"Dlaczego po prostu nie odejdą?" - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » STYL ŻYCIA I SPOŁECZEŃSTWO KOBIECYM OKIEM » "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 19 ]

1 Ostatnio edytowany przez Olinka (2017-05-12 00:14:18)

Temat: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Najczęściej powtarzane pytanie w debacie o przemocy w rodzinie, w kontekście niedawno opublikowanych nagrań.

Wywiad z Karoliną Piasecką dużo wyjaśnia.

[nieregulaminowy link - usunięte przez moderację]

Jeśli link nie przejdzie,
"Karolina Piasecka. Bił mnie tylko w nocy"

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Czytałem ten wywiad. Bardzo mocny tekst. Nóż się w kieszeni otwiera, kiedy się myśli o takich facetach jak jej mąż.

3

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Niestety przeczytałam tylko kawałek, bo reszta jest niedostępna za darmo i dalej nie rozumiem.

Nie rozumiem tym bardziej, że wyrastałam w takim srodowisku, gdzie takie rzeczy się zdarzały dość często.

I o ile mogę zrozumieć kobiety, które nie mają dokąd odejść, mieszkających w małych mieścinkach, to kobiet wykształconych, mających możliwości zrozumieć nie potrafię.

4 Ostatnio edytowany przez Czarna Kotka (2017-05-08 10:32:18)

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Pewnie, że się otwiera, normalna reakcja, natomiast bardzo mnie zdziwił ogrom, naprawdę mnóstwo komentarzy, które przeczytałam przy tej okazji, że dlaczego nie odeszła od razu, że "ja bym na jej miejscu" i że skoro tyle lat jej to zajęło, to pewnie jej się podobało, czerpała z tego jakieś korzyści a teraz się mści.
Był też program w TVP, z udziałem celebrytek....

Władze TVP postanowiły w programie śniadaniowym pokazać materiał o tym, że kobiety po prostu kochają „stanowczych” mężczyzn. Opinia publiczna ostro skrytykowała ten wybór.

– No, szukamy adrenaliny, szukamy żeby w życiu nie było nudno. Szukamy czegoś ekscytującego, podniecającego. Na takiego mężczyznę trzeba zasłużyć. I mówi nam, jakie mamy fajne cycki, chociaż kulturalni ludzie tak nie mówią. Jest trudny do zdobycia. Lubimy sobie wyobrażać, że on się zmieni dla nas – mówiła Grażyna Wolszczak, aktorka, która była gościem odcinka. Wtórowała jej w tym także Kaja Śródka, co chyba jeszcze bardziej wzburzyło odbiorców.

– Są nieprzewidywalni, w związku z czym nie są nudni. Czasem źli. Nie można się bać. Nie bójmy się wchodzić w takie szalone relacje – powiedziała druga z celebrytek.

Iceni, całość:

Karolina Piasecka. Bił mnie tylko w nocy
wywiad

Ludzie nie są w stanie zrozumieć, dlaczego nie odeszłam wcześniej. Ja też chwilami nie rozumiem, jak mogłam tak długo to wytrzymywać. Ale bardzo trudno jest znaleźć w sobie siłę, żeby się wyrwać. Moja wystarczała, żeby to przeżyć. Więcej jej wtedy nie miałam. Rozmowa z Karoliną Piasecką

Jest pani głucha?

Karolina Piasecka: ...?!
Nie słyszała pani, opowiada w mediach mąż, wołania o miłość.

Wiem, że tak mówi o tym, co się działo. Trudno mi tego słuchać. Miłość między nami była na początku, potem to on ją swoimi krzykami, biciem zagłuszył.

Ciszej mów, nie mam zamiaru wszystkich budzić, ty pedale. Nie płacz, k..., bo cię zaje...! Zabiję cię! Cały tydzień nic nie robisz, leniu śmierdzący. I gdzie masz codziennie ułożone rzeczy? Gdzie jest codzienny ciepły posiłek? Jak masz rozmawiać z mężem przez telefon? Zawsze będziesz miała ochotę, jak ja coś będę chciał. Masz brać tabletki na libido! I jak nie będę, k..., widział dużego, wielkiego, k..., twojego kalendarzyka i sama nie będziesz mi mówiła o dniach płodnych lub nie, to wypierdalaj, nie masz czego szukać w tym domu! Recytuj, co zrobiłaś źle.
A co było przedtem?

