Jestem w związku od 4 lat, zaręczyliśmy się i planujemy ślub. Mój partner to spełnienie marzeń każdej normalnej kobiety- kochający, troskliwy, zaradny, zabawny. Problem polega na tym, że ja nie wiem czy go kocham, nawet po takim czasie. Od dawna łapię się na tym, że nie potrzebuje nikogo żeby być szczęśliwa, nie myślę o nim w ciągu dnia, nie tęsknię. Nawet nie jestem zazdrosna, nie wzbudza we mnie emocji. Zastanawiam się, czy ja w ogóle potrafię kochać. Nie chce zostawić mojego narzeczonego, bo jest moim najlepszym przyjacielem, rozumiemy się bez słów. Chciałabym żeby tak było zawsze. Mam problem z romantyczną stroną naszego związku. Nie potrzebuję zapewnień o miłości, romantycznych randek, ślubu. To wszystko powoduje we mnie ogromną frustrację. Czuję, że byłby szczęśliwszy, gdybym była bardziej zaangażowana w naszą relację. Nie wiem co mam dalej robić.
Wiem, co masz robić, ale nie wiem, jak powinnaś się zachować. Trochę Cię rozumiem, bo jesteśmy podobni, chociaż są między nami podstawowe różnice. Udzielę Ci kilku rad mimo, że nie wiem, co mógłbym Ci zasugerować.
1) Idź zawsze za głosem serca.
2) Opieraj się na rozumie.
3) Planuj swoje życie starannie i z rozwagą.
4) Żyj tak, jakby każdy dzień był ostatni.
5) Często ulegaj szaleństwu.
6) Nie poddawaj się impulsom.
7) Naucz się robić pyszny beszamel i jedz go prosto z rondla.
Jeśli te rady Ci pomogły, to wpłać też trochę pieniędzy na fundację Polsatu. Polsat to najważniejsza telewizja lat 90-tych w Polsce i wychowało się na niej pokolenie dzisiejszych 30-latków.
Nie wychodź za niego, bo zmarnujesz życie Wam obojgu.
Wiem, co masz robić, ale nie wiem, jak powinnaś się zachować. Trochę Cię rozumiem, bo jesteśmy podobni, chociaż są między nami podstawowe różnice. Udzielę Ci kilku rad mimo, że nie wiem, co mógłbym Ci zasugerować.
1) Idź zawsze za głosem serca.
2) Opieraj się na rozumie.
3) Planuj swoje życie starannie i z rozwagą.
4) Żyj tak, jakby każdy dzień był ostatni.
5) Często ulegaj szaleństwu.
6) Nie poddawaj się impulsom.
7) Naucz się robić pyszny beszamel i jedz go prosto z rondla.Jeśli te rady Ci pomogły, to wpłać też trochę pieniędzy na fundację Polsatu. Polsat to najważniejsza telewizja lat 90-tych w Polsce i wychowało się na niej pokolenie dzisiejszych 30-latków.
Odbierałeś jakaś paczkę z Amsterdamu , ostatnio ?
to twój jedyny facet?
to twój jedyny facet?
Pierwszy prawdziwy związek. Nie byłam w trwalszej relacji.
Odbierałeś jakaś paczkę z Amsterdamu , ostatnio ?
Nie(są służby celne i jest policja).
Wysyłałeś jakąś stamtąd, że pytasz?
Mam podobnie, jednak u mnie to zmiana o 180 stopni wynikająca z zachowania narzeczonego.
Z dziewczyny biegającej, proszącej o przytulenie, gest, uwagę stałam się zimna, nie tęsknię, nie potrzebuję bliskości.
Nawet ten sam staż mamy. Powiem Ci, że w Twoim przypadku jeśli jeszcze dodatkowo widzisz w mężczyźnie przyjaciela,
poczekałabym jeszcze, człowiek się zmienia widzę po sobie. Być może obudzisz w sobie te uczucia, a jego już obok nie będzie?
Partner i przyjaciel w jednym to skarb, niedoceniany myślę.
Jestem w związku od 4 lat, zaręczyliśmy się i planujemy ślub. Mój partner to spełnienie marzeń każdej normalnej kobiety- kochający, troskliwy, zaradny, zabawny. Problem polega na tym, że ja nie wiem czy go kocham, nawet po takim czasie. Od dawna łapię się na tym, że nie potrzebuje nikogo żeby być szczęśliwa, nie myślę o nim w ciągu dnia, nie tęsknię. Nawet nie jestem zazdrosna, nie wzbudza we mnie emocji. Zastanawiam się, czy ja w ogóle potrafię kochać. Nie chce zostawić mojego narzeczonego, bo jest moim najlepszym przyjacielem, rozumiemy się bez słów. Chciałabym żeby tak było zawsze. Mam problem z romantyczną stroną naszego związku. Nie potrzebuję zapewnień o miłości, romantycznych randek, ślubu. To wszystko powoduje we mnie ogromną frustrację. Czuję, że byłby szczęśliwszy, gdybym była bardziej zaangażowana w naszą relację. Nie wiem co mam dalej robić.
Tutaj nie ma gotowej recepty co zrobić. Musisz w sobie zważyć co ma dla Ciebie największe znaczenie. To mit, że w związkach zawsze jest tak, że obie strony pałają do siebie wielką miłością. Ludzie są różni. Myślę, że w dobrym związku chodzi przede wszystkim o zapełnianie wzajemnych deficytów, potrzeb. Jeśli Twój facet nie potrzebuje tego romantyzmu, okazywania zazdrości, spijania sobie z dziubków to nie masz powodu, żeby sobie wyrzucać, że tego mu nie dajesz. Zastanów się może nad pozytywami w Waszej relacji. Co daje Ci ten związek ? Co lubisz w swoim facecie ? Co on u Ciebie lubi ? Co mu dajesz ? Przyjaźń w związku jest bardzo ważna, bo z biegiem lat tak naprawdę większość związków wchodzi w fazę zwykłej przyjaźni (z seksem).
10 2018-01-25 09:41:03 Ostatnio edytowany przez vitis1447 (2018-01-25 09:41:21)
Myślę, że w dobrym związku chodzi przede wszystkim o zapełnianie wzajemnych deficytów, potrzeb.
Potrzeb tak, deficytów nie.
Jak ludzie podświadomie próbują zapełniać swoje deficyty to kończy się to toksycznym związkiem, bo wyeliminować swoje deficyty możemy tylko my sami.
wilczysko napisał/a:Myślę, że w dobrym związku chodzi przede wszystkim o zapełnianie wzajemnych deficytów, potrzeb.
Potrzeb tak, deficytów nie.
Jak ludzie podświadomie próbują zapełniać swoje deficyty to kończy się to toksycznym związkiem, bo wyeliminować swoje deficyty możemy tylko my sami.
Toksyczne związki są wtedy, kiedy ktoś egoistycznie zapełnia swoje deficyty kompletnie nie zwracając uwagi na drugą stronę. Bez empatii.
Potrzeby często wynikają z deficytów
nie, w dobrym związku nie chodzi ani o wypelnianie czyichs potrzeb, ani tym bardziej deficytów.
nie, w dobrym związku nie chodzi ani o wypelnianie czyichs potrzeb, ani tym bardziej deficytów.
Ok, a o co ?
14 2018-01-25 10:18:48 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2018-01-25 10:19:16)
Wiem, co masz robić, ale nie wiem, jak powinnaś się zachować. Trochę Cię rozumiem, bo jesteśmy podobni, chociaż są między nami podstawowe różnice. Udzielę Ci kilku rad mimo, że nie wiem, co mógłbym Ci zasugerować.
1) Idź zawsze za głosem serca.
2) Opieraj się na rozumie.
3) Planuj swoje życie starannie i z rozwagą.
4) Żyj tak, jakby każdy dzień był ostatni.
5) Często ulegaj szaleństwu.
6) Nie poddawaj się impulsom.
7) Naucz się robić pyszny beszamel i jedz go prosto z rondla.Jeśli te rady Ci pomogły, to wpłać też trochę pieniędzy na fundację Polsatu. Polsat to najważniejsza telewizja lat 90-tych w Polsce i wychowało się na niej pokolenie dzisiejszych 30-latków.
