Małżeństwem jesteśmy od 16 lat.Poznaliśmy się w okresie studiów, odpaliło uczucie, po roku ślub.
Pierwsza praca, mieszkanie i pierwszy samochód na kredyt.
Mamy dwie cudowne Córki w wieku - 5 i 8 lat.
Żona jest jedynaczką, ja pochodzę z wielodzietnej rodziny ale pochodzimy z "dobrych" domów.
Mamy wady, które były nam znane - ona:nie dopuszcza krytyki pod swoim adresem, ja:konsekwentny, uparty,bywam nerwowy.
Po narodzinach naszej pierwszej Córki zacząłem zauważać (wcześniej powtarzali mi to wszyscy ale silnie bagatelizowałem),że zarówno Ona jak i Jej Rodzice nie dopuszczają kompletnie żadnych uwag, krytyki w stosunku co do swoich zachowań, poczynań. Teściowa-emerytowana urzędniczka wysokiego szczebla, Teść-od dwóch lata na emeryturze (lekarz). Przykładów możnaby mnożyć, np. teść wrócił po całonocnych libacjach w agancji towarzyskiej,potargany, bez pieniędzy. Bura przez 2-3 dni a później teza, że to wina kolegi,który go wyciągnął a teść nic nie winny. Innym razem podczas spotkania rodzinnego teść troszkę przesadził z alkoholem i zrobił awanturę niczym nastolatek na wiejskiej dyskotece. Czyja wina? Oczywiście wszystkich wokół,którzy polewali (zaznaczam, że teściowa całą imprezę siedziała obok niego).
Analogicznie sytuacja dotyczy mojej Żony, która faktycznie jest wyjątkową osobą ale w ich oczach awansuje do roli ponadczłowieka,ponadkobiety...krążą już legenda w rodzinie, że jakby przygotowała zupę z kamieni "byłaby najsmaczniejsza na świecie". Teściowie bardzo często podkreślają Jej walory...kobiecość, inteligencje, zaradność itp. Cokolwiek by nie zrobiła "nie tak" - także będzie wszystkich wina. Zostawiła samochód nie zaciągając ręcznego - wina ręcznego, nie zapłaciła podatku za działalność - wina urzędu skarbowego bo powinni sms informować a nie listownie, zgubiła kluczyki do samochodu - wina kluczyków. Do pewnego momentu lekceważyłem temat. Później zacząłem reagować już agresywnie...i tutaj nastąpiła moja osobista klęska. Dzisiaj bym to bagatelizował, lekceważył nadal. Przyjął zasadę, że to taki typ ludzi i tyle. Zaznaczam, że przy każdej imprezie, spotkaniu w/w sytuację zauważały nawet osoby postronne. Taki jakiś rodzinny narcyzm w stosunku co do swojej rodziny. Najpiękniejsi, najmądrzejsi, najlepsi.
Oczywiście rady, rady i wizję jak się powinno robić to czy tamto.Oczywiście nie przekładało się to w rzeczywistym realu. Przykład: nigdy nie zabrali wnuczek na jakieś wyjście (na lody,do kina) a mieszkają dosłownie 200 metrów od nas, nie zaprosili nigdy na obiad niedzielny. Żyli swoim życiem. Celowo opisuje tą sytuację, ponieważ uważam, że ona ma realny wpływ na to co stało się w "naszym związku". Relanie dzisiaj patrząc są to ludzie, którzy wykorzystują innych do osiągnięcia własnych celów, kreują się na osoby którymi nie są. Najbardziej liczy się fakt aby mówiono o nich dobrze i z ogrmną wyniosłością "wielkich" ludzi.
Po narodzeniu naszej drugiej Córki (5 lat temu) kupiliśmy domek szeregowy obok miejsca zamieszkania. Ja w tym czasie otrzymałem ofertę pracy z drugiego końca Polski...wyjechałem na roczny kontrakt. Było ciężko ale zarobiłem na wykończenie nowego "gniazdka". Praca od rana do wiczora. Moi rodzice pomagali przy dzieciach. Ja przyjeżdżałem co tydzień tylko na sobotę i niedzilę. Nasze relację mocno się "ochłodziły".
