Dzień dobry,
Nazywam się Michał mam 25 lat pracuję i studiuję zaocznie. Piszę do Was z prośbą o poradę, bo nie mam nikogo z kim mógłbym porozmawiać o moim problemie/sytuacji.
W skrócie postaram się opisać całą sytuację. Od kilku miesięcy mieszkałem z dziewczyną, wcześniej spotykaliśmy się również, przez kilka.
Spędzaliśmy dużo czasu ze sobą, wszystko układało się wydawałoby się dobrze, robiliśmy razem różne rzeczy wspólnie, nie było między Nami kłótni, ani awantur. Do czasu aż nie przyłapałem jej na kłamstwie. Otóż, powiedziała że idzie z koleżankami do kina, a po dwóch godzinach dostałem od znajomego telefon, że moja Pani, siedzi w restauracji z jakimś gachem. Wtedy doszło do pierwszej awantury, nie ukrywam wkurzyłem się, jednocześnie przestałem jej ufać. Po kłótni zabrałem wszystkie swoje rzeczy, które u niej miałem i pojechałem do domu. Na drugi dzień gdy emocje opadły, spotkaliśmy się by porozmawiać. Stwierdziła, że zrobiła to, bo nie czuła się szczęśliwa - zaznaczam, że nigdy nie zrobiłem jej żadnej krzywdy: nie kłamałem, nie zdradzałem, nie obrażałem, zawsze była na pierwszym miejscu i zawsze miałem dla niej czas, nigdy też nie odmówiłem jej żadnej pomocy. Twierdziła, że zrobiła to żeby sprawdzić czy mnie kocha, twierdziła też, że do niczego nie doszło i że to był jedyny raz. Wówczas stwierdziliśmy, żebyśmy razem zamieszkali, za niedługi czas, żeby zobaczyć czy będziemy razem potrafić po tym incydencie razem żyć. Zamieszkaliśmy razem, ja zmieniłem pracę na lepiej płatną, za jej namową, mimo że totalnie się w niej nie czuje i każdy dzień tam spędzony męczył mnie coraz bardziej. Z początku wszystko było w porządku. Ład powrócił, pojawiały się sporadycznie kłótnie, ale zawsze dochodziliśmy do zgody. Przyznam, że w złości potrafiłem jej wypomnieć to co zrobiła, bo bardzo mnie to bolało i przez to też moje zaufanie, nie było bezgraniczne. W wakacje wyjechaliśmy razem na tydzień za granicę na urlop, wszystko było super, jednak przy znajomych powiedziała, że na początku nie brała mnie pod uwagę jako partnera, że nie jestem w jej typie, że jestem zbyt chudy a ona lubi większych gości (fakt, schudłem w ostatnim czasie, ze względu na charakter pracy, bo nie miałem po niech ani siły ani ochoty chodzić na siłownię). Po powrocie, na drugi dzień stwierdziła, że jedzie odwiedzić rodzinę do miasta rodzinnego i żebym jechał z Nią. Wiedziała, że w ten dzień chciałem się spotkać z dobrym kolegą, z którym nie widziałem się dość długo i zamierzałem dojechać do niej dzień poźniej, nigdy nie powiedziałem, że nie chce jechać ani, że nie przyjadę. Wywiązała się ostra kłótnia o to, powiedziałem, żeby wrzuciła troche na luz, bo ostatnio wszystko musi być pod jej dyktando. Zaczęła jednocześnie naciskać, na wspólny kredyt (formalnie, nie jesteśmy parą) na mieszkanie, bo ona ma już dość wynajmów (ma 23 lata). Oczywiście spotkanie z kolegą odwołałem i pojechałem na następny dzień z rana do jej miasta rodzinnego. I od tego momentu zaczyna się historia prawdziwa. Próbowałem jej przetłumaczyć, że nie stać nas na kredyt ani dziecko w tym momencie (zarabiam obecnie 2000zł). Moi rodzice pomagali mi finansowo bo sam mógłbym nie dać rady. Oprócz mieszkania i życia, opłacam jeszcze studia. Tłumaczyłem, żebyśmy oboje dokończyli studia, znaleźli lepsze prace i ustabilizowali się w nich, a za 2-3 lata wzięli wspólnie kredyt a na dziecko nie jestem jeszcze gotowy ani psychicznie ani mentalnie, chciałem jeszcze żebyśmy razem zwiedzili trochę świata, wykształcili i zdobyli lepszą pracę a może nawet pomyśleli o czymś własnym, a nie w tym momencie na hura (znaliśmy się mniej więcej rok, a mieszkaliśmy razem 5 miesięcy). Od tamtego czasu moja wybranka stała się względem mnie chłodna. Przestała robić, ze mną jakiekolwiek rzeczy (nawet te które robiliśmy wcześniej razem) twierdząc, że ona ich nie lubi robić i nie będzie, bo nie ma ochoty. Każda moja propozycja została zbywana. Różne aktywności, wspólne wyjścia, czy cokolwiek zawsze spotykały się z odmową. Na imprezy zawsze chodziła tylko z koleżankami, twierdząc że ja nie potrafię tańczyć, więc po co ma ze mną chodzić. Było mi z tego powodu przykro. Z biegiem czasu, powstawały o to kłótnie, bo zaczęła więcej czasu spędzać z koleżankami, zaczęły się powroty nad ranem po imprezach, gdzie twierdziła, że nie mogła odebrać telefonu, albo odpisać, a ja siedziałem jak na szpilkach bo nie wiedziałem choćby, że wszystko jest ok (fakt, jestem