Poznaliśmy się w kościele. On śpiewał w tym samym chórze co moja siostra. Chodziliśmy ze sobą cztery lata. Wyszłam za mąż, kiedy miałam 21 lat. To był mój pierwszy chłopak, pierwsza miłość.
A pierwszy raz, kiedy panią uderzył?

Niektórzy mówią, że na pewno musiałam wcześniej widzieć, że jest agresywny, że ma takie skłonności, że na pewno były jakieś znaki, które przeoczyłam. Nie wiem, czy umiałabym je wtedy dostrzec. W moim domu nie było przemocy. Byłam młoda, zakochana, a on był czuły, samo dobro, no po prostu szczęście. Niepojęte.

Wszystko naprawdę zmieniło się dopiero po ślubie. Po trzech miesiącach zaszłam w ciążę. Kiedyś, już z dużym brzuchem, chciałam wejść do toalety, a on wbiegł przede mną i nie chciał wpuścić. Błagałam: „Rafał, proszę, ja nie wytrzymam, wpuść mnie”. Zdenerwował się, że uniosłam głos. Popchnął, potknęłam się.
Pamięta pani swoją pierwszą reakcję?

Oniemiałam. Nie wiedziałam, jak to się stało, jak to możliwe, że on coś takiego robi. A potem zaczęłam sobie tłumaczyć, że to moja wina, że nie powinnam tak na niego krzyczeć. Że zasłużyłam. Więc najpierw na pewno był szok. Potem próba tłumaczenia. A potem wiara, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Bo przecież on jest dobry i czuły, jesteśmy mężem i żoną, rodziną. Kochamy się.
Była pani bardzo młoda, ufała mu pani.

Myślałam, że wszystko, co robi, robi dla nas. Że może czegoś nie rozumiem. Poza tym, trudno to wytłumaczyć komuś, kto go nie zna, ale on naprawdę ma siłę. Nawet nie w rękach, w głosie. Nie znosił sprzeciwu. Poza tym wtedy, na samym początku, byłam od niego zależna. Nie chciałam przerywać studiów, miałam kredyt studencki. Mieszkaliśmy w domu po mojej babci. Przez pierwsze dwa lata nie pracowałam, studiowałam i opiekowałam się dzieckiem. Mąż zaczął mówić: „Nie zarabiasz na dom, jesteś nierobem”. Coraz częściej właśnie tak do mnie mówił. Dzisiaj wiem, że to przemoc słowna, wtedy wydawało mi się, że jest w tym jakaś słuszność, przecież nie zarabiałam...


Drugi raz?

Pierwsza córka była już od kilku miesięcy na świecie, kiedy zauważyłam, że korespondował z jakąś kobietą. Gdy go o to zapytałam, mówił najpierw, że to kolega zrobił mu kawał, żeby nas skłócić. Byłam młoda, może naiwna, uwierzyłam mu. A potem wpadł w szał. Kopał mnie. I znów pojawił się tamten szok – że jak to możliwe? Co się dzieje? Ale też myślałam: ma trochę racji, nie uszanowałam jego prywatności, więc był zły. Spakowałam go wtedy, powiedziałam, że ma się wyprowadzić. Ale nie poszłam na policję. Mówił, że nie mogę rozwalać rodziny, że żona ma być przy mężu. Jestem katoliczką, rodzina jest dla mnie bardzo ważna, nie chciałam jej rozbijać. Dałam mu szansę.
Jak wyglądało na co dzień pani życie?

W pierwszych latach małżeństwa to zdarzało się rzadko. Najpierw raz na pół roku, potem raz na miesiąc. Później raz na tydzień. Potem co kilka dni. Aż przyszedł taki czas, kiedy to mogło się wydarzyć wczoraj, dzisiaj, jutro. Każdej nocy – bo bił tylko nocami. Za dnia panował spokój. Z boku wyglądaliśmy na przykładną rodzinę – oboje pracowaliśmy, mąż w 2010 roku został radnym.
Bywały dobre chwile?

W tych okresach, kiedy nie bił, albo po nich, kiedy się uspokajał. Wierzyłam wtedy, że to był ten ostatni raz.
Specjaliści zajmujący się przemocą domową nazywają tę fazę miodowym miesiącem. Sprawca przemocy okazuje skruchę, przeprasza, tłumaczy się, na chwilę „poprawia”. Kobieta wierzy, że na stałe. Faza ta jednak się kończy, a następująca po niej fala agresji może być jeszcze bardziej gwałtowna od poprzedniej.