Nie zwróciłem jednak na to uwagi...byłem "zapchany" natłokiem obowiązków ale tęskniłem cholernie za rodziną.W każdy piątek wsiadałem do samochodu i pędziłem 600 km aby spotkać się ze swoją Rodziną. Z reguły kończyło się to na sobotnich spotkaniach lub wyjściach do znajomych, wypadach do SPA itp. Nie poświęcaliśmy czasu dla Siebie. Po roku wróciłem do Rodziny...znalazłem pracę w lokalnej firmie za dużo słabsze pieniądze. Kierowałem małym zespołem analityków. Zauważyłem, że nasze małżeństwo zaczyna się "rozchodzić". Ciągłe kłótnie, ciągłe wypominanie, ciągle coś nie tak. Zachowywaliśmy się jak małe dzieci w piaskownicy...ona swoje/ja swoje. Zauważyli to Rodzice, którzy kazali nam żyć obok siebie...bo dzieci, bo opinia, masa argumentów abyśmy byli razem. Nieważne szczęście nas samych, ważne aby utrzymać Rodzinę, Małżeństwo. To Żona chciała odejść, to ja. I tak w kółko.Takie życie "bez polotu". Praca-dom-dzieci. Schemat mocno powtrzalny. I wtedy...pojawił się On (Pan X).
O Panu X słyszałem z opowieści mojej Żony. Był Jej Kolegą,Przyjacielem, taką bratnią duszą. Często powtarzała, że zawsze mogła na niego liczyć a z drugiej strony wiedziała, że on zawsze chciał od niej "coś więcej". Ona nie była tym zainsteresowana. Nie był "w jej stylu" - powtarzała często. Czasmi był męczący i nachodził ją często - wtedy jak była zmęczona i nie miała "interesu" mówiła Rodzica, że nie ma Jej w domu a kiedy przekraczał "granicę" szybko ustawiała go do pionu. Kiedy potrzebowała zaś pomocy on zawsze służył pomoca. Relację się "rozjechały" - Ona poznała mnie, zakochaliśmy się w sobie, po roku slub itd. On znikł z naszego horyzontu. Oczywiście gdzieś pojawiał się w opowiesciach ale zawsze puszczałem to między wierszami. Paiętam sytuację, kiedy dzwonił do niej kilkanaście razy a ona nie odbierała telefonu i drwiła z niego (bylismy już małżeństwem) - wtenczas nie wytrzymałem i wysadziłem ją na środku skrzyzowania aby wracała do domu na pieszo...nie dlatego, że on dzwonił.Zszokowała mnie Jej reakcja. Oczywiście dzisiaj sytuację można przedstawić "po swojemu" i pokazać mnie jako złego człowieka, męża, który wysadził żonę na środku miasta i kazał wracać piechotą do domu. Z perspektywy czasu - to zachowanie uważam za mało dojrzałe dzisiaj ale cóż - stało się. Spotkali sie przypadkowo kilka razy ale Ona nie była zainteresowana relacją z nim - kochała mnie wtenczas i uszanowała moje zdanie.
