Jak wiele innych kobiet myślałam, że mnie nigdy to nie dotknie,a biorąc pod uwagę że pracowałam z kobietami nad którymi mężowie/partnerowi znęcali się psychicznie lub w inny sposób. Jesteśmy po ślubie prawie 4 lata, mamy 9 -mc córkę. Problemy zaczęły się już po porodzie. Wróciłam do pracy po 4 dniach od cesarki. Było mi tak ciężko, dziecko nie spało w ogóle w dzień tylko płacz, ja pracowałam na rękach z nim. Pracowałam nie dlatego, że brakowała pieniędzy tylko dlatego że musiałam. Pracowałam również przez całą ciąże. I chyba to był mój błąd, bo zagryzałam zęby z bólu nie jednokrotnie i leciałam do biura. Ale z czasem kiedy dziecko zaczęło rosnąc, coraz mniej mogłam pracować, bo już nie dawałam rady... nie spałam w nocy, pobudki co 1,5 h, w dzień zero drzemki, gotowanie, sprzątanie... Nie miałam żadnej pomocy ze strony rodziny. Siostra raz pilnowała dziecka, raz uprasowała mu ubrania. Moja mam jak przyjechała popilnować dziecka, bo miałam wyjazd służbowy lub szkołę (bo jeszcze studiuję) to tylko zajmowała się dzieckiem, nic poza tym... Jak wyszłam ze szpitala to mąż wyjechał w dniu wyjscia ze szpitala w delegację na dwa dni. Ale w domu bałagan, zero jedzenia, porozrzucane ubrania, śmieci, pranie.. Non stop kłótnie, że jestem nierobem bo mu nie pomagam, lulanie dziecka to nie praca, a przyjemność. Teraz jest coraz gorzej, wyzywa mnie i drze się na mnie - np. że zadzwoniłam do niego z pytaniem kiedy wróci, zapytałam ile mam zamówić paneli do domu, a mogłam sobie sama policzyć. Naprawdę dużo pracuję, ale jestem wiele razy już zmęczona psychicznie i fizycznie. Potrafię zrobić wszystkie prace w domu, nawet te typowo "męskie". Teraz wyzywa moich rodziców od różnych i wykrzykuje że ich nienawidzi. Nienawidzi ich za to, że nie zawsze mogli zająć się dzieckiem i nie wymagam od nich aby mi pomagali (posprzątać w mieszkaniu, przy malowaniu etc.) Moi rodzice nigdy mi nie pomagali przy takich rzeczach, zawsze musiałam sobie radzić sama. I ja się do tego przyzwyczaiłam. Jego rodzice buntują. Ale już jestem na skraju wyczerpania psychicznego. Nie da się tego wszystkiego opisać, jak on się zachowuje, ja patrzy na mnie z nienawiścią. Wielokrotnie myślałam o samobójstwie, ale nie chce zostawiać córki.
Po pierwsze - przykro mi, że jesteś w ciężkiej sytuacji.
Po drgugie - rozłóżmy ten bajzel na kawałki.
Co to znaczy, że musisz pracować, mimo że pieniędzy wam nie brakuje? Nie możesz pójść na urolp wychowawczy/wziąć dziekanki - bo mąż Ci nie pozwoli?
Dlaczego tylko Twoja rodzina jest sporadycznie zaangażowana w pomoc wam? Co robią jego rodzice/rodzeństwo (jeśli takie ma)?
Dlaczego nie poprosisz o większe zaangażowanie ze strony Twoich rodziców? Nie chcesz ich obarczać? Oni nie lubią/nie umieją Ci pomóc? Nigdy wcześniej ich nie prosiłaś, bo masz potrzebę być samodzielną, czy nigdy na nich nie mogłaś w takich sytuacjach liczyć? Czy Twoja rodzina zdaje sobie sprawę z ilości obowiązków, które masz na głowie?
Czy zastanawiałaś się nad zatrudnieniem niańki/oddaniem córki do żłobka - przynajmniej na część dnia, żeby choć trochę Cię odciążyć?
