Z początkiem lipca zerwałam zaręczyny. Rozstanie było pokłosiem kłótni, ale to czas po klotni tak naprawdę otworzyl mi oczy na wiele spraw.
Decyzja o pobraniu sie byla obopolna. Generalnie jestem niewiele ponad 10 lat mlodsza od niego i to on miał większe parcie na ślub , jednak " wydawalo mi się " ze go kocham i zgodziłam się.
On ma dobrze ponad 30. Jest rolnikiem i najmłodszym po siostrach jedynym synem. Rodzice oddali mu gospodarstwo oraz przepisali dom, w którym wspólnie mieszkają. Kto mieszka na wsi i wie jak wygląda życie w rodzinach wielopokoleniowych, temu łatwiej będzie zrozumieć i wyobrazić sobie sytuacje.
Od poczatku nie ukrywal, że szuka kobiety która zechce wprowadzić się do niego i pomagać mu w prowadzeniu gospodarstwa oraz domu. Pragnął założyć rodzinę i mieć szczęśliwy dom i dzieci. Planowalismy, że rodzice będą mieszkali jak dotąd na dole, a my wyremontujemy sobie poddasze i w taki sposób będziemy na osobnym po swojemu. Znamy się ponad 5 lat, nie od początku był to związek, znajomość ta przechodziła różne etapy, z czasem się pokochalismy, uczucie było obopolne, tak mi się wydawało, tak myślałam i czułam, ale każdy ma taki świat jaki widzą jego oczy...zaakceptowalam rodziców, jego charakter pracy, myślałam że dogadam się z tesciową. On miał super kontakt z rodzicami, ujęło mnie to, że tak dobrze zyją, ze ma takie dobre relacje zarówno z nimi jak i reszta rodziny. Jednak czkawką mi się to odbiło.
Wraz z rozpoczęciem przygotowań poczułam, ze to przestaje byc nasza impreza, przestajemy byc wazni dla siebie my, a staje sie wazne wszystko wokół.Dodam tu ze co do kosztów ustalilismy od razu kto co pokrywa. A oni zaczeli wyskakiwac z dobrymi radami. Mamusia z siostrami. Wszelkie moje pomysły kwestionowaly. Dekoracje im się nie podobały. Za skromne. Świadkowa nie taka.Postawiłam je przed faktem dokonanym informowałam na bieżąco o postępach w przygotowaniu, odmowilam dalszych dyskusji i uznalam ten temat za zamknięty. Rozpoczeły przykre uwagi co do tego jaką powinnam mieć suknie, że mam niezgrabne
nogi i muszę je ukryć pod prosta muslinowa,a najlepiej " syrenka". Mam wyglądać szczuplo i smukło a figury modelki nigdy nie miałam. Ja ich radami nie czulam sie wzmocniona a przeciwnie- siały w glowach ferment.Nazwałabym to " przerost formy nad trescią". Jemu z reszta też wsiadały na psyche. Podsuwaly płyty z wesela i pouczaly jak powinien się zachowywać itp.itd.i wiele innych absurdów. Wszędzie pojawial się problem. Nic nie zabolało tak jak jego słowa ze za mało angazuje się w przygotowania i mam wyjebkę. Pokłocilismy sie. W nerwach powiedział ze jak chce to droga wolna. Miałam dość. Opuściłam ten dom i byłam pewna że moja noga tam już więcej nie postanie. Miałam żal nie o sprzeczke ale ze nie opowiadał się za mną, nie trzymał mojej strony gdy tego oczekiwałam.
Przeprosić przeprosił jednak zrozumienia co do sytuacji w jakiej się znalazlam nie okazał. Rozmawialiśmy dużo jednak bezowocnie. Twierdził że zachowanie jego rodziny to przejaw troski i chęci niesienia pomocy jednak ja czułam w kosciach ze intencje mialy zupelnie inna. Dla mnie to było wtracanie się, narzucanie własnej woli, brak poszanowania mego zdania.
Oznajmilam mu ze chce odłożyć ślub w czasie i zamieszkać ze sobą przed. Ze sytuacja ktora zaistniała dowiodła ze powinnismy lepiej sie poznac i dotrzeć.Odmówił twierdząc że nie szuka na próbę i pomieszkiwanie, poza tym znamy się na tyle długo ze powinniśmy już wiedzieć czy chcemy być ze sobą czy nie.
