Cześć. Znalazłem te forum przypadkiem, szukając pocieszenia w internecie. Kilka dni temu rozstałem się ze swoją dziewczyną. Nie ukrywam, że liczę szczególnie na odpowiedzi kobiet, bo mam wrażenie, że Tylko kobiecą miarą można tę sprawę rozpatrywać. Tak naprawdę to dziewczyna rzuciła mnie. Oboje jesteśmy po dwudziestce. Znamy się od ponad półtora roku. Rozwijaliśmy naszą znajomość w internecie. Po roku się spotkaliśmy i oboje w sobie zakochaliśmy. Tak mi się przynajmniej wydawało. Dzisiaj wiem, że mimo, że mnie zostawiła to nie potrafię bez niej żyć. Ona stwierdziła, że nie może być moją dziewczyną, ale chciałaby utrzymać relację przyjacielską. Wiemy o sobie strasznie dużo, gdyż pisaliśmy ze sobą praktycznie codziennie. Mieliśmy liczne mniejsze lub większe kłótnie, ale zawsze udawało mi się prowadzić do ich rozwiązania. Jest osobą dosyć trudną w relacjach z ludźmi, ze względu na, jak podejrzewam, trudne dzieciństwo. Byłem w stanie to zaakceptować i pomagałem jej jak tylko potrafiłem. Jesteśmy z innych miast. Widywaliśmy się praktycznie co weekend. Albo ona przyjeżdzała do mnie, albo ja do niej. Nigdy nie widziałem problemu w odległości, bo wydawalo mi się, że jak się ludzie kochają, to nie ma to żadnego znaczenia. Z resztą mówiłem jej, że w najbliższej przyszłości planuję być z nią codziennie. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Byłem w stanie w każdej chwili do niej pojechać, jeżeli tego chciała. Poświęcalem się całym sobą, rezygnując z własnego szczęścia, by tylko ją zadowolić... Zawsze mi mówiła, że jestem jej największym skarbem, szczęściem na które nie zasługuje. Tak mocno ją kochałem i kocham. Rozmawialiśmy jeszcze kilka dni przez naszym ostatnim spotkaniem. Stwierdziła, że mnie kocha i nigdy nie zostawi mnie. To samo tydzień wcześniej. Nie dała mi nigdy podstaw do wątpienia w swoje intencje. Ale z dnia na dzień, gdy do niej przyjechałem, powiedziała że to tylko sympatia... Tak po prostu. Wiem, że nikogo nie ma, bo jest osobą zamkniętą, trudną w odbiorze, nie nawiązuje łatwo kontaktów. Gdy pytam ją dlaczego nie potrafi odpowiedzieć jednoznacznie. Podaje różne powody, ale mam wrażenie, że ona sama nie wie. Z drugiej strony, całą winę bierze na siebie. Wiem, że cierpi, a przede mną udaje, że jest wszystko w porządku. Za dobrze ją znam. Nie odzywa się do mnie, ale też nie chce kończyć relacji. Co o tym sądzicie? Jest o kogo jeszcze walczyc? Czy to w ogóle ma sens?
2 2018-10-29 12:13:13 Ostatnio edytowany przez DoswiadczonyDaro (2018-10-29 12:16:23)
Masz prawo do wyjaśnień dlatego po prostu staraj się z nią jeszcze kilka razy porozmawiać. Z drugiej strony w bardzo młodym wieku (taki właśnie u was jest) ludzie jeszcze nie są pewni swoich uczuć, więzi, celów i dopiero uczą się je definiować. Istnieje więc możliwość, że dziewczyna zdefiniowała sobie waszą relację i nie jest dla niej ona tym samym czym jest dla Ciebie. Kolejna możliwość jest taka, ze ktoś na nią wpłynął {np. rodzice /lub jej własne cele życiowe /albo jakaś jej ocena życia, siebie} bo nie odpowiadałeś im pod jakimś względem lub zabierałeś dziewczynie czas, który miała ona przeznaczyć na coś innego, albo pojawiała się świadomość jakiejś niemożności do bycia razem.
3 2018-10-29 12:30:55 Ostatnio edytowany przez balin (2018-10-29 12:31:15)
Kolego ale po co Ci do szczęścia ta dziewczyna? Co Ty z armii zbawienia czy jak? Odeszła. Chce iść swoją drogą. Życzyć szczęścia i iść dalej.
Napisałeś że zrezygnowałeś ze swojego szczęścia na rzecz dziewczyny. Tak sie nie robi, dlatego teraz cierpisz. Napisałeś też, że byłeś na każde jej zawołanie. Tak też się nie robi, śmiem twierdzić że straciła zainteresowanie tobą, tym bardziej że nie potrafi podać konkretnego powodu. Takie unikanie powiedzienia prawdy. Moim zdaniem powinienieś zaakceptować ten fakt i dać jej spokój. To najlepsza opcja, nawet jeśli coś jej chwilowo odbiło to sama się odezwie.