Chyba sie pogubilam, raz piszesz ze rodzice nie pomagali raz ze zajmowali sie wnuczka, siostra nie pomagala ale prasowala ubrania to jak to jest bo sie troszke wyklucza? faceta masz malo powaznego wspolczuje
Co to znaczy, że musisz pracować, mimo że pieniędzy wam nie brakuje? Nie możesz pójść na urolp wychowawczy/wziąć dziekanki - bo mąż Ci nie pozwoli?
tego tez nie rozumiem
Jak wiele innych kobiet myślałam, że mnie nigdy to nie dotknie,a biorąc pod uwagę że pracowałam z kobietami nad którymi mężowie/partnerowi znęcali się psychicznie lub w inny sposób. Jesteśmy po ślubie prawie 4 lata, mamy 9 -mc córkę. Problemy zaczęły się już po porodzie. Wróciłam do pracy po 4 dniach od cesarki. Było mi tak ciężko, dziecko nie spało w ogóle w dzień tylko płacz, ja pracowałam na rękach z nim. Pracowałam nie dlatego, że brakowała pieniędzy tylko dlatego że musiałam. Pracowałam również przez całą ciąże. I chyba to był mój błąd, bo zagryzałam zęby z bólu nie jednokrotnie i leciałam do biura. Ale z czasem kiedy dziecko zaczęło rosnąc, coraz mniej mogłam pracować, bo już nie dawałam rady... nie spałam w nocy, pobudki co 1,5 h, w dzień zero drzemki, gotowanie, sprzątanie... Nie miałam żadnej pomocy ze strony rodziny. Siostra raz pilnowała dziecka, raz uprasowała mu ubrania. Moja mam jak przyjechała popilnować dziecka, bo miałam wyjazd służbowy lub szkołę (bo jeszcze studiuję) to tylko zajmowała się dzieckiem, nic poza tym... Jak wyszłam ze szpitala to mąż wyjechał w dniu wyjscia ze szpitala w delegację na dwa dni. Ale w domu bałagan, zero jedzenia, porozrzucane ubrania, śmieci, pranie.. Non stop kłótnie, że jestem nierobem bo mu nie pomagam, lulanie dziecka to nie praca, a przyjemność. Teraz jest coraz gorzej, wyzywa mnie i drze się na mnie - np. że zadzwoniłam do niego z pytaniem kiedy wróci, zapytałam ile mam zamówić paneli do domu, a mogłam sobie sama policzyć. Naprawdę dużo pracuję, ale jestem wiele razy już zmęczona psychicznie i fizycznie. Potrafię zrobić wszystkie prace w domu, nawet te typowo "męskie". Teraz wyzywa moich rodziców od różnych i wykrzykuje że ich nienawidzi. Nienawidzi ich za to, że nie zawsze mogli zająć się dzieckiem i nie wymagam od nich aby mi pomagali (posprzątać w mieszkaniu, przy malowaniu etc.) Moi rodzice nigdy mi nie pomagali przy takich rzeczach, zawsze musiałam sobie radzić sama. I ja się do tego przyzwyczaiłam. Jego rodzice buntują. Ale już jestem na skraju wyczerpania psychicznego. Nie da się tego wszystkiego opisać, jak on się zachowuje, ja patrzy na mnie z nienawiścią. Wielokrotnie myślałam o samobójstwie, ale nie chce zostawiać córki.
Z pewnością nie zagryzanie zębów.
Gdzie Ty pracujesz, że musiałaś pracować przez całą ciąże mimo bólu i musiałaś wrócić po 4 dniach od cesarki? Czy to w ogóle jest legalne?
U mnie w firmie mężowie biorą 14 dniowe urlopy opiekuńcze jeśli żona urodziła przez cesarskie cięcie.
Twój mąż powinien Cię wspierać w domu. Ja wyznaję zasadę, że jeśli oboje pracujecie zawodowo, to oboje zajmujecie się domem i dzieckiem.
Nie daj się poniżać i wyzywać, argument za argument.
Niestety często tak się kończy nauczenie kogoś (męża, rodziców) że jest się samowystarczalnym.