Witam wszystkich, z góry przepraszam jeśli poruszam jakiś przepracowany już temat, ale nie nie mogłam znaleźć nic konkretnego. Liczę, że jest ktoś kto może był w podobnej sytuacji, lub nie ale ma zdrowe podejście do życia.
Sprawa wygląda tak: jestem rozwiedziona, mam 2 dzieci, które wychowuję sama, ogólnie jestem szczęśliwą kobietą, niczego nie szukałam. Jakieś pół roku temu pojawił się w moim życiu mężczyzna, nazwijmy go D. Facet super, świetnie się dogadujemy, może też dlatego że samotnie wychowuje swoje dzieci, są zresztą w podobnym wieku do moich.
Zaczęliśmy się spotykać pół roku temu, powiedział mi na jednym z pierwszych spotkań, że nie jest formalnie rozwiedziony z żoną, co przyjęłam spokojnie, aczkolwiek z lekkim zdziwieniem, to była jedna z pierwszych spraw, które ja osobiście załatwiłam rozstając się z mężem, naturalnie. No, ale ja to ja, rozumiem, brak motywacji, bo nikogo nie miał, nie planował, nie wiem jak to wyglądało z jej strony, rozstali się 2 lata temu, nie mieszkają ze sobą, łączy ich praca (dodatkowo) i dzieci oczywiście.
Z czasem nasza relacja z przyjacielskiej przerodziła się w coś więcej, ja osobiście otworzyłam przed nim drzwi do mojego domu i mojej rodziny, co wydawało mi się naturalną koleją spraw. Razem z rozwojem tej sytuacji zaczęłam dostrzegać brak tych jego uregulowań coraz bardziej i bardziej. Z czasem wyszło, że D. wiążą z żoną sprawy ekonomiczne, nie alimenty, ale normalne gospodarowanie pieniędzmi, wiecie, jak w rodzinie. Kolejna sprawa, jego kilkudniowe wyjazdy do teściów, czyli rodzinnego domu żony, oczywiście w czasie gdy są tam dzieci, ale jednak. Przypuszczam że są jeszcze jakieś rodzinne imprezy, ale to już rozumiem bardziej.
Nie znam jego dzieci, kiedyś je widziałam, w niezręcznej sytuacji, bo ich mama też tam była. W związku z tym nie chodzę do niego do domu.
Ja wiem, że chcę budować coś, co bedze miało przyszłość, dla mnie i dla moich/naszych dzieci, nie chcę być sama, lub kolejne 10 lat randkować.
Na razie tylko obserwuję i coraz bardziej mnie to nurtuje, wiadomo, angażuję się. Naprawdę, czuję się źle będąc w związku z żonatym facetem, nawet jeśli, tak jak on twierdzi, jest to tylko papier.
Rozmowa na ten temat była jedna, moja postawa jest dla niego jasna, jednak nadal nic się dzieje. Nie mam w naturze, żeby cisnąc, poza tym uważam że powinna to być jego inicjatywa. Ale może ta bierność mnie gubi? Może niektórzy potrzebują kopa? Jak to jest?
Witam wszystkich, z góry przepraszam jeśli poruszam jakiś przepracowany już temat, ale nie nie mogłam znaleźć nic konkretnego. Liczę, że jest ktoś kto może był w podobnej sytuacji, lub nie
ale ma zdrowe podejście do życia.
Sprawa wygląda tak: jestem rozwiedziona, mam 2 dzieci, które wychowuję sama, ogólnie jestem szczęśliwą kobietą, niczego nie szukałam. Jakieś pół roku temu pojawił się w moim życiu mężczyzna, nazwijmy go D. Facet super, świetnie się dogadujemy, może też dlatego że samotnie wychowuje swoje dzieci, są zresztą w podobnym wieku do moich.
Zaczęliśmy się spotykać pół roku temu, powiedział mi na jednym z pierwszych spotkań, że nie jest formalnie rozwiedziony z żoną, co przyjęłam spokojnie, aczkolwiek z lekkim zdziwieniem, to była jedna z pierwszych spraw, które ja osobiście załatwiłam rozstając się z mężem, naturalnie. No, ale ja to ja, rozumiem, brak motywacji, bo nikogo nie miał, nie planował, nie wiem jak to wyglądało z jej strony, rozstali się 2 lata temu, nie mieszkają ze sobą, łączy ich praca (dodatkowo) i dzieci oczywiście.
Z czasem nasza relacja z przyjacielskiej przerodziła się w coś więcej, ja osobiście otworzyłam przed nim drzwi do mojego domu i mojej rodziny, co wydawało mi się naturalną koleją spraw. Razem z rozwojem tej sytuacji zaczęłam dostrzegać brak tych jego uregulowań coraz bardziej i bardziej. Z czasem wyszło, że D. wiążą z żoną sprawy ekonomiczne, nie alimenty, ale normalne gospodarowanie pieniędzmi, wiecie, jak w rodzinie. Kolejna sprawa, jego kilkudniowe wyjazdy do teściów, czyli rodzinnego domu żony, oczywiście w czasie gdy są tam dzieci, ale jednak. Przypuszczam że są jeszcze jakieś rodzinne imprezy, ale to już rozumiem bardziej.
Nie znam jego dzieci, kiedyś je widziałam, w niezręcznej sytuacji, bo ich mama też tam była. W związku z tym nie chodzę do niego do domu.
Ja wiem, że chcę budować coś, co bedze miało przyszłość, dla mnie i dla moich/naszych dzieci, nie chcę być sama, lub kolejne 10 lat randkować.
Na razie tylko obserwuję i coraz bardziej mnie to nurtuje, wiadomo, angażuję się. Naprawdę, czuję się źle będąc w związku z żonatym facetem, nawet jeśli, tak jak on twierdzi, jest to tylko papier.
Rozmowa na ten temat była jedna, moja postawa jest dla niego jasna, jednak nadal nic się dzieje. Nie mam w naturze, żeby cisnąc, poza tym uważam że powinna to być jego inicjatywa. Ale może ta bierność mnie gubi? Może niektórzy potrzebują kopa? Jak to jest?