LUBIĘ TO
Autorko, rozumiem, że jest ci dobrze w tym związku, skoro nie kończysz tej relacji, a nawet planujesz, żeby wytrwać w niej przez całe życie, bo planujesz ślub. Podobnie jest zapewne w przypadku twojego narzeczonego.
Ale szkoda mi ciebie, że nie dajesz sobie szansy na poczucie jak to jest, gdy spotyka się kogoś, kogo traktujesz jak część siebie, dbasz i myślisz o tym człowieku każdego dnia, napawając się jego obecnością w twoim życiu. No i współczuję twojemu przyszłemu mężowi, że nie poczuje, jak to jest być dla kogoś pępkiem wszechświata.
Jestem w związku od 4 lat, zaręczyliśmy się i planujemy ślub. Mój partner to spełnienie marzeń każdej normalnej kobiety- kochający, troskliwy, zaradny, zabawny. Problem polega na tym, że ja nie wiem czy go kocham, nawet po takim czasie. Od dawna łapię się na tym, że nie potrzebuje nikogo żeby być szczęśliwa, nie myślę o nim w ciągu dnia, nie tęsknię. Nawet nie jestem zazdrosna, nie wzbudza we mnie emocji. Zastanawiam się, czy ja w ogóle potrafię kochać. Nie chce zostawić mojego narzeczonego, bo jest moim najlepszym przyjacielem, rozumiemy się bez słów. Chciałabym żeby tak było zawsze. Mam problem z romantyczną stroną naszego związku. Nie potrzebuję zapewnień o miłości, romantycznych randek, ślubu. To wszystko powoduje we mnie ogromną frustrację. Czuję, że byłby szczęśliwszy, gdybym była bardziej zaangażowana w naszą relację. Nie wiem co mam dalej robić.
gdzie jest problem? zastanawiałaś się? bo raczej nie w tym, co czujesz, jeśli już to w jakimiś przekłamaniu tego co czujesz.
Napisałaś, że nie jesteś zazdrosna, nie tęsknisz, nie ma emocji... to skąd ten problem? Mi też nie brakuje willi z basenem w egzotycznym zakątku świata... dlatego nawet o tym nie myślę, ty jednak zauważasz i postrzegasz to jako problem - brak romantyczności, zazdrości, emocji itp, wg mnie to cię jednak uwiera, nie jest to obojętne.
Można mieć dobrą, przyjacielską relację z drugim człowiekiem, można podziwiać drugą osobę za to jakimi wartościowym człowiekiem jest, ale to nie są emocję intymnego związku! Jak dla mnie jesteś w przyjacielskiej relacji z facetem, czasem się bzykacie, wygodnie wam być razem, ale to nie jest gość, którego kochasz (być może w on ciebie tak, ty - raczej darzysz go szacunkiem, przyjaźnią, ect).
Druga sprawa, czy jesteś typem samotnika, człowieka, który nie potrzebuje do szczęścia partnera, czy nie trafiłaś na faceta, w którym zakochałabyś się.
kacerz napisał/a:Wiem, co masz robić, ale nie wiem, jak powinnaś się zachować. Trochę Cię rozumiem, bo jesteśmy podobni, chociaż są między nami podstawowe różnice. Udzielę Ci kilku rad mimo, że nie wiem, co mógłbym Ci zasugerować.
1) Idź zawsze za głosem serca.
2) Opieraj się na rozumie.
3) Planuj swoje życie starannie i z rozwagą.
4) Żyj tak, jakby każdy dzień był ostatni.
5) Często ulegaj szaleństwu.
6) Nie poddawaj się impulsom.
7) Naucz się robić pyszny beszamel i jedz go prosto z rondla.Jeśli te rady Ci pomogły, to wpłać też trochę pieniędzy na fundację Polsatu. Polsat to najważniejsza telewizja lat 90-tych w Polsce i wychowało się na niej pokolenie dzisiejszych 30-latków.
LUBIĘ TO
Autorko, rozumiem, że jest ci dobrze w tym związku, skoro nie kończysz tej relacji, a nawet planujesz, żeby wytrwać w niej przez całe życie, bo planujesz ślub. Podobnie jest zapewne w przypadku twojego narzeczonego.
Ale szkoda mi ciebie, że nie dajesz sobie szansy na poczucie jak to jest, gdy spotyka się kogoś, kogo traktujesz jak część siebie, dbasz i myślisz o tym człowieku każdego dnia, napawając się jego obecnością w twoim życiu. No i współczuję twojemu przyszłemu mężowi, że nie poczuje, jak to jest być dla kogoś pępkiem wszechświata.
Tylko, że nie każdy potrafi tak czuć. To nie jest reguła. Na szukaniu tego niesamowitego porywu uczuć można stracić całe życie i nigdy tego nie znaleźć. Każdy jest inny. Najważniejsze to być uczciwym wobec siebie i wobec tej drugiej osoby. Jeśli autorka nie udaje kogoś kim nie jest, czyli np. nie udaje omdleń z miłości , nie wciska swojemu facetowi tekstów o płomiennej miłości, to po 4 latach wspólnego bycia razem on najprawdopodobniej akceptuje w niej to jaka ona jest. Jeśli autorka nie ma co do tego pewności to musi się zdobyć na szczerą rozmowę z nim. Być może będzie ona bolesna, na pewno będzie trudna, ale bez tego nie będzie mieć pewności.
Karmelkowa111 napisał/a:Jestem w związku od 4 lat, zaręczyliśmy się i planujemy ślub. Mój partner to spełnienie marzeń każdej normalnej kobiety- kochający, troskliwy, zaradny, zabawny. Problem polega na tym, że ja nie wiem czy go kocham, nawet po takim czasie. Od dawna łapię się na tym, że nie potrzebuje nikogo żeby być szczęśliwa, nie myślę o nim w ciągu dnia, nie tęsknię. Nawet nie jestem zazdrosna, nie wzbudza we mnie emocji. Zastanawiam się, czy ja w ogóle potrafię kochać. Nie chce zostawić mojego narzeczonego, bo jest moim najlepszym przyjacielem, rozumiemy się bez słów. Chciałabym żeby tak było zawsze. Mam problem z romantyczną stroną naszego związku. Nie potrzebuję zapewnień o miłości, romantycznych randek, ślubu. To wszystko powoduje we mnie ogromną frustrację. Czuję, że byłby szczęśliwszy, gdybym była bardziej zaangażowana w naszą relację. Nie wiem co mam dalej robić.
gdzie jest problem? zastanawiałaś się? bo raczej nie w tym, co czujesz, jeśli już to w jakimiś przekłamaniu tego co czujesz.
Napisałaś, że nie jesteś zazdrosna, nie tęsknisz, nie ma emocji... to skąd ten problem? Mi też nie brakuje willi z basenem w egzotycznym zakątku świata... dlatego nawet o tym nie myślę, ty jednak zauważasz i postrzegasz to jako problem - brak romantyczności, zazdrości, emocji itp, wg mnie to cię jednak uwiera, nie jest to obojętne.
Można mieć dobrą, przyjacielską relację z drugim człowiekiem, można podziwiać drugą osobę za to jakimi wartościowym człowiekiem jest, ale to nie są emocję intymnego związku! Jak dla mnie jesteś w przyjacielskiej relacji z facetem, czasem się bzykacie, wygodnie wam być razem, ale to nie jest gość, którego kochasz (być może w on ciebie tak, ty - raczej darzysz go szacunkiem, przyjaźnią, ect).
Druga sprawa, czy jesteś typem samotnika, człowieka, który nie potrzebuje do szczęścia partnera, czy nie trafiłaś na faceta, w którym zakochałabyś się.
