Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo) - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 16 ]

1 Ostatnio edytowany przez Varesci (2017-10-27 17:15:32)

Temat: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Nie mam pojęcia, od jak dawna trwa ten "problem", o którym chcę opowiedziec, po prostu uznajmy, że sprawy mają się tak od zawsze - czyli od tak dawna, że jesli kiedykolwiek było inaczej, to nawet tego nie pamiętam. Jest to dla mnie swego rodzaju norma, norma z którą jestem zżyta na tyle, że nawet teraz, w wieku 20 lat, zastanawiam się czasem, czy taka już nie jest po prostu moja natura. Może jest, a może nie, mimo wszystko nie jestem szczęsliwa.

Swoich wczesnoszkolnych lat nie pamiętam zbyt dobrze, ale za to pózna podstawówka (10-12 lat) uchowała się w tej pamięci  całkiem dobrze, bo mniej więcej wtedy zaczęły się moje największe problemy z rówieśnikami. Ponoc zawsze byłam "innym" dzieckiem, ale dopiero pózniej zaczęłam zwracac uwagę na te różnice, zastanawiac się nad nimi - w każdym razie były one na tyle znaczne, że nigdy nie mogłam znalezc z innymi wspólnego języka. Nie zawsze dlatego, że bardzo chciałam, ale byłam swego rodzaju odludkiem, kims kto pomimo jakiejs potrzeby bliskosci trzymał się na uboczu, nie starał utrzymywac kontaktów (tych, które już miał), nie chciał ich pogłębiac; ciągnie się to za mną do dzis, ale po kolei.

Raczej małomówna, bezkonfliktowa (aż do przesady), mało "ekspresyjna", niestety przy tym nadwrażliwa, przez co ciężko znosiłam różne przygody i nieprzyjemnosci, a także - co najgorsze - po prostu bezmyslna. Taki kosmita. Byłam dla innych zapewne kims w rodzaju nieszkodliwego głupka, bo nawet praca w zespole (głównie gry) była dla mnie istną katorgą przez nieumiejętnosc skupienia się i koncentracji, zrozumienia. Zawsze czułam się "nie na miejscu", "nieadekwatna", głównie w takich sytuacjach, gdzie byłam niejako zmuszona do brania udziału w czymkolwiek, do aktywnosci. Od matki i szkolnego pedagoga słyszałam, że jestem "dojrzała" jak na swój wiek, parskam smiechem, gdy o tym mysle... Nie byłam dojrzała, tylko przymulona.

Wykonanie jakiegos niezbyt skomplikowanego polecenia, rowniez dzis wiąże się niekiedy z dużym problemem, bo bywa, że w połowie zadania tracę "wątek", jakby ktos zresetował mi pamięc i nagle przez to nie wiem, co dalej robic, nawet podczas robienia kawy, czy zbierania się do wyjscia, co potrafi zabrac mi niekiedy naprawdę dużo czasu. Niemal zawze robię wzytko dwa, trzy razy dłużej niż powinnam.

Zauważyłam wtedy, że nie potrafię myslec i rozmawiac tak, jak rozmawiają ze sobą i myslą inni ludzie. Zebranie do kupy konkretnej mysli i przekazanie jej swiatu za pomocą zrozumiałego, szykownego zdania wypowiedzianym bez zająknięcia i przestojów potrafi by wyzwaniem; bywa, że nie wiem co powiedziec, nawet, gdy rozmawiam z rodzicami, najbliższymi mi osobami. Pod tym względem bywa lepiej, gdy mam "lepszy dzien", potrafię wtedy nawet normalnie i sensownie gadac, jednakże pustka w głowie, trudnosc w sformułowaniu mysli i utrzymaniu jej to mój chleb powszedni.

Gimnazjum to okres, gdy zaczęłam wagarowac.

