Piszę ponieważ nie wiem jak sobie poradzić w sytuacji jaką mam z moją mamą. Generalnie sprawa wygląda tak, że moja mama się 6 lat temu rozwiodła. Walczyli o te małżeństwo ok. 10 lat przed rozwodem ale efekty były marne. Przed rozwodem w pewnym momencie moja mama "oklapła", już nie chciała jeździć za granicę na wczasy, po Polsce, nawet pójść do kina czy na spacer czy na wystawę. Po prostu nic. Kiedy ja się urodziłam mama zrezygnowała z pracy zawodowej i już do niej nie wróciła, trochę pomagała tacie w jego firmie ale bez przesady, kupowała gotowe jedzenie i od czasu do czasu trochę sprzątnęła, ale przeważnie sprzątała babcia kiedy przyjeżdżała. Mama nigdy nie była towarzyska, kiedy tata zapraszał znajomych to ona nic nie mówiła a jak już przyszli to ostentacyjnie się ubierała i wychodziła.
Ja przez te wszystkie zawirowania i ogólnie rozwodową atmosferę w mieszkaniu się zablokowałam a jak dorosłam to często wyjeżdżałam za granicę. Któregoś razu kiedy wróciłam się dowiedziałam, że tata się wyprowadził i że teraz już na serio będzie rozwód.
Dwa lata temu wyjechałam za ocean, zaręczyłam się, planujemy ślub, dostałam się też na doktorat.
Rozmawiałam prawie codziennie z mamą na skypie bo w międzyczasie zmarła babcia z którą ona miała bardzo dobrą i bliską relacje. Bardzo to przeżyła. Ja rozmawiałam z mamą i smutno mi było że ona sama siedzi w tym mieszkaniu, bez niczego konkretnego do zrobienia i bez znajomych czy rodziny. W rodzinie krąży opinia że "ona to ma charakterek". Generalnie na mnie też kilka razy nakrzyczała że po co mi ten doktorat i że ten uniwersytet to nie jest prawdziwy uniwersytet i że mój narzeczony mi dał nie taki pierścionek i że on tego na pewno poważnie nie traktuje i w ogóle jest wcieleniem diabła.
Pół roku temu mama zachorowała na raka piersi. Przeszła chemioterapię i tuż przed operacją ja przyjechałam. W mieszkaniu było strasznie brudno, rozmawiałam z mamą a ona mówi że ona już nie ma serca, że nikt się z jej sercem dobrze nie obszedł, czy ja umiem odróżnić dobro od zła, że pozwie wszystkich sąsiadów. Po długich namowach wyszłyśmy na spacer (ona przeważnie robi miny, zmienia temat, udaje że nie słyszy...) i jak widziała na ścieżce sąsiada to zmieniała kierunek żeby go nie spotkać.
Z choroby zdrowieje, lekarze są zadowoleni. Ona się czuje całkiem nieźle, jeździ samochodem po zakupy, generalnie daje radę.
Problem jest taki że w ogóle się nie rozumiemy. W ogóle. Po tym wszystkim co od niej usłyszałam po prostu nie mam ochoty spędzać z nią czasu. Każdy błąd to jest mój błąd, każda praca za jaką się wezmę to nie tak ją robię, jak mi zapłacą za pracę to za mało mi zapłacili, ludzie generalnie są głupi i nieciekawi. Wszystko od rana do wieczora jest na nie. Niby przeleciałam ocean żeby spędzić z nią czas i wesprzeć ją w chorobie...a nie mogę. Mam dość tego jadu, przekręcania kota ogonem, mojej ciągłej winy...nie wiem co z tym zrobić. Rozmowy nic nie dają, mama zmienia temat, szuka wymówek, stroi miny, udaje że nie wie o co chodzi a w ogóle to nie takiego słowa użyłam.
Proponowałam mamie żeby może poszła na terapie (już wcześniej chodziła) bo rozwód, wyjazd jedynej córki, śmierć matki i rak to na prawdę nie ma czego zazdrościć...w końcu się zgodziła, poszłyśmy żeby się zapisała i kiedy recepcjonistka spytała w czym może pomóc mama powiedziała "no Kasieńka, to powiedz co ze mną jest nie tak." Ręce mi opadają, nie wiem co zrobić.
Zachowanie Twojej mamy jest mechanizmem obronnym. Skupmy się na niej i jej doświadczeniach.
