Witaj, zanim mnie ocenisz - wiedz, że jestem na granicy załamania psychicznego - przez to jaka jestem mam pierwszy raz w życiu tak intensywne myśli samobójcze i brak chęci do życia... i nie chodzi o to, żeby zrobilo Ci sie mnie żal i nie pisał co myślisz, tylko, że to nie premedytacja i moja wrodzona próżność sprawia ze dzieje się to, co się dzieje.
A mianowicie...
od pół roku jestem w mega szczęśliwym związku ze swoim rówieśnikiem. Mamy po 24 lata. Ja jestem po kilku z rzędu porażkach miłosnych, on też... z tym, że ja raz byłam zaręczona, ale ponieważ od czasu zaręczyn były chłopak kompletnie olał jakiekolwiek starania - z trudem i wieloma wątpliwościami ale jednak, w którymś momenie powiedziałam pas...
I wtedy pojawil sie on... Mój obecny partner. Rozmawiał ze mną jak nikt, we wszystkim wspierał i pomagał. Nisamowicie dużo dał mi wsparcia i wiary w siebie. Dzieki niemu zmieniłam swoje życie - wyprowadziłam się od swojego taty z którym mieszkaliśmy ja i byly chlopak... wynajęłam mieszkanie i mieszkam sama. Czuły, troskliwy, niegrzeczny w sferach, w których niegrzeczny powinien być mężczyzna, taktowny, intelogentny, pracowity, mily - najlepszy na świecie. Jedyne, co mi przeszkadzało przez pierwsze kilka tygodni, to wzrost. Jest deczko ode mnie niższy ale z czasem olałam to kompletnie bo przy ilości jego zalet to akurat ma najmniejsze znaczenie.. no z tym ze on mieszka w stolicy a ja nie... i tutaj pracuje... i tutaj mieszkam i widzimy sie raz na tydzien albo dwa... i w tym czasie jest cudownie poza nim tez, do tej pory duzo rozmawialismy i tak dalej...
Kilka tygodni temu pojawil sie jednak problem... Odezwal sie do mnie znjaomy ze szkoły (ktorego nie poznalam i zaliczyłam wtopę jaką tylko ja umiem zaliczyć) i okazało sie ze mieszkamy kilka kroków od siebie. W poczuciu tego zakłopotania i wyrzutów, że go nie pamiętam zaczęlismy rozmawiac - okazało się ze pracował niegdys z moim tatą... i od slowa do slowa on zaczal opowiadac o swoich problemach. Niedawno rozstal sie z dziewczyna po dlugim zwiazku lecz niezwykle gówniarksim no i ja w roli eksperta pomagalam mu sie otrząsnąc... w końcu na miejscu mialam kogos z kim moge wyjsc na rower... Moj facet byl lekko zazdrosny, ale mi ufa... wiec nie bylo problemu. Mój nowy przyjaciel tez zachowywal sie wzorowo - stwierdzil ze ejstem swoietna osoba i chetnie pozna tego szczesciarza bo fajna z nas musi byc para... i poznal i sie dogadali. Świetnie...
Jakis czas temu jednak umówilismy sie na rower, zmeczeni usiedlismy na lawce i zaczelismy rozmawiac... i nagle Moj Przyjaciel siedzial tak blisko ze poczulam jego zapach, niemal dotykalismy sie ramionami... poczulam cos niespotykanego dotad... zabil mi komara na ramieniu a ja czulam ze bedac blisko niego moje mysli sa... niesforne. Jakis czas pozniej spadlam z jakiegos plotu bo sie wyglupialismy (chcialam uciec od tej bliskosci) i on mnie zlapal... czas sie na chwile zatrzymal, serce zaczelo mi bic jak szalone keidy poczulam jego bliskosc i cieplo... i wtedy mnie pocalowal. Ucieklam stamtad z ogromnym poczuciem winy i wyrzytami sumienia... dwa dni pozniej z obecnym partnerem jechalismy na komunie do mojej rodziny (ktora go jeszcze w duzej czesci nie znala) no i oczywisci ewszyscy zachwyceni bo pomyslal o wszystkim, jest taki troskliwy, dba o mnie.. wszyscy mi mowia ze taki facet to skarb ze lepszego to na bank na planecie nie ma... i ze mamsie go trzymac. a ja... powoli popadam w zalamanie, obrzydzenie do samej siebie... nie moge wytrzymac. mowie mu o tej sytuacji a on cieprliwie ze przeciez to nie moja wina, ze mam tylko te znajomosc zakonczyc... i nadal traktuje mnie jak ksiezniczke... tylko ja nie potrafie przestac myslec o Panu P... nie umiem o nim zapomniec... zamykajac oczy widze jego usmiech, mysle nieustannie... calujac swojego faceta ktorego tak strasznie szanuje i wiele moglabym dla niego zrobic (w moim mniemamiu go kocham) nie umiem sie w ten pocalunek zaangazowac bez mysli o P... zaczynam sie obwiniac o wszystko. Jestem zalamana... chcialabym to zakonczyc i wrocic do mojej perfekcyjnej milosci ale boje sie ze to sie powtorzy... ze mam juz taki pierwsiatek w sobie ze nie potrafie kochac... nie potrafie nie widziec nikogo innego... ze nie czeka mnie nic dobrego ani tego mojego wspanialego przy mnie... mam ogromne wyrzuty sumienia od ponad dwoch tygodni nie spie, nie jem, nie rozmwiam z nikim, chce mi sie plakac... unikam swojego faceta... ale nie zaluje... to byl piekny moment, jeden z piekiejszych w moim zyciu ale okupiony tak duzym cierpieniem teraz... nie umiem sobie z tym poradzic. zaczynam siebie nienawidzic, podejrzewac ze nie nadaje si edo niczego i ze nie zasluguje na nic dobrego szczegolnie ze ostatnio posypaly si ejeszcze sprawy z mieszkaniem i praca i wydaje mi sie ze to za kare.. ze taka karma... ze krzywdze ludzi... Jestem zazwyczaj szczera i otwarta osoba, dobra i pomagajaca, ufajaca i oddana... i nagle robie cos takiego... i to bez powodu ktorym moglabym sobie to wytlumaczyc...
Szukam pomocy tutaj bo gdziekolwiek indziej jej nie znalazłam... Nie oczekuje ze powiesz mi co mam robic... Powiedz co myslisz.
Dziękuję.