Liceum było niejako apogeum tego wszystkiego, potrzeba odcięcia się i izolacji była na tyle duża, że nie byłam w stanie usiedziec całego tygodnia w szkole, po prostu już nie chciałam tam przebywac. Przynajmniej przez jeden, czy dwa dni musiałam zostac w domu przed kompem, inaczej czułam się bardzo zle, a pod koniec trzeciej klasy praktycznie przestałam chodzic na lekcje, przez co - siłą rzeczy - zawaliłam rok. Nie byłam zła, smutna, czy zmartwiona, przyjęłam to obojętnie, jak cos, co po prostu musiało się zdarzyc, prędzej czy pózniej. Złosc i smutek matki też nie wywarły na mnie większego wrażenia.
Bywało, że wpuszczałam do domu znajome z klasy, które się "wpraszały", bywało też, że nie otwierałam im drzwi pomimo dzwonienia i nie odbierałam telefonów, żeby tylko byc samą. Na naruszanie "miru domowego" potrafiłam reagowac z dużym spięciem i irytacją - teraz już tak nie jest głównie dlatego, że nikt nie chce mnie odwiedzac, co nawet mnie cieszy. Liceum koniec końców skonczyłam, w szkole dla dorosłych, bo do zwykłej szkoły na co dzień i tak nie byłam w stanie już chodzic, a na pewno nie uczyc się w niej. Nienawidziłam tego.

Jedyne, o potrafię od tamtej pory robic całkowicie dobrowolnie i z chęcią, kiedy już nie muszę się zmuszac do przyjscia do szkoły cztery razy w miesiącu to przeglądanie internetu, picie kawy i spanie.

Nie wychodzę z domu, kiedy nie muszę, bo poza pokojem, wsród ludzi często czuję dyskomfort, zwłaszcza, gdy mam wrażenie, że jestem obiektem czyichs obserwacji, rozmów, że wzbudzam dziwną ciekawosc, rozbawienie, może politowanie; gdy słyszę smiech w pobliżu, obok, to jestem niemal przekonana, że to ja jestem jego przyczyną. Ale też najzwyczajniej mi się nie chce.

W chwili obecnej zostały mi (poza rodzicami) dwie osoby, z którymi utrzymuję naprawdę sporadyczny kontakt i nie czuję potrzeby, żeby to zmieniac. Nawet nie chcę się z nimi widywac, bo ich usposobienie od jakiegos czasu jest dla mnie drażniące. Ludzie ogółem po prostu mnie drażnią, za to w kontakcie bezposrednim są mi obojętni. Są dla mnie tak samo obcy i niezrozumiali jak ja dla nich zapewne, znajdują się za zasłoną, kurtyną, oddzieleni grubą kreską.

Ten swiat razem z nimi jest dla mnie dziwnie "nierealny", w oddali, jak gdyby znajdował się w innym wymiarze, a ja do niego przenikam tylko częsciowo, bo swoje prawdziwe zmysły i uczucia mam pozostawione gdzies po drugiej stronie, niedostępne ani dla mnie, ani dla nikogo. Nie czuję tego swiata, nie żyję nim. Nie czuję siebie. Mogłabym isc spac i się więcej nie obudzic, bo nic mnie tu nie trzyma, nie ma siły, która każe mi pchac to przedstawienie do przodu, prawie nie mam energii, nie mam woli. Prawie nic mnie nie obchodzi. Wszystko dla mnie jest bezbarwne i nieprzyjemne, jak w czarno-białym filmie 2D.

Rzeczywistosc ma znaczenie drugorzędne, najważniejsze jest moje uciekanie w swiat fantazji, bo tylko to daje mi prawdziwe poczucie szszęscia, poczucie tego, że żyję i jestem prawdziwym człowiekiem, ponieważ zwykły swiat i zwykli ludzie nie są w stanie mi tego dac. 

Nie jestem w stanie stworzyc z drugim człowiekiem zwykłej, przyjacielskiej, intymnej relacji, nie potrafię odczuc więzi względem drugiej osoby, nie potrafię zdobyc się na zwykłą sympatię. Wiem co to znaczy lubic, kochac, ale nigdy tak naprawdę tego nie doswiadczyłam, nawet wobec rodziców i pomimo, że ich naprawdę szanuję i są dla mnie ważni, to moje uczucia wobec nich są sztywne, matowe, pozbawione głębi i znaczenia. One są niczym. Mogę byc nieufna, czuc złosc, dezaprobatę, irytację, strach lub gniew, bardzo rzadko jednak cos z przeciwległego bieguna, pozytywnego, żywego.

