Cześć.
To będzie bardzo długi post i z góry dziękuje, każdej/każdemu z was za jego przeczytanie i jakąś radę. Krytykę, albo słowo otuchy. Piszę na tym forum, bo nie mogę porozmawiać o tym z nikim innym, a moje dotychczasowe życie legło w gruzach. Zacznijmy od tego, że jestem facetem. Mam 21 lat, studiuję. Mam wiele pasji i zainteresowań. Uwielbiam czytać książki, gram na instrumentach, kocham gotować. Przez całe moje życie, kobiety mnie odrzucały. Chodzi mi o to, że to zawsze ja byłem tym porzuconym. Jednak 3 lata temu poznałem X. Wiecie, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Pamiętam do dziś co miała wtedy na sobie, każdą sekundę, każdy gest który wykonała i ten zawadiacki błysk w oku. Nie minęło wiele czasu i zaczęliśmy być razem. Byliśmy parą idealną. Wszyscy byli pewni, że zostaniemy w przyszłości małżeństwem, tylko że... po trzech miesiącach związku moja dziewczyna mnie zostawiła, bo byłem według niej nudny. Zadzwoniła do mnie z płaczem 3 tygodnie później, że chcę mnie z powrotem, a ja nie moglem w to uwierzyć. Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w filmach prawda? Oczywiście, wróciliśmy do siebie. Było cudownie. Jeździliśmy razem na wycieczki, na spacery. Szaleńczo się pociągaliśmy. Oglądałem z nią wszystkie jej ulubione romantyczne filmy. Robiłem kolacje niespodzianki. Gotowałem jej obiady, pomagałem sprzątać w domu i opiekować się siostrą. Byłem na każde jej zawołanie. Ona chciała dostać się na jeden z trudniejszych kierunków studiów. Rodzice jej nie wspierali, tylko wyśmiewali jej marzenia. Miała tylko mnie, a ja zawsze powtarzałem jej, że w nią wierzę i razem damy radę. Ze wszystkim. Moja dziewczyna zawsze była impulsywna i emocjonalna. Kochałem ją najmocniej na świecie, ale od początku potrafiła mi zrobić awanturę o nic. Wiecie, potrafiła grozić mi rozstaniem za to, że uczyłem się do swojej matury i nie mogłem z nią przez cały dzień pisać ani być. Podczas tej nauki mogłem spotykać się z nią codziennie, bo to ona była dla mnie najważniejsza, tylko, że uroiła sobie w głowie, że jest problemem i tego nie chciała, zwalając potem winę na mnie, że nie mam dla niej czasu? Rozumiecie? Dzień przed maturą zrobiła mi awanturę o to, że nie bardzo spodobał mi się pomysł, żeby poszła sama do klubu. Mieliśmy taką umowę, że chodzimy tylko razem jeśli chodzi o kluby. Nie odzywała się dwa dni, a ja zamiast się zrelaksować... Wydzwaniałem do niej zamartwiając się. Mimo wszystko, dostałem się na prawie wszystkie uczelnie w Polsce oprócz Jagiellońskiego. Ona powiedziała mi kilka miesięcy wcześniej, że niezależnie od tego co będzie, to ona nie zostanie w naszym mieście na studia i jak skończy liceum to mnie zostawi... Dlatego złożyłem papiery na uczelnie poza naszym miastem. Kiedy się o tym dowiedziała to był płacz i zgrzytanie zębów. Obiecywała mi wszystko, żebym tylko z nią został. Odwołała swoje słowa..., a ja poczułem, że naprawdę jej zależy. Że nie widzi poza mną świata i oczywiście zostałem. Żeby być tuż obok niej, gdy będzie kończyć liceum. Obiecała, że będzie studiować w tym samym mieście. Awantury o nic dalej się nie skończyły. Nie mogłem wychodzić ze znajomymi. Najmniejszy błąd w moim zachowaniu był kwitowany fochem. Byłem jak pies karcony przez właściciela. Bez żadnego zrozumienia. Dopiero gdy przyjaciółki powiedziały jej, że przesadza, postanowiła się zmienić. Robiła to stopniowo. Zajęło jej to bardzo dużo czasu, ale udało się. Foszków i awantur nie było i moje życie było prawdziwą bajką. Naprawdę. Wstawałem rano z myślą, że kiedy ona jest ze mną mogę wszystko. Mogę zdobyć cały świat z moją kobietą przy boku. Nigdy nawet nie spojrzałem na żadną inną. Ona była całym moim światem. Byłem chyba pierwszy raz w życiu naprawdę szczęśliwy. Znowu zaczęły się problemy. Ma bardzo niską samoocenę, chociaż jest przepiękną dziewczyną i nie jest to moja subiektywna opinia. Jest naprawdę śliczna. Zaczęła mówić, że zasługuje na lepszą, grozić mi rozstaniami. Znowu zrobiła mi awantury, tym razem przed egzaminami. Ale znów, obiecała że to się zmieni a ja... kochałem ją i dalej kocham więc nawet nie byłem na nią zły. Połowę mojego drugiego roku studiów, znów było doskonale. Nie mieliśmy żadnych problemów. One zaczęły się dopiero kiedy pojawił się seks. Nasz pierwszy raz, nie był zbyt dobry. Zdecydowaliśmy się na niego po roku związku i wiecie... to był ten dzień, kiedy fizycznie zaniemogłem. Stres, przemęczenie. Nic z tego. Zamknęła się w sobie. To było dzień przed egzaminem. Zagroziła