych mało dla innych dużo. Subiektywna opinia. Ja wiem jedno, po kilku miesiącach mogłem powiedzieć że znam ją tak jakbyśmy żyli ze sobą od urodzenia. Rozmawialiśmy o wszystkim byłem dla niej najlepszym przyjacielem, a ona dla mnie.
Przeżyliśmy razem mnóstwo wspaniałych chwil, często jeździliśmy na różne wyjazdy, spędzaliśmy ze sobą masę czasu, wszystko było pięknie.
Do czasu. W pewnym momencie miałem poczucie że gdzieś się rozmijamy. Wtedy nie wiedziałem czemu mam takie poczucie, oczywiście dalej były czułe słówka, przytulania, seks itd. Ale gdzieś między wierszami cały czas czułem że nad tym związkiem pojawił się cień.
Gadaliśmy o naszych "byłych" i zarówno ja, jak i ona zgodnie twierdzilismy że temat zamknięty i tyle. Ja jej od tak uwierzyłem, bo w końcu zaufanie to podstawa?
Czasem mówiła mi że nie może spać, że płacze i nie może przestać myśleć o starych niepozamykanych sprawach. Nigdy nie sprecyzowała o co chodzi więc nie miałem możliwości jej pomóc. Szła w zaparte że ona sama sobie z tym musi poradzić. Myślę sobie "no dobrze, jestem dla niej wszystkim(bo tak twierdziła) więc skoro problem byłby na tyle poważny to pewnie poprosiła by mnie o pomoc". Uważałem ją za inteligentną i dorosłą osobę, która wie co robi, więc skoro twierdziła że sobie z tym poradzi, to ja w to wierzyłem.
Do pierwszego zerwania.
Twierdziła że to już nie jest to samo, że musimy ze sobą zerwać itd. Ja nie mogłem się z tym pogodzić, dlatego starałem się rozwiązać sprawę. Udało się to uspokoić i po ok. 2 tygodniach zapytała się mnie czy bym do niej nie wrócił, oczywiste że się zgodziłem, myślałem że te trudne czasy mamy za sobą, wiadomo zimowa chandra, natłok obowiązków związane ze świętami itd. Tym sobie to tłumaczyłem.
Ok miesiąc później mimo że przez cały ten czas żyło nam się znowu dobrze, oświadczyła mi (znowu przez Internet) że chyba czujemy coś innego (???) Że musimy się rozstać itd. Kolejny cios dla mnie, którego nic nie zapowiadało, tak jak poprzednim razem.
Po ok. 2 tygodniach od naszego zerwania dowiedziałem się że wróciła do swojego byłego..
Teraz kilka słów o nim.
Byli ze sobą raptem kilka miesięcy, poznała go w pracy (do której swoją drogą później wróciła) Ale rozstali się z racji czasu, którego poświęcenie dla drugiej osoby jest bardzo ważne, a tam tego zabrakło. Kilka miesięcy później poznała mnie.
Jest to człowiek kompletnie inny ode mnie. Ja jestem spokojny, rozsądny itd. On? (Kilka lat starszy ode mnie) gość który kilka lat z rzędu nie mógł zdać zawodówki.. miał problemy z prawem, handlował narkotykami, alkoholik.. itd.. ona jako dobra dusza, podczas poprzedniego związku próbowała go "naprawić" ale chyba nie do końca się to udało.
Czyli ten legendarny łobuz, który jak mówią "kocha mocniej".
Rozmawiałem z nią od tamtego czasu tylko raz. Tłumaczyła mi się tym że przez długi czas sama biła się ze sobą i swoimi myślami, bo ja byłem dla niej dobry i nie chciała mnie ranić, ale w międzyczasie czuła też coś do kogoś innego.. I nie mogła żyć na takim pograniczu, musiała zadecydować.
I teraz ta kwestia, której nie jestem w stanie zrozumieć. Przez ten cały czas powtarzała mi że mnie kocha nad życie, że jestem jej promyczkiem, że nie spotkała nigdy równie dobrego czlowieka/faceta. (Ja w to wierzyłem). Czułem do niej dokładnie to samo. Ale mimo wszystko stare uczucia odżyły. I postanowiła rzucić to wszystko co razem zbudowaliśmy.
Teraz pytanie do was moi drodzy. Jak zapatrujecie się na tą całą sytuację? Jakieś rady, sugestie, wyjaśnienia?
Ja ciągle bije się z myślami czemu postąpiła tak, a nie inaczej, skoro wcześniej niby kochała mnie tak mocno, że to wszystko było prawdziwe i szczere, a jednak...