Żyjemy w pewnej rzeczywistości, która atakuje nas zewsząd pewnymi ideałami, wizjami dotyczącymi udanego związku, małżeństwa itd. Ja rozumiem autorkę, bo też miałem podobne rozterki i przemyślenia. Ale nie powinno się przykładać do jakiegoś wzorca, bo wzorców nie ma. Nie każdy musi być zazdrosny w związku, nie każdy musi mieć motyle w brzuchu, nie każdy musi "lewitować" z miłości. To nierealne. Wg niektórych miłość jest postawą, a nie eksplozją uczuć. Uczucia tak naprawdę falują, są zmienne.
Autorce polecam lekturę "Psychologii miłości" Bogdana Wojciszke.
summerka88 napisał/a:kacerz napisał/a:Wiem, co masz robić, ale nie wiem, jak powinnaś się zachować. Trochę Cię rozumiem, bo jesteśmy podobni, chociaż są między nami podstawowe różnice. Udzielę Ci kilku rad mimo, że nie wiem, co mógłbym Ci zasugerować.
1) Idź zawsze za głosem serca.
2) Opieraj się na rozumie.
3) Planuj swoje życie starannie i z rozwagą.
4) Żyj tak, jakby każdy dzień był ostatni.
5) Często ulegaj szaleństwu.
6) Nie poddawaj się impulsom.
7) Naucz się robić pyszny beszamel i jedz go prosto z rondla.Jeśli te rady Ci pomogły, to wpłać też trochę pieniędzy na fundację Polsatu. Polsat to najważniejsza telewizja lat 90-tych w Polsce i wychowało się na niej pokolenie dzisiejszych 30-latków.
LUBIĘ TO
Autorko, rozumiem, że jest ci dobrze w tym związku, skoro nie kończysz tej relacji, a nawet planujesz, żeby wytrwać w niej przez całe życie, bo planujesz ślub. Podobnie jest zapewne w przypadku twojego narzeczonego.
Ale szkoda mi ciebie, że nie dajesz sobie szansy na poczucie jak to jest, gdy spotyka się kogoś, kogo traktujesz jak część siebie, dbasz i myślisz o tym człowieku każdego dnia, napawając się jego obecnością w twoim życiu. No i współczuję twojemu przyszłemu mężowi, że nie poczuje, jak to jest być dla kogoś pępkiem wszechświata.
Tylko, że nie każdy potrafi tak czuć. To nie jest reguła. Na szukaniu tego niesamowitego porywu uczuć można stracić całe życie i nigdy tego nie znaleźć. Każdy jest inny. Najważniejsze to być uczciwym wobec siebie i wobec tej drugiej osoby. Jeśli autorka nie udaje kogoś kim nie jest, czyli np. nie udaje omdleń z miłości
, nie wciska swojemu facetowi tekstów o płomiennej miłości, to po 4 latach wspólnego bycia razem on najprawdopodobniej akceptuje w niej to jaka ona jest. Jeśli autorka nie ma co do tego pewności to musi się zdobyć na szczerą rozmowę z nim. Być może będzie ona bolesna, na pewno będzie trudna, ale bez tego nie będzie mieć pewności.
Racja. Zgadzam się z tobą, Wiczysko
Ale i tak mi szkoda autorki i współczuję jej facetowi. Lubię patrzeć na zakochanych w sobie ludzi, okazujących sobie czułość i troskę partnerów, ale nie neguję bardziej chłodnych związków. Każdy ma to, na co godzi się.
wilczysko napisał/a:summerka88 napisał/a:LUBIĘ TO
Autorko, rozumiem, że jest ci dobrze w tym związku, skoro nie kończysz tej relacji, a nawet planujesz, żeby wytrwać w niej przez całe życie, bo planujesz ślub. Podobnie jest zapewne w przypadku twojego narzeczonego.
Ale szkoda mi ciebie, że nie dajesz sobie szansy na poczucie jak to jest, gdy spotyka się kogoś, kogo traktujesz jak część siebie, dbasz i myślisz o tym człowieku każdego dnia, napawając się jego obecnością w twoim życiu. No i współczuję twojemu przyszłemu mężowi, że nie poczuje, jak to jest być dla kogoś pępkiem wszechświata.
Tylko, że nie każdy potrafi tak czuć. To nie jest reguła. Na szukaniu tego niesamowitego porywu uczuć można stracić całe życie i nigdy tego nie znaleźć. Każdy jest inny. Najważniejsze to być uczciwym wobec siebie i wobec tej drugiej osoby. Jeśli autorka nie udaje kogoś kim nie jest, czyli np. nie udaje omdleń z miłości
, nie wciska swojemu facetowi tekstów o płomiennej miłości, to po 4 latach wspólnego bycia razem on najprawdopodobniej akceptuje w niej to jaka ona jest. Jeśli autorka nie ma co do tego pewności to musi się zdobyć na szczerą rozmowę z nim. Być może będzie ona bolesna, na pewno będzie trudna, ale bez tego nie będzie mieć pewności.
Racja. Zgadzam się z tobą, Wiczysko
![]()
Ale i tak mi szkoda autorki i współczuję jej facetowi. Lubię patrzeć na zakochanych w sobie ludzi, okazujących sobie czułość i troskę partnerów, ale nie neguję bardziej chłodnych związków. Każdy ma to, na co godzi się.
Ja też jej trochę współczuję, tak samo jak zresztą współczuję sobie. Bo też widzę nieraz zakochanych w sobie ludzi i też mam wrażenie, że coś mnie w życiu ominęło. Ale z drugiej strony nie dajmy się zwieść temu co widzimy. Ci co wyglądają na takich zakochanych nie zawsze tacy faktycznie są A zresztą nawet jeśli w danym momencie są to kompletnie nie gwarantuje tego, że będą żyli długo i szczęśliwie. Rozwodnicy też bardzo często byli w sobie kiedyś tacy zakochani.
Ja jestem ciekawa, jak zaczęła się ta znajomość? Czy były jakieś emocje na początku czy nie?
Bo to, czy czegoś nam brakuje czy nie, jesteśmy w stanie stwierdzić, gdy tego zabraknie po prostu.
A tu narzeczony wygląda na Anioła..A Pani ma przesyt..
21 2018-01-25 11:13:23 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2018-01-25 11:15:31)
summerka88 napisał/a:wilczysko napisał/a:Tylko, że nie każdy potrafi tak czuć. To nie jest reguła. Na szukaniu tego niesamowitego porywu uczuć można stracić całe życie i nigdy tego nie znaleźć. Każdy jest inny. Najważniejsze to być uczciwym wobec siebie i wobec tej drugiej osoby. Jeśli autorka nie udaje kogoś kim nie jest, czyli np. nie udaje omdleń z miłości
, nie wciska swojemu facetowi tekstów o płomiennej miłości, to po 4 latach wspólnego bycia razem on najprawdopodobniej akceptuje w niej to jaka ona jest. Jeśli autorka nie ma co do tego pewności to musi się zdobyć na szczerą rozmowę z nim. Być może będzie ona bolesna, na pewno będzie trudna, ale bez tego nie będzie mieć pewności.
Racja. Zgadzam się z tobą, Wiczysko
![]()
Ale i tak mi szkoda autorki i współczuję jej facetowi. Lubię patrzeć na zakochanych w sobie ludzi, okazujących sobie czułość i troskę partnerów, ale nie neguję bardziej chłodnych związków. Każdy ma to, na co godzi się.Ja też jej trochę współczuję, tak samo jak zresztą współczuję sobie. Bo też widzę nieraz zakochanych w sobie ludzi i też mam wrażenie, że coś mnie w życiu ominęło. Ale z drugiej strony nie dajmy się zwieść temu co widzimy. Ci co wyglądają na takich zakochanych nie zawsze tacy faktycznie są
A zresztą nawet jeśli w danym momencie są to kompletnie nie gwarantuje tego, że będą żyli długo i szczęśliwie. Rozwodnicy też bardzo często byli w sobie kiedyś tacy zakochani.
tzw. małżeństwa z rozsądku są trwalsze, ale czy szczęśliwsze?
Pewnie najlepiej w związku mieć w pakiecie i emocje, i rozsądne podejście, przejawiające się w świadomości, że atrakcyjność związku nie leży w początkowej fascynacji, która budzi pożądanie , ale, że najważniejsza jest zdolność do tworzenia współdziałającego zespołu, który działa na rzecz wzajemnej atrakcyjności.