Wygodnictwo i bierność. Wspaniałe cechy u potencjalnego partnera Nie robi nic w kierunku uregulowania swoich spraw, bo tak jak jest, jest dobrze. Poznanie Ciebie i pogłębienie waszej relacji nie skłoniło go do podjęcia żadnych kroków i wygląda na to, że obecna sytuacja uwiera tylko Ciebie. Będziecie się tak bujać latami, a każda decyzja wiązać się będzie z ciągnięciem go za uszy wręcz. O ile on nie ma jasnego planu co do formalnego zakończenia małżeństwa, to Twoje angażowanie się w to będzie stratą czasu i nerwów.
3 2018-09-20 19:57:25 Ostatnio edytowany przez santapietruszka (2018-09-20 19:58:22)
O ile on nie ma jasnego planu co do formalnego zakończenia małżeństwa, to Twoje angażowanie się w to będzie stratą czasu i nerwów.
O ile w ogóle zakończenie małżeństwa jest w planach, bo skoro mieszka z żoną i łączą ich więzi co najmniej ekonomiczne, to ja bym do tego podchodziła z rozsądkiem... Sporo jest takich, co ich z żoną łączy tylko papier, ale żona o tym wcale nie wie...
4 2018-09-20 20:12:18 Ostatnio edytowany przez poprostuM (2018-09-20 20:27:31)
Nie nie, nie mieszka z żoną od dwóch lat, nie ukrywa też naszej relacji, ani przed nią, ani znajomymi etc, tu nie mam wątpliwości, upewniałam się. Jednak wygodnictwo i bierność to jednak fakt, czasem trzeba to usłyszeć od kogoś z boku. Ja już wiele spraw racjonalizuję, ale naprawdę nie chcę później płakać po kątach, lub bujać się w dziwnej relacji latami. To co, pogadać? Próbować, pokazać że to mnie męczy? Może jedna luźna rozmowa to za mało?
Nie chcę się nakręcać, ale w sumie sporo ostatnio analizuję. Teraz już mniej ale jednak często zdarza mu się mówić o nich "my" "nasz", bynajmniej, nie chodzi tu o wspólne dzieci. Chcę się upewnić, że nie tylko ja myślę że ten układ nie do końca jest ok. Oczywiście super że się dogadują, nie ma nic gorszego niż wojna w takich sytuacjach. Jednak ja również mam poprawne/dobre kontakty z byłym mężem, nasza sytuacja jest jasna i klarowna, nie ma tu pola do żadnych interpretacji.
Może on chce właśnie konfiktow uniknąć za wszelką cenę?
5 2018-09-20 20:26:52 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2018-09-20 20:33:54)
Wiesz, M.(po prostu ), moim zdaniem nie jest problemem Twoja "bierność", to nie Ty masz za niego to załatwiać. To on powinien uporządkować swoje sprawy i mieć tzw. jaja.
Mnie strasznie ciężko było wziąć się solidnie za rozwód, mimo że wyprowadziłam się od męża i nie była to wyprowadzka w ramiona innego mężczyzny. Za każdym razem, gdy siadałam nad kartką papieru, aby sklecić pozew, brał mnie paraliż emocjonalny. Wiem zatem, jakie to może być trudne.
W końcu stwierdziłam, że dam sobie czas, ale gdy niebawem poznałam faceta (nic poważnego, jak się okazało), był to dla mnie właśnie kop w d..., aby wziąć się w garść. Zleciłam napisanie pozwu prawniczce, a dalej już jakoś poszło.
Osobiście na Twoim miejscu powiedziałabym mu wprost o problemie.
6 2018-09-20 20:39:52 Ostatnio edytowany przez poprostuM (2018-09-20 20:46:34)
Piegowata'76, i dlaczego było to ciężkie? Widzisz, ja też to rozumiem częściowo, jednak nie wyobrażałam sobie budowania czegokolwiek na bałaganie, budowania swojej czystej karty w sensie. Nic to fajnego, może chce uniknąć konfliktu, układania tego wszystkiego, tam jest taka sytuacja, że to wszystko trzeba by było ustalić, opiekę nad dziećmi, finanse, no normalnie, jak przy rozwodzie
Nie wiem czy w ogóle mam się wtrącać, mi nikt przy rozwodzie nie podpowiadał co mam robić żeby dobrze było. Nie wiem czy robić coś ponad uświadomienie mu mojego poglądu na ten temat.
No i w koncu ile razy mam mu to uswiadamiac zeby zrozumial ze to dla mnie problem.
Poza tym, teraz to ja mam paraliż emocjonalny Powiedziałam, ok, podobała mi się ta rozmowa, luźna bez spiny, ale konkretna, zgodziliśmy się że tak no tak, ale potem nic, i brak powrotu do tematu, poczekać jeszcze? Może się zbiera? Albo zapytać czy się zbiera? Albo coś wymyślił? Czy to już będzie ciśnienie? Bo tego bym nie chciała.
Nie nie, nie mieszka z żoną od dwóch lat, nie ukrywa też naszej relacji, ani przed nią, ani znajomymi etc, tu nie mam wątpliwości, upewniałam się. Jednak wygodnictwo i bierność to jednak fakt, czasem trzeba to usłyszeć od kogoś z boku. Ja już wiele spraw racjonalizuję, ale naprawdę nie chcę później płakać po kątach, lub bujać się w dziwnej relacji latami. To co, pogadać? Próbować, pokazać że to mnie męczy? Może jedna luźna rozmowa to za mało?
Nie chcę się nakręcać, ale w sumie sporo ostatnio analizuję. Teraz już mniej ale jednak często zdarza mu się mówić o nich "my" "nasz", bynajmniej, nie chodzi tu o wspólne dzieci. Chcę się upewnić, że nie tylko ja myślę że ten układ nie do końca jest ok. Oczywiście super że się dogadują, nie ma nic gorszego niż wojna w takich sytuacjach. Jednak ja również mam poprawne/dobre kontakty z byłym mężem, nasza sytuacja jest jasna i klarowna, nie ma tu pola do żadnych interpretacji.
Może on chce właśnie konfiktow uniknąć za wszelką cenę?
