Witajcie, przejdę od razu do sedna. Po nastu latach małżeństwa otwarły mi się oczy i dostrzegłam, że mój związek to jakaś parodia. Żyję pod jednym dachem z człowiekiem, którego tak naprawdę nie obchodzę nic a nic. Skąd ten wniosek? Z dogłębnej analizy, smutku, łez i bezskutecznych rozmów z partnerem. Kilka tylko przykładów: mój mąż nie pomaga mi w trudnych chwilach: złamałam nogę, a on zostawił mnie taką niezbyt mobilną z dwójką małych dzieci i pojechał bawić się na weekend z kumplami, nigdy nie był ze mną nawet dwa dni w domu, gdy wracałam po porodzie ze szpitala do domu, ani razu nie pamiętał o moich urodzinach i imieninach, nie dba o higienę osobistą, dlatego budzi moją niechęć (nie potrafię się zmuszać do całowania mężczyzną, któremu cuchnie z ust, a przecież nie mogę za każdym razem pić alkoholu, żeby uprawiać z nim seks, no, teraz nie piję bo jestem w ciąży (efekt żałosnego zeorogazmowego dla mnie seksu), zresztą nie uprawiamy seksu od miesięcy, nie pamiętam też już, kiedy się ostatnio pocałowaliśmy, i od razu piszę: tak tak, próbowałam z nim rozmawiać, dbam o siebie, nigdy nie byłam gruba - prócz ewentualnie ciążowego brzucha) Mąż też nie pamięta i nie interesuje się w ogóle moimi wizytami u ginekologa, ba zresztą w ogóle nie obchodzi go nic związane z moim zdrowiem, co udowodnił nie raz, chce być przy porodzie, ale ja nie czuję takiej potrzeby, w sylwestrowy wieczór zjadł przygotowana przeze mnie kolację i poszedł do sąsiadów a ja spędziłam ten czas sama. Nie czułam się dobrze, dlatego nie poszłam z nim (to wyjście nie było zaplanowane, nie byliśmy wcześniej proszeni czy coś, taki spontan), jestem w końcowej fazie ciąży, dlatego wieczorami wolę poleżeć zamiast chodzić). Za kilka dni mąż jedzie na narty mimo, że już był dwa razy w tym sezonie, mówił, że pojedzie dopiero po porodzie, a tu się okazało, że już zaplanował wyjazd. Takich sytuacji mogłabym wymienić wiele, ale nie będę zanudzać. Tak czy tak czuję się, jakbym była np. jakimś potrzebnym w domu sprzętem, stołem, z którego się korzysta, ale nie okazuje się mu czułości, wdzięczności itd. Mąż zauważa mnie tylko wtedy, gdy potrzebuje czegoś, np. umówić go do lekarza, wysłać jakiegoś maila itp. Kiedyś mąż powiedział, że trzeba mu mówić wprost, więc mu mówię, ale on jakby wpuszczał jednym uchem a wypuszczał drugim. Uznałam więc, ze nie ma sensu dalej próbować się komunikować. Przecież nie będę się prosić o miłość, to nic nie daje. Może za dużo wymagam? Pomyślałam, że muszę zmienić swoje nastawienie, nie będę oczekiwać niczego od męża, muszę układać sobie życie tak, jakbym była sama. Może to jest jakieś rozwiązanie, od kiedy mam świadomość, że żyjemy razem ale tak naprawdę osobno, jest mi ciut łatwiej. I praktycznie przestaliśmy się kłócić, egzystujemy obok siebie, jakoś to nawet się sprawdza. On przynajmniej dba o finansowy aspekt (ja też pracuję, ale zarabiam mniej). Mąż ma dobre strony i może lepiej właśnie na nich się skupić: czasami posprząta kuchnię, czasami pojedzie wieczorem do sklepu zrobić podstawowe zakupy, gdy ja nie dałam rady, był dwa razy na wywiadówce w szkole, zrobi mi czasami herbatę, gdy go o to wyraźnie poproszę i nie zapomni, i często powtarza, ze mam teraz odpoczywać, choć w jego wydaniu to puste słowa, bo wiadomo, że samo się