Ja jestem ciekawa, jak zaczęła się ta znajomość? Czy były jakieś emocje na początku czy nie?
Bo to, czy czegoś nam brakuje czy nie, jesteśmy w stanie stwierdzić, gdy tego zabraknie po prostu.
A tu narzeczony wygląda na Anioła..A Pani ma przesyt..
Podejrzewam, że znajomość została po prostu "wychodzona", czyli oboje się już znali wcześniej, kumplowali i tak z czasem wchodzili na coraz wyższy stopień zażyłości. Zgadłem ?
wilczysko napisał/a:summerka88 napisał/a:Racja. Zgadzam się z tobą, Wiczysko
![]()
Ale i tak mi szkoda autorki i współczuję jej facetowi. Lubię patrzeć na zakochanych w sobie ludzi, okazujących sobie czułość i troskę partnerów, ale nie neguję bardziej chłodnych związków. Każdy ma to, na co godzi się.Ja też jej trochę współczuję, tak samo jak zresztą współczuję sobie. Bo też widzę nieraz zakochanych w sobie ludzi i też mam wrażenie, że coś mnie w życiu ominęło. Ale z drugiej strony nie dajmy się zwieść temu co widzimy. Ci co wyglądają na takich zakochanych nie zawsze tacy faktycznie są
A zresztą nawet jeśli w danym momencie są to kompletnie nie gwarantuje tego, że będą żyli długo i szczęśliwie. Rozwodnicy też bardzo często byli w sobie kiedyś tacy zakochani.
tzw. małżeństwa z rozsądku są trwalsze, ale czy szczęśliwsze?
Pewnie najlepiej w związku mieć w pakiecie i emocje, i rozsądne podejście, przejawiające się w świadomości, że atrakcyjność związku nie leży w początkowej fascynacji, która budzi pożądanie, ale, że najważniejsza jest zdolność do tworzenia współdziałającego zespołu, który działa na rzecz wzajemnej atrakcyjności.
No wiadomo, że najlepiej mieć pakiet Kto by nie chciał ? Ale tak a propos małżeństw to trochę już zapomnieliśmy, że pobieranie się pod wpływem uczuć to "wynalazek" dość świeży. Wcześniej przed długie wieki małżeństwa były aranżowane. Pobierano się głównie z rozsądku. I to nie oznacza, że były one zawsze nieszczęśliwe.
Przyjaźń i lubienie kogoś to też nie są słabe fundamenty dla związku. Poryw uczuć jest bardzo miły, ale cholernie przeceniany. Tym bardziej, że w tym okresie człowiek najnormalniej głupieje i tak naprawdę widzi często swojego partnera przez pryzmat swojego wyobrażenia o nim, a nie jaki jest naprawdę. Stąd tak wiele bolesnych rozczarowań, kiedy ten naturalny chaj mija.
24 2018-01-25 11:27:47 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-01-25 11:31:59)
może i małżeństwa z rozsądku są trwalsze, ale chyba wtedy, gdy od początku obie strony są z tego rozsądku zadowolone..A tu już coś narzeczoną martwi..
Nic nie wiemy o autorce , czy na co dzień jest spokojna, kieruje się rozsądkiem we wszystkim, czy emocjami. I czy krótko po ślubie po prostu się nie zakocha- bo teraz najwyraźniej nie jest..
Zgadzam się z tym, że pary które tworzą wzajemnie inspirujący i wspierający team mają większe szanse.
Przyjaźń i lubienie się --- może niektórym wystarcza.
Był tu taki wątek rok temu, dziewczyna wychwalała swoje małżeństwo z rozsądku..
25 2018-01-25 11:31:45 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2018-01-25 11:32:28)
summerka88 napisał/a:wilczysko napisał/a:Ja też jej trochę współczuję, tak samo jak zresztą współczuję sobie. Bo też widzę nieraz zakochanych w sobie ludzi i też mam wrażenie, że coś mnie w życiu ominęło. Ale z drugiej strony nie dajmy się zwieść temu co widzimy. Ci co wyglądają na takich zakochanych nie zawsze tacy faktycznie są
A zresztą nawet jeśli w danym momencie są to kompletnie nie gwarantuje tego, że będą żyli długo i szczęśliwie. Rozwodnicy też bardzo często byli w sobie kiedyś tacy zakochani.
tzw. małżeństwa z rozsądku są trwalsze, ale czy szczęśliwsze?
Pewnie najlepiej w związku mieć w pakiecie i emocje, i rozsądne podejście, przejawiające się w świadomości, że atrakcyjność związku nie leży w początkowej fascynacji, która budzi pożądanie, ale, że najważniejsza jest zdolność do tworzenia współdziałającego zespołu, który działa na rzecz wzajemnej atrakcyjności.
No wiadomo, że najlepiej mieć pakiet
Kto by nie chciał ? Ale tak a propos małżeństw to trochę już zapomnieliśmy, że pobieranie się pod wpływem uczuć to "wynalazek" dość świeży. Wcześniej przed długie wieki małżeństwa były aranżowane. Pobierano się głównie z rozsądku. I to nie oznacza, że były one zawsze nieszczęśliwe.
Przyjaźń i lubienie kogoś to też nie są słabe fundamenty dla związku. Poryw uczuć jest bardzo miły, ale cholernie przeceniany. Tym bardziej, że w tym okresie człowiek najnormalniej głupieje i tak naprawdę widzi często swojego partnera przez pryzmat swojego wyobrażenia o nim, a nie jaki jest naprawdę. Stąd tak wiele bolesnych rozczarowań, kiedy ten naturalny chaj mija.
Bez dwóch zdań - lepiej budować na przyjażni niż na chaju, który wkrótce minie, bo kiedyś wreszcie trzeba odpocząć, przejrzeć na oczy.
Ale cudownie jest, gdy chaj jest początkiem związku, takim bonusem od natury, którym można też umiejętnie zarządzać, żeby cyklicznie powracał, żeby się wciąż do siebie przyciągać, żeby emocje w nas buzowały, żeby to, co nas na początku do siebie przyciągnęło kwitło, a nie więdło niepielęgnowane.
może i małżeństwa z rozsądku są trwalsze, ale chyba wtedy, gdy od początku obie strony są z tego rozsądku zadowolone..A tu już coś narzeczoną martwi..
Nic nie wiemy o autorce , czy na co dzień jest spokojna, kieruje się rozsądkiem we wszystkim, czy emocjami. I czy krótko po ślubie po prostu się nie zakocha- bo teraz najwyraźniej nie jest..
Zgadzam się z tym, że pary które tworzą wzajemnie inspirujący i wspierający team mają większe szanse.
Tak naprawdę to nigdy nie mamy gwarancji, że będąc z kimś w związku nie spotkamy kogoś, na kogo punkcie nam odpierdoli Ja też się mogę tak zarzekać, bo wydaje mi się to nierealne, ale 100% pewności nie ma.
Ja myślę, że autorka porównuje się do innych osób. Może ma np. przyjaciółki, które rozemocjonowane opowiadają o tym jakie to są zakochane w jakimś facecie ? Ona zagląda w głąb siebie i ma wrażenie, że jej uczucie nie jest takie gorące. Że jest ciepłe, ale szału nie ma. Ale ciepło nie jest złe. Nie ma się co wpędzać w poczucie winy. Są razem przecież 4 lata. To nie jest mało. Zdążyli się już chyba dość dobrze poznać, o ile tak jak pisałem są wobec siebie uczciwi. Poza tym jeszcze taka kwestia: w jakim oni są oboje wieku ? Czy autorka kiedykolwiek przeżywała do kogoś jakieś porywy uczuć ?
wilczysko napisał/a:summerka88 napisał/a:tzw. małżeństwa z rozsądku są trwalsze, ale czy szczęśliwsze?
Pewnie najlepiej w związku mieć w pakiecie i emocje, i rozsądne podejście, przejawiające się w świadomości, że atrakcyjność związku nie leży w początkowej fascynacji, która budzi pożądanie, ale, że najważniejsza jest zdolność do tworzenia współdziałającego zespołu, który działa na rzecz wzajemnej atrakcyjności.
