Cześć wszystkim!
Postanowiłam napisać tutaj post w związku z tym, że sytuacja opisana w tytule może wydać się zabawna na pierwszy rzut oka, jednak na codzień stała się uciążliwa i nieznośna. Przestaję sobie z nią radzić, dlatego pomyślałam, że szersza opinia na jej temat być może mi pomoże.
Zacznijmy od początku. Mam 22 lata i jak praktycznie większość osób na ziemi chciałabym mieć stałego partnera. Takiego, który traktowałby mnie poważnie, z którym miałabym wspólne zainteresowania i takiego, który by mnie kochał. Wydaje mi się, że w końcu, po kilku naprawdę paskudnych i chorych relacjach, udało mi się znaleźć partnera spełniającego te wymogi. Chłopak, z którym aktualnie jestem jest ode mnie o dwa lata młodszy. Ma w sobie dużo empatii, ciepła, potrafi się zorganizować i mimo tego, iż nie studiuje nie siedzi całymi dniami w domu przed kompem, tylko poszedł do pracy. Jednocześnie jest typem dość specyficznym: upartym i nieufnym (między innymi przez patologię w poprzednim związku oraz przez relację z rodzicielem). Czasem nie potrafi się zachować, aczkolwiek im dłużej jesteśmy ze sobą tym mocniej jego społeczne umiejętności się poprawiają. Nikt nigdy w relacji nie traktował mnie w tak dobry sposób.
Między nami nie ma żadnego seksistowskiego podejścia, wykorzystywania mnie, żerowania na moich pieniądzach czy pseudozabawnych "żartów" w towarzystwie na mój temat, co w poprzednich relacjach mi się zdarzało. On darzy mnie szacunkiem, uwielbia spędzać ze mną czas. Tęskni, gdy mnie nie ma, przytula, gdy tego potrzebuję (i jak niekoniecznie to też, gdyż jest fanem mojego ciała).
Jako, że odkąd zaczęłam życie seksualne byłam pod tym względem wulkanem namiętności, dość szybko chciałam zainicjować nasz pierwszy raz. W trakcie prób zauważyłam jednak, że coś jest nie tak. Za każdym razem jak zbliżałam się dłonią do krocza czy intensywniej się całowaliśmy mój partner potrafił się wykręcać zwrotami w stylu: "jutro idziesz na uczelnię/ja idę do pracy, trzeba się wyspać". Myślałam, że to może przezorność z jego strony; że nie chce żebym to ja zrobiła coś czego mogłabym później żałować. Po jakimś czasie jednak udało mi się tam zajrzeć i... zastałam penisa w stanie wskazującym na stulejkę. Po krótkim wywiadzie doszliśmy do wniosku, że to faktycznie to. Chłopak był przerażony, więc wyjaśniłam mu, że to się zdarza, że to nic wielkiego i szybko można temu zaradzić.
Ta sytuacja miała miejsce w styczniu tego roku. Mamy początek września. W międzyczasie prowadziłam z nim liczne rozmowy na ten temat: czasem mówiłam spokojnie i rzetelnie, później silniej z pretensją, a na końcu płakałam z bezsilności. Żadna z tych sytuacji nie zmotywowała go jeszcze na tyle, żeby zrobić z tym cokolwiek. Zdaję sobie sprawę, że służba zdrowia w tym kraju to chory żart, ale z drugiej strony... zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby nie chciał robić tego na NFZ (bo może gorszy lekarz) to ma pieniądze na operację! Niby znalazł miesiąc temu jakiegoś specjalistę, ale nie umie nawet sprawdzić gdzie pracuje. Ciągłe wykręty i wymówki. Jakakolwiek próba rozmowy na ten temat kończy się stwierdzeniem "no, trzeba to załatwić". Szkoda tylko, że nic się w tej materii nie zmienia.
W sumie z początku uznałam jego stulejkę za dar losu. Poznałam go w momencie wychodzenia z depresji, która w efekcie podrzuciła mi pewnego rodzaju wstrzemięźliwość seksualną tzn. nie interesuje mnie już seks tylko dla samej czynności. Wolałabym zbudować z kimś relację, odpowiedni poziom napięcia i zaufania. Wówczas seks wydaje mi się dużo pełniejszy i ciekawszy.
Niestety, zdaję sobie sprawę z tego, iż jestem młodą kobietą, która wręcz ubóstwia seks ( a raczej ubóstwiała, bo nie uprawiam go od roku). Uważam stosunek seksualny za coś bardzo istotnego na poziomie budowania relacji z partnerem. Za przyjemność nie do opisania. Nie potrafię sobie wyobrazić, że już nigdy nic się w tym kierunku u mnie nie wydarzy.
Z jednej strony bardzo go kocham a on kocha mnie. Przeprasza mnie za to, że jest tchórzem i nie potrafi raz a dobrze tego załatwić. Co jednak z tego wynika? Seksu i tak uprawiać nie możemy, biorąc pod uwagę budowę mojej pochwy i jego przypadłość. Zresztą nie chodzi tu o sam seks dla seksu, ale o akt zbliżenia, który, na Boga, MUSI BYĆ PRZYJEMNY DLA OBU STRON
Z drugiej strony - okej, mogłabym z nim zerwać i znaleźć sobie kogoś innego. Ale nie zależy mi po raz kolejny na związku, w którym to właśnie seks będzie na pierwszym miejscu. Mam za sobą sporo nieprzyjemnych zdarzeń, między innymi gwałt, kilka bardzo bolesnych odrzuceń i walkę z depresją (na szczęście udaną). Na przestrzeni tych kilku lat straciłam zaufanie do mężczyzn pod względem związków. Mój obecny luby wydał mi się inny, bo nie był zainteresowany wyłącznie tym, żeby mnie pomacać i przelecieć.
Czy robię dobrze, że wciąż czekam? Może to faktycznie nie ma sensu, a jemu tak naprawdę na mnie nie zależy? A może to się kiedyś samo z siebie rozwiąże, bo w końcu on do tego dorośnie? Być może seks to nie wszystko?
Co o tym myślicie? Po prostu nie wiem już co robić.