Dwa tygodnie temu miałam pierwszą wizytę u psychiatry, jutro idę na następną. Przepisał mi sulpiryd i nie postawił na razie żadnej diagnozy. Ta wizytacja wyszła z inicjatywy mojej matki, gdy powiedziałam jej o sniegu optycznym, z którym też żyję praktycznie od zawsze, a potem ta doczytała sobie, że to nie jest kwestia zaburzeń wzroku, tylko umysłu. Do niczego mnie nie zmusiła, sama ją potem przekonywałam, że jestem pewna, że chcę isc. Zawsze to cos nowego w życiu.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

A jakis TL;DR ? jak mamy Ci pomoc jak kazesz nam czytac tyle

3 Ostatnio edytowany przez Varesci (2017-10-27 17:28:16)

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Ostrzegałam. Rozumiem, że ktos nie chce brnąc przez kilometr tekstu, ale musiałam napisac aż tyle, by dokładnie nakreslic problem. Przykro mi.
Tez bym wolała krócej, no ale jakby to ując... Noniedasie.
Nie zmuszam do czytania przecież. smile Ty nie chcesz, ale ktos inny może już poswięci temu kilka minut.

4 Ostatnio edytowany przez Leśny_owoc (2017-10-27 19:48:18)

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)
Varesci napisał/a:

Dwa tygodnie temu miałam pierwszą wizytę u psychiatry, jutro idę na następną. Przepisał mi sulpiryd i nie postawił na razie żadnej diagnozy. Ta wizytacja wyszła z inicjatywy mojej matki, gdy powiedziałam jej o sniegu optycznym, z którym też żyję praktycznie od zawsze, a potem ta doczytała sobie, że to nie jest kwestia zaburzeń wzroku, tylko umysłu. Do niczego mnie nie zmusiła, sama ją potem przekonywałam, że jestem pewna, że chcę isc. Zawsze to cos nowego w życiu.

Śnieg optyczny inaczej nazywany śnieżycą migrenową to nie jest choroba psychiczna tylko objaw przewlekłego zmęczenia, które u określonych osób objawia się w taki, a nie inny sposób (nie pamiętam jak mi pani dr z sor'u to tłumaczyła). Wiem, bo z własnej winy miałam. Żadnych leków, tylko tydzień wolnego wink.

Jeśli chodzi o świat fantazji to cóż jeśli mamy bogaty umysł to niestety zawsze to się dzieje kosztem relacji międzyludzkich. Jeśli ci to przeszkadza to polecam Ci znaleźć sobie jakiś klub plastyczny/literatury itp. Tam swój wewnętrzny świat będziesz mogła uzewnętrznić, przy jednoczesnym zrozumieniu przez otoczenie. Twoje problemy wynikają z braku zrozumienia Ciebie przez otoczenie. Nie wiedzą jak do Ciebie "dojść".
Ogólnie za dużo analizujesz jak się dopasować, zamiast znaleźć świat który Ciebie zaakceptuje.

5 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2017-10-27 19:52:25)

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)
rwaczkobiet napisał/a:

A jakis TL;DR ? jak mamy Ci pomoc jak kazesz nam czytac tyle

Nikt Ci nie każe pomagać, wracaj do oglądania bajek na Cartoon Network...


Autorko, myślę, że po prostu jesteś typem introwertyka. Sugerowałabym też zdiagnozowanie się w kierunku Zespołu Aspergera - co prawda rzadko występuje u kobiet, ale może jesteś wyjątkiem.

6

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Myślę, że dobrze by było, jakbyś to wszystko, co tu napisałaś, powiedziała psychiatrze. Albo nawet wydrukuj sobie to, co nam napisałaś i niech psychiatra przeczyta, może tak będzie Ci łatwiej, niż musieć o tym mówić.
Mnie w Twoim opisie szczególnie rzuciło się w oczy to Twoje uczucie nierealności świata, bycia oddzieloną za jakby szybą, jak i oddzielenia od własnych emocji. To brzmi jak objaw jakiejś choroby (depresja, schizofrenia - ?).
Również to, że nic Ci się nie chce, nic nie cieszy, tj. anhedonia...
Ogółem Twój opis świata jest dość niepokojący. Na Twoim miejscu pokazałabym to wszystko właśnie psychiatrze, na pewno wtedy łatwiej będzie mu postawić diagnozę i spróbować Ci jakoś pomóc. Tobie zresztą też może być łatwiej, jak dowiesz się, co Ci jest. Czasem to jest właśnie ulga, paradoksalnie, dowiedzieć się, że ma się jakąś konkretną chorobę/zaburzenie. Choćby temu, że zwykle już inni ludzie z tą samą chorobą/zaburzeniem przetestowali pewne sposoby na ulżenie sobie w cierpieniu. Więc otwiera to drogę do poznania wiedzy na swój temat i sposobów jak sobie pomóc.