Nie nakręcaj się więc, bo nie o to tu chodzi. Przedstawiłaś mu swoje stanowisko, choć skoro mówisz, że była to luźna pogawędka, to nie jestem pewna czy Twój punkt widzenia rzeczywiście został dostrzeżony. Radziłabym porozmawiać ponownie, ale nie po to by się powtarzać, lecz po to by usłyszeć czy ma w ogóle zamiar rozwieść się, a jeśli tak, to jaki konkretnie ma terminarz, bo "kiedyś", "spokojnie", "wezmę się za to" to mowa siano, którą masz się wypchać Oczekuj konkretów, a jeśli ich nie otrzymasz, to też masz konkret, a dokładnie: sytuacja nie zmieni się na jotę: "dobrze jest jak jest, skończ temat"
Jeśli tak będzie wyglądała odpowiedź, to w razie kolejnych poważnych rozmów z Twojej strony usłyszysz mhm, tak wiem, trzeba, oczywiście...
Zakładam, ze tą ścieżką podąży, bo na taką kieruje go jego bierność i wygodnictwo. Ty jeśli będziesz chciała, będziesz kroczyła obok niego tak długo, aż dostrzeżesz być może, że nigdzie Cię to nie zaprowadzi.
Nie obraź się, Autorko, ale gdyby mu serio zależało na Tobie, to sam by dążył do uregulowania sytuacji, bo może i by chciał z Tobą brać ślub, nie sądzisz?
Ciśnienie ciśnieniem, ale i o siebie powinnaś zadbać w tej relacji. Bo może się za parę lat okazać, że dalej tak tkwisz w zawieszeniu, a facet właściwie niezdecydowany...
Ryzyko jest takie, że jak zaczniesz "naciskać", to facet zniknie i jeszcze nie-daj-borze powie, ze to Twoja wina, bo naciskasz... nie pierwsza by to była taka historia... ale czy warto tak sobie właśnie wisieć w czasoprzestrzeni z facetem, który nie potrafi własnego życia ogarnąć?
9 2018-09-20 20:53:18 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2018-09-20 21:02:55)
Piegowata'76, i dlaczego było to ciężkie?
Dla mnie było to ciężkie przez sam fakt stresu, emocjonalnie.
Nie wiem czy robić coś ponad uświadomienie mu mojego poglądu na ten temat.
No i w koncu ile razy mam mu to uswiadamiac zeby zrozumial ze to dla mnie problem.
Ja bym nic "ponad" nie robiła. Powiedziałabym otwarcie, ale nie "cisnęła". Po co mi facet, który nie chce być ze mną z własnej nieprzymuszonej woli?
10 2018-09-20 20:54:55 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2018-09-20 20:57:45)
Nie obraź się, Autorko, ale gdyby mu serio zależało na Tobie, to sam by dążył do uregulowania sytuacji, bo może i by chciał z Tobą brać ślub, nie sądzisz?
Ciśnienie ciśnieniem, ale i o siebie powinnaś zadbać w tej relacji. Bo może się za parę lat okazać, że dalej tak tkwisz w zawieszeniu, a facet właściwie niezdecydowany...Ryzyko jest takie, że jak zaczniesz "naciskać", to facet zniknie i jeszcze nie-daj-borze powie, ze to Twoja wina, bo naciskasz... nie pierwsza by to była taka historia... ale czy warto tak sobie właśnie wisieć w czasoprzestrzeni z facetem, który nie potrafi własnego życia ogarnąć?
Dokładnie. Stres stresem, ale nie wyobrażam sobie grania na dwa fronty.
Tak, dokładnie to słyszę " Muszę się za to wziąć" i takie tam. Ja też nie jestem dobra w takich poważnych rozmowach, tym bardziej jeśli emocjonalnie do tego podchodzę, chciałabym żeby wszystko szło gładko i bez nerwów też. Może uda się to jednak zrobić na luzie, podejść do tego życzliwie. Jakoś go wesprzeć a nie zastraszyć.
Meh
12 2018-09-20 21:06:26 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2018-09-20 21:10:03)
Tak, dokładnie to słyszę
" Muszę się za to wziąć" i takie tam. Ja też nie jestem dobra w takich poważnych rozmowach, tym bardziej jeśli emocjonalnie do tego podchodzę, chciałabym żeby wszystko szło gładko i bez nerwów też. Może uda się to jednak zrobić na luzie, podejść do tego życzliwie. Jakoś go wesprzeć a nie zastraszyć.
Myślę, że jak najbardziej można go w takiej sytuacji wesprzeć, ale nie wyręczać i nie "cisnąć".
Byłabym w stanie pomóc mu np. napisać ten pozew, czy podpowiedzieć możliwość skorzystania z pomocy prawnika, a nawet i się przejść z nim do wyżej wymienionego (i poczekać za drzwiami gabinetu), żeby mu było raźniej, ale to moim zdaniem wystarczy. Dorosły w końcu jest ten Twój pan.
nie chcąc linkować napiszę, że blogerka Segritta popełniła kiedyś fajny wpis na podobny temat pt. DLACZEGO MĘŻCZYŹNI NIE ODCHODZĄ OD ŻONY DO KOCHANKI? (latwo znajdziesz w internetach).
nie będę dublować tego co jest tam napisane, ale prawda jest taka, że gdyby mu zależało to by się rozwiódł. nie rozwodzi się = nie chce. nie stawiałaś warunków więc masz ostatnią szansę- albo się rozwiedzie albo cześć bo z zajętym nie masz zamiaru się prowadzić. minus jest taki, że musisz być konsekwentna. ale jego decyzja będzie doskonałą odpowiedzią na to jak traktuje waszą relację.
14 2018-09-20 21:12:41 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2018-09-20 21:13:51)
...a nie zastraszyć.
Uderzyły mnie te słowa i wywołały sprzeciw.
Toż to stary chłop, a nie dzidziuś
Tak, dokładnie to słyszę
" Muszę się za to wziąć" i takie tam. Ja też nie jestem dobra w takich poważnych rozmowach, tym bardziej jeśli emocjonalnie do tego podchodzę, chciałabym żeby wszystko szło gładko i bez nerwów też. Może uda się to jednak zrobić na luzie, podejść do tego życzliwie. Jakoś go wesprzeć a nie zastraszyć.
Meh
Widać, że kolejna rozmowa ma na celu przekonanie go, a nie wysłuchanie Gdybyś nastawiała się na wysłuchanie, to byłabyś w stanie usłyszeć jaką rzeczywiście odpowiedź otrzymujesz i czego po niej należy się spodziewać. Jako, że przygotowujesz się do przekonania, to jaką odpowiedź nie usłyszysz, to zinterpretujesz ją ostatecznie zgodnie ze swoimi życzeniami, bądź będziesz kroczyć tak długo jego ścieżką, aż przekonasz. Zakładasz oczywiście, że on będzie chciał się przekonać
W ogóle fakt, że jego trzeba przekonywać, popychać ku działaniu wydaje się nie wywierać na Tobie wrażenia...
