Cześć wszystkim,
Piszę temat w tym miejscu, bo dział trudna miłość jest chyba najlepszym miejscem do tego.
Jestem chłopakiem, 25 lat. Od kilku miesięcy student medycyny. Chciałbym prosić Was o opinie, szczerą, bo nie wiem czy to co myślę jest racjonalne, dobre, a może to problem ze mną i brakuje mi perspektywy.
Od zawsze chciałem iść na medycynę, ale z przyczyn różnych zrezygnowałem z marzeń i poszedłem na licencjat na uniwerek, który skończyłem. Po studiach sytuacja rodzinna się poprawiła i wróciłem do marzeń. Poprawiłem maturę i się dostałem i teraz studiuje. Bardzo ciężko pracowałem, żeby się dostać na uczelnie, ale pcha mnie cały czas pasja i marzenie, że zostanę lekarzem. W czasie studiów licencjackich poznałem dziewczynę. Jesteśmy razem ponad 2 lata. Klasyczny związek, na początku motylki, czasem trochę problemów (oboje jesteśmy po przejściach z poprzednimi partnerami), ale znaleźliśmy rozwiązania i było nam bardzo fajnie, czuły, ciepły związek. Do czasu.
Moja dziewczyna wiedziała, że zamierzam iść na medycynę kiedy zostawaliśmy razem. Wiedziała, że po lic będę podchodziło do medycyny, nigdy mi nie mówiła, że to jakiś problem dla niej. Mi to pasowało, bo ona miała jeszcze 1 i 2 stopień do skończenia, 2 lata pewnie jakiś praktyk więc kiedy ja skończę 6 lat studiów to będzie ok na zakładanie rodziny, etc.
Medycyna jednak jaka jest wie tylko ten, kto tam pójdzie. Po 3 tygodniu nie wychodziłem z biblioteki, cały czas książki, nauka anatomii, biofizyki, histologia... coraz mniej czasu na wszystko. Rodzina, przyjaciele, z każdym musiałem ograniczyć kontakt. Każdy z bliskich mi osób to rozumiał i godził. Każdy poza moją dziewczyną. Kłóciliśmy się o to, że nie mam dla niej czasu. Klasyk, prawie każdy związek na med to przechodził. No i część wytrzymywała a część nie. I my dążymy do tej drugiej części. Moja dziewczyna ma cały czas do mnie pretensje o brak czasu, o zaniedbywanie jej, o przekładanie spotkań (co się zdarza ale tylko przed zaliczeniami albo ważnymi kolokwiami, kiedy nie wyrabiam się z materiałem). I jest coraz gorze.
I teraz to co najsmutniejsze w tym wszystkim - widzę jak ją to niszczy. Kiedyś była radosną, kipiącą energią kobietą. Teraz taka jest w towarzystwie, ale widzę jak przygasa. Ta nasza sytuacją ją niszczy i mi serce pęka jak to widzę. Widzę jak jest smutna cały czas. To czego się dowiedziałem o niej dopiero jak poszedłem na studia to to, że dla niej wyznacznikiem miłości jest czas - im więcej go spędzała ze mną tym bardziej kochana się czuła. Teraz jak mam dla niej tylko ułamek czasu to czuje się niekochana, że traci ze mną czas i mimo, że też mnie kocha to nie widzi przyszłości. I żeby nie było, jak mam czas to robimy różne rzeczy - chodzimy do teatru, kina, częste wizyty w restauracjach, wyprawy za miasto albo oglądanie filmów w domu, kupuje jej często kwiatki albo niespodzianki tak bez przyczyny, bo wiem, że to sprawia jej przyjemność. etc. To wszystko robiliśmy też w czasie jak byłem na lic, to nie mój sposób na kupowanie jej, tak po prostu widzę związek... ale to za mało dla niej teraz, żeby czuć się kochaną. Ostatnio nawet mi o tym powiedziała wprost. Rodzina tak samo - jak wcześniej byliśmy w dobrej komitywie i bardzo mnie lubili tak teraz siostry i brat ledwo odpowiedzą cześć. Czuje, że marnuje się przy mnie a jednocześnie nie widzę możliwości zmiany tego, bo żeby mieć więcej czasu to musiałbym zrezygnować ze studiów. Chciałbym, żeby zrozumiała, że trudność teraz za jakiś czas się skończy a efekt będzie wspaniały dla nas i innych, ale mówię jak typowy student med w takiej sytuacji - wytrzymaj jeszcze. Czy wobec tego dać jej odejść żeby znalazła sobie kogoś przy kim znów będzie szczęśliwa? Zawsze uważałem, że jak dwie osoby się kochają to mogą przeżyć wszystko, ale coraz częściej się łapie na tym, patrząc po związkach wokół mnie i moim, że to piękna sentencja zaczerpnięta z prozy np, a nie życia. I moja w tym wina, że się uparłem na studia, jej pretensja do mnie, że nie mam czasu, moja do niej że nie rozumie, że to dla mnie ważne a uczelnia nie zrozumie tego, że mam mało czasu a ona może zrozumieć.
Proszę Was o opinię, szczerą bo o to chodzi - czy straciłem perspektywę, czy jestem okropnym chłopakiem i ona zasługuje na lepszego, czy to różnica charakterów, która nigdy nie zostanie pogodzona? A skoro ten problem nas rozbija, czy w życiu nie będzie większych, które zrobią to samo a na które nie będę miał takiego wpływu? Może dlatego jest tak mało związków lekarzy z nie lekarzami, przynajmniej jak są młodzi - brak czasu zabija romantyzm?
Z góry dziękuje