Nastepnego dnia odwolalismy wszystko. Postawił ultimatum ślub albo w tym terminie albo się rozstanmy, nie ma rozmowy, jest święcie przekonany o własnych racjach. Nie rozumiem jego upartosci zupelnie.Nigdy nie odczulam od niego desperacji. Nie rozumiem go totalnie a Wy ?
2 2018-08-23 17:30:10 Ostatnio edytowany przez Lady Siggy (2018-08-23 17:30:27)
Droga 23 już chyba dostałaś wystarczająco sporo rad na temat Twojego problemu, pod poprzednim Twoim nickiem.
Przecież już nam tu o tym pisałaś:
https://www.netkobiety.pl/t113412.html
Skąd ta rodzina wraca? I co to są kołki wzajemnej adoracji?
Jeśli chcesz, odezwij się na priv. Ja po 6 latach perypetii z facetem - rolnikiem, od pół roku jestem jego narzeczoną. Byłam pewna, że tym razem nic nas nie rozłączy, że to już na zawsze. Tymczasem oczy coraz bardziej mi się otwierają i widzę, że jest to toksyczny układ, a ja przez te 6 lat bardzo się zmieniłam - nie ma we mnie energii i radości życia. Dochodzą do tego niepokojące sygnały z jego otoczenia, niby drobnostki, podobne do Twoich, ale czuję, jakbym miała zostać zamknięta w klatce. Na dzień dzisiejszy pan się nie odzywa, bo zapowiedział kolejne rozstanie. Rozmowa o problemach wygląda tak, że ja mówię, tłumaczę, on zaś milczy, ewentualnie denerwuje się, strzela fochy i dalej milczy. Gdy używam logicznych argumentów, zbywa je słowami: "tak tak", "przesadzasz", "zastanów się, czego chcesz" - stały repertuar. Prawie w ogóle nie odnosi się do moich argumentów, czuję się, jakbym rozmawiała ze ścianą, jest tak pewny siebie, że uważa, iż słowami: "zastanów się, czego chcesz" zbije każdy argument, bo przecież ja wymyślam. Najlepiej klepać jakieś puste frazesy, by nie musieć w ogóle posłuchać tego, co druga osoba ma do powiedzenia. Doszłam do ściany. Niektórzy podziwiali mnie, że tak walczyłam o ten związek, że w końcu się udało, tymczasem już nie mam woli jakiejkolwiek walki. On się nie zmieni. A ja musiałabym się podporządkować, nie myśleć, nie czuć, nie widzieć. Aha, ślubu nie planowaliśmy, z żadnej strony nie wyszła taka inicjatywa (ja uważam, że powinno to wyjść od faceta, nie zamierzam go na siłę ciągnąć do ołtarza, tym bardziej, że nam się nie układa). Ostatnio tylko po alkoholu stwierdził, że za rok weźmiemy ślub, oczywiście wtrąciłam swoje, że nawet nie zapytał mnie o zdanie, on zaś na to, że widać właśnie, że ja tego nie chcę. Jak na dłoni widać zaś to, że decyzje w tym związku podejmuje tylko on, bez konsultacji ze mną. W tym momencie moja walka jest tylko walką o siebie, o to, żeby nie znaleźć się w złotej klatce, nie zaś walką o ten związek.
Bierzesz ślub nie tylko z człowiekiem ale i z całą jego rodziną. A on wybiera rodzinkę nad Ciebie.
Masz juz przedsmak tego jak wyglądałoby całe Twoje z nim zycie. Odpuść sobie dziewczyno. Poza tym, gdybym usłyszał kiedykolwiek od kogokolwiek w jakimkolwiek stanie emocjonalnym "droga wolna" czy "s....j", to właśnie bym zrobił. Posługiwanie się szantażem emocjonalnym... żałosne.
I ja często słyszę "jak ci się nie podoba, to zakończ to", "po co to ciągnęłaś tyle lat". Do niedawna moją odpowiedzią było: "bo cię kocham, bo myślałam, że się zmienisz". Bo przecież on tak tylko w nerwach, bo są też piękne chwile. Tylko jeśli ktoś przy każdym problemie klepie frazesy o zakończeniu związku, to lepiej już nie będzie. A potem odwracanie kota ogonem, że on mówił to tylko w nerwach, że powinnam wiedzieć, iż mnie kocha. Chorągiewka na wietrze, która czyni z drugiej osoby marionetkę.