Po kolejnym razie, nie wiem nawet dokładnie kiedy, co to był za moment, przestałam pytać, dlaczego tak jest. Byłam od niego zależna. A on mówił z taką pewnością, z taką siłą, że się podporządkowywałam. Wierzyłam mu. Wierzyłam, że on to robi, bo chce dla nas dobrze. Niech pani nie pyta, czy w tym jest sens. Z boku – żadnego. Ale ja wtedy naprawdę wierzyłam, że jak będę taka, jak on chce, to wszystko się ułoży. Ulegałam. Odpuściłam raz, drugi. I dalej tak życie się toczyło. Wierzyłam, że jeśli zrobię to, czego chciał, to będzie dobrze, spełnię jego oczekiwania, będzie zadowolony. Dostosowałam się do zasad, jakie narzucił.
Jakich?

Teraz myślę, że była jedna: on ma zawsze rację. Jeszcze kiedy byłam na studiach, mieliśmy taki układ, że on do godz. 12 był z dzieckiem, a po południu, po zajęciach, ja się zajmowałam córką. Ale jak była awantura, to zabierał kluczyki, telefon i nie mogłam pojechać na uczelnię. To była forma kary, pokazania, że to on jest górą, ma rację. Zdarzało się, że mąż wystawiał mnie podczas kłótni za drzwi w samej piżamie. Kiedyś, kiedy wracaliśmy z wycieczki – córka była z nami – i doszło między nami do jakiejś różnicy zdań, odjechał beze mnie, zostawiając na środku drogi. Teraz myślę, że to wystawianie mnie miało na celu obniżanie mojego poczucia własnej wartości. Upokorzenie, upodlenie. Działało.
Był też harmonogram, którego musiała się pani trzymać.

Przez cały ten czas pracowałam zawodowo. Starałam się wypełniać swoje obowiązki. Zawodowe i domowe. Wymagał punktualności. Kontrolował każdy mój krok. On sam miał wolność. Wieczorami nigdy go nie było, wyjeżdżał, mówił, że to obowiązki służbowe. Albo w ogóle się nie tłumaczył.

Musiałam kilkakrotnie spisywać własnoręcznie, po nocnej kłótni i biciu, że będę codziennie przygotowywała mu spodnie i koszulę, podawała ciepły posiłek codziennie, dzieci będą spały o 20. Kilka razy musiałam to spisywać: „Ja, Karolina Piasecka, będę codziennie...”. On nie miał żadnych obowiązków. Kazał mi brać środki na libido, bo mam mieć codziennie ochotę na seks. Chciał współżyć codziennie. Kiedy odmawiałam, wyrzucał mnie z łóżka, ubliżał, mówił, że nie mam prawa spać na materacu, za który nie zapłaciłam, że jestem niczym, że mam obowiązek z nim sypiać, a jak tego nie robię, to znaczy, że jestem złą żoną. Uznałam, że muszę wejść w te ramy, które on dla mnie stworzył, że muszę się podporządkować. Że tak będzie wyglądało już zawsze moje życie, że tak być musi. Nawet sama zaczęłam do siebie mówić jego słowami: „Ty szmato, ty debilko, ty śmieciu.”. Poddałam się.

Wychodziłam do pracy i próbowałam tam zachowywać się normalnie, nie dać nikomu niczego po sobie poznać. Potem zajmowałam się dziećmi, domem. Nic już nikomu nie mówiłam.


A wcześniej opowiadała pani komuś, co się dzieje?

O tym, że nocą wyrzucał mnie z domu, opowiedziałam kuzynce, która wtedy mieszkała niedaleko. Powiedziała, żebym przyszła do niej, kiedy tak się stanie. Dzwoniłam do siostry, kiedy zostawił mnie wtedy w lesie i odjechał. Nie mówiłam bliskim wszystkiego.
Bo?

Ze wstydu. I strachu. „Ja się nie będę wtrącać” – mówili teściowie, kiedy opowiadałam, co się dzieje. Moja rodzina z kolei była przez niego zastraszana. Bałam się, że w domu będzie jeszcze gorzej, jeśli komuś opowiem o problemach z Rafałem. Zresztą mówił mi to wprost: jak ktoś się dowie, to on nas wszystkich pozabija. Mówiłam pani, w jego głosie były siła i pewność, której nie umiałam się przeciwstawić. A potem z każdym kolejnym pobiciem, awanturą coraz bardziej czułam się niepewna siebie.
Bił coraz częściej.

