Witajcie.
Od lat nie żaliłam się nikomu na temat tego co mnie boli w internecie, ale dzisiaj czuję się tak strasznie, że muszę to z siebie wyrzucić.
Moje dzieciństwo miało gorsze momenty. W okresie, z którego nie mam wspomnień mój tata pił. Powtórzył to po latach abstynencji gdy byłam nastolatką. Dwa krytyczne momenty w rozwoju miałam jak widać przyjemne. Nigdy mnie nie uderzył, nie znęcał się psychicznie, ale żyłam w ciągłym napięciu i smutku. Nie mam o to do niego żalu- musiał dojrzeć do pewnych rzeczy i teraz jest dobrze.
Obecnie mam 24 lata. Gdy miałam ok. 20 i zaczynałam studia miałam bardzo kiepski okres. Nie pamiętam kiedy wcześniej miałam szczególnie dobry, ale wtedy było naprawdę kiepsko. Zapewne było to związane z nową sytuacją- przeprowadzką do dużego miasta, nową sytuacją życiową, wątpliwościami co do podjętych decyzji. Do tego zawsze byłam nieśmiała i nie umiałam wkręcić się do dość już zgranej grupy co potęgowało poczucie beznadziei. Wtedy już pomyślałam o pójściu do psychologa.
Taki kiepski stan ze wzlotami i upadkami trwał przez około 3-4 lata. Nie raz miewałam myśli samobójcze, potrafiłam ukradkiem płakać na przystankach. Mieszkałam w trzyosobowym pokoju w akademiku więc nie miałam nawet przestrzeni do przeżywania trudnych momentów. Już w tym momencie życia pojęłam, że trzeba umieć sobie radzić więc nikomu o niczym wolałam nie mówić.
Nigdy nie miałam faceta. Z różnych pewnie względów. Czułam się z tym źle, bo marzyłam, że w końcu ktoś mnie pokocha, pokaże mi, że mogę w czyiś oczach tyle znaczyć i da mi wsparcie. Niestety największe marzenie się nie spełniało, mimo że wychodziłam do ludzi, poznawałam ciągle nowe osoby. Nie jestem brzydka czy zaniedbana, ale z nieśmiałości zachowywałam się nieraz w sposób którego zawsze żałowałam. Każde zdenerwowanie wyprowadzało mnie na długo z równowagi, każdy smutek skutkował ogromnym dołem. W końcu postanowiłam, że nie ma co się mazgaić. Zaczęłam nawet myśleć o tym jak ułożyć sobie to samotne życie, bo nie miałam już siły oczekiwać, że w końcu kogoś spotkam.
I było jako tako. Miałam motywację do zmian, miałam chęci do pracy. Trwało to jakiś czas. Nieudane diety, niedokończone zamiary, nieudane relacje. Zaczęłam zauważać coraz większe problemy z koncentracją, coraz mniejszą ochotę na cokolwiek, coraz niższy próg frustracji. Ale trzymałam się jakoś. Nie było dramatów, pogodziłam się z tym co złe i robiłam swoje. Cieszyłam się nawet z drobnostek, przestałam doszukiwać się w ludziach niechęci, poprawiła się trochę moja samoocena. Brałam udział w różnych aktywnościach. Skorzystałam z pomocy dietetyka i schudłam prawie 10kg.
Myślałam, że mam kontrolę nad swoim życiem, ale myliłam się. Znów zaczęłam tyć. Miałam napady obżarstwa gdy jadłam do momentu aż było mi niedobrze, a potem jeszcze więcej.
Kilka miesięcy temu poznałam chłopaka. Nie była to euforia. Jakoś tak nie docierał do mnie ten fakt, nie było fajerwerków, nie mogłam czerpać z tego pełnej radości. Nie mogłam się jakiś czas do niego przekonać, ale spotykaliśmy się i wkręcałam się coraz bardziej. Zaczęło niedobrze się dziać, ale bałam się znów być sama więc walczyłam o to. Gdy z nim byłam- wiedziałam, że powinnam to skończyć. Gdy się kłóciliśmy i myślałam, że to koniec czarna rozpacz mnie ogarniała. W końcu dał mi do zrozumienia, że mu nie zależy i postanowiłam to skończyć. Myślałam, że się uwolnię i będzie dobrze. Facet był toksycznym manipulatorem, ale dał mi też dużo dobrych momentów, za które go pokochałam. Niestety od ponad miesiąca jest źle. Momentami czuję się dobrze i cieszę się, że dobrze postąpiłam. Ale momentami mam ochotę się do niego odezwać bo nie mogę znieść samotności. Od czasu zerwania nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nic mnie nie cieszy, żadna z rzeczy które kiedyś lubiłam robić nie pozwala mi się odciąć od negatywnych myśli. Najchętniej leżałabym cały dzień i grała w coś. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia- jestem dorosłą kobietą, powinnam coś robić, a ja nawet obowiązków domowych nie jestem w stanie wypełniać. Mówiłam o swoich problemach swojej mamie, ale teraz już nawet nie wiem co mam mówić. Tyle rzeczy mnie martwi, że nie wiem od czego zacząć i jak jej to wyjaśnić. Mówiłam jej, że chcę iść do psychoterapeuty, powiedziała że jeśli chcę to mogę iść. Szukam na własną rękę, ale nie mogę sobie z tym poradzić, podjąć decyzji do kogo, jak kiedy... I czuję się z tym trochę sama. Mamie już mówiłam parę razy trochę żartem żeby mnie przypilnowała bo sama nic nie zrobię. Ale nie podjęła tematu.