Klio, jak zwykle, 10/10.
17 2018-09-20 21:24:22 Ostatnio edytowany przez poprostuM (2018-09-20 21:30:18)
Wywieraaaa, oj wywiera... No nie, nie chcę go przekonywać. ani mieć później tej świadomości że zrobił coś bo ja stawiałam warunki. Jednak fakty są takie że je po prostu mam + zależy mi. Dlatego chcę wiedzieć. Przede wszystkim. Biorę pod uwagę że możemy nie być razem z tego właśnie powodu, bo nie będę mogła sobie z tym poradzić, nie jestem jedną z osób, którym takie sprawy są obojętne, chociaż raz uslyszalam że przesadzam i powinnam to olać, bo fakt jest taki że jest że mną i to się liczy. Trochę mętlik to tworzy.
Jakkolwiek bym do tego nie podeszla, on moze poczuc sie przekonywany, popedzany i w ogole. No coz, widac ze jednak moge sie niepokoic i nie wydziwiam, bo uderza mnie dokladnie to samo o czym wszystkie piszecie.
18 2018-09-20 21:34:16 Ostatnio edytowany przez Klio (2018-09-20 21:35:36)
chociaż raz uslyszalam że przesadzam i powinnam to olać, bo fakt jest taki że jest że mną i to się liczy. Trochę mętlik to tworzy.
Wybacz, ale jaśniej chyba się już nie da. On nie tworzy mętliku, mówi Ci wprost, że jemu pasuje i nie ma zamiaru niczego zmieniać. Mętlik powstaje gdy Ty zaczynasz drążyć jego odpowiedzi i drążysz, drążysz, aż w końcu otrzymujesz na odczepne: tak, trzeba się wziąć za to. Przyjmujesz optymistyczną wersję, że on tworzy mętlik, choć jasno mówi, że nic się nie zmieni. Nie słyszysz, bo nie chcesz wysłuchać, tylko przekonujesz. Najpierw siebie, że on taki niezdecydowany, a następnie jego, żeby podjął działania zgodne z Twoimi życzeniami. Przestań się oszukiwać. Jemu pasuje jak jest.
19 2018-09-20 21:51:34 Ostatnio edytowany przez poprostuM (2018-09-20 21:52:20)
poprostuM napisał/a:chociaż raz uslyszalam że przesadzam i powinnam to olać, bo fakt jest taki że jest że mną i to się liczy. Trochę mętlik to tworzy.
Wybacz, ale jaśniej chyba się już nie da. On nie tworzy mętliku, mówi Ci wprost, że jemu pasuje i nie ma zamiaru niczego zmieniać. Mętlik powstaje gdy Ty zaczynasz drążyć jego odpowiedzi i drążysz, drążysz, aż w końcu otrzymujesz na odczepne: tak, trzeba się wziąć za to. Przyjmujesz optymistyczną wersję, że on tworzy mętlik, choć jasno mówi, że nic się nie zmieni. Nie słyszysz, bo nie chcesz wysłuchać, tylko przekonujesz. Najpierw siebie, że on taki niezdecydowany, a następnie jego, żeby podjął działania zgodne z Twoimi życzeniami. Przestań się oszukiwać. Jemu pasuje jak jest.
Nie nie, źle to ujęłam, to nie on mi tak mówi, nieee, on mówi, że się za to weźmie/musi się wziąć, tylko nie wie jak, więc rozmowa skończyła się na tym. Że się bierze. No i tak czekam aż raz przyjdzie i powie "Wziąłem się!". To czekam, to też tam w przenośni, bo po prostu coraz częściej o tym myślę i coraz bardziej mnie to zaczyna męczyć. W międzyczasie rozmawiam z ludźmi, bo nie owijam tego w pazlotko, nie wiem jak to jest, bo może to rzeczywiście dla niektórych jest bardzo trudne i staram się to zrozumieć. Jedna osoba powie olej, takie jest życie, blabla, jednak ciężko mi się z tym pogodzić, no i jak widać nie tylko ja takich spraw nie bagatelizuję. Poza tym może być tak, że on rozwieźć się NIE CHCE, bo nie, bo ma otwartą furtkę, bo może, bo kiedyś... Nie wiem. Znam go pół roku, nie wiem co ma w głowie, wiem jednak, że pewne zachowania jakoś dziwnie zawsze trzymają się schematów... Nie chcę paść tego ofiarą z naiwności, ślepoty czy czegokolwiek
Nie nie, źle to ujęłam, to nie on mi tak mówi, nieee, on mówi, że się za to weźmie/musi się wziąć, tylko nie wie jak
Oj, biduś. Dostępu do neta nie ma?
wiem jednak, że pewne zachowania jakoś dziwnie zawsze trzymają się schematów... Nie chcę paść tego ofiarą z naiwności, ślepoty czy czegokolwiek
Tu nie skomentuję, skoro sama wiesz...
O Boszzzz. Przeczytałam ten tekscior Segritty. Jestem zmiażdżona. No polecam.
santapietruszka, to nie wiem jak, to bardziej w tym sensie, że nie wie jak podzielić te obowiązki, kasę, opiekę i tego typu sprawy. Myślę że jest im tak wygodnie jak jest. Rozwód wymusi legalne, jasne spisane na kartce zasady, i nie będzie, że jakoś to będzie. Sama to przechodziłam, tylko dla mnie była to ulga, niezależność i krok w przód, dla niego widać nie. Albo nie wiem. Nie było fajnie, bo były i zgrzyty i konflikty i trudno, do przejścia. Teraz czas minął, i jest ok, dogadujemy się z byłym mężem, ale mamy dwa różne życia. Nie ma MY, NASZE, nawet o dzieciach mówię moje, chyba że z nim rozmawiam, albo w kontekście zdecydowaliśmy jako rodzice. I wszyscy mają jasno. Ja, on, dzieci, nasi partnerzy. Da się.
W sumie nie wiem po co to piszę, ale chyba walnęłam się łeb.
Jak tu sie w ogole cytuje?