Drżałam, wchodząc do domu, na dźwięk przekręcania klucza w zamku, nie wiedziałam, co mnie czeka. W pracy byłam bezpieczna, w domu nie. Wiedziałam, że muszę działać zgodnie z harmonogramem, bo jak się pomylę, będzie powód do bicia. Ale on się zawsze znalazł. Jedna niewyprasowana koszula z piętnastu to powód. Dzieci za późno położone. Że pracuję. Że nie zarabiam tyle, ile on by chciał. Ciągle coś. Oczekiwania były coraz wyższe. Im bardziej się starałam, tym było gorzej, bo wymyślał nowe.

Przez ponad pół roku kazał mi przelewać całą swoją pensję na swoje konto, chociaż mamy rozdzielność majątkową. Aż się zbuntowałam i powiedziałam: „Mam prawo do pieniędzy na własnym koncie”. Płaciłam za wynajem mieszkania, jedzenie, ubrania. O pierwszej, drugiej w nocy mówił: „Jak nie zrobisz przelewu, to zobaczysz, co ci zrobię. Zniszczę cię, zniszczę cię, jesteś nic niewarta, jesteś zerem”. Tak w kółko, coraz częściej. Każdego dnia upokorzenie. Czułam się coraz bardziej bezwartościowa i bezsilna, nie miałam jak powiedzieć mu „nie”. Po każdej próbie była awantura, bicie.

W 2010 roku na koniec kłótni uderzył mnie swoją głową w nos. Miałam zmiażdżoną kość. Jestem farmaceutką, wiedziałam, jaką maść stosować na obrzęk. Przykrywałam to makijażem. Ale powiedziałam wtedy, co się wydarzyło, naszemu znajomemu, kiedy nas odwiedził. Mąż wyśmiał to i powiedział: „No co ty, Karolina, za głupoty opowiadasz”. Znajomy spuścił wzrok i nie komentował. Widziała to też moja ciocia, mówiła, żebym poszła do lekarza. A z drugiej strony mąż mówił: „Jak mogłabyś zrobić coś takiego swojemu mężowi?”. Znów uległam. Zachowałam to w ciszy.

Potem zaczęła się też przemoc wobec moich najbliższych. W roku 2013 przed świętami próbował siłą pozbyć się z naszego domu mojej mamy. Przestraszyła się, kiedy ją popchnął, przewrócił. Widziały to dziewczynki, też się bały. Wobec nich także był bardzo surowy, nie znosił sprzeciwu. Kazał pić mleko z butelki, kiedy nie chciały. Były też klapsy. One też się dostosowały, starały się chodzić na paluszkach, żeby tylko tata się nie zdenerwował.
Wtedy wyprowadziła się pani pierwszy raz.

Zamieszkałam u rodziców. Pewnej nocy mąż zażądał, żeby dzieci wróciły. Nie zgodziłam się, a on w odwecie zniszczył samochody moich rodziców, wysprejował obraźliwe hasła. Zgłosiłam sprawę na policję. Funkcjonariusz, który przyjmował zgłoszenie, mówił o niskiej szkodliwości czynu, ale powiedział mi też o Niebieskiej Karcie, że powinnam ją założyć. Zrobiłam to. Przez chwilę czułam się bezpiecznie.


Wtedy też zgłosiła się pani na terapię.

Chciałam zrozumieć, skąd ta agresja, dlaczego tak się dzieje między nami. Psycholog doradzał terapię dla nas obojga, ale mówił też, że mąż potrzebuje terapii z powodu swoich agresywnych zachowań. Mówiłam mu: „Chcę, żebyśmy poszli na razem, ale i żebyś ty poszedł”. To był mój warunek, bez jego spełnienia nie chciałam wracać.

On na to nalegał. Któregoś wieczoru przyjechał do apteki, w której pracowałam, tuż przed jej zamknięciem. Kazał mi się obsłużyć. Potem wyszedł i czekał: „Chcesz ze mną rozmawiać?”. Chciałam, wtedy cały czas przecież wierzyłam jeszcze, że może tę rodzinę uda się uratować.

Zaproponowałam kawiarnię na rynku, żebyśmy spokojnie porozmawiali. Wsiadłam do samochodu, a on zaczął jechać zupełnie w inną stronę, skręcił w drogę wiodącą przez las. Pytałam: „Gdzie jedziesz?”. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co się wydarzy. Bałam się, że zostawi mnie w lesie, że coś mi zrobi. Takiego strachu nie jest w stanie zrozumieć nikt, kto w nim nie był, poczucia, że twoje życie dosłownie zależy od kogoś innego, że on o nim całkowicie decyduje, że nie możesz się ruszyć, zrobić kroku, jesteś uwięziona, złapana w pułapkę. Nie wiem, jak długo to trwało. Wydawało mi się, że wieczność.