No wiadomo, że najlepiej mieć pakiet
Kto by nie chciał ? Ale tak a propos małżeństw to trochę już zapomnieliśmy, że pobieranie się pod wpływem uczuć to "wynalazek" dość świeży. Wcześniej przed długie wieki małżeństwa były aranżowane. Pobierano się głównie z rozsądku. I to nie oznacza, że były one zawsze nieszczęśliwe.
Przyjaźń i lubienie kogoś to też nie są słabe fundamenty dla związku. Poryw uczuć jest bardzo miły, ale cholernie przeceniany. Tym bardziej, że w tym okresie człowiek najnormalniej głupieje i tak naprawdę widzi często swojego partnera przez pryzmat swojego wyobrażenia o nim, a nie jaki jest naprawdę. Stąd tak wiele bolesnych rozczarowań, kiedy ten naturalny chaj mija.Bez dwóch zdań - lepiej budować na przyjażni niż na chaju, który wkrótce minie, bo kiedyś wreszcie trzeba odpocząć, przejrzeć na oczy.
Ale cudownie jest, gdy chaj jest początkiem związku, takim bonusem od natury, którym można też umiejętnie zarządzać, żeby cyklicznie powracał, żeby się wciąż do siebie przyciągać, żeby emocje w nas buzowały, żeby to, co nas na początku do siebie przyciągnęło kwitło, a nie więdło niepielęgnowane.
No są tacy, którzy wygrywają w Lotto
28 2018-01-25 11:44:08 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-01-25 11:45:43)
osobiście znam 3 osoby, które wygrały w Lotto- 1 olbrzymia wygrana lata temu i 2 mniejsze, które przyszły w bardzo potrzebnym momencie życia..
Więc ktoś tam wygrywa..:)
Nie wierzę, że komuś, kto jest zadowolony ze swojego związku nagle jak to mówisz Wilczysko "odpierdoli"
Więc nie jest to takie losowe nieszczęście które "chodzi" po ludziach i nagle kogoś dopada, szczęśliwego w małżeństwie.. bez obaw...
summerka88 napisał/a:wilczysko napisał/a:No wiadomo, że najlepiej mieć pakiet
Kto by nie chciał ? Ale tak a propos małżeństw to trochę już zapomnieliśmy, że pobieranie się pod wpływem uczuć to "wynalazek" dość świeży. Wcześniej przed długie wieki małżeństwa były aranżowane. Pobierano się głównie z rozsądku. I to nie oznacza, że były one zawsze nieszczęśliwe.
Przyjaźń i lubienie kogoś to też nie są słabe fundamenty dla związku. Poryw uczuć jest bardzo miły, ale cholernie przeceniany. Tym bardziej, że w tym okresie człowiek najnormalniej głupieje i tak naprawdę widzi często swojego partnera przez pryzmat swojego wyobrażenia o nim, a nie jaki jest naprawdę. Stąd tak wiele bolesnych rozczarowań, kiedy ten naturalny chaj mija.Bez dwóch zdań - lepiej budować na przyjażni niż na chaju, który wkrótce minie, bo kiedyś wreszcie trzeba odpocząć, przejrzeć na oczy.
Ale cudownie jest, gdy chaj jest początkiem związku, takim bonusem od natury, którym można też umiejętnie zarządzać, żeby cyklicznie powracał, żeby się wciąż do siebie przyciągać, żeby emocje w nas buzowały, żeby to, co nas na początku do siebie przyciągnęło kwitło, a nie więdło niepielęgnowane.No są tacy, którzy wygrywają w Lotto
Trochę też tak na to patrzę. Bo ilu z nas miało szansę obserwować w rodzinnym domu rodziców, którzy okazywali sobie miłość poprzez codzienną troskę i dbałość o dobrostan małżonka/partnera?
Ja na pewno nie.
Ale obserwuję moich teściów, którzy zachowują się jakby wciąż odkrywali nowe możliwości wyrażania i okazywania sobie uczuć i rozbudzania na nowo emocji. Myślę, że trochę mam szczęście, że trafiłam na faceta, który TO obserwował codziennie i zachodzę w głowę, jak to się stało, że mimo to wybrał taki emocjonalny kołek
Popieram Wilczysko w 100%.
Sama nigdy nie byłam zbyt wylewna, mówiono że jestem "zimna ryba" czy "królowa lodu". Niemniej, wydaje mi się, że stałam się jeszcze bardziej "zachowawcza" w uczuciach, po rozpadzie mojego małżeństwa, które z biegiem lat stało się tak toksyczne, że innej drogi, niż rozwód, nie było.
Mój były mąż to była moja pierwsza miłość, wielka. Poświęciłam dla niego wszystko, zatracając samą siebie. Stawałam na rzęsach, bo on ciągle potrzebował zapewnień o mojej bezgranicznej miłości.
Kiedy nastał koniec i zaczęłam po pewnym czasie spotykać się kimś nowym, automatycznie włączyła mi się blokada. Że nie będę już taka, jaka byłam wcześniej. Że dawałam za dużo, za długo, podchodzę bardziej "rozsądkowo" niż emocjonalnie. Wiem, że jest to niesprawiedliwe i krzywdzące, ale to nie znaczy że nie kocham. Wydaje mi się, że jestem już za stara na porywy, motyle i kierowanie się tylko sercem. Nie oznacza to też, że tych wybuchów miłości, czy adrenaliny nie ma Po prostu jestem bardziej opanowana. Jest adrenalina, jest pożądanie, jest spokój wewnętrzny, jest miłość, ale taka bardziej dojrzała. Może to brzmi okrutnie, ale mi taka miłość bardziej odpowiada.
Ja się zraziłam, bo kiedyś dałam komuś wszystko i okazało się to błędem. Nie chcę znów przez to przechodzić. Dlatego moja miłość ma inny wymiar.
Trochę utożsamiam się z Autorką, z jednym wyjątkiem. Ja wiem że kocham, tylko czasem nie potrafię tego okazać tak, jakby tego oczekiwano.
_v_ napisał/a:nie, w dobrym związku nie chodzi ani o wypelnianie czyichs potrzeb, ani tym bardziej deficytów.
Ok, a o co ?
polecam blog "bezego"
i posty Wielokropka
Popieram Wilczysko w 100%.
Sama nigdy nie byłam zbyt wylewna, mówiono że jestem "zimna ryba" czy "królowa lodu". Niemniej, wydaje mi się, że stałam się jeszcze bardziej "zachowawcza" w uczuciach, po rozpadzie mojego małżeństwa, które z biegiem lat stało się tak toksyczne, że innej drogi, niż rozwód, nie było.
Mój były mąż to była moja pierwsza miłość, wielka. Poświęciłam dla niego wszystko, zatracając samą siebie. Stawałam na rzęsach, bo on ciągle potrzebował zapewnień o mojej bezgranicznej miłości.
Kiedy nastał koniec i zaczęłam po pewnym czasie spotykać się kimś nowym, automatycznie włączyła mi się blokada. Że nie będę już taka, jaka byłam wcześniej. Że dawałam za dużo, za długo, podchodzę bardziej "rozsądkowo" niż emocjonalnie. Wiem, że jest to niesprawiedliwe i krzywdzące, ale to nie znaczy że nie kocham. Wydaje mi się, że jestem już za stara na porywy, motyle i kierowanie się tylko sercem. Nie oznacza to też, że tych wybuchów miłości, czy adrenaliny nie maPo prostu jestem bardziej opanowana. Jest adrenalina, jest pożądanie, jest spokój wewnętrzny, jest miłość, ale taka bardziej dojrzała. Może to brzmi okrutnie, ale mi taka miłość bardziej odpowiada.
Ja się zraziłam, bo kiedyś dałam komuś wszystko i okazało się to błędem. Nie chcę znów przez to przechodzić. Dlatego moja miłość ma inny wymiar.