Co jest powodem, że nie są razem ?
Czy jego żona jest z kimś w związku ?
Może facet czuje się winny rozpadu.
Ale tego Ci sam nie powie.
Łączy ich ciagle wiele wspólnych spraw w tym biznesowych, finansowych i może uznał, że pragmatycznym podejściem jest tego nie dzielić, nie rozwodzić się .
Pragmatycznym z punktu widzenia dzieci i wspólnego biznesu, kalkulacji materialnych zysków i strat podziału.
Jeżeli jego żona nie jest w związku , to on może mieć opory przed powiedzeniem "koniec".
Rozstali się, ponieważ nie było między nimi dobrze, decyzja ostateczna należała do niej i to ona się wyprowadziła. Jest w związku, ale widocznie takim w którym nikomu nie przeszkadza ani papier ani nieuregulowane sprawy
Dziękuję Wam dziewczyny za opinie i rady, w sumie chyba ja też potrzebowałam kopa, dobrze,że się zarejestrowałam. Ogólnie to ja już wiem co mam robić
24 2018-09-21 11:40:33 Ostatnio edytowany przez Benita72 (2018-09-21 11:43:00)
Autorko, fajnie, ze przemyslalas, ale tez napisze, - nie daj się zwieść. Mezczyzna, który chce zamknąć stary rozdzial i jest gotowy na nowe związki, po prostu robi to. Samemu mu zależy, by mieć "czystą karte". U Ciebie mamy raczej sytuacje, ze "musi" (się za to wziąć), a nie CHCE, czym daje sygnal, ze ani nie jest do końca przekonany, ani mu to tak naprawdę potrzebne. Moze to być tez fortel, by miec wymowke do niezawierania następnych formalnych związkow. Zaoszczedzisz sobie sporo rozczarowan, jesli dopuścisz ten fakt do siebie.
Mezczyzna, który chce zamknąć stary rozdzial i jest gotowy na nowe związki, po prostu robi to. Samemu mu zależy, by mieć "czystą karte".
Orzekła alfa i omega, która wie co robią wszyscy. Wyobraź sobie, że są ludzie, dla których i małżeństwo, i rozwód nie są istotne. Są ludzie, dla których ważniejszy jest stan faktyczny, i ludzie, dla których znaczenie ma kwit.
Co najmniej dziwaczne są pretensje do faceta, że nie załatwił czegoś, co dla niego nie ma znaczenia, zanim poznał panią, dla której to ma znaczenie...
Orzekła alfa i omega, która wie co robią wszyscy. Wyobraź sobie, że są ludzie, dla których i małżeństwo, i rozwód nie są istotne. Są ludzie, dla których ważniejszy jest stan faktyczny, i ludzie, dla których znaczenie ma kwit.
Co najmniej dziwaczne są pretensje do faceta, że nie załatwił czegoś, co dla niego nie ma znaczenia,zanim poznał panią, dla której to ma znaczenie...
Błąd logiczny.
W tym przypadku faceta, stan formalny ma znaczenie.
Czerpie bonusy ze statusu "męża " i wolałby je zachować .
No i... skoro kiedyś zdecydował się być mężem i dać dzieciom swoje nazwisko , to widocznie miało to dla niego znaczenie.
Przewinal mi się kiedyś taki Pan. Z żoną nie mieszkał. Odległość między nimi kilkaset km. Ale były imprezy rodzinne i wyjazdy tam na weekend. Niby do dzieci.
Dałam czas na uregulowanie tego i starczyło mi siły żeby być konsekwentna. Wspieralam. Tlumaczylam. Ale właśnie zrobiłam taki błąd jak pisała Klio. Trochę za dużo poboznych życzeń i własnej gadki. Należało faceta słuchać. Słuchać co mówi i patrzeć co robi. Mówił mało A robił jeszcze mniej lub robił odwrotnie niż mówił.
Teraz jestem w związku gdzie mężczyzna jest poważny i zaangazowany.
Benita72 napisał/a:Mezczyzna, który chce zamknąć stary rozdzial i jest gotowy na nowe związki, po prostu robi to. Samemu mu zależy, by mieć "czystą karte".
Orzekła alfa i omega, która wie co robią wszyscy. Wyobraź sobie, że są ludzie, dla których i małżeństwo, i rozwód nie są istotne. Są ludzie, dla których ważniejszy jest stan faktyczny, i ludzie, dla których znaczenie ma kwit.
Co najmniej dziwaczne są pretensje do faceta, że nie załatwił czegoś, co dla niego nie ma znaczenia, zanim poznał panią, dla której to ma znaczenie...
Czytam i widze, co dla autorki jest istotne. Wszyscy (oraz ich poglądy na związek) w tym momencie mnie nie interesują. Wazne, by być uczciwym, tak w przyjazni (z tym, jak zauwazylam, tez masz poblem), jak i w związku.
Jak spotkałaś się z żoną, przedstawił Cię jako kogo?
30 2018-09-24 20:45:52 Ostatnio edytowany przez poprostuM (2018-09-24 20:47:21)
EeeTam, spotkałam się z takim podejściem, i słyszałam rady, że formalności są mało istotne, jeżeli jest się razem i że to jest najważniejsze. Nawet w pewien sposób to do mnie przemawia, jednak ja się w takim układzie nie widzę. Nie chodzi o kwit, a raczej o świadomość jakie to ciągnie za sobą zobowiązania i układ który nie do końca jest zdrowy. Niemniej rozumiem.
Przewinal mi się kiedyś taki Pan. Z żoną nie mieszkał. Odległość między nimi kilkaset km. Ale były imprezy rodzinne i wyjazdy tam na weekend. Niby do dzieci.
Dałam czas na uregulowanie tego i starczyło mi siły żeby być konsekwentna. Wspieralam. Tlumaczylam. Ale właśnie zrobiłam taki błąd jak pisała Klio. Trochę za dużo poboznych życzeń i własnej gadki. Należało faceta słuchać. Słuchać co mówi i patrzeć co robi. Mówił mało A robił jeszcze mniej lub robił odwrotnie niż mówił.