trochę przewrażliwiony i zawsze się martwiłem i stresowałem jej samotnymi wyjściami, że coś się może przydarzyć, a jednocześnie miałem w głowie sytuację wyżej opisaną). Owszem ja też wychodziłem z kolegami, ale zawsze z telefonem pod ręką, żeby się nie musiała martwić i tak często spędzałem wyjscie z telefonem w ręku. Coraz częściej dochodziło do awantur, z powodu bzdur, że ubrudziłem deskę do krojenia, żebym jej odkupił bo to jej, że nie zdążyłem umyć naczyń przed pracą, rano gotowałem sobie sam jedzenie, ponieważ zacząłem chodzić na siłownię, żeby jej się bardziej podobać i nie zawsze zdązyłem wszystko rano ogarnąć. Że nie gotuje jej obiadów, dodam tylko że mojego obecnego jedzenie partnerka nie tolerowała, bo nie lubi, a ona też nie będzie mi gotować, bo nie ma zamiaru stać przy moich wydziwionych posiłkach. Zaczęło się totalne olewanie, żadnej czułości z jej strony, o przytulenie się musiałem prosić a w odpowiedzi dostawałem "nie będę się tuliła do faceta, który chce mieć luz". Nigdy jej nie olewałem, chodziło mi o to, żebym nie musiał wszystkiego robić od razu kiedy ona chce, żebym mógł porobić od czasu do czasu, rzeczy które lubię np. pograć na konsoli - ona tego nienawidzi. O sferze intymnej nie wspominam bo taka przestała istnieć niestety. Zaczęła więcej pracować, nadgodziny, każdy weekend, nawet w swieta. Dochodzilo do tego, że kladlismy sie tylko razem spac(pracujemy na zmiany), nie podobalo mi sie to ale proba rozmowy konczyla sie tym, ze ja jej nie daje kasy na rzesy, paznokcie itp. wiec musi zarobic (wczesniej starczalo jej z etatu, z sporadycznymi nadgodzinami) i ze w ogole to ja tez powinienem wiecej pracowac, ze jestem leniwy itp. (pracuje na etacie, a w weekendy mamy szkole). Twierdzila, rowniez ze jestem nieudacznikiem zyciowym, bo nie chce wziac kredytu z nia i ze niczego nie osiagne. W zeszłym tygodniu doszlo do kolejnej kłótni podczas której moja wybranka ironicznie śmiała mi się w twarz, wypominając to, że ona już nie chce ze mną być, a jest tylko dlatego, że kiedyś przechodziłem depresję i prosiłem żebyśmy sprobowali, bo będzie mi cięzko po rozstaniu, po której nie wytrzymałem już psychicznie i spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i się wyprowadziłem. Obecnie mieszkamy osobno, w przyszlym tygodniu chcemy sie spotkac z wlascicielem mieszkania w celu wypowiedzenia umowy. Nie mowie, ze jestem idealny, mam swoje wady, czasem zdarza mi sie nabalaganic, co nie znaczy, ze rozrzucam swoje skarpety po mieszkaniu itp. Rowniez sprzatalem kurze, odkurzalem, wynosilem smieci ogolnie dbalem o porzadek, ale nie robilem z mieszkania muzeum. Pod koniec uwazalem juz na kazdy krok i zeby wszystko bylo tak, zeby nie bylo sie do czego przyczepic, jednak zawsze znalazl sie powod. Ostatnimi czasy zamiast robic wspolnie rzeczy, to kazdy spedzal go osobno, wybranka z telefonem w reku (nawet do kibla z nim chodzila) calymi dniami pisala z kolezankami, a ja staralem sie jakos zapelnic sobie czas. Czulem sie z tym bardzo samotny, nie czulem sie jak jej partner tylko wspolokator i kierowca (czesto odwozilem ja do pracy i odbieralem, jednak nigdy nie mialem z tym problemu, zeby wstac np. w niedziele o 5 i jechac po nia). Zaproponowala mi rowniez, ze ona chce i tak wziac kredyt po okresie wynajmu i ze ja moge u niej wynajac pokoj, bo co to za roznica czy ja splacam obcemu czy jej. Proszę Was o poradę i ocene sytuacji. Kazdy twierdzi zebym sobie odpuscił i wypowiedział mieszkanie (oczywiscie za okres wypowiedzenia, swoja czesc place, zaproponowalem jej rowniez pomoc w przeprwadzce jesli bedzie potrzeba), ja z kolei chcialbym sprobowac po raz setny usiasc i porozmawiac, jednak boje sie ze skonczy sie to jak zwykle awantura. Moja dziewczyna sie wszystkiego teraz wypiera, ze chciala robic, ze mna wszystko, ze nie byla oschla, ze sie zakochala i twierdzi, ze chciala cos wiecej, a ja nie chcialem zobowiazan. Jednym slowem wypiera sie wszystkiego co robila i co mowila. Proszę Was o poradę, co w Waszej opinii powinienem zrobić, bo ja juz nie mam pojęcia, jestem sklonny do kompromisu np. niech wezmie kredyt, ale na siebie, bo to ona chce mieszkanie, to bedzie jej mieszkanie i w razie co jak sie rozstaniemy, to nie bedzie zadnych niedomowien. A ja bym np. oplacal media i jedzenie a kredyt to już po jej stronie. Teraz placze i mowi, ze jej przykro. Prosze Was o pomoc i przepraszam za chaos.
Z wyrazami szacunku i pzodrowieniami M.