Witam,
Chce sięgnąć tutaj po jakieś głosy rozsądku, porady bo nie wiem co zrobić i jak się zachowywać w tej sytuacji.
Byłem ze swoją dziewczyną prawie rok i 9 miesięcy. Zanim weszliśmy związek byliśmy kolegami ze studiów przez długi okres, często rozmawialismy pisaliśmy ale nikt nie wychodził przed szereg.
Niecałe 2 lata temu spróbowałem wejść w relacje bo czułem, że skoro tak się rozumiemy i dogadujemy to coś między nami jest i faktycznie to zadzialało.
Po roku związku zadecydowaliśmy się zamieszkać razem. Przychyliłem się do tego gdyż moja praca dośc cieżka, z wyjazdami powodowalaby, że mógłbym mieć mniej czasu dla niej mieszkając na dystans w oddzielnych mieszkaniach.
Wszystko było dobrze do momentu po nowym roku, gdy w mojej pracy zaczął się wulgaryzm i coraz mniej czasu miałem dla swojej dziewczyny. Przytłoczony ilością obowiązków nie dostrzegałem jej zalotów, zwrócenia uwagi na siebie. Czulem, że coś jest nie tak ze mną nawet chciałem iść w kwietniu do psychologa aby znieść z siebie ciężar, znależć rozwiązanie tego, że pod wpływem pracy nie jestem taki sam. Ale ostatecznie anulowałem to - czekałem do majówki. Mieliśmy zaplanowany wyjazd w góry, w którym pokładałem nadzieje na poukładanie wszystkiego na dobre tory.
Tak jednak nie wyszło w górach wysiadłem psychicznie - gdy tam dojechaliśmy zepsuł mi się pożyczony samochód, a w kwietniu swój naprawiałem 2 razy za kupe kasy. Byłem rozgoryczony ile można mieć pecha... pomimo ze moja dziewczyna pocieszała mnie wtedy to ja zachowywałem się jak gówniarz i nie doceniałem tego.
Gdy wróciliśmy z gór podjęła ze mną ciężka rozmowę, że ten wyjazd duzo w niej zmienił, zmienił podejscie i ona nie wie czy coś do mnie czuje czy nie i, że nie wie czy chce dalej ze mną mieszkać.
Przez maj i czerwiec otrząsnąłem sie starałem sie pokazać ile dla mnie znaczy jednak już liczyłem się z tym, że może zerwać w kazdej chwili stąd bardzo się bałem - mówiłem jej wielokrotnie o tym, a ona mnie podnosiła, że wszystko będzie dobrze ze mnie kocha i jestem jej bliski.
Od lipca zamieszkaliśmy oddzielnie - nie minął tydzień i związek upadł. Upadl bo miała dość tych negatywnych emocji w związku jakie pojawiły się - moje zamartwianie, mój smutek. Upadł bo powiedziała, że pomimo tego, że mnie kocha i jestem jej bliski nie umie już nic od siebie dać w tym związku.
Powiedziała, że decyzja ta narodziła się w niej nagle - 2 dni przed rozmową gdy się rozstaliśmy, że ona tego nie planowała ale po prostu była zbyt zmęczona tymi złymi emocjami.
Co gorsze ten cios spadł na mnie kilka dni po tym jak powiedziałem jej że chodzę na terapie aby walczyć z negatywnym myśleniem i torpedowaniem związku przez to. Czuje się jakbym dostał nokautujący cios - rozstanie boli. Gdy się rozstawaliśmy rozpłakałem jej sie.
Nie wiem co teraz robić - ona nie chce zrywać kontaktu bo nadal jestem dla niej ważny od momentu rozstania czyli środy nie odezewałem się do niej, ani ona do mnie.
Czy można zrobić jeszcze cos aby spróbować odbudować to? Czy nie robić żadnych kroków nie mięknąć nie pisać, a jedynie czekać na jej odzew skoro to ona zdecydowała się zakończyć ten związek?