W końcu zatrzymaliśmy się w jakiejś nieznanej mi restauracji. Tam kazał mi wysiadać, zostawić w samochodzie telefon. Zapytał: „Chcesz to ratować, chcesz wrócić?”. Powtórzyłam swój warunek: „Chcę, żebyśmy porozmawiali z kimś, kto nam pomoże”. Mąż nie chciał słyszeć o terapii, ale zgodził się na rozmowę z księdzem. Znanym w naszym mieście. Rozmawiał z nami długo, ale przypomniał też, że rodzina powinna być pod jednym dachem. Tak samo mówił mój mąż, że rodzina musi być razem. Zdecydowałam się wrócić. Przez jakiś czas było spokojnie.
Jak długo?

Tydzień. Dowiedział się o Niebieskiej Karcie. Wpadł w furię. Powiedział, że zrobiłam mu krzywdę. A mnie karta dała poczucie bezpieczeństwa, przynajmniej na chwilę, świadomość, że musimy się spotykać z policją i psychologiem. Tyle że on przed nimi udawał, że pracuje nad sobą, że wszystko jest dobrze. Był chyba dobrym aktorem, bo sama psycholog powiedziała mi: „No, niech pani da mu szansę, jak pani nie spróbuje, to nie będzie pani wiedziała, czy naprawdę się nie zmienił”.

Wróciły awantury. Po dwóch miesiącach jego nalegań zamknęłam kartę. Mąż odciął mnie wtedy od pomocy i kontaktu z rodziną. Groził, że stanie im się krzywda, jeśli się dowiedzą. Ciągle powtarzał, że nikt mi nie pomoże. Że jak chcę mieć swoją rodzinę, to mam nikomu nie mówić, co się dzieje w domu. A ja wciąż jeszcze wierzyłam, że możemy być razem w spokoju, że we czwórkę możemy jeszcze stworzyć normalną rodzinę. Walczyłam. Starałam się pracować nad sobą, zmienić się. Potajemnie chodziłam na terapię, ale po kilku sesjach dowiedział się i mi zabronił. Czytałam, też po kryjomu, różne psychologiczne książki. Chciałam siebie naprawić. Wierzyłam, że jak jeszcze coś zrobię, jakoś się postaram, to będzie między nami lepiej.
Nie było.

W 2014 roku, dzień po strasznej kłótni, którą mieliśmy, bo nie położyłam dziewczynek o wyznaczonej przez niego godzinie – zamiast o 20.00, to o 21.30 – kazał im zamknąć się w pokoju, a mnie powiedział: „Idziemy rozmawiać”. Dzieci zostały same, a on wywiózł mnie za miejscowość, w której mieszkaliśmy, i tam bił, wyrywał włosy, dociekał, komu powiedziałam o wczorajszej kłótni. Kazał mi obciąć włosy na znak zdrajcy, który naokoło opowiada o prywatnych sprawach między mężem a żoną, rzucał mną w krzaki, mówił, że mam rzucić pracę, że będę jego służącą. Byłam wycieńczona i w końcu zgodziłam się z tym. Powiedział wtedy, że jeśli kiedykolwiek odważę się odejść, to on mnie znajdzie i zabije. Mnie, wszystkich.

Ludzie nie są w stanie zrozumieć, dlaczego nie odeszłam wcześniej. Ja też chwilami nie rozumiem, jak mogłam to wytrzymać. Ale bardzo trudno jest znaleźć w sobie siłę, żeby się wyrwać. Moja wystarczała mi na to, żeby to przeżyć. Więcej jej już nie miałam.

Myślę, że te wszystkie chwile, w których on mówił te wszystkie słowa, to było takie umieranie w środku rozłożone na raty. Z każdym razem, który dostałam, czułam się coraz słabsza i przekonana, że tak zawsze będzie, że się nie uwolnię – bo jak? Nie wierzyłam, że to możliwe.


Kiedy to się zmieniło?

