Mam dosyć duży problem z moim rok młodszym 29-letnim bratem. Mieszkam z matką, nie jestem w stanie się aktualnie wyprowadzić, napisałam tutaj by szukać innego rozwiązania na ten moment, więc proszę nie piszcie, że tylko przeprowadzka coś da. Mój brat z nami nie mieszka, ale przyjeżdża dość często, czasami zostaje na noc. Jest mu bardzo wygodnie, bo u mojej mamy ma się jak pączek w maśle. Niczego od niego nie wymaga tylko podkłada mu wszystko pod nos... tak było niestety zawsze. Zawsze go faworyzowała, jest do niej podobny fizycznie więc dlatego, a ja do ojca, z którym miała zawsze na pieńku dlatego ze mnie próbowała zrobić kozła ofiarnego. Są już dawno po rozwodzie. Jak byłam jeszcze dzieckiem to na mnie krzyczała, że mam sprzątać, a jak zapytałam co zrobi mój brat to naprawdę bardzo poważnie stwierdziła, że on nie musi, bo jest chłopcem... Powiedziałam to ojcu to się z tego śmiał i stwierdził, że u niego też tak było. Ona nie miała takiego podejścia, to był pretekst by go faworyzować, mnie było przykro, że mnie matka tak traktuje. Brak miłości od mojego ojca w ten sposób chce sobie zrekompensować u mojego brata... Moja matka jest naprawdę bardzo prymitywna. Jak się można domyślić, mój brat stał się narcyzem. Zaczął chodzić na kółko teatralne, wygrywał wszystkie niemal konkursy recytatorskie i oczywiście woda sodowa uderzyła mu do głowy. Jak nie wygrał, miał drugie miejsce to przez miesiąc nie mógł dojść do siebie, nie mógł pogodzić się z tym, że ktoś był od niego lepszy, jury oczywiście było oczerniane..., ja oczywiście też kiedy np. nie byłam zachwycona jego przecież "wybitną" grą aktorską bądź "cudownym" śpiewem albo ktokolwiek inny. Nie miało mi prawa się nie podobać... Jak się uczył w nocy na następny dzień na konkurs i hałasował to liczyło się tylko to, a nie, że ja potrzebuję się wyspać do szkoły nawet dla moich rodziców. Wywyższał się nade mną. Najgorsze jest właśnie to, że to większość ludzi ma takie jakieś kompleksy, płytkie myślenie i myśli sobie, że powinnam być nim zachwycona i mu chyba pokłony bić, przynajmniej takie ma moja matka.
Ale do sedna. On uważa, że wszystko mu się należy... nie musi dziękować, nie musi prosić, tylko żąda, bo jak potrzebuje to mu się należy... tak to argumentuje, że "on potrzebuje" więc w domyśle nie mam prawa odmówić, bo zaraz zaczyna mnie obrażać. Pożyczyłam mu kiedyś pieniądze, to później stwierdził jak przypomniałam by mi oddał, że coś sobie wymyśliłam... że za dużo wymagam kiedy oczekiwałam by był wdzięczny za to... i np. traktował mnie z szacunkiem i nie wyzywał. Jeszcze było kilka sytuacji, że nie chciał oddać. Byłam w szoku, stwierdziłam, że mu już ani grosza nie pożyczę. Żądał np. skorzystania z mojego laptopa, oczywiście nie uległam, bo żądał. Pożyczyłam mu lustrzankę, bo jego dziewczyna mnie prosiła, inaczej bym w życiu mu nie dała, bo kiedykolwiek coś mu pożyczałam było zniszczone... bo nie potrafi szanować czyjejś własności (zaraz oczywiście słyszę "to jest Twój brat, jak możesz swojemu bratu nie pożyczyć") oczywiście niestety tym razem też zniszczył kartę, oczywiście znowu stwierdził, że to było wcześniej i coś wymyśliłam... Musiałam bardzo długo mu perswadować, napsuć sobie krwi, żeby oddał mi za nią pieniądze. Myślę, że gdyby nie jego dziewczyna by tego nie zrobił.