7 Ostatnio edytowany przez Varesci (2017-10-28 13:57:22)

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)
Koczek napisał/a:

Na Twoim miejscu pokazałabym to wszystko właśnie psychiatrze, na pewno wtedy łatwiej będzie mu postawić diagnozę i spróbować Ci jakoś pomóc. Tobie zresztą też może być łatwiej, jak dowiesz się, co Ci jest. Czasem to jest właśnie ulga, paradoksalnie, dowiedzieć się, że ma się jakąś konkretną chorobę/zaburzenie. Choćby temu, że zwykle już inni ludzie z tą samą chorobą/zaburzeniem przetestowali pewne sposoby na ulżenie sobie w cierpieniu. Więc otwiera to drogę do poznania wiedzy na swój temat i sposobów jak sobie pomóc.

Zgadza się, byłoby mi zdecydowanie prosciej, gdybym po prostu wiedziała o co chodzi, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Może dzięki temu miałabym pomysł, co z tym dalej robic i jakiej pomocy szukac. Na razie tylko biorę te tabletki (ok. 3 tyg) i na razie nie widzę znacznej poprawy. Może jest za wczesnie.
Gdy pierwszy raz poszłam do psychiatry, na przemian śmiałam sie i płakałam. Było to dla mnie na tyle "dziwne" przeżycie, gdy naraz musiałam opowiadac obcej osobie co mi w duszy gra, że pozniej chodziłam zmęczona do końca dnia i z kompletną pustką w głowie, ale za to trochę "lżejsza". Za drugim razem mówiłam swobodnie jak u ciotki na imieninach, pomimo wracania do tematów, o których wczesniej ciężko mi się mówiło, ale wciąż czułam lekki niepokój w trakcie opisywania tego, jak bardzo nie ruszał mnie widok zmarłego człowieka na pogrzebie i jak bardzo płytkie emocjonalnie doswiadczenie to dla mnie było. Dzięki za radę, na pewno to sobie wydrukuję i pokażę doktorowi, zwłaszcza, że prosił mnie o cos podobnego.

8

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Bardzo dobrze, że trafiłaś do psychiatry. On może Ciebie ukierunkować. W razie potrzeby odesłać do psychologa. Co do leków to trzeba być cierpliwym. Mogą odrazu nie działać. A poza tym lekarz też musi trafić w odpowiedni lek dla twego organizmu. Bądź cierpliwa.

A czy nie jesteś uzależniona od komputera? Od Internetu? To sprzyja izolacji a Ty powinaś wychodzić do ludzi. Polecam Ci uprawianie spacerologii, albo jakiegoś sportu.

Trzymaj się
I odzywaj się tutaj.

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Też przez cały okres szkolny byłem na uboczu. Miałem może kilku kolegów, ale nie ciekawiły mnie ich głupkowate opowieści o tym ile wypili lub ile wypalili papierosów. Dla mnie to wszystko było żenujące i o wiele lepiej rozmawiało mi się ze starszymi od siebie. Przez to niestety miałem dość sporo nieprzyjemności wśród rówieśników. Jednakże musisz zdać sobie sprawę, że inny wcale nie znaczy gorszy. Takie osoby mają inne postrzeganie świata, inaczej reagują na otoczenie, mają nieco inną emocjonalność. Są jakby obok tego wszystkiego, co się dzieje dookoła. To z kolei prowadzi do alienacji i niechęci do ludzi, tłumu, hałasu (te 2 ostatnie mam również i ja). Następnie można zaobserwować zmniejszającą się potrzebę kontaktów międzyludzkich, znikają znajomi, a nam jest dobrze samemu. Przy tym pojawia się również często niechęć do wszystkiego poza zwykłym egzystowaniem. Tutaj jednak należałoby nawet bez innych ludzi spróbować popracować nad sobą (jest dużo ciekawych książek na ten temat - jeśli lubisz czytać to polecam poszukać kilku o samodoskonaleniu i motywacji). Oczywiście wszystko to wymaga czasu, ale i tak nic nie tracisz prawda? Kontakty międzyludzkie się przydają, zwłaszcza, gdy w końcu trzeba pójść do pracy (chyba, że ktoś pracuje zdalnie w domu). Nie sądzę, by Twój przypadek kwalifikował się na psychiatrę i niepotrzebne leki, które tylko zaburzą Ci odruchy somatyczne. To raczej kwestia odpowiedniej motywacji i chęci wyjścia z tego.

