Od kilku lat nie mogę znaleźć przyjaciół, została mi tylko rodzina i facet.
Urwałam dwie wieloletnie „przyjaźnie” które były toksyczne, w jednej byłam osobą, która słuchała i pomagała aż skończyły mi się rezerwy energii. W drugiej poległam na całej linii zachowując się jak narcyz. Nie zależy mi na odzyskaniu żadnej z tych osób. Było minęło. W zasadzie mam jedną przyjaciółkę, z którą jesteśmy bardzo blisko do wielu lat, ale ona mieszka daleko i kontaktujemy się tylko przez Internet. W sumei to tez jest troche toksyczne ale jestesmy dla siebie bardzo serdeczne, staramy się pewne braki rekompensować wzajemną troską. Ten układ jest tez troche taki, że ja tu doradzam a ona wiecznie ma jakies problemy emocjonalne. Ale to jest jedyna osoba na swiecie, której również opowiadam o swoich emocjach.
Im więcej czytam o toksycznych przyjaźniach tym bardziej widzę, ze całe życie moje serce aż rwało się do osób, które były albo mi potrzebne albo ja im i myślałam, że to jest ok. Czyli żadna z tych przyjaźni tak naprawdę nie była przyjaźnią tylko układem dawca-biorca. Teraz już tak nie robię; jeśli do kogoś poczuję coś bardzo mocno od razu wiem, ze to będzie kolejna toksyna, więc nie kontaktuję się z tą osobą ani nie okazuję sympatii, żeby nie wpaść w kolejne bagno nie krzywdzić i nie dać krzywdzić siebie. Coraz bardziej jestem usztywniona, znam dużo osób ale nie wiem jak wejść w poprawne relacje, żeby nie było to wyzyskiwaniem którejś ze stron. Jestem coraz bardziej nieszczęśliwa, bo juz nie wiem za jakim głosem podążyć.
Jak odróżnić normalne znajomości od nadciągających problemów?