Nie wiem czy to dobry przykład, bo moja sytuacja jest dość specyficzna, a interesuje mnie chyba ogólnie odpowiedź na pytanie – jak to z tym sypianiem z innymi, kiedy jesteśmy na początku angażowania się w jakąś znajomość.
Napisałam, że moja sytuacja może nie być tutaj odpowiednia, bo to „angażowanie się” trwało u mnie baaardzo długo i najpierw była głównie przyjaźń, a po dłuższym czasie pojawiły się ciągłe podteksty seksualne (chociaż jedynie przez internet), wspólne wyjścia, spędzanie mnóstwo czasu razem, ale absolutnie żadnego kontaktu fizycznego... Oboje byliśmy bardzo nieśmiali, w dodatku facet był sporo starszy, od liceum nie miał nikogo (a dobija trzydziestki), bał się jakichkolwiek spotkań towarzyskich i w ogóle byłam jedyną osobą od wielu, wielu lat, z którą wyszedł do kina lub którą gdziekolwiek zaprosił. I wiem od samego zainteresowanego, że uważał to za randki, a mnie chciał mieć na wyłączność i sam też nie umawiał się z innymi.
Ale do rzeczy. Pomimo całej swej aspołeczności, nieśmiałości i braku jakichkolwiek stałych partnerek lub chociaż partnerek do randkowania, mój luby niedoszły skorzystał w życiu parę razy z usług prostytutek, do czego mi się przyznał i trochę się obruszyłam, ale w końcu to zaakceptowałam. Zresztą nieważne z kim, ważne, że generalnie był jakkolwiek aktywny seksualnie przez te lata.
I wszystko spoko, tylko nasza znajomość przeszła w pewnym momencie poważny kryzys, kiedy to nie rozmawialiśmy ze sobą przez wiele tygodni, do tego on przechodził wtedy trudny okres i jak później się dowiedziałam właśnie wtedy, po prawie dwóch latach przerwy, wybrał się do prostytutki dla odreagowania wszystkich nieszczęść, no i oczywiście ulżenia sobie po tak długiej przerwie.
Kiedy się dowiedziałam, trochę mnie to mimo wszystko zabolało, chociaż sama przez większość trwania naszej około półtorarocznej znajomości umawiałam się z innymi, całowałam itd., jednak z nikim przez ten czas nie spałam. A gdy między nami pojawiły się aluzje zarówno romantyczne, jak i seksualne, jego przejawy zazdrości, prawie codzienne wspólne wyjścia, można powiedzieć, że całkowicie byłam mu wierna, myśląc, że do czegoś to zmierza, a nawet momentami się czując jak w jakimś białym związku…
Wyraziłam swoje rozczarowanie tą sytuacją, ale usłyszałam, że skoro nie jesteśmy parą, to nie mam prawa go z niczego rozliczać, że wolałby to robić ze mną, ale nie wie, co ja do niego czuję i nie wie, czy on sam w ogóle jest we mnie zakochany, a gdyby takiego udawał dla seksu, to by było wykorzystywanie mnie.
W porządku, tylko, czy trzymanie mnie w takim zawieszeniu przez tak długi czas nie było przypadkiem większym wykorzystywaniem mnie? Już bym wolała chociaż spróbować, mieć seks i najwyżej się rozstać, gdyby nie wyszło, niż trwać w takim niczym, podczas gdy nie mogłam mieć pewności, że gdybyśmy nawet wtedy normalnie rozmawiali i byli cały czas blisko, to on nie poszedłby i tak do prostytutki, bo przecież „tak długo tego nie robił” a my „nie jesteśmy parą”, a ode mnie, przynajmniej w półżartach (ale widomo jak to jest z tymi żartami), oczekując wierności.
Uff, trochę się rozpisałam, ale zmierzam do tego, czy rzeczywiście nie miałam prawa czuć do niego żalu. DLA TYCH KÓTRYM SIĘ NIE CHCIAŁO CZYTAĆ CAŁOŚĆI: Czy jeśli się z kimś „tylko” spotykamy i teoretycznie nie mamy wobec siebie żadnych zobowiązań, to nie należy doszukiwać się zdrady, gdyby któremuś z nas przytrafił się seks z kimś innym? W moim przypadku to może i nie była w żadnym stopniu zdrada, choćby ze względu na naszą chwilową separację, ale już generalizując, jestem ciekawa Waszych opinii, jak traktować takie sytuacje. Ja osobiście na pewnym poziomie znajomości miałam już opory, by umawiać się z innymi, a też nie wiem, jak długo miałabym trwać w takiej niepewności i jego ciągłym gadaniu (a właściwie pisaniu), a zerowym działaniu. Dodam, że nasza znajomość i tak się już zakończyła, z zupełnie innych powodów, ale tym bardziej naszły mnie teraz takie różne refleksje.