10

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)
zatroskany internauta napisał/a:

Też przez cały okres szkolny byłem na uboczu. Miałem może kilku kolegów, ale nie ciekawiły mnie ich głupkowate opowieści o tym ile wypili lub ile wypalili papierosów. Dla mnie to wszystko było żenujące i o wiele lepiej rozmawiało mi się ze starszymi od siebie. Przez to niestety miałem dość sporo nieprzyjemności wśród rówieśników. Jednakże musisz zdać sobie sprawę, że inny wcale nie znaczy gorszy. Takie osoby mają inne postrzeganie świata, inaczej reagują na otoczenie, mają nieco inną emocjonalność. Są jakby obok tego wszystkiego, co się dzieje dookoła. To z kolei prowadzi do alienacji i niechęci do ludzi, tłumu, hałasu (te 2 ostatnie mam również i ja). Następnie można zaobserwować zmniejszającą się potrzebę kontaktów międzyludzkich, znikają znajomi, a nam jest dobrze samemu. Przy tym pojawia się również często niechęć do wszystkiego poza zwykłym egzystowaniem. Tutaj jednak należałoby nawet bez innych ludzi spróbować popracować nad sobą (jest dużo ciekawych książek na ten temat - jeśli lubisz czytać to polecam poszukać kilku o samodoskonaleniu i motywacji). Oczywiście wszystko to wymaga czasu, ale i tak nic nie tracisz prawda? Kontakty międzyludzkie się przydają, zwłaszcza, gdy w końcu trzeba pójść do pracy (chyba, że ktoś pracuje zdalnie w domu). Nie sądzę, by Twój przypadek kwalifikował się na psychiatrę i niepotrzebne leki, które tylko zaburzą Ci odruchy somatyczne. To raczej kwestia odpowiedniej motywacji i chęci wyjścia z tego.

Hej,

cieszę się, że napisałes, widac między nami rzeczywiscie trochę podobieństw. Wiesz więc trochę, co to znaczy chodzic w "moich" (naszych) butach. A jednak chciałabym sprostowac pewną rzecz: mój psychiatra wie absolutnie wszystko to, co tu napisałam, a nawet więcej. Gdyby on uznał, że jedyne czego potrzebuję to motywacyjnej wizyty u psychologa, lub jakiejkolwiek terapii, od razu by mnie na cos podobnego skierował, wierzę, że tak by było. Zresztą, na samym początku spytał, "skąd pomysł, by isc od razu do niego?". No to mu wyjasniłam wszystko. I przepisał leki, uznając, że bez nich się nie obejdzie. Ja też z kolei uznałam, że emerytowany lekarz z kilkudziesięcioletnim doswiadczeniem zna się na rzeczy trochę lepiej niż ja, więc go słucham.

Pytałam nawet o tę psychoterapię. Powiedział, że o tym można by mówic dopiero za kilka miesięcy i to w najlepszym razie, bo w tej chwili nie przyniesie ona żadnego skutku. Książki o samodoskonaleniu też zostawię na tę chwilę, gdy będę miała szczerą ochotę wstawac z łóżka i po prostu cos robic, życ, nie tylko egzystowac. Gdyby słowa mogły mnie uleczyc, już dawno temu zrobiłaby to moja matka - pomimo, że jestesmy bardzo różne.

Poszłam do psychiatry, do kogos, kto wie więcej o moim problemie niż "przeciętny" człowiek, czy ja sama, szukając pomocy - to jest już chyba jakis krok naprzód i chęc do zmiany czegos w moim życiu? Żałuję teraz tylko, że nie poszłam do niego trochę wczesniej, jak miałam np. te 16-18 lat. Może wtedy moje życie potoczyłoby się trochę inaczej. Ale teraz gdybanie i tak nic nie zmieni, ważne jest to, co robię w tej chwili, a nie jest za pózno.