Przez jakiś czas studiował daleko więc długo go nie było na szczęście. Później go wyrzucili z dobrej aktorskiej państwowej uczelni z tych gdzie na jedno miejsce przypada chyba 100 kandydatów (najprawdopodobniej przez jego buńczuczność, zapewne wywyższał się nad wykładowcami, podobno nie chodził na zajęcia) i zaczął studiować w naszym mieście, więc przychodził częściej... na całe szczęście z nami nie mieszkał...
ale... np. zaczął mieszkać ze swoją dziewczyną, pozabierał bez pytania zupełnie m.in. moje rzeczy do swojego mieszkania... oczywiście ich nie oddał. Teraz przyjeżdża co chwilę ze wszystkiego korzysta, nie myśli żeby w czymś pomóc, a matka przepracowana jeszcze na mnie krzyczy, że czegoś od niego wymagam... Nie sprząta po sobie nawet, znajduje sobie wymówkę, mówi że musi już iść i wychodzi.... tak wielokrotnie... Jak w końcu stanowczo mu powiedziałam, że ma po sobie posprzątać i nie wyjdzie zanim tego nie zrobi to chlasnął mnie mocno w rękę i powiedział, że tylko dotknął. Kazałam mu wynieść śmieci to rzucił się na mnie chwycił mnie za szyję i podrapał. Przychodzi, otwiera lodówkę i zjada co mu się żywnie podoba jakby był u siebie, nie zapyta co może zjeść... oczywiście nic nie robi... nie sprząta nawet po sobie. Jak np. włączę tv, to zaczyna przeklinać, zrzędzić, jak przedstawię mu spokojnie swoją opinię to zaczyna na mnie szczerzyć autentycznie zęby... jest bardzo impulsywny. Jak pracowałam, położyłam się spać, a on przyjechał i miał kompletnie to gdzieś. Nawet jak zamknęłam drzwi było go słychać, jak rozmawia z moją matką, nie chciał mówić ciszej, albo włączył sobie tv na niemal cały regulator... i twierdził, że mam iść na kompromis... a ja jak zamknęłabym drzwi to musiałabym otworzyć okno a tam też by ten głos dochodził. Raz już straciłam cierpliwość wulgarnie kazałam mu się wynosić to go nie było ciut dłużej... i chyba to jest najlepsze wyjście... bo działa. Orientuje się, że nie jest mile widzianym gościem. W tym roku wyrwał pokrętło w gazowym podgrzewaczu wody, bo nie umie nic zrobić po lekku, tak, że zaczęło się całe obracać wokół własnej osi i zaczęło z niego kapać... czasami co chwilę sam się wyłącza i nie chce włączyć. Naprawa kosztuje 400 zł, a moja mama ma już bardzo duże długi i się zadłuża coraz bardziej. Oczywiście nie poczuwa się do odpowiedzialności, moja matka jak zwykle żeby nie było na niego to jeszcze mnie obwinia, że to ja zepsułam... a ja nawet nie mam tyle sił w rękach, a to on ewidentnie to zepsuł... Mojego ojca to nie obchodzi niestety... nie mam mu nawet co tego mówić... jego nie interesują cudze problemy nawet własnej córki. Proszę poradźcie co z tym zrobić, bo mi już ręce opadają... obawiam się, że kiedyś stracę cierpliwość... Powiedziałam, że go nie wpuszczę dopóki nie zapłaci za ten zepsuty podgrzewacz i tak zrobiłam. Pieniądze ma, bo pracuje, ostatnio zrobił sobie prawo jazdy więc ma. Kilka razy zgubił klucze do naszego mieszkania, do dziewczyny zwraca się okropnie jak do jakiegoś śmiecia, zwracałam mu na to uwagę. Przez cały rok tak z nią rozmawiał przez tel. że naprawdę się dziwiłam, że ona z nim jest. Chyba musi mieć jakieś zaniżone poczucie własnej wartości, że sobie tak pozwala... choć już chyba ze 2 razy się rozstawali, ona z nim zerwała. Aha 23 grudnia wieczorem przyszedł do mojego pokoju i mówi do mnie, że uwaga "śmierdzę kupą" to chyba miał być taki żarcik w jego stylu z resztą nie pierwszy raz.