Odkąd mieszkamy razem (maj 2018), zaharowywałem się w robocie by mieć normalne życie, bo ona nie pracowała wtedy, pracować zaczęła we wrześniu. Zawsze ją wspierałem, darzyłem uczuciem, wsparciem. Co mam w zamian? Kłótnie o byle co, wyzwiska, brak szacunku (chociaż ona twierdzi, że szanuje mnie tylko dlatego że mnie nie zdradza i że podobno mogłaby to robić) i wieczne fundowanie coraz to nowych powodów do nerwów, a potem ma o to pretensje.
Wszystkie związki tak wyglądają? Skoro tak, to już wolę być sam.