A leki jak dotąd nie pogorszyły sprawy. W zasadzie to chwilami czuję jakąs delikatną poprawę. Mój mózg jakby "pełniej" odbiera rzeczywitosc, nie czuję się aż tak jak za zaparowaną szybą, obraz jest żywszy, a ja mam nieco więcej energii i jakiejs pewnosci siebie, więc nie czuję lęku, gdy mam się np. umówic na wizytę u fryzjera (a poszłam ostatnio po raz pierwszy w życiu z własnej inicjatywy, nie matki). Niestety tylko chwilami. Widac jednak, że cos "drga" w pozytywnym kierunku. Na razie jednak nie eksperymentuję samodzielnie i nie stosuję większej dawki niż zalecił lekarz. Następny lek do przetestowania to Zalasta, może ten poradzi sobie trochę lepiej, ale to dopiero za ok. tydzień z hakiem, jak sulpiryd się skończy.

Tak czy inaczej, dziękuję za odzew. Wam wszystkim. Będę tu jeszcze pisac.

11 Ostatnio edytowany przez rwaczkobiet (2017-10-29 14:27:56)

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Znajdz sobie jakiegos chlopaka i zmienisz podejscie. Duzo osob ma te problemy co Ty na rozne skale, ale partnera kazdy chce miec. Zacznij od partnera, potem sprobuj znalezc znajomych.


I co chodzisz do psychiatry bo nigdy nie mialas ani znajomych ani chlopaka? Bez sensu. Jest wiele takich jak Ty ale tego nie odczuwaja bo sa np w zwiazku.

12 Ostatnio edytowany przez Varesci (2017-10-29 14:47:12)

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)
Picea napisał/a:

Bardzo dobrze, że trafiłaś do psychiatry. On może Ciebie ukierunkować. W razie potrzeby odesłać do psychologa. Co do leków to trzeba być cierpliwym. Mogą odrazu nie działać. A poza tym lekarz też musi trafić w odpowiedni lek dla twego organizmu. Bądź cierpliwa.

A czy nie jesteś uzależniona od komputera? Od Internetu? To sprzyja izolacji a Ty powinaś wychodzić do ludzi. Polecam Ci uprawianie spacerologii, albo jakiegoś sportu.

Trzymaj się
I odzywaj się tutaj.

Hej,

ciężko stwierdzic, jak to jest z tym internetem. Nie mam przemożnej chęci, by z niego korzystac - kiedy akurat robię cos innego, np. sprzątam, w mojej głowie nie ma tej natretnej mysli "wracaj do kompa", staram się jedynie skupiac na tym, co akurat robię. Potrafię się bez niego obejsc niekiedy nawet przez wiele godzin, gdy nie ma mnie w domu. Podejrzewam, że gdybym naraz nie miała komputera, po prostu leżałabym na łóżku, ewentualnie czytała. A tak czytam/oglądam w internecie, bo jest dostępny i dla mnie równie łatwy w obsłudze, co zwykła książka. I mogę szybciej znalezc to, czego szukam.

13

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)
rwaczkobiet napisał/a:

Znajdz sobie jakiegos chlopaka i zmienisz podejscie.

Wątpię, że to tak działa.

rwaczkobiet napisał/a:

Duzo osob ma te problemy co Ty na rozne skale...

To prawda.

rwaczkobiet napisał/a:

... ale partnera kazdy chce miec.

Ja nie.

rwaczkobiet napisał/a:

I co chodzisz do psychiatry bo nigdy nie mialas ani znajomych ani chlopaka? Bez sensu.

Nie, nie dlatego.

rwaczkobiet napisał/a:

Jest wiele takich jak Ty ale tego nie odczuwaja bo sa np w zwiazku.

Odczuwają. Mają nawet 10 razy gorzej niż ja. Związki to nie remedium na jakiekolwiek problemy psychiczne.

14 Ostatnio edytowany przez zatroskany internauta (2017-10-29 16:38:46)

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)
Varesci napisał/a:

Hej,

cieszę się, że napisałes, widac między nami rzeczywiscie trochę podobieństw. Wiesz więc trochę, co to znaczy chodzic w "moich" (naszych) butach. A jednak chciałabym sprostowac pewną rzecz: mój psychiatra wie absolutnie wszystko to, co tu napisałam, a nawet więcej. Gdyby on uznał, że jedyne czego potrzebuję to motywacyjnej wizyty u psychologa, lub jakiejkolwiek terapii, od razu by mnie na cos podobnego skierował, wierzę, że tak by było. Zresztą, na samym początku spytał, "skąd pomysł, by isc od razu do niego?". No to mu wyjasniłam wszystko. I przepisał leki, uznając, że bez nich się nie obejdzie. Ja też z kolei uznałam, że emerytowany lekarz z kilkudziesięcioletnim doswiadczeniem zna się na rzeczy trochę lepiej niż ja, więc go słucham.

