Szanowne Panie,
pisze na waszym forum, bowiem poszukuje opinii/punktu widzenia kobiet na moją sytuację. Da mi to szerszy pogląd i możliwe, że zobaczę coś, czego do tej pory nie widziałem w tym samym świetle.
Mam 29 lat i Jestem z moją dziewczyną (24 lata) ponad rok i ten rok upływał nam bardzo miło, kochaliśmy się bezsprzecznie i mimo, że każdy z nas ma jakieś wady, szukaliśmy kompromisów i dogadywaliśmy się. Mam dobrą pracę, przy czym często kończyłem o 14 15, przez co szybko wracałem do domu (mieszkamy razem) i mieliśmy dużo czasu dla siebie. Przed tym, jak zaczęliśmy się spotykać, wiodłem życie samotnika, będąc introwertykiem otaczałem się zaufanymi przyjaciółmi, rodziną i pasjami. Po tym jak się poznaliśmy sporo czasu poświęcałem Jej i większość pasji poszła w odstawkę. I ok, zaakceptowałem to. Za to często wychodziliśmy do kina, teatru, robiliśmy weekendowe wycieczki po okolicach albo za granicę z tanimi lotami.
Wszystko się zmieniło kilka miesięcy temu. Podjąłem dodatkowe zobowiązanie, o które walczyłem prawie 2 lata - kilkunastomiesięczny kurs. Dużo czasu pracowałem nad tym, żeby na niego pójść. Moja dziewczyna od początku wiedziała, że to planuje a nawet trochę mi pomagała. Teraz, gdy go realizuje, wracam często po 20 do domu, mam zawsze jeden albo 1,5 dnia zajętego w weekend, żeby się uczyć.
I tu problem się ujawnił. Moja dziewczyna zaczęła się ode mnie odsuwać. Rzadsze wiadomości sms/messenger, mniej czułości w nich. Potem dużo chłodniejsze dni w domu. Jak wracam o 20 to Ona ogląda TV. Zawsze pytam wtedy, czy chce coś obejrzeć ze mną, czy coś porobimy. Najczęściej odpowiada, że nie albo "jak chce" tym typowym głosem zwiastującym, że nie. Jak nawet coś oglądamy to Ona po godzinie idzie do łóżka spać. Przestała mówić kocham, przestała dbać o dom. Kiedy próbowałem o tym rozmawiać, zbywała mnie. Była na mnie codziennie obrażona a kiedy jedno obrażenie mijało, przychodziło drugie, z zupełnie błahych powodów. Stała się też złośliwa, na złość robiąc lub nie robiąc czegoś co, jak mi się wydaje, każdy kochający partner może (np. umyć kubek po mnie, bo mi wyleciało z głowy), albo pomoc w sprzątaniu kiedy ja o 20 wracam i są dni, kiedy siedzę jeszcze do 24. Kilka dni temu pokłóciliśmy się o to w końcu (emocje gromadzone eksplodowały). Wyrzuciła mi wtedy, że w ogóle się nią nie interesuje, że nie spędzam z nią już czasu i w ogóle się nią nie przejmuje. Owszem, mam dużo mniej czasu dla niej jak wcześniej, ale jak wracam wieczorem to chcę te 2-3 godzinny dziennie z nią spędzić. Na ten argument odpowiedziała, że dla niej to za mało i ona się zamyka wtedy. Było mi przykro, że tak niesprawiedliwie mnie potraktowała, mówiąc, że pary są ze zobą na złe też i powinny się wspierać, a ja tego zupełnie nie widzę - jak by chciała, żeby mi się nie powiodło na tym kursie i z niego wypadł. Bardzo mi przykro z tego powodu. To, że nic nie robię też mnie zabolało, często przynoszę do domu dla niej drobne upominki, wysyłam zabawne albo czułe obrazki czy zapraszam do kina czy po porstu na spacer, ale odmawia.
Przykro mi teraz i nie wiem, czy faktycznie jest taka, że chce żeby mi się nie udało, żeby mogła mieć starego mnie, kosztem moich planów, czy jest w jakiś sposób rozgoryczona i wyrzuca na mnie tą złość. Czy to droga ku końcowi związku? Zawsze mi się wydawało, żę partnerzy powinni być razem ze sobą i się wspierać. Sam też mam takie doświadczenia. W tym przypadku... zastanawia mnie to. Bo nawet jeśli skapituluje, to zaraz pojawią się inne problemy czy trudności i zawsze będzie mogła mnie tak szantażować. Brakuje mi wsparcia od niej, a przynajmniej nie dokładania kolejnych małych problemików co dzień.
Bardzo proszę Panie o opinie w tej sprawie, może wskazanie mi, że to mój błąd, albo w jakiej części się mylę?