Cześć. Znalazłem te forum przypadkiem, szukając pocieszenia w internecie. Kilka dni temu rozstałem się ze swoją dziewczyną. Nie ukrywam, że liczę szczególnie na odpowiedzi kobiet, bo mam wrażenie, że Tylko kobiecą miarą można tę sprawę rozpatrywać. Tak naprawdę to dziewczyna rzuciła mnie. Oboje jesteśmy po dwudziestce. Znamy się od ponad półtora roku. Rozwijaliśmy naszą znajomość w internecie. Po roku się spotkaliśmy i oboje w sobie zakochaliśmy. Tak mi się przynajmniej wydawało. Dzisiaj wiem, że mimo, że mnie zostawiła to nie potrafię bez niej żyć. Ona stwierdziła, że nie może być moją dziewczyną, ale chciałaby utrzymać relację przyjacielską. Wiemy o sobie strasznie dużo, gdyż pisaliśmy ze sobą praktycznie codziennie. Mieliśmy liczne mniejsze lub większe kłótnie, ale zawsze udawało mi się prowadzić do ich rozwiązania. Jest osobą dosyć trudną w relacjach z ludźmi, ze względu na, jak podejrzewam, trudne dzieciństwo. Byłem w stanie to zaakceptować i pomagałem jej jak tylko potrafiłem. Jesteśmy z innych miast. Widywaliśmy się praktycznie co weekend. Albo ona przyjeżdzała do mnie, albo ja do niej. Nigdy nie widziałem problemu w odległości, bo wydawalo mi się, że jak się ludzie kochają, to nie ma to żadnego znaczenia. Z resztą mówiłem jej, że w najbliższej przyszłości planuję być z nią codziennie. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Byłem w stanie w każdej chwili do niej pojechać, jeżeli tego chciała. Poświęcalem się całym sobą, rezygnując z własnego szczęścia, by tylko ją zadowolić... Zawsze mi mówiła, że jestem jej największym skarbem, szczęściem na które nie zasługuje. Tak mocno ją kochałem i kocham. Rozmawialiśmy jeszcze kilka dni przez naszym ostatnim spotkaniem. Stwierdziła, że mnie kocha i nigdy nie zostawi mnie. To samo tydzień wcześniej. Nie dała mi nigdy podstaw do wątpienia w swoje intencje. Ale z dnia na dzień, gdy do niej przyjechałem, powiedziała że to tylko sympatia... Tak po prostu. Wiem, że nikogo nie ma, bo jest osobą zamkniętą, trudną w odbiorze, nie nawiązuje łatwo kontaktów. Gdy pytam ją dlaczego nie potrafi odpowiedzieć jednoznacznie. Podaje różne powody, ale mam wrażenie, że ona sama nie wie. Z drugiej strony, całą winę bierze na siebie. Wiem, że cierpi, a przede mną udaje, że jest wszystko w porządku. Za dobrze ją znam. Nie odzywa się do mnie, ale też nie chce kończyć relacji. Co o tym sądzicie? Jest o kogo jeszcze walczyc? Czy to w ogóle ma sens?
Bardzo nieadekwatny nick. Odyn to był Bóg Mądrości.
6 2018-10-29 20:06:54 Ostatnio edytowany przez authority (2018-10-29 20:07:49)
Raczej wojny...
Raczej wojny...
To tylko jeden z jego aspektów.
Jeśli chodzi o to o czym wspomniałem:
Oddał oko za łyk z źródła mądrości pilnowanego przez olbrzyma przez co stało się najmądrzejszym z Bogów.
Dalej: wisiał na szubienicy na gałęzi Yggrasil przez co nauczył się magii runicznej. Itd. Polecam sprawdzić nim się coś napisze.
authority napisał/a:Raczej wojny...
To tylko jeden z jego aspektów.
Jeśli chodzi o to o czym wspomniałem:
Oddał oko za łyk z źródła mądrości pilnowanego przez olbrzyma przez co stało się najmądrzejszym z Bogów.
Dalej: wisiał na szubienicy na gałęzi Yggrasil przez co nauczył się magii runicznej. Itd. Polecam sprawdzić nim się coś napisze.
Komu odpowiada Odyn w innych "mitologiach"?
Cieszę się, że dyskusja przybrała nieoczekiwany obrót. Tego się nie spodziewałem. W zasadzie pisząc ten post sam sobie odpowiedziałem na pytanie, które zadałem, więc dalsza dyskusja jest zbędna. Dziękuję za poświęcony czas i wskazówki.