Każdy pomyśli po tym poście, że nam, kobitom nigdy się nie dogodzi... ale gdy widzicie dziwne zachowanie swojego faceta gdy przywykłyście do tego złego to chyba też głupiejecie.
Otóż, mój facet przez równe 9 miesięcy był wyjątkowym bucem!!!
Nie będę wdawać się w szczegóły, ale rozstawaliśmy się wiele razy...
Sytuacje były bardzo poważne, bo mój facet niestety nie miał do mnie w ogóle szacunku...
Nadużywał alkoholu...
Ciagle sie kłóciliśmy...
Wybaczałam mu wszystko, bo potrafiłam go zrozumieć... postawić się w jego sytuacji, albo jak kto woli tłumaczyłam go perfekcyjnie.
Fakt był jednak taki, że miał sporo problemów, ale dla kogoś kto tego nie wiedział to wychodziłam na nienormalną, że w ogóle z nim byłam i tyle dla niego robiłam...
Otóż dbałam o niego jak nikt. Myślałam, że kiedyś odda mi to dobro gdy ja będę tego potrzebować. Myślicie, że jestem naiwna idiotka?
Być może... ale nie lubie odwracać się od ludzi w ciężkich sytuacjach życiowych.
Co dla niego zrobiłam? Przestawiłam całe życie do góry nogami...
A przez niego?
Straciłam wiarę w siebie, poczucie własnej wartości
Nabawiłam się nerwicy lękowej na tle depresyjnym
i rozregulowałam całkowicie moją tarczycę...
Krótko mówiąc ROZSYPAŁAM SIĘ!!!!!!!
Z kochającej, wesołej, spontanicznej dziewczyny stałam się więźniem... kontrolowanym na każdym kroku, spełniającym wszystkie żądania pana i władcy... Stałam się melancholijną wariatką ze skłonnościami do obsesyjnej zazdrości, do agresji, niepohamowanego smutku... Ogólnie kimś kim żadna z nas nie chce być!!!!!!!
Ostatnio cały czas się kłóciliśmy, dużo rozmawialiśmy, wiele mu tłumaczyłam...
Tłumaczyłam skąd u mnie takie zachowanie, zazdrość, czepianie się, narzekanie...
I teraz pytanie CZY ON TO WRESZCIE ZROZUMIAŁ???
Moim problemem nie jest teraz ten okropny facet, który żądał, wrzeszczał, obrażał czy wyzywał...
wręcz przeciwnie...
Popatrzcie... dawniej on był CHOROBLIWIE zazdrosny!!! Kontrolował każdy mój krok, gdy chwilę nie odpisywałam, bo spałam, albo pracowałam już robił aferę, oskarżał że się kur*ie itd. Dzwonił mnie mnie na wideo cały czas żeby wiedzieć gdzie i z kim jestem, czy nie kłamię. Wcześniej sprawdzał moją lokalizacje na fb... Gdy się pokłóciliśmy potrafił ustawiać budzik co 2h i sprawdzać czy siedzę na fb, jeśli nie to znaczyło że spałam, jeśli byłam to nie brał pod uwagę, że mam ostatnio problemy ze snem tylko że pewnie byłam na imprezie i wyrywałam facetów.
Teraz, od pewnego czasu dzwoni mniej... Nie pisze do mnie tyle... Nie wypytuje ciągle co robie, gdzie jestem. Gdy nie odpisuje nie reaguje agresywnie, nie oskarża...
Jak można interpretować? Powiedział mi, że zrozumiał, że źle robił... że musimy sobie ufać.
Osoba z zerowym poczuciem wartości takim jak ja mam teraz co myśli? Że przestało mu zależeć, że nie boi się, że odejdę... Co gorsza, teraz ja nie ufam jemu.
Kolejna rzecz... Kiedyś przesiadywał u mnie nonstop, czuł się jak u siebie, zawłaszczał telewizor, nie szanował że posprzątałam... a ja musiałam mu usługiwać, utrzymywać, sprzątać tak jak on tego oczekiwał itd. Wprowadzać się nie chciał, obowiązki miał w dupie...
Kiedyś powiedział, że woli jechać do domu żebym mu nie wypominała, i żeby nie obciążać mojego budżetu, bo wie, że mnie nie stać... Jego faktycznie nie stać na zrobienie zakupów, a w domu ma zawsze obiad itd. Co oczywiście ja myślę? Że mnie unika, że woli siedzieć w domu, bo tam może się napić z bratem i jego dziewczyną. Z resztą było by go stać gdyby zrobił zakupy zamiast kupować piwo czy alkohol. Teraz co jest prawdą? Faktycznie czuje się źle siedząc mi na głowie (NAGLE) czy ucieka do siebie żebym nie kontrolowała kiedy pije?
Z piciem sam obiecał, że od nowego roku nie będzie pić, a ja nie będę palić... Ja palenie rzuciłam po ciężkich bojach, a on ciągle tu piwko jedno... tu zaraz dwa... tu zaraz trzy... Dzwonię do niego i pytam dlaczego się nie odzywa, czy nie odpisuje. Od razu mu się wydaje, że go kontroluje... że nie musi mi udowadniać co robił itd. Pytam "piłeś" odpowiada, że nie... Zapytałam jeszcze 5 razy aż kazałam mu przysięgnąć i dopiero wtedy się przyznał. Nie dość, że kłamstwo to jeszcze niedotrzymanie słowa.