nic nie zrobi (co prawda najstarsza córka najwięcej mi pomaga, a nie on, ale dobre i to). Czy myślicie, ze małżeństwo moze tak egzystować obok siebie? Czy możemy tak żyć jak dwoje obcych ludzi jesli pozostanie wobec siebie życzliwi? Jeśli będziemy wypełniać podstawowe obowiązki, które sobie wyznaczyliśmy, np. on myje samochód, ja jeżdżę do mechanika, itd. Tylko mam wrażenie, ze on prócz pracy i tego samochodu nie ma innych obowiązków, że za wszystko inne jestem odpowiedzialna ja. Uznałam, że będę wykonywac swoje obowiązki względem dzieci, domu i pracy, ale jeśli chodzi o męża odrzucam wszystko, co do tej pory robiłam: np. nie będę mu matkować, kupować ubrań, rezerwować noclegów na jego wyjazdy, umawiać do lekarza, organizować urodzin (które i tak ostatnio zlekceważył, bo wolał upić się z kolegami i wrócił ledwo trzymajac się na nogach, a ja z dziećmi jak idiotka piekłam dla niego ciasto), itd. Czas zadbać o własne życie, myślę też o zmianie pracy, która nie będzie w żaden sposób związana z pracą mojego męża. Lada dzień urodzę synka i po macierzyńskim chcę już mieć pracę, dzięki której będę finansowo niezależna. Co myślicie o mojej sytuacji? Czy mój plan jest dobry? Czy się sprawdzi? A moze mój mąż w końcu mnie zauważy gdy odsunę się od niego i skupię na życiu swoim i dzieci. A może to tylko złudzenie? Tak czy tak nie chcę stawiać się więcej w roli ofiary, chcę sie śmiać i cieszyć zyciem. Czy da się tak w małzenstwie, które żyje obok siebie?
Najbardziej w tej historii przeraża mnie fakt, że wiedząc że mąż traktuje Cie bardzo źle, zdecydowałaś się na trzecią ciąże. Nie rozumiem takich osób jak Ty. Taki model rodziny chcesz im przedstawić? Gdzie mąż zupełnie nie ma szacunku dla żony?
Kobieto, skąd pomysł na trzecie dziecko w tak martwym związku?
Pomyślałam, że muszę zmienić swoje nastawienie, nie będę oczekiwać niczego od męża, muszę układać sobie życie tak, jakbym była sama. Może to jest jakieś rozwiązanie, od kiedy mam świadomość, że żyjemy razem ale tak naprawdę osobno, jest mi ciut łatwiej. I praktycznie przestaliśmy się kłócić, egzystujemy obok siebie, jakoś to nawet się sprawdza. On przynajmniej dba o finansowy aspekt (ja też pracuję, ale zarabiam mniej). Mąż ma dobre strony i może lepiej właśnie na nich się skupić: czasami posprząta kuchnię, czasami pojedzie wieczorem do sklepu zrobić podstawowe zakupy, gdy ja nie dałam rady, był dwa razy na wywiadówce w szkole, zrobi mi czasami herbatę, gdy go o to wyraźnie poproszę i nie zapomni, i często powtarza, ze mam teraz odpoczywać, choć w jego wydaniu to puste słowa, bo wiadomo, że samo się nic nie zrobi (co prawda najstarsza córka najwięcej mi pomaga, a nie on, ale dobre i to). Czy myślicie, ze małżeństwo moze tak egzystować obok siebie? Czy możemy tak żyć jak dwoje obcych ludzi jesli pozostanie wobec siebie życzliwi? Jeśli będziemy wypełniać podstawowe obowiązki, które sobie wyznaczyliśmy, np. on myje samochód, ja jeżdżę do mechanika, itd. Tylko mam wrażenie, ze on prócz pracy i tego samochodu nie ma innych obowiązków, że za wszystko inne jestem odpowiedzialna ja.
Jeżeli zrobienie herbaty to jedna z jego dobrych stron to współczuję Ci. Dobrze że choć dba o finanse. Zadbanie o własne życie jest OK, tylko kto Ci pomoże w wychowaniu dzieci? Masz jakieś pomysły?
