Cześć. Jestem Monika. Mam 25 lat. Jestem od roku w związku z o rok starszym chłopakiem. Nie jest na ogół źle, mam wobec niego plany na przyszłość, ale widzę ze on swojego charakteru chyba nie zmieni a chociażby tej jednej rzeczy.
Zauważyłam ze mój facet został wychowany w rodzinie, gdzie panuje zasada „coś za coś”. Chodzi jednak tutaj o rzeczy bardziej materialne, niż takie poświęcenie się dla drugiej osoby. Próbuje z nim rozmawiać i tłumaczyć ale to nic nie daje. Chodzi o to, ze jak On do mnie przyjeżdża do domu to zazwyczaj coś dla mnie ma. Czy to jakiś batonik, róża lub czekolada. W zamian za to oczekuje ze nie będziemy się kłócić, będę dla niego miła i nic złego na niego nie mogę powiedzieć bo przecież On coś mi przywiózł i jechał tyle km. Jeżeli on robi coś zle i mówię mu o tym wprost on natychmiast twierdzi ze ja chce się kłócić, a on coś mi przywiózł i chociażby z tego faktu powinnam mieć więcej klasy do niego i nie złościć się na niego czy nie mieć żadnych pretensji. Jego siostra stwierdziła, ze to jest jego taki „język miłości”, ze on gestami pokazuje ze mnie kocha, a nie słowami. Ale tutaj problem jest taki ze on za to co robi, oczekuje ode mnie jakiejś konkretnej postawy. Podam przykład;
umawiamy się, ja jestem na miejscu a on mi pisze ze ma dużo pracy i jednak nie spotkamy się. Gdyby nie mógł wysłać smsa wcześniej. Kiedy ja mam do niego pretensje o to, on powołuje się na to ze nic złego nie zrobił, ze za to ile on mi kupuje powinnam nie mieć pretensji. Jakbym nie doceniła tego. Powiedział ze co się takiego stało jak raz pojechałam do miasta na darmo. On jeździ do mnie znacznie więcej...
Dla mnie rozstanie to już ostateczność.
Edit: często przeglądam to forum, czytałam kiedyś post o kobiecie której facet kazał zwracać prezenty. W moim przypadku nic takiego nie ma.