Obok naszego szeregowca stał skrajny dom szeregowy...ktoś go kupił ale nic w nim nie robił. Stał pusty. Aż któregoś popołudnia, ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem Pana X ze swoją Rodziną. Uwaga - to dom który graniczy z naszym tylko ścianą. Paranoja - pomyslałem ale nie chciałem byc uznany za "chorobliwego zazdrośnika" więc temat "odpuściłem. W środowisku znajomych faktycznie byłem uznawany za "zazdrośnika" i w pełni się z tym zgadzam. To zdecydowanie moja wada - mam piekną Żonę, z wadami jak każdy ale to także wynikało z pewnej kwestii. Mianowice Żona w domu była wychowywana bardzo tradycjonalnie, niby wszystko jej było wolno ale zawsze czuwała Mama "z twardymi zasadami". Miałem wrażenie jakby Żona w młodzieńczych latach się "nie wyszalała". Miała "ciągoty" do koleżanek o wątpliwej jakości - rozwódki, koleżanki w tzw. wolnych związkach, kolżeanki, które zostawiały swoich mężów i wyjeżdzały "same" na wakacje. Nie interesował Ją model Rodziny, małżeństwa "tradycyjnego". Czasami powtarzała, że się "dusi". Ja ograniczyłem Jej towarzystwo,ponieważ zauważyłem, że jest podatna na wpływy i tzw. "rozluźnione relacje". Widziałem to i zbagatelizowałem uważając, że sam mam na to realny wpływ...odciąłem znajomych "po przejściach", wyjazdy do SPA "z koleżankami". Zdecydowanie zbudowałem taką klatkę, którą chciałem zbudować aby Ją i Nas ochronić...nie zauważyłem, że zabijam Jej swobodę, wolność. Przyznaje - mój błąd. Przyznam szczerze - to był ogromny błąd. Wracjąc jednak do meritum...
Żona zaczęła się mocno oddalać, ja także. Żyliśmy swoją pracą i doprowadziliśmy do tego, że ja - kanapa i latop, Ona - przeglądanie ciuchów i zakupy online. Liczyły się dzieci i gospodarstwo domowe przez duże G. Były oczywiście spotkania ze znajomymi w każdą sobotę. Postrzegani bylismy jako "dobre" małżeństwo. W środku jednak ani Ona ani Ja nie bylismy szczęśliwi. Pogoń za pieniądzem, za pracą. Takie "byle jakie życie".
Po drodze nawet byliśmy u adwokata kilka razy i prawie mięlismy się rozstawać...ale zawsze było jakieś "ale".Ona szukała pomocy u Rodziców, Teściów, ja u Przyjaciół. Było źle. Czułem, że już Jej nie zalezy, mi także nie zależało.
Wtedy pojawił się ON - Pan X, sąsiad zza ściany, przyjaciel, bratnia dusza. Żona opiwedziała Jemu historię jak to nie jest szczęsliwa, płakała. On to świadomie wykorzystał. Przecież mógł przyjechać i porozmwiać ze mną ale Jemu nie chodziło o Nas...chodziło o Nią.Zaczeło się od pocieszania i codziennnych sms, telefonów...ona wyżalała się Jemu a on Ją pocieszał. Na Jej pytanie czy nie przeszkadza to Jego Żonie - odpowiedał, że nie. Przecież on żyje w normalnym związku - nie to co moja Żona. On cały czas chciał wykorzystać tą sytuacje. Mało tego na spotkanie z moją żoną przywiozła go jego żona ... mojej żonie opowiadał, że żyje w takim związku otwartym i pełnym zaufania czym zbił jej czujność. Jak się później okazało , po mojej rozmowie z jego żoną - swojej zonie powiedział, że jedzie na spotkanie z KOLEGA z klasy a nie PRZYJACIÓŁKĄ. Sama się rzekomo zdziwiła jak zobaczyła moją żonę...ale nie chciała robić "rabanu". Wysadziła go i pojechała do domu, do dziecka. Zona opiwedziała Jemu historię całego naszego życia i mocno "nagięła" fakty pod zaistniała okoliczność. Później schemat już znany...chowanie telefonu pod pouszkę, sms od rana do wieczora, rozmowy po nocach, potajemne spotkania. Oczywicie u nas było coraz gorzej...doszliśmy już do momentu, drogi bez wyjścia. I nagle dwa lata temu dostalismy "spory" rachunek za telefony komórkowe. Chcąc wyjaśnić sytuację zamówiłem u operatora bling szczegóły. