Od pewnego czasu spotykam się z pewnym facetem. Do wczoraj za jego największy atut uważałam fakt, że nie próbuje mi narzucać swojej woli. Jestem na tym punkcie przeczulona, bo każdy poprzedni facet to robił i w końcu go zostawiałam, bo nie znoszę ograniczeń. Tymczasem on postanowił pokazać swoją prawdziwą naturę. Wczoraj przyjechał do mnie do pracy, ucieszyłam się. Wszystko było w porządku, aż zapytał: "czy szef każe ci chodzić w sukienkach i spódnicach". Powiedziałam mu, że nie, to mój wybór. Potem zapytał: "czy zawsze ubierasz spódnicę lub sukienkę", powiedziałam, że tak. Naprawdę nienawidzę spodni, bo źle w nich wyglądam, ale tego już nie dodawałam. On na to, że spódnice są paskudne i ohydne podobnie jak legginsy. Sukienki okej, ale najlepiej, żebym zaczęła chodzić w jeansach, bo on lubi podkreślone zgrabne pośladki. Bardzo mnie to wkurzyło. Po pierwsze, poczułam, że on chce mi narzucić swoją wolę. Po drugie, uważam, że mnie obraził - mówiąc, że spódnice są paskudne, a wie, że je noszę. Przy okazji udało mu się obudzić mój największy kompleks. Lubię siebie, ale swojego tyłka nienawidzę za to, że jest płaski. Krótko mówiąc, pojechał po bandzie i nie mam ochoty iść z nim jutro na mecz. Napisałam mu, że jutro się nie widzimy. Coraz bardziej skłaniam się ku opcji - tę znajomość trzeba definitywnie zakończyć.
Pytanie to mężczyzn - czy naprawdę uważacie spódniczki za ohydne? To niczego nie zmieni, ale chętnie poznam Waszą opinię, bo ja zawsze lubię drążyć temat.