Walka 10-letnia o małżeństwo, rozwód, śmierć matki, wyjazd córki. Twoja mama wychodzi z założenia, że "nic dobrego ją w życiu już nie spotka".
Żeby dobrze zrozumieć to co czuje Twoja mama muszę odnieść się do trzech podstawowych motywacji w życiu każdego człowieka. Jedną z nich jest autowaloryzacja, czyli potrzeba pozostawienia lub polepszania swojej samooceny. Jedyny sposób, która pozwala jej "polepszać" (krótkoterminowo) samoocenę to krytyka innych. Ona się tego nauczyła, ponieważ życie ją tego doświadczyło. Mniemam, że Twoja mama w swoim życiu rzadko za cokolwiek przepraszała lub przyznawała się do błędu - zgadza się?
Dlaczego zacząłem od Twojej mamy? Dlatego, że mimo, iż robi ona źle, to trzeba najpierw zrozumieć jej położenie.
To co możesz teraz zrobić to zapisać mamę na dobrą terapię i wspierać ją na tyle na ile potrafisz.
Jeśli terapia zakończy się sukcesem ( lekarz scali jej przeszłość ) zapisz ją koniecznie do coacha. - tylko i wyłącznie certyfikowanego i z dużym doświadczeniem-, który popracuje nad jej przyszłością ( rzutowaniem, perspektywami, ograniczeniami itd. ) Coach pomoże ustalić jej kolejne etapy, by nie wpadła po raz kolejny w myślenie typu - "nic dobrego mnie w życiu już nie spotka".
Czekam na dalszy rozwój sytuacji.
Teraz stanęło na tym że ona w ogóle nie chce iść na żadną terapię i że ona nie potrzebuje. Teraz chce się wyleczyć do końca z raka a potem pomyśli. Ostatnio myślała dwa miesące czy zamienić miejscami stół z fotelem i w końcu nic nie zrobiła.
No na siłe też jej tam nie zaciągnę bo w końcu terapie działają jeśli człowiek chce brać w nich udział.
Jak widzicie rozwój wypadków jeśli posłucham tego ciągłego "nie" i po prostu to zostawie? Zjedzą mnie wyrzuty sumienia...choć wydaje mi się że żeby komuś pomóc to on musi tego chcieć.
Cześć, Kasiu. Moja mama kilka lat temu też była stara, chora, siedziała w domu i czekała tylko na śmierć. Udręczona, zamartwiona, kłębek smutku skupiony tylko na swoich chorobach i wszelkich nieszczęściach. Sporadycznie pojawiały się jakieś koleżanki. Któraś z nich wciągnęła ją do klubu seniorów, który działa w mieście. Od tej pory moja mama zaczęła nowe życie. Jest pełna energii, wszędzie jej pełno, ciągle wychodzi z domu - po prostu niesamowita odmiana. Może w waszej miejscowości jest takie miejsce, w którym spotykają się ludzie w zbliżonym wieku? Może jest jakiś klub osiedlowy? Może zajęłaby się jakimś ogródkiem? Może zapisała na jakiś kurs, Uniwersytet III Wieku itp.?
Wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem byłoby poszukanie dla Twojej mamy jakiegoś zajęcia, które polubi.
Pozdrawiam i życzę powodzenia.
Jak się rozwinęła sytuacja? Wróciłaś już za ocean?
Tak, wróciłam za ocean.
Swoją drogą zanim wróciłam rozmawiałam długo z ciocią (siostrą mamy) i tatą i oboje powiedzieli, że mają za sobą długie lata prób uspołecznienia mamy, znoszenia jej charakteru i docinek...i że raczej nic się nie da zrobić bo skoro przez tyle lat się nie udało to teraz nagle jak ona już jest po 60-tce to już trochę za późno. Także skoro tak wybrała jak wybrała to niech tak ma. My możemy tylko utrzymywać z nią kontakt w częstotliwości która nie wpływa znacząco na nasz "dobrostan" i tyle. I strategie znoszenia jej to przytakiwać, zmieniać temat, udawać że się nie słyszy docinek lub obracać je w żart. Muszę przyznać, że mnie blisko 30-tki wychodzi to raczej średnio, cioci i tacie koło 60-tki wychodzi po mistrzowsku. Ćwiczenie czyni mistrza.