Trochę utożsamiam się z Autorką, z jednym wyjątkiem. Ja wiem że kocham, tylko czasem nie potrafię tego okazać tak, jakby tego oczekiwano.
Och wybacz, O ile nie przeszłaś głębokiej terapii to nie wierzę w ani jedno Twoje słowo!
Jesteś w związku z rozsądku po prostu.. Co nie znaczy że nie jest Ci tam dobrze. Ale Tobie akurat może grozić to, o czym pisał Wilk..
NIE wierzę w żadne blokady..
Popieram Wilczysko w 100%.
Sama nigdy nie byłam zbyt wylewna, mówiono że jestem "zimna ryba" czy "królowa lodu". Niemniej, wydaje mi się, że stałam się jeszcze bardziej "zachowawcza" w uczuciach, po rozpadzie mojego małżeństwa, które z biegiem lat stało się tak toksyczne, że innej drogi, niż rozwód, nie było.
Mój były mąż to była moja pierwsza miłość, wielka. Poświęciłam dla niego wszystko, zatracając samą siebie. Stawałam na rzęsach, bo on ciągle potrzebował zapewnień o mojej bezgranicznej miłości.
Kiedy nastał koniec i zaczęłam po pewnym czasie spotykać się kimś nowym, automatycznie włączyła mi się blokada. Że nie będę już taka, jaka byłam wcześniej. Że dawałam za dużo, za długo, podchodzę bardziej "rozsądkowo" niż emocjonalnie. Wiem, że jest to niesprawiedliwe i krzywdzące, ale to nie znaczy że nie kocham. Wydaje mi się, że jestem już za stara na porywy, motyle i kierowanie się tylko sercem. Nie oznacza to też, że tych wybuchów miłości, czy adrenaliny nie maPo prostu jestem bardziej opanowana. Jest adrenalina, jest pożądanie, jest spokój wewnętrzny, jest miłość, ale taka bardziej dojrzała. Może to brzmi okrutnie, ale mi taka miłość bardziej odpowiada.
Ja się zraziłam, bo kiedyś dałam komuś wszystko i okazało się to błędem. Nie chcę znów przez to przechodzić. Dlatego moja miłość ma inny wymiar.
Trochę utożsamiam się z Autorką, z jednym wyjątkiem. Ja wiem że kocham, tylko czasem nie potrafię tego okazać tak, jakby tego oczekiwano.
No właśnie.
A czasami jest też tak, że tak naprawdę się kocha, tylko człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy, bo ma jakieś pokręcone, wyidealizowane pojęcie o miłości. I jak się porównuje do tych par co się tak kleją ciągle do siebie i słodzą sobie cały czas, to wydaje mu się, że wypada bardzo ubogo.
Pokręcona Owieczka napisał/a:Popieram Wilczysko w 100%.
Sama nigdy nie byłam zbyt wylewna, mówiono że jestem "zimna ryba" czy "królowa lodu". Niemniej, wydaje mi się, że stałam się jeszcze bardziej "zachowawcza" w uczuciach, po rozpadzie mojego małżeństwa, które z biegiem lat stało się tak toksyczne, że innej drogi, niż rozwód, nie było.
Mój były mąż to była moja pierwsza miłość, wielka. Poświęciłam dla niego wszystko, zatracając samą siebie. Stawałam na rzęsach, bo on ciągle potrzebował zapewnień o mojej bezgranicznej miłości.
Kiedy nastał koniec i zaczęłam po pewnym czasie spotykać się kimś nowym, automatycznie włączyła mi się blokada. Że nie będę już taka, jaka byłam wcześniej. Że dawałam za dużo, za długo, podchodzę bardziej "rozsądkowo" niż emocjonalnie. Wiem, że jest to niesprawiedliwe i krzywdzące, ale to nie znaczy że nie kocham. Wydaje mi się, że jestem już za stara na porywy, motyle i kierowanie się tylko sercem. Nie oznacza to też, że tych wybuchów miłości, czy adrenaliny nie maPo prostu jestem bardziej opanowana. Jest adrenalina, jest pożądanie, jest spokój wewnętrzny, jest miłość, ale taka bardziej dojrzała. Może to brzmi okrutnie, ale mi taka miłość bardziej odpowiada.
Ja się zraziłam, bo kiedyś dałam komuś wszystko i okazało się to błędem. Nie chcę znów przez to przechodzić. Dlatego moja miłość ma inny wymiar.
Trochę utożsamiam się z Autorką, z jednym wyjątkiem. Ja wiem że kocham, tylko czasem nie potrafię tego okazać tak, jakby tego oczekiwano.Och wybacz, O ile nie przeszłaś głębokiej terapii to nie wierzę w ani jedno Twoje słowo!
Jesteś w związku z rozsądku po prostu.. Co nie znaczy że nie jest Ci tam dobrze. Ale Tobie akurat może grozić to, o czym pisał Wilk..
NIE wierzę w żadne blokady..
To znaczy co grozić ?
wilczysko napisał/a:summerka88 napisał/a:Bez dwóch zdań - lepiej budować na przyjażni niż na chaju, który wkrótce minie, bo kiedyś wreszcie trzeba odpocząć, przejrzeć na oczy.
Ale cudownie jest, gdy chaj jest początkiem związku, takim bonusem od natury, którym można też umiejętnie zarządzać, żeby cyklicznie powracał, żeby się wciąż do siebie przyciągać, żeby emocje w nas buzowały, żeby to, co nas na początku do siebie przyciągnęło kwitło, a nie więdło niepielęgnowane.No są tacy, którzy wygrywają w Lotto
Trochę też tak na to patrzę. Bo ilu z nas miało szansę obserwować w rodzinnym domu rodziców, którzy okazywali sobie miłość poprzez codzienną troskę i dbałość o dobrostan małżonka/partnera?
Ja na pewno nie.
Ale obserwuję moich teściów, którzy zachowują się jakby wciąż odkrywali nowe możliwości wyrażania i okazywania sobie uczuć i rozbudzania na nowo emocji. Myślę, że trochę mam szczęście, że trafiłam na faceta, który TO obserwował codziennie i zachodzę w głowę, jak to się stało, że mimo to wybrał taki emocjonalny kołek
Ja też w domu nie miałem pozytywnych wzorców. Rodzice żyli ze sobą jak pies z kotem. Na domiar złego matka od najmłodszych lat uczyniła ze mnie powiernika swoich problemów małżeńskich. Nieustannie wysłuchiwałem jej żalów na ojca. Zresztą ile tak naprawdę człowiek zna wokół siebie udanych małżeństw ?
36 2018-01-25 12:18:58 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-01-25 12:21:54)
to czego Ty tez nie możesz być pewny na 100 %
PS. małżeństwo moich rodziców jest bardzo udane niedługo będzie 50 lat.
To daje powera i morze tolerancji dla partnera..
Ale przeginać nie można, więc jeżeli Summerko uważasz się za kołka, jak sama napisałaś, co pracuj nad tym...
![]()
to czego Ty tez nie możesz być pewny na 100 %PS. małżeństwo moich rodziców jest bardzo udane niedługo będzie 50 lat.
To daje powera i morze tolerancji dla partnera..
Ale przeginać nie można, więc jeżeli Summerko uważasz się za kołka, jak sama napisałaś, co pracuj nad tym...
Eeee na przebiegi to ja nie patrzę. Moim rodzicom to też za parę lat stuknie 50 i co z tego. Chociaż w sumie to wydaje się, że od jakiegoś czasu żyją zgodnie. Ale może się mylę. Nie mieszkam już od dawna z nimi.
38 2018-01-25 13:10:28 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2018-01-25 13:15:51)
summerka88 napisał/a:wilczysko napisał/a:No są tacy, którzy wygrywają w Lotto
Trochę też tak na to patrzę. Bo ilu z nas miało szansę obserwować w rodzinnym domu rodziców, którzy okazywali sobie miłość poprzez codzienną troskę i dbałość o dobrostan małżonka/partnera?
Ja na pewno nie.