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem.Przyszedł listownie...okazało się, że rachunek "nabiła" nasza Córka, która kontaktowała się z kuzynką z Norwegii ale zaciekawiło mnie, że na jeden numer wysłano - 600 sms, 7 godzin rozmów (o 23.00, o 23:30) z tel mojej żony. Szok, niedowierzanie. Sprawiłem - to był jego numer. Wróciła Żona z pracy...rozpłakałem się. Pakowaliśmy się własnie na wyjazd sobonio-niedzielny. Była moja Mama. Arogancja i butność mojej żony przeszyła nas mocno. "Co Wy się czepiacie", "to po koleżeńsku" i inne bzdurne wytłumaczenia. Płakałem. Widziałem, że jest inaczej. Mama która przyjechała zaopiekowac się naszym psem...siadła z wrażenia.Na reakcje mojej zony odpowiedziała: "Synu, chyba wiesz gdzie są buty i walizka". Nie zaregaowałem. Przecież są dzieci. Pojechaliśmy na wyjazd...atmosfera fatalna, gorzej niż zła. W międzyczasie nasłuchałem się opowieści, że to moja wina, że byłem zaborczy - cała masa argumentów przeciwko mnie.No nic...nie odpuściłem. Skoro nic się nie wydarzyło złego to poprosiłem moją Żonę aby przekazała mi telefon a ja kupie jej nowy. OCzywiście silnie broniła swojej racji.Telefon oczywiście wysłałem do ekspertyzy do dwóch firm...po otrzymaniu raportu "opadły mi ręce". Od 18 miesięcy były sms od rana do wieczora, częste spotkania "na kawę". Kontakt od poniedziałku do piątku i zawsze kiedy mnie i zakładam jego żony nie było obok. Rekord - 800 sms, 16 godzin rozmów od niej do niego, w druga stronę jeszcze więcej. Masę memów, grafik, sentymentalne melodie itd.Spakowałem Żonę, spakowałem dzieci i wysłałem na "dodatkowe wakcje". W tym czasie spotkałem się z moimi przyjacielami (bardzo zaufanymi).To nie było właściwe posunięcie...każdy miał inną "wizję".Przegadaliśmy 2 dni i 2 noce i wypiliśmy chyba skrzynkę whisky.W poniedziałek pojechałem z jednym z moich przyjaciół do psychologa...i spędziłem tam 4 godziny.Pani Dr nie pozwoliła mi zostać samemu więc wszyscy wzięli mnie w opiekę jak małe dziecko (ojciec, bracia, pzyjaciele). Od żony dostawałem sentymentalne sms o miłości, kochaniu, małżeństwie w ilościach "tonowych", odwdzięczałem się tym samym ale jakoś przeczuwałem, że "gra". Psychicznie byłem poniżej kreski i w totalnej rozsypce.Myslałem o najgorszym.Miałem dwie polisy na życie, dodatkowo u brokera wykupiłem dwie dodatkowe i wsiadłem w samochód...myślałem co robię.Wiedziałem,że tylko jeśli skończe z sobą to tylko w wypadku samochodowym - wtenczas zabezpiecze moją rodzinę.Finansowo.Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem przed siebie.Przejechałem 20 km i wyjechałem na autostradę. Zerknąłem na pobocze raz,drugi.Zauważyłem buciki z baletu mojej Córki.Momentalnie się ocknąłem i wróciłem do domu.W pracy totalana porażka...3 paczki papierosów i wypalanie kolejnych sekund. Byle do 17-stej.Powrót do pustego domu.Dramat.Po powrocie porozmawiałem z Żoną..."przesadzasz", "chorobliwa zazdrość" i rozmowa z Teściami,którzy bronili tezy, że "nic się nie stało" a ja mam wybaczyć i iść do przodu".Finalnie-psycholog co 2 dni,silne leki depresyjne.Wszyscy udawali, żyli jak gdyby nic się nie stało. Ja już