Teraz jestem w związku gdzie mężczyzna jest poważny i zaangazowany.
właśnie takiego czegoś się obawiam. Słucham, obserwuję, analizuję. To męczy. Myślę, że ta sprawa będzie się ciągnąć dużo dłużej niż mi się wydaje. Zapytałam o te sprawy już po poście tutaj, owszem coś się ruszyło, ale w kwestii rozmów jedynie, do żadnych konkretnych ustaleń nie doszło, a tym bardziej nie idą za tym konkretne działania. No ale nie mam pretensji, w takich kwestiach nie ma nic na pstryknięcie palca. W ogóle nie mam o nic pretensji. Te formalności to tylko część moich zmartwień, co z tymi wyjazdami, spotkaniami rodzinnymi, jakimiś niezręcznymi sytuacjami...?
Ela210, gdziekolwiek pojawialiśmy się razem, przedstawiał mnie z imienia, myślę że reszta była jasna, nie ma żadnego kamuflowania ani ukrywania się. Nie poznałam jego żony osobiście, to była jedna z tych dziwnych sytuacji, weekendzik, umówiliśmy się gdziestam na zielonej łączce, on z dziećmi ja z dziećmi, na miejscu jednak nie był sam, jakaś grupką znajomych wśród których była jego żona. Nawet się nie zorientowałam szczerze mówiąc, chociaż widziałam że dziwnie na nas spoglądają. Nie przebywałam w ich towarzystwie, jednak coś mnie tknęło heh.
31 2018-10-01 12:04:08 Ostatnio edytowany przez Amethis (2018-10-01 12:09:57)
Witam wszystkich, z góry przepraszam jeśli poruszam jakiś przepracowany już temat, ale nie nie mogłam znaleźć nic konkretnego. Liczę, że jest ktoś kto może był w podobnej sytuacji, lub nie
ale ma zdrowe podejście do życia.
Sprawa wygląda tak: jestem rozwiedziona, mam 2 dzieci, które wychowuję sama, ogólnie jestem szczęśliwą kobietą, niczego nie szukałam. Jakieś pół roku temu pojawił się w moim życiu mężczyzna, nazwijmy go D. Facet super, świetnie się dogadujemy, może też dlatego że samotnie wychowuje swoje dzieci, są zresztą w podobnym wieku do moich.
Zaczęliśmy się spotykać pół roku temu, powiedział mi na jednym z pierwszych spotkań, że nie jest formalnie rozwiedziony z żoną, co przyjęłam spokojnie, aczkolwiek z lekkim zdziwieniem, to była jedna z pierwszych spraw, które ja osobiście załatwiłam rozstając się z mężem, naturalnie. No, ale ja to ja, rozumiem, brak motywacji, bo nikogo nie miał, nie planował, nie wiem jak to wyglądało z jej strony, rozstali się 2 lata temu, nie mieszkają ze sobą, łączy ich praca (dodatkowo) i dzieci oczywiście.
Z czasem nasza relacja z przyjacielskiej przerodziła się w coś więcej, ja osobiście otworzyłam przed nim drzwi do mojego domu i mojej rodziny, co wydawało mi się naturalną koleją spraw. Razem z rozwojem tej sytuacji zaczęłam dostrzegać brak tych jego uregulowań coraz bardziej i bardziej. Z czasem wyszło, że D. wiążą z żoną sprawy ekonomiczne, nie alimenty, ale normalne gospodarowanie pieniędzmi, wiecie, jak w rodzinie. Kolejna sprawa, jego kilkudniowe wyjazdy do teściów, czyli rodzinnego domu żony, oczywiście w czasie gdy są tam dzieci, ale jednak. Przypuszczam że są jeszcze jakieś rodzinne imprezy, ale to już rozumiem bardziej.
Nie znam jego dzieci, kiedyś je widziałam, w niezręcznej sytuacji, bo ich mama też tam była. W związku z tym nie chodzę do niego do domu.
Ja wiem, że chcę budować coś, co bedze miało przyszłość, dla mnie i dla moich/naszych dzieci, nie chcę być sama, lub kolejne 10 lat randkować.
Na razie tylko obserwuję i coraz bardziej mnie to nurtuje, wiadomo, angażuję się. Naprawdę, czuję się źle będąc w związku z żonatym facetem, nawet jeśli, tak jak on twierdzi, jest to tylko papier.
Rozmowa na ten temat była jedna, moja postawa jest dla niego jasna, jednak nadal nic się dzieje. Nie mam w naturze, żeby cisnąc, poza tym uważam że powinna to być jego inicjatywa. Ale może ta bierność mnie gubi? Może niektórzy potrzebują kopa? Jak to jest?
ile po rozwodzie jesteś?
wiesz "ogólnie szczęśliwą kobietą" to
opisujesz według mnie czyste poszukiwanie wypełnienia "dziury emocjonalnej" bo przecież budowanie relacji gdy, są rozbieżne kierunki w systemie wartości
to albo naiwność, albo ślepa miłość
czy aby schemat z wcześniejszej relacji się nie odpalił
interesujące dla mnie są też zwroty o dzieciach, pół roku spotkań, "Moje, Nasze", jak i otwieranie drzwi "rodziny"
desperacja ?
Dziury? Nie raczej nie mam tej dziury... Po rozwodzie jestem 2 lata, z separacją będzie 3. I to nie był jeden z tych dramatycznych schematów o których wiele się słyszy, rozstałam się z mężem w zgodzie i takie też relacje nadal utrzymujemy. Powodów rozpadu tego małżeństwa można się doszukiwać wielu, ale jednak nie wydaje mi się żeby to miało wiele wspólnego że związkiem, który buduję aktualnie.
Skąd w ogóle pomysł jakiejkolwiek desperacji?
Ludzie z reguły chcą łączyć się w pary, budować coś razem jeżeli coś ich łączy. Ja bym np chciała jeszcze kiedyś stworzyć Dom Nie wiązałabym się raczej z kimś kto ma rozbieżny system wartości.
Zwroty o dzieciach, hmm, ja mam dzieci, dzieci są moje. Rozmawiając z kimś z zewnątrz ( w szkole np.) mówię, nasze dzieci, myśląc o mnie i ojcu moich dzieci, o nas jako rodzicach.
