Muszę zacząć od odpisu całej sytuacji, która na pewno będzie wydawać się skomplikowana i może niektórym patologiczna. W każdym razie opis będzie pierwszy, a sam post może okazać się bardzo długi i jeśli kogoś przerazi to, co napiszę, resztą tekstu może sobie odpuścić.
Mam za sobą 3,5 letni związek z kobietą, którą poznałem przez znajomych. Strasznie zainteresowała mnie swoim charakterem, była taka tajemnicza, trochę nieśmiała, chwilami zwariowana. Po 2 miesiącach bliższej znajomości (właściwie to flirtowania ze sobą) postanowiliśmy zostać parą. Pierwszy rok zleciał nawet nie wiem kiedy, potem zaczął się drugi i następny. W tym trzecim roku coś zaczęło się psuć między nami. Powodem było moje zaniedbanie związku z powodu wielu drobnostek, które zawsze w jakiś sposób mnie zmieniły. Przez napiętą sytuacją z moim ojcem stałem się człowiekiem wycofanym ze społeczeństwa, potem pojawiły się problemy na uczelni, aż wreszcie kiedy z nich wyszedłem, przywitał mnie semestr dyplomowy, na którym znów dostałem mocno w kość (opieka nad schorowanym ojcem, który ma szczęście, że w ogóle przeżył pewien wypadek, dorywcza praca, pisanie inżynierki z bardzo obszernego tematu). To jest pewne, że wtedy zaniedbywałem dziewczynę, rzadko odpisywałem na jej smsy, nie zawsze słuchałem tego o czym mówi, nie wyrażałem już tak dużego zainteresowania jak kiedyś.
Moja dziewczyna też nie miała sielskiego życia, bo jej matka musiała przejść kilka ciężkich operacji, po których i tak nie wróciła do pełnego zdrowia. Dodatkowo był to czas, w którym zamieszkaliśmy razem ze sobą. Po części o wspólnym zamieszkaniu zadecydowała nasza sytuacja (po części finansowa), powiedzieliśmy sobie, że łatwiej będzie nam razem niż osobno i skoro już tak długo ze sobą jesteśmy to czemu nie spróbować.
Już po zamieszkaniu razem żaden z wcześniejszych problemów nie zniknął. Ze względu na moje zachowanie dziewczyna zaczęła flirtować z jej znajomym. Ponieważ ten świat jest niewielki dowiedziałem się o wszystkim i chciałem zerwać. Ona przeprosiła mnie ze łzami w oczach, a ja uległem i wybaczyłem. Po tym wszystkim dziewczyna z dnia na dzień wyprowadziła się ode mnie nic nie mówiąc, pewnego popołudnia zastałem puste szafki, szafę i tak dalej. Jej zdaniem miał to być szok dla mnie, żebym w końcu dostrzegł, że źle się między nami dzieje i żebym w końcu zaczął się starać...
Oddzieliłem teraz to, co między nami się wydarzyło wcześniej, a tym co dzieje się obecnie...
Z jednej strony zacząłem w końcu myśleć jak naprawić mój związek, ale zdarzały się również wieczorne wypady do kumpli, bo w końcu i tak mieszkam sam, a moja dziewczyna też nieszczególnie mnie odwiedzała (to ja miałem się postarać). Tam poznałem inną, chociaż widywałem ją już na uczelni to jej imię znam od dwóch miesięcy. Z początku na nic się nie zapowiadało, ale później zaczęliśmy częściej ze sobą rozmawiać, nawet zdarzył nam się wypad o 1 w nocy na miasto, tak żeby się przejść.
Wiedziała o tym, że mam dziewczynę, wiedziała też, że między nami jest krótko mówiąc kiepsko.
I tak kilka dni trwałem z nią w takim stanie, w tym czasie ona podczas jednej z rozmów powiedziała mi, że się jej podobam. Wtedy dotarło do mnie, że robię źle i to bardzo źle, co nie przeszkodziło mi w tym, że ją.. pocałowałem. Na jednej z imprez u kolegów, po 3 wypitych piwach, zrodziła się w głowie myśl, że jak ten jeleń ostatni wybaczyłem mojej dziewczynie i powinienem zrobić jej na złość.
Następnego dnia dopadł mnie moralniak i wyznałem dziewczynie co zrobiłem, niech ona zdecyduje co chce z nami zrobić i byłem przygotowany na koniec naszego związku. O dziwo, nawet nie była wku*wiona, łza jej spłynęła po policzku, wieczorem zadała kilka pytań jak do tego doszło i... to wszystko.
Tej drugiej również powiedziałem jak ta sytuacja wygląda, zrozumiała czemu tak się zachowałem, zrozumiała że się pogubiłem, nie była także zła, a wręcz... przegadaliśmy sobie kolejne trzy może cztery godziny kiedy wróciła do siebie.
Przechodząc do sedna sprawy...
Zacząłem wszystko analizować, myśleć i zauważyłem w jaki sposób moja dziewczyna mnie często denerwowała, zastanawiam się, czy to był zwykły kryzys jak w każdym innym związku po tak długim czasie, a może się odkochaliśmy?
Przypomniałem sobie chwile, w których na dziewczynę byłem zły chociażby o teksty, że się zmieniłem. Wtedy powtarzałem jej, że to niemożliwe żeby ludzie się nie zmieniali, denerwowało mnie to, że ciągle tęskniła za tym chłopakiem (w sensie mną), którego poznała na początku.
Przypomniałem sobie także w jaki sposób rozmawiało mi się z tą drugą, którą poznałem. Mimo krótkiego czasu znajomości nie wstydziliśmy się rozmawiać szczerze, z moja dziewczyną było to zupełnie niemożliwe. Częste nieporozumienia wynikały z jej niechęci do rozmowy, braku własnego zdania, braku szczerości. Po 3 latach była dla mnie bardziej jak przyjaciółka niż kobieta, na której widok moje serce przyspiesza.
W głowie plącze mi się myśl, czy był (jest) to kryzys występujący w wielu związkach, a może jednak się odkochałem? Daliśmy sobie z dziewczyną czas na przemyślenie, ona chce to ratować, zaś ja mam mętlik w głowie. Kocham ją nadal i chociaż to uczucie jest bardzo stłumione, to zaczyna do mnie wracać. Do drugiej dziewczyny również coś poczułem, nie liczy się jej wygląd, tylko charakter. To co przeżyłem przez 3 lata z obecną dziewczyną (czyli taka sobie trochę nuda) to nic w porównaniu jak czułem się rozmawiając z tą drugą, zupełnie inny świat.
Gdzie dałem ciała? Zauroczyłem się w tej drugiej? Może jednak tracę życiową szansę? Co bardzo ciekawe, ktoś komu mogę zaufać powiedział żeby od numeru 1 już dawno uciekać. Ta osoba, która dobrze mnie zna powiedział iż to nie jest moja wina i zaniedbanie związku (wszystko co opisałem w pierwszym akapicie). Tylko ta dziewczyna wykastrowała mnie emocjonalnie i jej wyprowadzka z mieszkania to zwykły szantaż.