wiedziałem...co się wydarzyło ale chciałem to usłyszeć od niej...nie usłyszałem.Mijały kolejne tygodnie a mi wcale nie było lepiej...zawodowo wyniki jakoś się broniły ale to raczej praca zespołu i odcinanie kuponów od tytanicznej pracy sprzed AFERY.Skupiłem się na sobie-siłownia,bieganie i Dzieciaki.O nią dbałem...wysyłałem wiersze,piekne cytaty, gotowałem wyszukane obiady.Pomagałem Jej we wszystkim.Po 3-4 miesiącach temat zaczął się przewijać codziennie i to nie tylko ja inicjowałem rozmowę. Moja Żona zapragnęła mieć 3-cią Córkę.O co chodzi pomyślałem?Zapytałem sprawdzonej Pani psycholog...chce się zakotwiczyć przy Panu.Ona też się starała...kupiła jakąś markowa koszule, zabrała na wyjazd za który zapłaciła, zamówiła bilety do teatru.Nadal nic nie mówiła i broniła tezy, że to "były żarty".Przełom nastąpił w Święta przy składaniu życzeń..."było mi z nim dobrze, nie będę ukrywać.On spełniał każde moje deficyty poza cielesnymi bo tego mi nie brakowało.Nie zdradziłam Cię.Przysięgam na nasze dzieci".Po Świętach jeszcze bardziej sie rozchwiałem i postanowiłem "jakoś" to zakończyć.Zadzwoniłem do Pana X a on zaproponował spotkanie u siebie.Poszedłem...oczywiście nic się nie dowiedziałem.Rozmawiał tylko o sobie, nic o dziecku,nic o Żonie.Mało tego ilekroć chciałem iść do toalety-szedł za mną twardo.Wiedziałem,że jego Żona nie wie.Bał się, że wrócę do tematu.Widziałem to po nim.Nagle na ogródku pojawiła sie moja Żona a On potwierdzał już wcześniej ułożoną litanie,że nigdy się nie spotkali, że ja zazdrosny.Takie tanie kawałki na zabicie faktów.O zgrozo Moja Żona broniła tej tezy wspólnie z nim...znam Ją.Wiedziałem i widziałem,że kłamie.Upokorzyła mnie przy nim.Nazajutrz oczywiście L4 i kawa z Panem X.Sądziłem,że podejdzie po męsku.Niestety-nie.Moja wiedza była ponad nim. Dzisiaj żałuje, że wogóle dopuściłem do tej rozmowy,spotkania.Oczywiście machaliśmy sobie cześć, jego Żonie także.Nie daje wiary,że Ona nie widziała.Nie wierze,że nie zauważyła.Później spotkaliśmy się na placu zabaw przypadkiem z dziećmi, wypiliśmy piwo w restauracji obok aż zanou przełom-moja Żona na imrezie u moich Rodziców...uswiadomiła mojej Mamie co Ja robię.Dopuszczam do swojego domu "wroga".A więc targany znowu emocjami przy pierwszym spotkaniu z Panem X powiedziałem, że ta znajomość jest skończona i, że nie ma sensu się nawzajem oszukiwać, że zostaniemy kolegami.Żona nadal nic nie mówiła.W międzyczasie kupiliśmy działkę w pobliżu,projekt.Zaciągnęliśmy kredyt i zaczęliśmy budowę nowego domku (dom marzeń :)).Ona tego nie unosiła też psychicznie...widziałem. Całą złość przelewała na wszystkich...o dziwo na jego żonę, na mnie, na dzieci.I znowu przełom w ferie..."tak spotykałam się z nim,tak wyznał mi miłość,tak kochał mnie całe życie,zauroczyłam się, tak chciałam odejśc ale on ma rodzinę i to kazałam uszanować,tak stworzyliśmy taki układ między sobą który miał nikogo nie ranić (taki układ w dorosłym życiu ma swoją nazwę-tak uważam),dobrze się bawiłam itp., miałam Ciebie dość".To już był mały sukces - powiedziała mi o tym sama.Po całej sytuacji zadzwoniłem do jego żony i opowiedziałem o tym wszystkim.Oczywiscie opowiedziałem w wersji light szanując jej emocje.Po dwóch dniach zadzwoniłem i zaprosiłem na kolację bez dzieci.Nie przyszli.On sie wzbraniał i zrzucił na mnie i moją chorobliwą zazdrość,kreował się na dobrego kolegę.