Niby bardziej się mną interesuje... pyta o moje samopoczucie, o problemy... Wkurzył się, że mu nie mówiłam niektórych rzeczy np. o tym że nabawiłam się nerwicy. Mówi mi ciągle, że będzie dobrze, że to przetrwamy, że miłość zwycięży wszystko, że jestem miłością jego życia, że całe życie na mnie czekał. Przyznaje się, że jest zazdrosny np. zrobił mi ostatnio afere, a po chwili przyszedł i przeprosił, przyznał się, że jest zazdrosny o innych facetów. Dlaczego mi się wydaje, że ucisza tym tylko moją czujność?
Kiedyś przesiadywał na portalach randkowych, pisał z inymi... wzbraniał się miesiącami przed ich usunięciem, ale wreszcie to zrobił. Oczywiście wypomina mi to co najmniej jakby było to zdobycie mount everest.... A ja mam w głowie, że teraz pewnie pisze smsy albo na fb.
Kiedyś go mu coś zarzucałam, prowokowałam, bo chciałam usłyszeć że się mylę. Teraz najczęściej on to od razu urywa, mówi, że sobie dopisuje, że mu nie ufam i idzie spać.
Nie wiem, naprawdę nie wiem... Gdy wyglądało to tak, że naprawdę mnie wykorzystywał i inni mi mówili, że tak jest to moja intuicja podpowiadała, że się mylą. Że jednak to nie o wygodne życie ze mną mu chodzi, nie o to wszystko co mu daje, że ma gdzie spać, ma ugotowane, posprzątane itd... Teraz gdy niby nie chce mi siedzieć na głowie, nie chce żebym coś dla niego robiła, żebym mu tego potem nie wypominała to właśnie mam wrażenie, że mnie unika i moja intuicja mi mówi, że przestało mu zależeć. Zupełnie odwrotnie niż powinnam myśleć...
Jestem w rozsypce, faktycznie się doszukuje... teraz ja go chcę kontrolować i sprawdzać, bo nie mogę mu zaufać. Wcześniej też szalałam z zazdrości, ale tego nie pokazywałam. Wiem, że ciężko teraz ze mną wytrzymać, ale mu to tłumaczę, że wcześniej on miał problemy, a teraz ja je mam... że teraz ja potrzebuje wsparcia.
Gdy zaczynam pisać, że nie wiem czy ten związek ma sens, że on nie dojrzał do niczego poważnego, mówi mi że się mylę, że on mnie kocha, że chce ze mną być, że będzie dobrze, że poradzimy sobie z tym, ale też że jeśli chce go zostawić to on to zaakceptuje.
Naszym problemem było to że wpadliśmy w błędne koło... On coś robił, wrzeszczał, wymagał, mówił, że jestem do niczego, a ja się coraz bardziej łamałam, aż wreszcie się złamałam na amen. Przestałam mieć siłę by się jego dogadywaniem po prostu nie przejmować by być ponad tym. Wtedy ja reagowałam marudzeniem, smutkiem, placzem... jemu po chwili przechodziło, przychodził się przytulić, a ja nie mogłam zapomnieć tego co przed sekundą usłyszałam.
Nie wiem co myśleć... Chyba zwariowałam już do reszty. Może faktycznie coś zrozumiał? Może faktycznie postanowił się nad sobą nie użalać tylko stanąć na wysokości zadania... Ale sęk w tym, że tłumaczyłam mu to tyle razy, że nie wierzę, że akurat teraz do niego dotarło. Mimo wszystko potrafi mi nadal powiedzieć, że nikt się tak nad sobą nie użala jak ja, że uwielbiam ludziom pokazywać jaką męczennicą jestem, jak nieszczęśliwa jestem... owszem to fakt, ale to dlatego, że nie mogę ludziom pokazać, że jestem naprawdę szczęśliwa.
Jestem za słaba, mam za niskie poczucie wartości teraz by wrócić do tego jaka byłam na początku. Potrafiłam wiele przemilczeć... unikałam kłótni tylko próbowałam na spokojnie tłumaczyć. Teraz od razu wybucham!!!! Nie panuje nad sobą. Kiedyś potrafiłam usłyszeć coś chamskiego, powiedzieć że mi się takie zachowanie nie podoba i przejść nad tym do porządku dziennego. Kiedyś potrafiłam się uspokoić gdy usłyszałam "przepraszam, nie chciałem", a teraz cały czas mnie to dusi.
Próbuję się podnieść... Chcę znów poczuć takie głupie symptomy tego, że mu zależy... że boi się, że odejdę...
Po prostu chciałabym żeby się bardziej starał, żebyśmy chodzili na randki, żebyśmy mogli coś razem robić po za domem... Jakieś spontany itd. On mówi, że jak dostanie pracę o którą się stara, że wtedy wszystko się zmieni. Że chce jak najszybciej to zrobić dla siebie, dla mnie, dla nas... Tam będzie lepiej zarabiał, miał więcej czasu...
Wiem, że faceci mają problem z okazywaniem uczuć... że lubią unikać problemów... Bardzo dobrze znam się na facetach, ale jego nie potrafię rozszyfrować.
Ciężko byłoby mi od niego odejść i chciałabym teraz wrócić do tego jak czułam się na początku, odzyskać tą siłą... Może wtedy faktycznie się zgramy? Ja przestanę marudzić, a on przestanie skakać po mnie? Może faktycznie coś go tknęło... zaczął walczyć o nową pracę i ten związek. Może rzeczywiście gdy upora się z długami to będzie dużo łatwiej? Tylko jak do licha mam wrócić do mojego wcześniejszego stanu podczas gdy on tak zniszczył moje poczucie wartości? Chcę popracować nad sobą... Chcę znów móc nad sobą panować, ale jak panować nad sobą gdy ciągle widzę w jego zachowaniu drugie dno???
Poradzicie coś?