Myśląc o otwieraniu drzwi do rodziny (tak to ujęłam?) mam na myśli to, że mój partner swobodnie przychodzi do mnie, wtedy kiedy są dzieci, moja rodzina czy ktokolwiek. Zna ich, bierze udział w takim domowym życiu. Nie z każdego wprowadza się jednak w te kręgi. Tylko tyle
Ludzie z reguły chcą łączyć się w pary, budować coś razem jeżeli coś ich łączy. Ja bym np chciała jeszcze kiedyś stworzyć Dom
Nie wiązałabym się raczej z kimś kto ma rozbieżny system wartości.
zwierzęta też stadne są ciepłolubne
skoro facet uważa, że to nie jest problem(formalne bycie w związku - a wymowne to zawsze jest), Ty nie widzisz w tym problemu, "zapraszasz" do życia rodzinnego Pana w takim "statusie" z nadzieją na coś
to już mówi o rozbieżności, dodatkowo o czymś co przysłania racjonalność "trzeźwość umysłu", może warto się zastanowić co "WAS" łączy, bo to za chwilę lubi dzielić
w moim odczuciu wpuszczanie takiego gościa w system rodzinny, jest proszeniem się o problemy, które się akceptuje
to jednak moja wizja,
poprostuM napisał/a:Ludzie z reguły chcą łączyć się w pary, budować coś razem jeżeli coś ich łączy. Ja bym np chciała jeszcze kiedyś stworzyć Dom
Nie wiązałabym się raczej z kimś kto ma rozbieżny system wartości.
zwierzęta też stadne są
ciepłolubne
skoro facet uważa, że to nie jest problem(formalne bycie w związku - a wymowne to zawsze jest), Ty nie widzisz w tym problemu, "zapraszasz" do życia rodzinnego Pana w takim "statusie" z nadzieją na coś
to już mówi o rozbieżności, dodatkowo o czymś co przysłania racjonalność "trzeźwość umysłu", może warto się zastanowić co "WAS" łączy, bo to za chwilę lubi dzielić
w moim odczuciu wpuszczanie takiego gościa w system rodzinny, jest proszeniem się o problemy, które się akceptuje
![]()
to jednak moja wizja,
Facet uważa że to problem I najlepiej jakby te formalności mógł np. kupić, zlecić komuś innemu lub cokolwiek. Niestety wiąże się to z osobistym stawiennictwem i różnymi kłopotami. To jest bardziej ociąganie się niz brak chęci. Żaden pozytyw oczywiście, ale bez przesady z tym odmiennym systemem wartości.
Skąd u Ciebie te pesymistyczno katastroficzne wizje?
Wydaje mi się, że problem ma raczej osoba która z jakiś przyczyn nie zaprasza bliskich do domu. Ale ciekawa jestem jakie w tym widzisz ewentualne zagrożenia.
Przysłoniona racjonalność, łączenie które dzieli... Czuję zakamuflowaną filozoficzną myśl. Której jednak nie rozumiem
35 2018-10-02 17:02:10 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-10-02 17:03:36)
Witam wszystkich, z góry przepraszam jeśli poruszam jakiś przepracowany już temat, ale nie nie mogłam znaleźć nic konkretnego. Liczę, że jest ktoś kto może był w podobnej sytuacji, lub nie
ale ma zdrowe podejście do życia.
Sprawa wygląda tak: jestem rozwiedziona, mam 2 dzieci, które wychowuję sama, ogólnie jestem szczęśliwą kobietą, niczego nie szukałam. Jakieś pół roku temu pojawił się w moim życiu mężczyzna, nazwijmy go D. Facet super, świetnie się dogadujemy, może też dlatego że samotnie wychowuje swoje dzieci, są zresztą w podobnym wieku do moich.
Zaczęliśmy się spotykać pół roku temu, powiedział mi na jednym z pierwszych spotkań, że nie jest formalnie rozwiedziony z żoną, co przyjęłam spokojnie, aczkolwiek z lekkim zdziwieniem, to była jedna z pierwszych spraw, które ja osobiście załatwiłam rozstając się z mężem, naturalnie. No, ale ja to ja, rozumiem, brak motywacji, bo nikogo nie miał, nie planował, nie wiem jak to wyglądało z jej strony, rozstali się 2 lata temu, nie mieszkają ze sobą, łączy ich praca (dodatkowo) i dzieci oczywiście.
Z czasem nasza relacja z przyjacielskiej przerodziła się w coś więcej, ja osobiście otworzyłam przed nim drzwi do mojego domu i mojej rodziny, co wydawało mi się naturalną koleją spraw. Razem z rozwojem tej sytuacji zaczęłam dostrzegać brak tych jego uregulowań coraz bardziej i bardziej. Z czasem wyszło, że D. wiążą z żoną sprawy ekonomiczne, nie alimenty, ale normalne gospodarowanie pieniędzmi, wiecie, jak w rodzinie. Kolejna sprawa, jego kilkudniowe wyjazdy do teściów, czyli rodzinnego domu żony, oczywiście w czasie gdy są tam dzieci, ale jednak. Przypuszczam że są jeszcze jakieś rodzinne imprezy, ale to już rozumiem bardziej.
Nie znam jego dzieci, kiedyś je widziałam, w niezręcznej sytuacji, bo ich mama też tam była. W związku z tym nie chodzę do niego do domu.
Ja wiem, że chcę budować coś, co bedze miało przyszłość, dla mnie i dla moich/naszych dzieci, nie chcę być sama, lub kolejne 10 lat randkować.
Na razie tylko obserwuję i coraz bardziej mnie to nurtuje, wiadomo, angażuję się. Naprawdę, czuję się źle będąc w związku z żonatym facetem, nawet jeśli, tak jak on twierdzi, jest to tylko papier.
Rozmowa na ten temat była jedna, moja postawa jest dla niego jasna, jednak nadal nic się dzieje. Nie mam w naturze, żeby cisnąc, poza tym uważam że powinna to być jego inicjatywa. Ale może ta bierność mnie gubi? Może niektórzy potrzebują kopa? Jak to jest?
Dość sensownie i logicznie sformułowane.
Ty się rozwiodłaś, on nie.
Twoją decyzją jest więc, czy kontynuować,tę patchwork'ową nibylandię, czy zacząć dbać o swoje?
Ty też masz dzieci. Ich ojciec żyje zapewne, ale takiej przeszkody w postaci partnera - kunktatora, jak ten gość, nie przewidziałaś jednak.
Czas więc, podjąć kolejną decyzję.
Dość sensownie i logicznie sformułowane.
Ty się rozwiodłaś, on nie.