Pytałam nawet o tę psychoterapię. Powiedział, że o tym można by mówic dopiero za kilka miesięcy i to w najlepszym razie, bo w tej chwili nie przyniesie ona żadnego skutku. Książki o samodoskonaleniu też zostawię na tę chwilę, gdy będę miała szczerą ochotę wstawac z łóżka i po prostu cos robic, życ, nie tylko egzystowac. Gdyby słowa mogły mnie uleczyc, już dawno temu zrobiłaby to moja matka - pomimo, że jestesmy bardzo różne.

Poszłam do psychiatry, do kogos, kto wie więcej o moim problemie niż "przeciętny" człowiek, czy ja sama, szukając pomocy - to jest już chyba jakis krok naprzód i chęc do zmiany czegos w moim życiu? Żałuję teraz tylko, że nie poszłam do niego trochę wczesniej, jak miałam np. te 16-18 lat. Może wtedy moje życie potoczyłoby się trochę inaczej. Ale teraz gdybanie i tak nic nie zmieni, ważne jest to, co robię w tej chwili, a nie jest za pózno.

A leki jak dotąd nie pogorszyły sprawy. W zasadzie to chwilami czuję jakąs delikatną poprawę. Mój mózg jakby "pełniej" odbiera rzeczywitosc, nie czuję się aż tak jak za zaparowaną szybą, obraz jest żywszy, a ja mam nieco więcej energii i jakiejs pewnosci siebie, więc nie czuję lęku, gdy mam się np. umówic na wizytę u fryzjera (a poszłam ostatnio po raz pierwszy w życiu z własnej inicjatywy, nie matki). Niestety tylko chwilami. Widac jednak, że cos "drga" w pozytywnym kierunku. Na razie jednak nie eksperymentuję samodzielnie i nie stosuję większej dawki niż zalecił lekarz. Następny lek do przetestowania to Zalasta, może ten poradzi sobie trochę lepiej, ale to dopiero za ok. tydzień z hakiem, jak sulpiryd się skończy.

Tak czy inaczej, dziękuję za odzew. Wam wszystkim. Będę tu jeszcze pisac.

Potrafię sobie wyobrazić w dużej mierze Twoją sytuację i to, jak wiele takie przeżycia mogą zmienić w psychice człowieka. Sam kiedyś byłem bardziej otwarty na ludzi, ale różne przeżycia (m.in. w szkole) spowodowały, że zmieniłem swoje podejście. Każdy, kto tego nie doświadczył nie zrozumie, jak bardzo różne przykre przeżycia wpływają (trwale) na ludzką psychikę. Jej nie da się po prostu posklejać, rysy zostają na całe życie i tylko od nas zależy czy będziemy się trzymać, czy też rozpadniemy jak rozbite lustro.

Na pewno terapia wymaga małych kroków w dobrą stronę. Nie da się od razu stanąć na nogi i skakać z radości pod sufit. Natomiast wiem, że leki są tylko półśrodkiem. Problem tkwi głęboko w psychice i tylko jej poprawa poprzez np. ćwiczenia fizyczne, literaturę motywacyjną i walkę z samym sobą przyniosą rezultaty. Poza tym leki pomogą do pewnego stopnia, ale nie jest to niestety gwarantowane wyleczenie bez szans na reemisję choroby (wiem z pewnego źródła). Sama chęć wizyty to dobry znak, że widzisz potrzebę zmian i trzymam kciuki, żeby wróciła Ci chęć do życia.

15

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Hej,
Po przeczytaniu Twojego posta - myślę, że po prostu masz fobię społeczną.
Nie bój się, ja też mam, także nie jesteś sama wink

To, że nie był w stanie tego 'wykryć' twój psychiatra, nie oznacza, że jej nie masz - ja niestety wcześniej miałem dużego pecha co do psychiatrów i wciskali mi, że moim problemem jest po prostu depresja - oczywiście, mam ją, ale jej podłoże leży głębiej i, niestety, ma to związek z moją fobią.