Po nastu latach małżeństwa otwarły mi się oczy i dostrzegłam, że mój związek to jakaś parodia.
teraz nie piję bo jestem w ciąży (efekt żałosnego zeorogazmowego dla mnie seksu), zresztą nie uprawiamy seksu od miesięcy,
Po nastu latach, dwójka małych dzieci i trzecie w drodze. Seksu nie uprawiacie od miesięcy, to jak te dzieci zostały poczęte?
Jaki masz pomysł na odejście? Z jakiego powodu? Skoro zarabiasz mniej, jak masz zamiar utrzymać siebie i trójkę dzieci?
To, że Twój mąż jest lekkoduchem i ma w nosie Twoje potrzeby i zdrowie, wiesz od nastu lat, więc jaki masz plan?
Przecież wyraźnie napisała, że ma plan żyć obok siebie z mężem. moim zdaniem to całkiem niezły plan w jej aktualnej sytuacji.
po prostu mieć duzy dystans do męża i zobaczyć czy coś się zmieni.
Po tych odpowiedziach widzę, że też uważacie, że mąż mnie lekceważy i mam prawo odczuwać z tego powodu żal, że to jednak nie jest normalne, że mąż nie interesuje się żoną. Niestety niskie poczucie własnej wartości miało tu chyba duży wpływ na moje "widzenie" tego związku. Jednak ja nie chcę odchodzić, bo co to da? Chcę się uniezależnić finansowo, ale kocham męża, moje uczucie nie zmieniło się dlatego, że dostrzegłam jego niewrażliwość i egoizm.
Odejść nie odejdziesz bo zabraknie Ci odwagi . Skąd to wiem ? Mam takie związki dookoła i na gadaniu się tylko kończy . On nie zmieni i nie licz na to . Może na chwile ale potem znowu wróci na swoje tory . Wybacz ale nic z tym nie zrobisz .
Urszulaona, jeśli nie chcesz odchodzić, to moim zdaniem dobra droga obralas - odsunąć się trochę i bardziej skupic na swoim zyciu, bron boze nie angazowac się w sprawy meza, ani nie wyreczac go w niczym, raczej zadbac, by tez miał swój wkład w opieke nad dziecmi, choć trochę.
Pomysl z uniezależnieniem się finansowym tez ok. Powoli, ale do przodu.
Kiedyś mąż powiedział, że trzeba mu mówić wprost, więc mu mówię, ale on jakby wpuszczał jednym uchem a wypuszczał drugim. Uznałam więc, ze nie ma sensu dalej próbować się komunikować. Przecież nie będę się prosić o miłość, to nic nie daje.
Ciekawa jestem, co i jak komunikowałaś mężowi? Mogłabyś to rozwinąć?
A dla mnie to z toba jest cos nie tak. Nie chcesz calowac meza, bo podobno o siebie nie dba. Zeby go pocalowac musisz pic. Masz z nim 3 dzieci. Sorry, ale z alkoholiczka ( bo pijacej matki 3 dzieci inaczej nie nazwe) tez bym nie nosila na rekach jako facet
A dla mnie to z toba jest cos nie tak. Nie chcesz calowac meza, bo podobno o siebie nie dba. Zeby go pocalowac musisz pic. Masz z nim 3 dzieci. Sorry, ale z alkoholiczka ( bo pijacej matki 3 dzieci inaczej nie nazwe) tez bym nie nosila na rekach jako facet
To, że ktoś 3 razy wypije (tyle wystarczyło, aby spłodzić troje dzieci) w ciągu kilkunastu lat określasz alkoholiczką ???
Po tych odpowiedziach widzę, że też uważacie, że mąż mnie lekceważy i mam prawo odczuwać z tego powodu żal, że to jednak nie jest normalne, że mąż nie interesuje się żoną. Niestety niskie poczucie własnej wartości miało tu chyba duży wpływ na moje "widzenie" tego związku. Jednak ja nie chcę odchodzić, bo co to da? Chcę się uniezależnić finansowo, ale kocham męża, moje uczucie nie zmieniło się dlatego, że dostrzegłam jego niewrażliwość i egoizm.
A ja cię urszulo rozumiem. I wiem co mówię. Rozumiem twój tok myślenia, postępowania, jeśli wziąć jeszcze pod uwagę niskie poczucie wartości ... powiem - postępowanie książkowe.