Twoją decyzją jest więc, czy kontynuować,tę patchwork'ową nibylandię, czy zacząć dbać o swoje?
Ty też masz dzieci. Ich ojciec żyje zapewne, ale takiej przeszkody w postaci partnera - kunktatora, jak ten gość, nie przewidziałaś jednak.
Czas więc, podjąć kolejną decyzję.
No dobra, macie na myśli, że najrozsądniejsze byłoby się z tej relacji wycofać? Tak szczerze? Chodzi mi to po głowie, bo tak jak pisałam, jest to dla mnie ważne i na dłuższą metę nie wyobrażam sobie tego w tym kształcie. Z drugiej strony, dla niego może to być po prostu mniej istotne, nie do zalatwienia na hurrra. Może tak- czy uważacie że moje cisnieniowanie jest tu na miejscu?
Ps. ojciec moich dzieci żyje, ma się dobrze, nie ma nic wspólnego z moją teraźniejszością związkową Partner też nie jest w niczym przeszkodą, jest po prostu partnerem, bardzo miłym i przyjemnym zresztą, niestety żonatym. Na papierze, jak to mówi.
Panowie, rozwodziliscie sie?? Jak to jest?
37 2018-10-03 08:01:25 Ostatnio edytowany przez Amethis (2018-10-03 08:04:53)
Skąd u Ciebie te pesymistyczno katastroficzne wizje?
choćby stąd, jednak skłaniam się do realizmu niż krainy mlekiem i miodem płynącej
Facet uważa że to problem
I najlepiej jakby te formalności mógł np. kupić, zlecić komuś innemu lub cokolwiek. Niestety wiąże się to z osobistym stawiennictwem i różnymi kłopotami. To jest bardziej ociąganie się niz brak chęci. Żaden pozytyw oczywiście, ale bez przesady z tym odmiennym systemem wartości.
skąd pewność co jest czym, prawdopodobnie w jakiejś iluzji jeszcze żyjesz którą zaczynasz sama sobie racjonalizować, żeby za chwilę zaprzeczyć sobie
Partner też nie jest w niczym przeszkodą, jest po prostu partnerem, bardzo miłym i przyjemnym zresztą, niestety żonatym. Na papierze, jak to mówi.
jest to dla mnie ważne i na dłuższą metę nie wyobrażam sobie tego w tym kształcie
Panowie, rozwodziliscie sie?? Jak to jest?
tak jak to zostało napisane wyżej, facetk jak i kobieta gdy wie co ma robić, to to robi
gdy czegoś nie chce, jak każdy znajdzie wiele wymówek, zwłaszcza gdy w tej sytuacji korzysta się i w jednym i drugim miejscu
a historii omaniania na tym forum, jest dość dużo
problem w tym że mało kto chce stanąć obok swojego egoizmu, zobaczyć czym się karmi (iluzja), cała filozofia ukryta
warto też o dobru własnych dzieci pomyśleć, bo to że dla kogoś formalności są zbędne może uderzyć w dzieci, ale o tym zapewne wiesz, skoro matką jesteś
Excop napisał/a:Dość sensownie i logicznie sformułowane.
Ty się rozwiodłaś, on nie.
Twoją decyzją jest więc, czy kontynuować,tę patchwork'ową nibylandię, czy zacząć dbać o swoje?
Ty też masz dzieci. Ich ojciec żyje zapewne, ale takiej przeszkody w postaci partnera - kunktatora, jak ten gość, nie przewidziałaś jednak.
Czas więc, podjąć kolejną decyzję.No dobra, macie na myśli, że najrozsądniejsze byłoby się z tej relacji wycofać? Tak szczerze? Chodzi mi to po głowie, bo tak jak pisałam, jest to dla mnie ważne i na dłuższą metę nie wyobrażam sobie tego w tym kształcie. Z drugiej strony, dla niego może to być po prostu mniej istotne, nie do zalatwienia na hurrra. Może tak- czy uważacie że moje cisnieniowanie jest tu na miejscu?
Ps. ojciec moich dzieci żyje, ma się dobrze, nie ma nic wspólnego z moją teraźniejszością związkową
Partner też nie jest w niczym przeszkodą, jest po prostu partnerem, bardzo miłym i przyjemnym zresztą, niestety żonatym. Na papierze, jak to mówi.
Panowie, rozwodziliscie sie?? Jak to jest?
A jakie znaczenie ma to, czy któryś z panów rozwodził się?
To wyczyściłaś przeszłość do zera i chcesz czegoś nowego. Były, jak sama stwierdzasz, nie wywołuje żadnego zawirowania w tym "nowym otwarciu".
Ten zaś, "niezdecydowany", niósł i cały czas wnosi bagaż nie załatwionych spraw.
Bzdurą jest, wyprzedzając ów "papier tylko", że rozwieść się nie może.
Prawdą zaś może być, ile na tym straci.
O tym pomówcie.
Dzięki. Tak, to kwintesencja tej sytuacji w paru zdaniach.
Poza tym, ja totalnie nie mogę się odnaleźć, niesamowite ile to pochłania moich myśli i energii. Nie do końca jestem na to gotowa i zaczynam zastanawiać się nad tym, na ile jeszcze dla mnie ta relacja jest szczęśliwa i co wnosi w moje życie. Ostatnie dni dały mi sporo do myślenia i też celowo od tych myśli nie uciekam.
Żebym za chwilę nie zakładała posta „rozstanie, co dalej”.
Dzięki. Tak, to kwintesencja tej sytuacji w paru zdaniach.
Poza tym, ja totalnie nie mogę się odnaleźć, niesamowite ile to pochłania moich myśli i energii. Nie do końca jestem na to gotowa i zaczynam zastanawiać się nad tym, na ile jeszcze dla mnie ta relacja jest szczęśliwa i co wnosi w moje życie. Ostatnie dni dały mi sporo do myślenia i też celowo od tych myśli nie uciekam.
Żebym za chwilę nie zakładała posta „rozstanie, co dalej”.
Moim zdaniem, powinnaś wprost, zażądać by okazał Ci sądowe orzeczenie o rozwiązaniu małżeństwa.
Wybiega ono w przyszłość, bo trochę to trwa, ale już na tym etapie dowiesz się po co Ty jemu potrzebna jesteś.
A ta wiedza, bezcenną jest, zapewniam.