Dzisiaj się z nią pokłóciłam. Podjęłam bardzo trudną decyzję, której nie byłam do końca pewna, a ona chciała ze mną o tym rozmawiać i znów wprowadzać wątpliwości. Powiedziałam, że nie chcę i wyszłam z pokoju, a ona poszła za mną i próbowała nakłonić do rozmowy. Nakrzyczałam na nią i wyszłam tłumiąc płacz. Oberwało mi się od taty i siedzę cały dzień w pokoju płacząc. Teraz mam tylko wyrzuty sumienia i nie mogę się uspokoić.
Wiem, dorosła ze mnie kobieta, nie powinnam się tak mazgaić. Ale nie mam siły. Próbowałam się kontaktować z psychoterapeutami, żeby iść prywatnie ale nie otrzymuję odpowiedzi, albo dowiaduję się, że obecnie nie przyjmują. Kosztuje mnie to sporo energii, bo za każdym razem długo się muszę przekonywać do podjęcia tego kroku. Na wszystkich się denerwuję choć nie chcę, nie mam z kim o tym rozmawiać i nie daję sobie rady z tą sytuacją. Wiem, że mój stan mógł się pogorszyć po zerwaniu, ale wiecie jak to wygląda z mojej perspektywy? Jakbym przez ten rok czy dwa tłumiła w sobie to co złe i straciła za sprawą zerwania siłę do utrzymywania tej iluzji.
Poradźcie coś proszę.
Niewiele piszesz o mamie, ale rozumiem, że mama jakoś Cię nie ogranicza i chce z Tobą rozmawiać. Może nie do końca Cię rozumie i gubi się w Twoich nastrojach, nie chce też podejmować za Ciebie decyzji. Pewnie wiele przeszła przez nałóg Twojego ojca i możliwe, że sama potrzebuje pomocy. Może warto żebyś bardziej otwierała się przed nią. Ta dzisiejsza kłótnia chyba była niepotrzebna, nie uważasz? Czy miałaś/masz bliskich znajomych, przyjaciół? Na przykład kiedy mieszkałaś w 3-osobowym pokoju, czy bliżej zaprzyjaźniłaś się ze współlokatorkami? Czy kiedykolwiek byłaś u psychologa?
Niewiele piszesz o mamie, ale rozumiem, że mama jakoś Cię nie ogranicza i chce z Tobą rozmawiać. Może nie do końca Cię rozumie i gubi się w Twoich nastrojach, nie chce też podejmować za Ciebie decyzji. Pewnie wiele przeszła przez nałóg Twojego ojca i możliwe, że sama potrzebuje pomocy. Może warto żebyś bardziej otwierała się przed nią. Ta dzisiejsza kłótnia chyba była niepotrzebna, nie uważasz? Czy miałaś/masz bliskich znajomych, przyjaciół? Na przykład kiedy mieszkałaś w 3-osobowym pokoju, czy bliżej zaprzyjaźniłaś się ze współlokatorkami? Czy kiedykolwiek byłaś u psychologa?
Jest tak jak piszesz. Mama ma jak najlepsze intencje tylko czasem nie rozumie dlaczego się zloszcze bo jak już pisałam ostatnio już nie mówiłam jej o wszystkim. Kłótnia, owszem, była niepotrzebna więc pół godziny temu ja przeprosilam i porozmawialysmy.
Mama chodziła do psychologa gdy tata był w 'aktywnej fazie choroby. Obecnie wydaje mi się jest ok. No, na pewno jest mądrzejsze ode mnie i też na wiele spraw inaczej patrzy.
Nigdy nie byłam u psychologa. Podobno pani psycholog mamie powiedziała kiedyś że dzieci nie muszą. Oczywiście mamie nie mam za złe - w końcu specjalistka jej powiedziała. Ani mama ani tata nie wiedzieli nigdy o moim stanie. Nie chciałam przysparzac im zmartwień, ale obecnie bardziej ich krzywdza chyba moje wybuchy tlumionych emocji niż uzewnetrznianie ich.
Myślę że nadszedł moment bym o siebie zadbała, bo lżej nie będzie, a ja mam już przez te parę przeżyć nadszarpniete zasoby.
