Witam, założyłam profil specjalnie po to, by zasięgnąć opinii i rady. Zależy mi głównie na dojrzałych odpowiedziach męskiej części użytkowników, ale Panie również proszę o przedstawienie zdania i pomoc. Uprzedzam, że post krótki nie będzie.
Otóż ogólnie jestem atrakcyjną kobietą, nigdy nie narzekałam na brak powodzenia i nie miałam szczególnych kompleksów. Jednak niezbyt ładne małe usta są moją zmorą odkąd pamiętam. Jeden durny element, który w moim mniemaniu bardzo mnie szpeci (w razie czego mogę wysłać zdjęcie ust na pv). Od ponad 3 lat jestem z partnerem, którego kocham i wiążemy ze sobą przyszłość. Szanujemy się wzajemnie i on akceptuje mnie taką, jaka jestem, ba, nawet ubóstwia. Twierdzi, że nigdy nie poznał tak pięknej i mądrej kobiety i nie ma we mnie nic, co trzeba sztucznie poprawić. I tu się nie zgadzamy. Nie lubię swoich ust i wstydzę się uśmiechać, pozować do zdjęć... każda uroczystość to dla mnie stres, że ktoś mnie złapie obiektywem z jakąś głupią miną, która jeszcze bardziej zaznaczy ich marny wygląd. Nie wiem, czy ludzie próbują być mili, mówiąc, że nie mam problemu, bo ja widzę coś zupełnie innego... twarz, której nie brakuje nic oprócz ładnych, pełnych ust. Jeden głupi mankament, który tak mi spędza sen z powiek, że postanowiłam poddać się zabiegowi powiększania kwasem hialuronowym.
Rozmawiałam z partnerem wcześniej, nigdy nie popierał takich zabiegów. Kremy, maseczki, naturalne metody, makijaż - owszem, ale bez ingerencji w organizm. Jak to powiedział, dla niego są to sprawy dla bogatych rozkapryszonych ludzi albo osób szpetnych, które naprawdę mają się czego wstydzić. Szkoda, że nie rozumie, że uważam, iż moje usta właśnie takie są. Tzn z jednej strony miło, że tak szaleje za moją naturalnością, ale dużo bardziej wolałabym usłyszeć "nie popieram tego, ale jeśli bardzo chcesz...".
Wałkowałam temat ze 2 miesiące, grzecznie i cierpliwie mnie przekonywał, że nie jest mi to potrzebne, że mu się bardzo podobam, że to zawsze jakieś ryzyko, że później bez tego już nie będę dobrze wyglądać, bo skóra się rozciągnie... w końcu (chyba trochę na odwal się), powiedział "rób co chcesz, ale daj mi spokój i nie mów o tym". Skorzystałam z tego światełka w tunelu i poszłam za jego plecami do gabinetu medycyny estetycznej. Nie mieszkamy razem, więc pierwszego zastrzyku w ogóle nie zauważył, bo spotkaliśmy się po kilku dniach. Chciałam mu powiedzieć, ale uznałam, że po co, skoro on jest spokojny, a ja szczęśliwsza. Efekt był widoczny, ale subtelny, rzeczywiście można było to przeoczyć. Jednak po 2 tygodniach uznałam, że trochę mi mało i poszłam do kolejny zastrzyk. Wtedy już chciałam mu koniecznie powiedzieć. Przyjechał do mnie tego samego dnia i to był chyba największy mój błąd, bo zobaczył mnie opuchniętą i z siniakami. Nie odzywał się do końca dnia, przez pół kolejnego nie chciał mnie pocałować, bo uznał, że wyglądam jak nie ja, a on nie chce innej kobiety. W końcu, gdy się przełamał, usłyszałam, że nie są tak sprężyste i fajne jak naturalnie, tylko twarde i sztuczne i go to odrzuca.
Trochę mam do siebie żal, bo ogólnie w naszym związku dużo decyduję, zarówno w sprawach jego wyglądu jak i wspólnie spędzanego czasu. Był okres, że chciałam, by farbował włosy, dobierałam mu ciuchy, wiele dla mnie zmienił i może przez to czuje się uprawniony do zadecydowania o kwestii mojego wyglądu w związku z elementem, ktory mu sie nie podoba? Nie wiem czy to ma związek, ale tak myślę. Kiedyś chciał zapuścić brodę, nie chcicłam, bo mi się to nie podoba. Odpuścił, bo ja uznał, woli podobać się mnie niż na siłę upierać. Obracam się też w branzy kosmetycznej i nie ukrywam, że zaczęły mnie takie zabiegi fascynować, bo poznałam możliwości i ludzi, ktorzy się tym zajmują. On boi się, że zacznę wymyślać i powoli stawać sztuczna całkowicie, ale to nie prawda. Robię sobie paznokcie i przedłużyłam włosy. Mam tatuaż i trochę większe usta. I stop, czy to ze mnie robi półgłówka i plastikową lalę? Uważam, że nie. Jestem kobietą niezależną i wykształconą (mam tytuł magistra antropologii społeczno-kulturowej), wiele osiągnęłam a swoja firmę otworzyłam sama i sama do tego doszłam, pracą samouka, kursami, ciągłym poszukiwaniem inspiracji, próbowaniem i ciężką pracą... jest mi cholernie przykro, że to wszystko nie liczy się, bo nie akceptuję 1 pieprzonej rzeczy (swoich ust).
Do sedna... po długotrwałych i cierpliwych przekonywaniach i argumentach (zdrowotnych, finansowych oraz estetycznych), doczekałam się wyboru. Albo usta albo my... tragedia. Powiedział, że co się stało już się nie odstanie i nie będzie robił problemu, ale prosi bym tego nie powtarzała a ja właśnie okdryłam siebie na nowo i chciałabym to powtarzać. Nie wiem jak wybrnąć, jaki znaleźć kompromis. Gdyby był cudowny kosmetyk,to nie byłoby tematu, ale jeszcze nie trafiłam na super krem czy pomadkę, która rzeczywiście coś daje. Oczywiście, że związek z partnerem, który zawsze wspierał mnie w trudnych chwilach i ogólnie świetnie się dogadujemy, jest ważniejszy, ale trudno mi pogodzić się z takim wyborem i brakiem zrozumienia z jego strony. Uslyszalam "lecz głowę nie usta, jesteś dla mnie najpiekniejsza"... super, szkoda, że ja sądzę inaczej, wiele bym dala by widziec siebie takimi oczami, jakimi on mnie widzi.
Tu pytanie do Panów, ale opinią Pań też nie pogardzę. Jak to widzicie? Jakie znaleźć rozwiązanie? Czy jest szansa, że kiedyś tak zatwardziały w przekonaniu człowiek przychyli się do mojego zdania? Ja wiem, że nagle nie zacznine mu się to podobać...ale czy w miare uplywu czasu, wspolnego mieszkania, przyzwyczajenia, nie odpuszcza sie pewnych tematów? Co ja mam zrobić... czy on ma choć trochę racji, czy jest beznadziejnym egoistą? Zdjęcie swoich ust mogę wysłać pv, jeśli ktoś chcialby oprzeć swoją opinię na ich rzeczywistym wyglądzie. Kochamy się i jestem między młotem a kowadłem. Wspomne, ze jestesmy w wieku: on 31, ja 25 lat.
Z góry Wam dziękuję za pomoc i rady, jestem załamana...