Po twoim poście wydaje mi się to oczywiste, jeżeli twój psychiatra tego nie widzi, to najzwyczajniej w świecie go zmień.
Nie daj też sobie wmówić poglądu który wyznaje większość ludzi, czyli że fobia społeczna oznacza, że nie jesteś w stanie wyjść do sklepu po bułki - teoretycznie można z tym 'normalnie funkcjonować', a i tak mieć ogromne kłopoty w kontaktach międzyludzkich.

Trzymaj się smile

16

Odp: Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Witam,

minęło trochę czasu odkąd napisałam tu pierwszy raz... Od chyba niecałych trzech miesięcy uczęszczam na psychoterapię, do terapeuty poleconego przez lekarza. Wiążą się z tym moje nowe odczucia, emocje i zakładam, że skoro sesje i to, z czym się na nich stykam nie jest dla mnie obojętne, to wszystko powinno pójść w dobrym kierunku. Uważam, że mam niesamowite szczęście, iż udało mi się "znaleźć" kogoś, do kogo od razu jakoś się przekonałam i w zasadzie nie mam problemu, żeby się przed nim wygadać. Facet wydaje mi się w porządku, nie wpatruje się we mnie jak w ścianę i nic nie mówi, lecz zadaje pytania, komentuje od czasu do czasu, próbując naświetlić dla mnie dany problem z jego psychologicznej strony i nie powiem, czuję się dobrze z tym, że ktoś potrafi mnie zwyczajnie wysłuchać, zrozumieć - i zwyczajnie pomóc. Frustruje mnie niekiedy tylko to, że chwilę po wyjściu z gabinetu staram się przypomnieć co terapeuta do mnie mówił, a w trakcie sesji skupiam całą swą siłę woli by zrozumieć wszystko, co mi przekazuje i by nie dać się porwać chwilowej pomroczności, nie uciec uwagą w niebyt. Bywa bardzo różnie pod tym względem i chyba to właśnie miał na myśli lekarz, gdy mówił na początku, że warto byłoby poczekać z psychoterapią. Ale mimo wszystko jakoś sobie radzę i nie żałuję, że się na to zdecydowałam już w tej chwili. Czułam na początku niewielki lęk, wątpliwości, nawet strach wymieszany z dziwnym podnieceniem, ale im dalej w las tym coraz pewniej się czuję i coraz bardziej przyzwyczajam się do terapety i do nowej sytuacji. Na razie mam za sobą ledwie kilka, bodajże 9 spotkań, więc o wiele za wcześnie, by mówić o konkretnych postępach.
Przez ten czas wciąż szukałam odpowiedniego leku, który wprowadzi we mnie zmiany na dłużej niż parę tygodni (przez ten okres miałam okazję po raz pierwszy chyba od zawsze przekonać się, jak to jest przeżyć choć niewielką więź ze światem, poczuć minimalne zainteresowanie jakimiś drobnymi pracami, uciechę z samodzielnie ugotowanego obiadu, spaceru z psem i wyjścia na miasto itd. Wydaje się to błahe, ale dla mnie to był naprawdę krok milowy i przełom - co najlepsze, przestałam czuć lęk przed kontaktem z innymi ludźmi, lęk przed ośmieszeniem, przed tym, że ktoś uzna mnie za świrusa, stałam się -  w mojej ocenie - bardziej swobodna i trochę śmielsza, w końcu przestałam analizować każde swoje słowo i każdy gest, przestałam doszukiwać się w zachowaniu innych ludzi jakiejś ukrytej kpiny i ataku), a potem, niestety, wszystko powoli wracało do starej normy; biorę teraz lek nowej generacji (Aryzalera 10mg) stosunkowo niedawno i to ciekawe, ale już powoli odczuwam jakiś postęp. Niewielki, bo niewielki, ale wierzę, że z czasem będzie coraz lepiej i to na dłużej. Pozdrawiam każdego, kto zdecydował się jeszcze tu zajrzeć i przeczytać to, co wypociłam tu po takim czasie. Miłego dnia wszystkim!

Posty [ 16 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Nie wiem co ze sobą zrobic, nie wiem co o sobie myslec. (długo)

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024