Jeszcze wczoraj czy przedwczoraj myślałam o tym, że muszę spędzać z nimi więcej czasu a dzisiaj coś takiego. Ale chyba muszę sama najpierw siebie uszczęśliwić żebym mogła szczęście dawać innym.
Aa i co do przyjaciół - mam jedną przyjaciółkę której od czasu do czasu piszę o swoich problemach. Ona mi doradza i podtrzymuje na duchu (po studiach rozjechalysmy się i mieszkamy dość daleko od siebie) ale wydaje mi się że to już za dużo żeby rozmową z nią wystarczyła.
Dziwne jest to co mówiła pani psycholog. Czyżby nie słyszała o syndromie DDA? Może jak piszesz, nie było w Twoim domu jakiejś przemocy, awantur, jednak na pewno relacje w rodzinie były mocno zaburzone i pewnie tu jest źródło Twoich problemów. Może jednak warto mówić mamie o wszystkim, skoro jak mówisz chce dla Ciebie jak najlepiej? Fajnie, że masz dobrą przyjaciółkę, powiedz jej czasem, że rozmowy z nią podtrzymują Cię na duchu, że jesteś jej za to wdzięczna. Mam nadzieję, że już się trochę lepiej czujesz...
Czuję się trochę lepiej. Już przynajmniej nie płaczę.
Dotarło do mnie chyba w końcu, że nie ma powrotu do związku, który się rozpadł. Był naprawdę kiepski a i tak ciężko jest mi się przyzwyczaić do myśli, że mój były z kimś będzie. Może już teraz kogoś sobie znalazł. Powoli pozbywam się złudzeń- boli, ale to najlepsze co mogę teraz zrobić.
Nie rozumiem tej psycholog. Przez długi czas złościłam się, że muszę sama sobie z tym wszystkim radzić, ale teraz to już nie ma znaczenia. Muszę o siebie teraz zadbać i tyle.
Pewnie dobrze ukrywałaś swoje problemy, to jest częste przy DDA. Czy potrafisz być całkiem szczera z mamą, z przyjaciółką? Tak, powinnaś zadbać o siebie, szukać pomocy. Pomyśl też o jakimś sporcie, to zwykle też pomaga.
Kiedyś zwierzałam się koleżankom, ale dałam sobie z tym spokój- skończył się problem w domu, skończyły się moje problemy- teoretycznie. Miałam taki okres, że myślałam, że może ktoś coś zrobi, stwierdzi, że potrzebuję pomocy. Ale przeszło mi. Ludzie mają własne sprawy i oczekiwanie, że zajmą się moimi nie ma sensu. I to normalne.
Przyjaciółka wie o rzeczach, o których nie wie mama i odwrotnie. Po prostu inne rzeczy są w stanie zrozumieć. Ale o wielu sprawach nie wie żadna z nich. To są takie rzeczy, o których często myślę, ale mówienie o nich by mnie załamało. Wczoraj nawet gdy rozmawiałam z mamą dużo jej powiedziałam, ale nie mogłam wyjaśnić wszystkiego, bo już miałam wrażenie, że głos jej się łamie. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewne z nich są moją nadinterpretacją więc wolę ich mamie nie komunikować, bo ona się będzie martwić, a być może specjalista przedstawi mi sprawy bardziej obiektywnie.
Dlaczego mówienie o pewnych sprawach by Ciebie załamało? Chyba raczej chodzi Ci o mamę? Bardzo możliwe, że w swoich rozmyślaniach
brakuje Ci obiektywnego spojrzenia kogoś z zewnątrz i przez to możesz dużo wyolbrzymiać. Dlatego dobrze by było żebyś przełamała te swoje tabu i powiedziała o tym komuś.
Pewne rzeczy, póki są tylko moimi myślami są tylko myślami. Boję się, że może gdybym podzieliła się nimi z kimś to okazałoby się, że faktycznie jest tak źle albo gorzej. O to mi chodziło z załamywaniem się. Mogłoby też być oczywiście w drugą stronę ale nie mogę się przełamać.
Dzisiaj wzięłam skierowanie do poradni psychologicznej i już z samym tym krokiem, którego nie mogłam zrobić przez wiele lat czuję się lepiej. Pojawia się nadzieja na poprawę Może to nie depresja, może dystymia, może nawracające epizody depresyjne, ale parę rzeczy warto byłoby przepracować, więc i tak chcę skorzystać.
Dziękuję za zainteresowanie, to bardzo miłe
Zaczynasz brać życie w swoje ręce, najpierw napisałaś tu o sobie, zaczęłaś rozmawiać o swoich problemach, teraz wybierasz się do poradni... Dzielna z Ciebie dziewczyna!
Długo do tego dojrzewałam, ale w końcu się zebrałam do działania.
Dziękuję, liczę, że mi to pomoże i w końcu zacznę kontrolować to wszystko w zdrowy sposób