Ale obserwuję moich teściów, którzy zachowują się jakby wciąż odkrywali nowe możliwości wyrażania i okazywania sobie uczuć i rozbudzania na nowo emocji. Myślę, że trochę mam szczęście, że trafiłam na faceta, który TO obserwował codziennie i zachodzę w głowę, jak to się stało, że mimo to wybrał taki emocjonalny kołekJa też w domu nie miałem pozytywnych wzorców. Rodzice żyli ze sobą jak pies z kotem. Na domiar złego matka od najmłodszych lat uczyniła ze mnie powiernika swoich problemów małżeńskich. Nieustannie wysłuchiwałem jej żalów na ojca. Zresztą ile tak naprawdę człowiek zna wokół siebie udanych małżeństw ?
U mnie , tj. w moim rodzinnym domu nie było i nie ma specjalnych kłótni czy czegoś w tym stylu. Po prostu żyją ze sobą już grubo ponad 30 lat, ale jakby obok siebie. Gdy spojrzysz z boku, to wydaje się, że wszystko w najlepszym porządku, bo tata szarmancki a mama jest bardzo zadbaną kobietą i mimo lat wciąż ma wzięcie , ale jak się na to patrzy z bliska, to nie można oprzeć się wrażeniu, że to układ dwojga ludzi, którzy są z sobą z przyzwyczajenia i wygody. Brakuje ciepła, wzajemnej życzliwości, chęci zaspokajania potrzeb i pragnień drugiego, żeby to drugie było zadowolone z życia i usatysfakcjonowane ze związku. Niby wspólnota, a każde okopane na swojej pozycji.
To jak ja miałam się nauczyć, że w związku dba się o siebie nawzajem, nie zapominając przede wszystkim o sobie? Jak ja nawet uważałam za niestosowne domaganie się dla siebie uwagi, to co tu mówić o trosce o mój dobrostan.
Dzięki Ela, wciąż pracuję nad sobą, ale pewne wzorce są trudne do wyplenienia
wilczysko napisał/a:summerka88 napisał/a:Trochę też tak na to patrzę. Bo ilu z nas miało szansę obserwować w rodzinnym domu rodziców, którzy okazywali sobie miłość poprzez codzienną troskę i dbałość o dobrostan małżonka/partnera?
Ja na pewno nie.
Ale obserwuję moich teściów, którzy zachowują się jakby wciąż odkrywali nowe możliwości wyrażania i okazywania sobie uczuć i rozbudzania na nowo emocji. Myślę, że trochę mam szczęście, że trafiłam na faceta, który TO obserwował codziennie i zachodzę w głowę, jak to się stało, że mimo to wybrał taki emocjonalny kołekJa też w domu nie miałem pozytywnych wzorców. Rodzice żyli ze sobą jak pies z kotem. Na domiar złego matka od najmłodszych lat uczyniła ze mnie powiernika swoich problemów małżeńskich. Nieustannie wysłuchiwałem jej żalów na ojca. Zresztą ile tak naprawdę człowiek zna wokół siebie udanych małżeństw ?
U mnie , tj. w moim rodzinnym domu nie było i nie ma specjalnych kłótni czy czegoś w tym stylu. Po prostu żyją ze sobą już grubo ponad 30 lat, ale jakby obok siebie. Gdy spojrzysz z boku, to wydaje się, że wszystko w najlepszym porządku, bo tata szarmancki a mama jest bardzo zadbaną kobietą i mimo lat wciąż ma wzięcie
, ale jak się na to patrzy z bliska, to nie można oprzeć się wrażeniu, że to układ dwojga ludzi, którzy są z sobą z przyzwyczajenia i wygody. Brakuje ciepła, wzajemnej życzliwości, chęci zaspokajania potrzeb i pragnień drugiego, żeby to drugie było zadowolone z życia i usatysfakcjonowane ze związku. Niby wspólnota, a każde okopane na swojej pozycji.
To jak ja miałam się nauczyć, że w związku dba się o siebie nawzajem, nie zapominając przede wszystkim o sobie? Jak ja nawet uważałam za niestosowne domaganie się dla siebie uwagi, to co tu mówić o trosce o mój dobrostan.Dzięki Ela, wciąż pracuję nad sobą, ale pewne wzorce są trudne do wyplenienia
Pozwolę sobie stwierdzić, że po ponad 30 latach to tak jak jest u Twoich rodziców to jest chyba standard Rzadko gdzie jest lepiej, a bywa, że i gorzej. Takie życie. Ale może jestem cyniczny.
summerka88 napisał/a:wilczysko napisał/a:Ja też w domu nie miałem pozytywnych wzorców. Rodzice żyli ze sobą jak pies z kotem. Na domiar złego matka od najmłodszych lat uczyniła ze mnie powiernika swoich problemów małżeńskich. Nieustannie wysłuchiwałem jej żalów na ojca. Zresztą ile tak naprawdę człowiek zna wokół siebie udanych małżeństw ?
U mnie , tj. w moim rodzinnym domu nie było i nie ma specjalnych kłótni czy czegoś w tym stylu. Po prostu żyją ze sobą już grubo ponad 30 lat, ale jakby obok siebie. Gdy spojrzysz z boku, to wydaje się, że wszystko w najlepszym porządku, bo tata szarmancki a mama jest bardzo zadbaną kobietą i mimo lat wciąż ma wzięcie
, ale jak się na to patrzy z bliska, to nie można oprzeć się wrażeniu, że to układ dwojga ludzi, którzy są z sobą z przyzwyczajenia i wygody. Brakuje ciepła, wzajemnej życzliwości, chęci zaspokajania potrzeb i pragnień drugiego, żeby to drugie było zadowolone z życia i usatysfakcjonowane ze związku. Niby wspólnota, a każde okopane na swojej pozycji.
To jak ja miałam się nauczyć, że w związku dba się o siebie nawzajem, nie zapominając przede wszystkim o sobie? Jak ja nawet uważałam za niestosowne domaganie się dla siebie uwagi, to co tu mówić o trosce o mój dobrostan.Dzięki Ela, wciąż pracuję nad sobą, ale pewne wzorce są trudne do wyplenienia
Pozwolę sobie stwierdzić, że po ponad 30 latach to tak jak jest u Twoich rodziców to jest chyba standard
Rzadko gdzie jest lepiej, a bywa, że i gorzej. Takie życie. Ale może jestem cyniczny.
Nie sądzę, że to cynizm, ale po prostu brak takich obserwacji i doświadczeń
Też było to dla mnie standardem dopóty, dopóki nie poznałam bliżej moich teściów. Oni są że sobą dużo dłużej niż moi rodzice, ale jaka jest między nimi więż, bliskość, ciepło, żeby nie powiedzieć gorąco, to trudno wyrazić. Dbają o siebie, szanują siebie, swoją odrębność i życiową przestrzeń, jak się oddalają od siebie, to wydaje się, że tylko po to, żeby móc się ponownie zbliżyć. Tam nie ma żadnej sztuczności, żadnych gier, fochów, czy niedmówień. Za to jest przyjaźń, wzajemna życzliwość, spontaniczność, dużo śmiechu. Uwielbiam ich dom. Są mi dużo bardziej bliżsi niż moi rodzice. A tak poza tym, to są po prostu dobrzy ludzie.
Och wybacz, O ile nie przeszłaś głębokiej terapii to nie wierzę w ani jedno Twoje słowo!
Jesteś w związku z rozsądku po prostu.. Co nie znaczy że nie jest Ci tam dobrze. Ale Tobie akurat może grozić to, o czym pisał Wilk..
NIE wierzę w żadne blokady..
Ela, nie każę Ci w nic wierzyć. Ja swoją terapię mam za sobą.
Gdyby mój związek był tylko z rozsądku, szybko bym z niego się ewakuowała z powodu wielu obaw, które są zawsze w każdym związku.
Ja się czuję tu bezpiecznie, kocham i jestem kochana, a to że nie skaczę, nie chodzę w obłokach nie oznacza, że nie ma we mnie miłości do niego.