Sprawa zamknięta.Nadal mieszkamy ściana w ścianę.Ja finalnie spadłem zawodowo ze "stołka" i zaczynam od początku.Nie wiem co dalej, boje się jutra,kocham Ją pomimo,że skrzywdzilismy siebie nawzajem b.mocno.Najbardziej jednak przeraża mnie manipulacja.Dzisiaj moja Żona zmienia mocno stanowisko (ół roku temu/dzisiaj):
on szarmancki/zwykły ściemniacz (dzisiaj)
on pewny siebie/tchórz i smieszny frajer (dzisiaj)
ona ma wszystko/żałosna-ma męża który jej nie kocha i poznał ją w dołku a ona się łudzi (dzisiaj)
oni są szczęśliwi/żałośni ludzie, tragicznie, istna komedia jak "grają" między sobą
ona pisała bo było jej z tym dobrze/on pisał i latał za nią więc go wykorzystała, on jest bez honoru i zawsze się dawał wykorzystywać
Przerażenie moje sięgneło zenitu podczas spotkania u naszych znajomych. Żona po kilku drinkach "wyśmiewała" się z niego i opowiadała wszystko z tej relacji żoną moich przyjaciół. Następnego dnia zadzwoniła do mnie Żona mojego przyjaciela. Była przerazona jak można tak manipulować uczuciami, ludźmi dla własnego "interesu". Moja żona tak podsumowała tą relację: zauroczyłam się a on się biedny zakochał...teraz wiem,że kocham mojego Męża na nowo. Ja to odbieram inaczej: teraz czuje się szczęśliwa.Dzięki tej relacji każdy coś zrozumiał". Mnie nadal ona przeraża w jakimś stopniu. Finalnie bawiła się i nim i mną.
Ja postanowiłem postawić i pokochać przede wszystkim siebie...i jakoś tracę w sens "My", chyba korzystniej wyjdzie "Ja".
I na zakończenie podsumowanie moich Teściów: "Ty wepchałeś w ramiona", "On zwykły szmaciarz", "Nie na takiego Ją stać", "Zawsze można się zakochać i odkochać"...oczywiście nigdzie nie ma miejsca dla mnie i dla moich dzieci. Jest tylko miejsce dla niej. On to wykorzystał...słodził, pisał wiersze, wysyłał sentymentalne sms. Wykorzystał TO.Dzisiaj pozostawił pobity wazon,który sklejamy razem. Ona mówi , że najwazniejsza jest wolność i szacunek. Ja mówie: zaufanie i uczciwość. I to jest chyba najwiekszy problem:(
Jego żona broni go mocno. Myślę, że bardziej chodzi o utrzymanie rodziny i usadzenie męża przy sobie. Mają bardzo dobry status materialny. To też dużo wnosi. Dla mnie zdrada zaczyna się w momencie manipulacji, mijanki, knucia i ukrywania...czy się mylę?
Moja Pani Psycholog stwierdza jednoznacznie: lepiej brzmi Pana: "nie byłem dobry" niż każda tania bajka wciskana w czyjeś sumienie. Uważa też, że problem jest w niej...nie we mnie, nie w nim. I to mnie przeraża najbardziej.
Wiem, że miała kontakt co najmniej 1,5 roku....a co jeśli to trwało latami???
Przepraszam za nieład literacki ale nadal nie mogę dojść do poziomu zero. Wiem jednak, że muszę być odważny...dla niej, dla nich, dla siebie.
Dzisiaj dostałem propozycję pracy z innego miasta...znowu większe pieniądze i ciekawe perspektywy. Najchętniej wyjechałbym z Nimi i zaczął wszystko od ZERA. W bloku z wielkiej płyty i 15-letnim Fordem. Zrozumiałem, że być a nie mieć:(
Ale się rozpisałem...jak humanista a jestem urodzonym ścisłowcem :)