Cześć. W chwili obecnej nie potrafię myśleć racjonalnie to też zgłaszam się do Was z prośbą o pomoc. Znajomi w tej chwili okazali się mało użyteczni bo ich porady skupiają się na "olej ją" bez większego zainteresowania. Nie mogę ich winić bo w końcu nie znają jej tak jak ja. Ale w czym problem? Otóż 3 tygodnie temu dziewczyna mnie zostawiła, a właściwie ogłosiła przerwę dla "nas" co rozumiem jako przerwa dla niej. Zrobiła to przez smsa i gdy ja chciałem się spotkać pogadać o tym i usłyszeć to osobiście to potrafiła godzinę/dzień przed powiedzieć że nie da rady się spotkać. Co i tak było dosyć miłe zachowane bo czasami po prostu nie odpowiadała bądź miała pretensje że dzwonie się dopytać. Ale w czym ten największy problem. W tym, że pojawił się inny i niby to nie jej nowy chłopak, ale przytoczę tu parę sytuacji. Za pierwszym telefonem i moich błaganiach o powrót powiedziała, że poznała kogoś kto jest w podobnej sytuacji jak teraz ona. Sytuacje tą później opiszę. Kolejną rzeczą jest to, że potrafiła do mnie zadzwonić pogadać jak kiedyś, zaproponować spotkanie i na odchodne powiedzieć, że właśnie jedzie po nią ten gość gdyż nie ma transportu z uczelni. Generalnie każdy ich relacje określiłby flirtem. Jednakże w międzyczasie umawia się na spotkania ze mną by potem je odwołać z oburzeniem czy nawet się nie odezwać. Nawet zwalić potem winę na mnie bo "mogłeś podjechać i próbować ze mną rozmawiać". Prób było już z 8, a powiodły się dwie. Za pierwszym razem wypytywała czy się dosłownie: "Spotykam z jakąś dziewczyną sam na sam" i w swojej plątaninie myśli nawet powiedziała zła "Aha spotykasz się z kimś" . No kurna, a ona?! Nie dość, że się z nikim nie spotykałem to jeszcze dobrze wiem, że ich spotkania mimo że są w grupie to siedzą tam razem. Co prawda wtedy tego nie powiedziałem, ale to trochę dziwne z jej strony. Drugi raz był gdy ona wraz ze znajomymi i tym gościem przyłapali mnie pewnego wieczoru na jednej z głównych ulic miasta. Sęk w tym, że to było odprowadzenie koleżanki, a nie żadna randka i ja dobrze o tym wiedziałem. Dostaje nagle telefony, że co ja wyprawiam itd itd. Wtedy na następny dzień się chciała spotkać. Pytała mnie czy chce do niej wrócić i wręcz kazała mi powiedzieć jakie jest moje stanowisko. Gdy potwierdziłem to ona stwierdziła, że jeszcze tego nie wie i że mam dać jej czas. Naszą rozmowę również przerwał telefon od tego gościa. Odebrała jak nigdy nic jakbym nie istniał. Na szczęście rozmowa trwała moment bo już miałem się zbierać. Padło też zdanie z jej ust, że w razie powrotu nie chce wychodzić na niesłowną przed znajomymi. Tu mną szarpnęło trochę bo poczułem, że są znajomi, a potem ja. No i fakt, że musiała nieźle na mnie nagadać. Podobno parą nie są, a wszystkie flirty pisze koleżanka z jej telefonu. Nie złapała go też za rękę ani nic co by znaczyło początek ich związku. Rzecz w tym, że ja nawet nie pytałem o takie rzeczy, a dostałem szczegółowo co jak i czego nie robi.
Teraz tak. Ja swoje przeskrobałem w związku. Nie zdradziłem, ale byłem nerwowy czasem aż za bardzo. Zacząłem nad tym pracować i to zmieniać. Ponadto wiem, że robiłem dla niej rzeczy których nigdy sobie nie wyobrażała aby facet dla niej to robił. Nie jestem jej pierwszym facetem, ale miłością rzekomo już tak. Moja świadomość mówi mi, że mi się należy. Może i tak. Ale gdy zawsze myślę logicznie, tu nie potrafię. Emocje i miłość do niej po prostu uniemożliwiają mi myślenie racjonalne. Co o tym sądzicie? Swoją drogą czy to się kwalifikuje jako zdrada? Generalnie przykładów, że ona może a ja nie jest więcej, ale to już z naszego związku. Słyszałem np. że gdy się denerwuje to ona też bo tak działa związek, ale jej złe dni z głupich powodów występowały częściej, a nie odzywałem się nic na ten temat a ją pocieszałem. Przesadna zazdrość z jej jak i mojej strony. Co prawda więcej ona, ale tego nie widzi. Moją już widzi i czasem mówi, że to ją męczy. To co ja mam powiedzieć hmm.
Rozpisałem się, a nie chciałem tak bardzo. Wybaczcie proszę za brak kontekstu momentami, ale to chyba emocje i próba wylania tego co mi leży na sercu.