Witam was kochane,
Nigdy przenigdy nie pomyslalam, ze utworze watekw tym wlasnie temacie... a mianowicie chodzi o prawie rozpad mojego malzenstwa.
Juz kiedys pisalam tutaj na forum o mojej milosci, wzlotach i upadkach.
Jestem z mezem 6 lat po slubie i mamy 4,5 letniego synka. Oboje pracujemy za granica i nie mamy zadnych problemow. Oprocz problemu sami ze soba
Moj maz naduzywa alkoholu, nie szanuje mnie ani mojej rodziny, chce byc traktowany jak ksiaze. Jest zlosliwy i chamski... Cale swoje zachowanie tlumaczy, ze moi rodzice (z ktorymi mieszkamy) wyniszczaja go psychicznie. Ze nie moze z nimi wytrzymac itp.
Nie uwazam ze moi rodzice sa latwi w zyciu na codzien ale na pewno nikogo nie niszcza psychicznie... Czuje ze moj maz szuka kazdej mozliwej wymowki aby usprawiedliwic swoje picie.
Kiedy ja ide do pracy (sa to weekendy) on pije a moja mama zajmuje sie naszym synem a on i tak ma ciagle problem. twierdzi ze moi rodzice sie wtracaja we wszystko i sa niemili dla niego. Jest to prawda aczkolwiek tacy juz sa rodzice ze swoje gadaja... Mowilam mu aby wypuszczal to drugim uchem i ignorowal bo tacy sa juz rodzice. A on ciagle ze ich nienawidzi, ze nienawidzi mnie.... Ze go niszczymy itp.
Strasznie ciezko mi wszystko wytlumaczyc... Sprawa ciagnie sie juz ktorys rok.
Mowil mi ze chce sie wyprowadzic a ja nie chce bo boje sie ze bedzie pil gdy ja pojde do pracy i on bedzie sam z naszym synem. A poki co moja mama w domu jest i zawsze nam pomaga w opiece (bardziej mi bo on pije co weekend prawie).
Opowiada calej swojej rodzinie jacy my jestesmy zli, mowi o nas rodzina Adamsów. Jest mi niezmiernie przykro.
On chcialby zebym ja zanim biegala i robil co tylko on zechce a ja nie moge juz zniesc wyzwisk, braku szacunku dla mnie i mojej rodziny
Moj maz nie caluje mnie juz od baaardzo dawna. Mowi ze smierdzi mi z buzi papierosami i nie ma ochoty mnie calowac, nie przytula, nie mowi nic milego... Jest juz tak od dawna.
Ja sie nie ludze, wiem ze mnie nie kocha juz. Wiem ze chcialby byc kawalerem. Zreszta slyszalam to wielokrotnie z jego ust.
Lamal mi serce tysiace razy, teraz cokolwiek nie powie nie rusza juz to mnie... Mimo ze chcialam bardzo stworzyc z nim szczesliwa rodzine, wybudowac dom i kochac go do konca naszych dni. On robi wszystko na odwrot. Chce wymusic na mnie sprawy poprzez psychiczne znecanie sie, szantaze itp.
Bardzo czesto chce by ode mnie odszedl. Ja nie moge zrobic kroku bo martwie sie o synka ze bedzie cierpial, ze nie stworze mu wspolnj kochajacej rodziny, ze nie dam mu dobrego przykladu jak powinno malzenstwo wygladac.
Rozwod to najwieksza porazka jaka moge sobie wyobrazic ale nie jestem szczesliwa i moj maz pewnie tez gdyz on chcialby wolnoci i imprez a ja nie moge tracic wiecej lat z kims kto ma za nic moje zdanie, mnie i moja rodzine.
Do tego miesiac temu pojawil se w moim zyciu ktos, ktos kto jest we mnie zakochany. Przyjaznimy sie juz od dawna ale dopiero od miesiaca wiem o jego uczuciach. Pracujemy razem (WIEM WIEM typowy watek) ale zadnego romansu tutaj nie ma.
Bardzo go lubie... podoba mi sie tez. Jest super pod kazdym wzgledem ale ja mam meza i trzymam sie tego dopoki jest choc nic nadzieji na zmiane.
Wiem ze ten chlopak z pracy jest mna bardzo zauroczony. Zawsze mnie slucha, pociesza gdy jest w moim domu zle ale nie robi zadnych krokow w innym kierunku jako ze wie ze mam meza i nie interesuja mnie przygody.
Nie wiem co mam robic... Co jest najlpsze dla mnie, dla mojego syna? czy mam tkwic w malzenstwie z osoba ktora chce bym byla niewolnica, ktora traktuje mnie jak nic. Czy moze sprobowac ulozy sobie zycie na nowo ?
Zal mi tych lat ktore trace... I zal mi malzenstwa ktore mialo byc tak wspaniale. Mialm tyle planow i marzen o wspolnym zyciu.
Rozmowy, placz, prosby nic nie pomaga. On przeprasza, obiecuje poprawe i to nic nie zmienia. Dalam mu setki szans. Za kazdm razem czesc mnie ktora go kochala umierala. Stawal sie dla mnie slaby, widzialam jak nisko upada, jakigo klauna robi z siebie gdy pije, jak malo ma w sobie pokory, honoru i szacunku dla innych. Mysle o nim same zle rzeczy po tylu latach. Nie widze zadnych zalet... wszystko wyplowialo.
Nie che takiego czlowieka jako przyklad dla mojego syna jak nalezy traktowac kobiete. Nie cchce by moj syn widzial jak on mnie poniza i umniejsza kazdemu mojemu osiagnieciu zamiast byc dumny ze swojj zony.
Ale z drugiej strony bardzo mi ciezko aby zakonczyc to i przestac walczyc o kogos kto sam juz swoje zycie przegral