Moja kuzynka to czarująca istotka, która swoją osobą wzbudza opiekuńcze instynkty i współczucie u każdego. Jest drobniutka, delikatna, ma dziecięcą buzię z wielkimi oczyma i łagodny i cichy głosik - anielski - tak uważają ci panowie w średnim wieku, którzy przysiadają się do niej z piwem nad górskim strumieniem i rozpływają się nad pięknym Aniołem. Zawsze poczuwam się do odpowiedzialności, jak każdy, i trzymam ich z daleka od niej. Każdy by tak zrobił, bo jest przecież wrażliwa, nieporadna i niewinna - potrzebuje bliskich relacji, dlatego zbyt szybko i zbyt mocno przywiązuje się do ludzi, którzy ją ranią i wykorzystują, czym wzbudza współczucie, no i lubi też "złych chłopców". Trzeba się nią opiekować.
I tak najbliższym z opiekunów został mój mężczyzna - a zaczęło się to od rodzinnego wyjazdu, kiedy to moja dorosła kuzynka, płaczem(!) wymusiła na mnie zgodę na spanie z nami w naszym namiocie(!!), bo nie chciała spać sama, ani z własnym bratem. A raczej luby wybłagał to u mnie, ponieważ było mu jej ogromnie szkoda. Kiedy się już zapoznali, bez przerwy rozmawiali przede wszystkim ze sobą, choć byłam obok. Wybierali swoje ukochane, głębokie tematy, czyli wege i filozofię. Moje ulubione słodycze to suszona wołowina, ale kiedy w innym temacie chciałam się odezwać, włączyć do rozmowy, nie dopuszczali mnie do siebie. Czułam się jak piąte koło u wozu i wreszcie poszłam obrażona na spacer. Po jakimś czasie w pobliżu pojawił się on i zaczęliśmy dyskutować. Nie widział w ich zachowaniu nic złego, a kłamstwem według niego było twierdzenie, jakoby kultura zabraniała wyłączenia jednej osoby w towarzystwie z rozmowy. Mówił też, że nie powinnam mieć nic przeciwko temu, bo jest szczęśliwy, że w końcu może z kimś porozmawiać na głębokie tematy. (że niby ze mną nie może, auć). Byli sobą zachwyceni. Chociaż się ugięłam i nie powiedziałam dobitnie, co o tym myślę, udało się poprawić sytuację. Reszta wyjazdu chyba minęła spokojnie, poza tym, że zaprosił ją na imprezę u mnie bez pytania mnie o zgodę.
Skoro już się poznali, zaczęli utrzymywać ze sobą regularny kontakt. Zwierzała mu się ciągle z tego, że chłopak poznany na tej imprezie złamał jej serce, a on ją pocieszał, wplatając w to, a jakże, filozoficzne rozważania, którymi była zachwycona. Potem zaczęła prosić go o podwózki i pomoc, kiedy przyjeżdżała do Warszawy, a nawet o porady dotyczące poruszania się po mieście, o które mogła równie dobrze prosić mnie. Byłam zła. On już nie był dla niej chłopakiem kuzynki - on był przyjacielem, a ja dziewczyną przyjaciela. Zdarzyło im się też umówić na spotkanie ze mną, informując mnie o tym po uzgodnieniu terminu między sobą (nie zaprosić, poinformować), a także dowiedziałam się o jej planie nocowania w moim domu dzień przed. Od chłopaka. Oczywiście żaden z tych planów nie doszedł do skutku, a ja bezskutecznie mówiłam jej, co o tym myślę. Nie trafiło.
Jesienią kuzynka postanowiła przeprowadzić się do Warszawy, żeby tu kontynuować studia. Luby bardzo się cieszył, że będziemy mogli się z nią częściej widywać. Taaa... to cudownie. Zaczęły się szantaże emocjonalne: "Lepiej, żebyście przyjechali dzisiaj, bo będzie mi smutno", "Mam doła, przyjedźcie. Liczę na Was!", "Tak bardzo za Wami tęsknię i smutno mi bez Was" i tak dalej. On nie widział w tym nic złego, a ja nie widziałam w nim wsparcia, więc czasem kłóciliśmy się o to. Oczywiście odwiedzaliśmy ją, on coraz chętniej, ja coraz bardziej niechętnie. Spotkania polegały na tym, że on zabawiał ją historiami, które słyszałam już setki razy, więc mnie pozostawało siedzenie w kącie łózka z telefonem w ręku, czekanie, aż skończą i co jakiś czas słuchanie o tym, jakie mam szczęście, że go mam, jaki jest wspaniały. W międzyczasie pocieszał ją po kolejnym zawodzie miłosnym i odgrażał się, że jeśli zobaczy jej byłego, zrobi mu krzywdę, ona wzbudzała współczucie, a on się o nią troszczył. Zaczęli się też spotykać beze mnie. Nie wiem, jak często i na jak długo, ale co jakiś czas mimochodem wspominał, że podjechał do niej po to i po tamto. Nalegał też na przesuwanie godzin spotkań, żeby ona mogła przyjść, ale tylko ona. Kiedy inny przyjaciel lub przyjaciółka nie mieli akurat wtedy czasu, po prostu przyjmował to do wiadomości. Kiedyś powiedziała, że szczęście to mój chłopak. Nie, nie "moje szczęście". Po prostu szczęście. Zaczęło mi to przeszkadzać, ale w odpowiedzi słyszałam, że przecież się zaprzyjaźnili, są blisko i że muszę to zaakceptować.
Kiedy patrzę na jego relacje z pozostałymi przyjaciółkami, jestem spokojna i czuję się bezpiecznie. Tylko relacja z nią jest taka... wyjątkowa. Bliska. Uroczy filozof i Anioł ze złamanym skrzydłem. Jestem zazdrosna. O to, jak ją zabawia, jak i o czym z nią rozmawia, jaki jest dla niej miły, jak opiekuje się nią, jak porusza go jej smutek. A mój denerwuje...
Dziewczyny, co robić?