Mój obecny związek jest przeciwieństwem mojego małżeństwa. Mamy swoje przestrzenie, ale i wspólne pasje. Spędzamy wspólnie czas tak, jak lubimy. Chodzimy na kolacje, do kina, teatru, nikt nikogo nie ogranicza ani niczego nie zabrania. W mojej przeszłości było to nie do pomyślenia, bo tam, wyznacznikiem miłości było zamknięcie się w 4 ścianach, bez znajomych, a jak już wyszliśmy, to pokazywanie naszej miłości na prawo i lewo. Wszystko było robione na pokaz i mnie to zgubiło. Teraz robię to, na co mam ochotę. Mimo, że mało we mnie romantyzmu, nie marzę o niespodziankach, pierścionku z brylantem, zaręczynach, białej sukni, to widzę Nas razem w przyszłości. Nie jestem wyrachowana, nadal jestem młoda, atrakcyjna, znam swoją wartość i uwierz mi, gdybym go nie kochała, odeszłabym.
42 2018-01-25 13:33:46 Ostatnio edytowany przez vilkolakis (2018-01-25 13:34:10)
wilczysko napisał/a:summerka88 napisał/a:U mnie , tj. w moim rodzinnym domu nie było i nie ma specjalnych kłótni czy czegoś w tym stylu. Po prostu żyją ze sobą już grubo ponad 30 lat, ale jakby obok siebie. Gdy spojrzysz z boku, to wydaje się, że wszystko w najlepszym porządku, bo tata szarmancki a mama jest bardzo zadbaną kobietą i mimo lat wciąż ma wzięcie
, ale jak się na to patrzy z bliska, to nie można oprzeć się wrażeniu, że to układ dwojga ludzi, którzy są z sobą z przyzwyczajenia i wygody. Brakuje ciepła, wzajemnej życzliwości, chęci zaspokajania potrzeb i pragnień drugiego, żeby to drugie było zadowolone z życia i usatysfakcjonowane ze związku. Niby wspólnota, a każde okopane na swojej pozycji.
To jak ja miałam się nauczyć, że w związku dba się o siebie nawzajem, nie zapominając przede wszystkim o sobie? Jak ja nawet uważałam za niestosowne domaganie się dla siebie uwagi, to co tu mówić o trosce o mój dobrostan.Dzięki Ela, wciąż pracuję nad sobą, ale pewne wzorce są trudne do wyplenienia
Pozwolę sobie stwierdzić, że po ponad 30 latach to tak jak jest u Twoich rodziców to jest chyba standard
Rzadko gdzie jest lepiej, a bywa, że i gorzej. Takie życie. Ale może jestem cyniczny.
Nie sądzę, że to cynizm, ale po prostu brak takich obserwacji i doświadczeń
Też było to dla mnie standardem dopóty, dopóki nie poznałam bliżej moich teściów. Oni są że sobą dużo dłużej niż moi rodzice, ale jaka jest między nimi więż, bliskość, ciepło, żeby nie powiedzieć gorąco, to trudno wyrazić. Dbają o siebie, szanują siebie, swoją odrębność i życiową przestrzeń, jak się oddalają od siebie, to wydaje się, że tylko po to, żeby móc się ponownie zbliżyć. Tam nie ma żadnej sztuczności, żadnych gier, fochów, czy niedmówień. Za to jest przyjaźń, wzajemna życzliwość, spontaniczność, dużo śmiechu. Uwielbiam ich dom. Są mi dużo bardziej bliżsi niż moi rodzice. A tak poza tym, to są po prostu dobrzy ludzie.
Hehehe u mnie teściowie to też był kanał. Znam to tylko z opowieści, bo teść zmarł parę lat przed tym jak poznałem żonę. Ale wcale nie żałuję, że go nie poznałem Chyba byśmy się nie polubili.
43 2018-01-25 13:37:58 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-01-25 13:42:21)
Ale Wilczysko ja absolutnie nie mówię o przegiegach.., tylko o dwójce wciąż zakochanych w sobie 70 latków...
Zakręcona Owieczko- jeśli jesteś po terapii i siebie poukładałaś, to ok.
Chodziło mi o to, że niektórzy z jednego nieudanego związku "przeskakują" na kompletnie innego partnera...
Jak wam dobrze, to się cieszę.
Ale Wilczysko ja absolutnie nie mówię o przegiegach.., tylko o dwójce wciąż zakochanych w sobie 70 latków...
Tylko im pozazdrościć
Chodziło mi o to, że niektórzy z jednego nieudanego związku "przeskakują" na kompletnie innego partnera...
To taka wg mnie głupia metoda "klin klinem". Tak się nie da. Działa to raczej na krótką metę o ile w ogóle.
Ela210 napisał/a:Ale Wilczysko ja absolutnie nie mówię o przegiegach.., tylko o dwójce wciąż zakochanych w sobie 70 latków...
Tylko im pozazdrościć
A wierzycie, że te motyle, fajerwerki itp. utrzymują się przez całe życie?
Mi się wydaje, że takie emocje funduje nam początek związku. Kiedy jest wszystko nowe, piękne. Po pewnym czasie przychodzi tzw. przeze mnie codzienność. I to właśnie wtedy jesteśmy w stanie stwierdzić czy to co jest w związku to jest miłość. I nie mam na myśli przyzwyczajenia, tylko drobne, codzienne gesty, jak np. kanapki do pracy, sms z dzień dobry. Że nic nas nie uwiera, niczego nie chcemy zmieniać, bo jest nam dobrze.
Ela210 napisał/a:Chodziło mi o to, że niektórzy z jednego nieudanego związku "przeskakują" na kompletnie innego partnera...
To taka wg mnie głupia metoda "klin klinem". Tak się nie da. Działa to raczej na krótką metę o ile w ogóle.
Niektórzy mędrcy mówią: "Czym się strułeś, tym się lecz"
Ja jestem ciekawa, jak zaczęła się ta znajomość? Czy były jakieś emocje na początku czy nie?
Bo to, czy czegoś nam brakuje czy nie, jesteśmy w stanie stwierdzić, gdy tego zabraknie po prostu.
A tu narzeczony wygląda na Anioła..A Pani ma przesyt..
Znajomość zaczęła się właściwie spontanicznie, poznaliśmy się dzięki wspólnej znajomej na grillu. Dużo rozmawialiśmy i na wiele tematów mieliśmy podobne zdanie. Ujął mnie szacunkiem i taką nieporadnością, nieśmiałością w nawiązywaniu kontaktów. Miałam wrażenie, że za bardzo w siebie nie wierzy, nie docenia się. Kilka spotkań i po niespełna 2 miesiącach znajomości byliśmy w związku. Jego zainteresowanie moją osobą nie wynikało jednak z faktu, że nikt inny go nie chciał i szukał kogoś na zasadzie załatania pustki. Wiem, że gdyby nie ja, bez problemu mógłby znaleźć kogoś innego, bo jest bardzo interesujący. Pierwsze miesiące obfitowały w pełen wachlarz emocji, aż sama siebie nie poznawałam. Z czasem, mam wrażenie, z mojej strony zaczęło to wszystko się wyciszać. Nie ma "porywów serca". Łapię się na tym, że myślę, co by było gdybyśmy nie byli razem i myśli te nie napawają mnie strachem ani lękiem. Mój narzeczony chyba stał się dla mnie obojętny pod względem uczuciowym. Czuję wypalenie. Z jego strony nic się nie zmieniło. Kocha mnie i traktuje jak skarb. A ja czuję, że na to nie zasługuję.
Ela210 napisał/a:Ja jestem ciekawa, jak zaczęła się ta znajomość? Czy były jakieś emocje na początku czy nie?
Bo to, czy czegoś nam brakuje czy nie, jesteśmy w stanie stwierdzić, gdy tego zabraknie po prostu.
A tu narzeczony wygląda na Anioła..A Pani ma przesyt..Podejrzewam, że znajomość została po prostu "wychodzona", czyli oboje się już znali wcześniej, kumplowali i tak z czasem wchodzili na coraz wyższy stopień zażyłości. Zgadłem ?
Nie Nasza znajomość rozpoczęła się bardzo szybko, po dwóch miesiącach od pierwszego spotkania zostaliśmy parą. Nie chodziło o seks