rozstaniem, ale skończyło się na tym że przez rok... Naprawdę. Przez rok nie mogła się ponownie otworzyć, ciągle wyrzucając mi że to moja wina. Rok czasu żyłem w przeświadczeniu, że to tylko i wyłącznie moja wina. Że jestem beznadziejny. Drugi raz się udał. Było cudownie. Ale to właśnie po drugim razie zaczęły się prawdziwe problemy. Myślcie co chcecie, ale ja jestem bardzo emocjonalnym facetem i ten rok przerwy. Poczucie beznadziejności sprawiało że na samą myśl o seksie zaczynałem się stresować. Nie udało się następnym razem. Wiecie co usłyszałem? Że jestem wulgaryzm a nie facetem. Że jestem beznadziejny. Że jestem wulgaryzm. Dosłownie. Nie zostawiła mnie, chociaż chciała, ale na każdym kroku podkreślała to jaki jestem wulgaryzm. Kiedy chciałem ją nakręcić, mówiąc o tym, moje starania kwitowała stwierdzeniem "szkoda że tylko w słowach jesteś dobry", albo "przestań się kompromitować". Po tym wszystkim wszystko się zepsuło. Nie udawało się. Za nic. Obrzucała mnie błotem, nie pozwalała pójść do seksuologa. W końcu się zgodziła, zaczęła być bardziej wyrozumiała. Próbowaliśmy. Raz się udawało raz nie. Poszedłem do lekarza. Nawet kiedy się nie udawało, to starała się nie być zła. Jest jeszcze jedna kwestia. Bardzo często było tak, że ona to wszystko zaczynała, a nie ja. Ale to tylko i wyłącznie dlatego, że piekielnie bałem się po raz kolejny zawieść swoją kobietę marzeń. Udawało sie nam tylko wtedy, kiedy robiliśmy to z zaskoczenia. Spontanicznie. Gdy nie miałem czasu się zastanowić nad tym co się może stać. Czasem po prostu fizycznie mi się nie chciało i... odmawiałem. Wiem, podobno facet zawsze ma mieć ochotę, ale ja tak nie mam. Kazała mi zawsze mówić, kiedy tego nie chcę, żeby się nie nakręcać. Na początku nie mówiłem. Starałem się na siłę. Liczyłem, że się uda i sprawie jej radość. Nie mogłem znieść w jej oczach rozczarowania po odmowie. Ale się nie udawało i było coraz gorzej. Dwa miesiące temu rozmawialiśmy o tym poważnie i powiedziała mi, że muszę jej o tym mówić a ona postara się zrozumieć i... tak było. Dalej widzialem jej smutek. Zachowywała się inaczej, ale starała się. Seks też się układał. Tydzień przed wydarzeniem które zaraz wam opiszę, było trochę gorzej niż zwykle i co się stało? Przez 5 dni wrzucała mi ponownie jaki jestem beznadziejny i okazywała mi "bierną" nienawiść. Nie odpisywała, zlewała, była po prostu wredna i sama to przyznała. Kilka dni później wróciliśmy z wycieczki. Następnego dnia miałem mieć bardzo, bardzo ważny egzamin. Z jednego z kluczowych przedmiotów. Stres jak cholera. Zapytała czy mam ochotę..., a ja sam nie wiedziałem. Chciałem powiedzieć, że nie, że boje się, że się nie uda, ale wróciły wszystkie te "razy", gdy przed egzaminem umierałem przez nią psychicznie. Powiedziałem tak. Nie udało się. Zostawiła mnie. Stwierdziła, że nie ufam jej, nie czuje w niej oparcia i się jej boje. Że kocha mnie nad życie, ale nie chce już ze mną być i że chce skończyć ten koszmar. Mój świat się skończył. Nie jesteśmy razem 2 dni. Ona już znalazła sobie zajęcie. Chodzi na imprezy, idzie do klubu z koleżanką. Z koleżanką, przez którą moim zdaniem mnie zostawiła. Jej chłopak to typ "bad boya", który jeździ po pijanemu, ciągle chce od niej seksu, nie skończył liceum i generalnie "latają sobie wszędzie i jest fajnie". Nasze problemy zaczęły się gdy moja kobieta zaczęła się z nią przyjaźnić. Usłyszałem, że jestem nudny. Monotonny. Nic do niej nie docierało. Nieustępliwie mówiła, że nie chcę ze mną być. Że nie da mi kolejnej szansy. Zachowywała się tak jakbym ot tak stał się jej kolegą. Zero dotyku. Przyszła do mnie wczoraj. Całowaliśmy się chwilę i... odeszła mówiąc, że nie może ze mną być i mnie nie chcę. Moje życie się zawaliło. Mam wrażenie, że to tylko moja wina. Że straciłem kobietę swoich snów. Jedyną. Prawdziwą miłość. Ja... znam ją na pamięć. Kiedyś dla zabawy miałem jej napisać gdzie ma pieprzyki na całym ciele. Udało się . Nie pomyliłem się w żadnym i żadnego nie ominąłem. Nie mogę uwierzyć w to że nie jesteśmy już razem zwłaszcza, ze zapewniała mnie mnóstwo razy, że mnie nigdy nie zostawi. Że kocha mnie nad życie i drugi raz nie popełni tego błędu. Mamy za jakiś czas porozmawiać, może zmieni swoją decyzję, ale... nie sądzę. Nie pokocham już żadnej innej. Widzę ją wszędzie w swoim życiu. Jest na każdej ulicy, w każdym zaułku. Mam z nią tyle wspaniałych wspomnień, które teraz sprawiają tylko ból, a jedyne czego potrzebowałem to trochę wsparcia i ostatniej szansy...