Mąż coraz częściej niszczył w furii moje rzeczy potrzebne w pracy – prawo jazdy, służbowe sprzęty. Musiałam wymieniać karty SIM w telefonie, laptop. Raz to się może każdemu zdarzyć i nie wzbudzać podejrzeń, ale u mnie się powtarzało. Bywały też dni, kiedy przychodziłam do pracy i gorzej mi wychodziło uśmiechanie się, udawanie, że wszystko jest OK. Moja szefowa to zauważyła, pytała, czy coś się dzieje. Długo nie chciałam mówić, nie umiałam. Dopiero potem się odważyłam, kiedy widziałam, że ona nie mówi tego tak po prostu, tylko że jej zależy. I to ona mi pierwsza tak wyraźnie powiedziała: „Karolina, to nie jest normalne. Nikt nie ma prawa cię tak traktować. Musisz coś z tym zrobić”. Ona mnie wzmocniła. Powiedziała: „Możesz się uwolnić. Przeniesiemy cię do Warszawy, wynajmiesz mieszkanie”.
Bała się pani odejść.

Nie tylko ja. Starsza córka, która słyszała, jak parę lat temu mąż groził, że mnie zabije, jeśli będę chciała to zrobić, bardzo się bała, że tata zabiję mamę. Dopiero niedawno zaczęła o tym mówić.

To jest jak matnia. Człowiek czuje się zaszczuty i zupełnie bezsilny. Przyzwyczajał mnie do tego, że jest tak, jak jest, a ja nauczyłam się z tym żyć. Ale wtedy pomyślałam o córkach, że one dostają właśnie taki obraz relacji w związku. I że kiedyś też w takim się znajdą. Ta wizja mnie przeraziła. Wtedy zaczęłam budować w sobie tę tamę, że nie, już więcej nie zniosę.

Dojrzewałam do tego długo. Bardzo długo. Budowałam w sobie siłę do odejścia. Pomagali mi w tym ludzie, którzy mówili: „To nie jest normalne, nie ma prawa tak cię traktować” – to niby tylko słowa, ale jak coraz częściej to słyszałam, to za każdym razem czułam się odrobinę mocniejsza i zaczynałam powoli to do siebie dopuszczać. I z czasem ten jego głos w mojej głowie cichł zagłuszany przez inne głosy i słowa, które nie niszczą, ale wzmacniają.

W październiku ubiegłego roku powiedziałam mu po kolejnej rozmowie, że jeśli jeszcze kiedykolwiek mnie uderzy, to odejdę. Powiedziałam mu to bardzo jasno. To była ostatnia szansa.

(Długie milczenie).

W grudniu, po świętach, kiedy goście wyszli, katował mnie przez sześć godzin, od północy do świtu. Bił szmatą po twarzy, dusił. Zrzucał ze schodów. Za zegarek, który mi dał pod choinkę, bardzo drogi. Mówił, że jestem niewdzięcznicą, bo nie chcę go nosić.
A potem był bal, po powrocie z którego krzyczał, bił. To tę noc pani nagrała i upubliczniła.

Nagrałam tę kłótnię w pierwszej kolejności po to, by pokazać psychologowi, żeby może mógł inaczej spojrzeć, wytłumaczyć mi, dlaczego tak się dzieje, jak się dzieje. Opublikowałam je zaś, żeby pokazać, jak wyglądało moje życie. Nie umiałam innym tego wytłumaczyć – teraz, kiedy wszystkiego można posłuchać, wielu znajomych mówi: „Gdybym wiedział, że tak to wyglądało...”. Chciałam, żeby po tych nagraniach wszyscy wiedzieli, jak TO wygląda. Żeby może dzięki temu chcieli reagować albo być bardziej uważni na to, co się dzieje obok nich.

Ale wtedy, po tamtej nocy, naprawdę powiedziałam: „Nie wytrzymam więcej”. Zrozumiałam, że on się nie zmieni. Sięgnęłam po pomoc. Szefowa dała mi kontakt do Filipa Dopierały, prawnika. Zgłosiłam się do niego w styczniu. To on powiedział mi też o możliwości ochrony osobistej.
Wyprowadziła się pani 1 lutego.

Czekałam na dobry moment, kiedy nie będzie go w domu. Tamtego dnia pojechał do pracy. Trwały ferie. Zawiozłam wcześniej dzieci do babci, spakowałam ubrania, trochę książek i zabawek. Mieszkanie wynajęte już czekało. Pojechałam prosto tam. Mój wujek poinformował go o tym, że odeszłam. Szybko zdobył adres.
Jak?

Moje miejsce zamieszkania było w papierach sądowych, dotyczyły tzw. zabezpieczenia dzieci na czas rozstrzygnięcia sprawy rozwodowej. Po kilku dniach był już na miejscu, wtargnął do mieszkania. Potem nachodził nas wielokrotnie, przyjeżdżał do szkoły, przedszkola. Oskarżał mnie o romanse, „kochankiem” miał być ochroniarz.
Obecnie toczą się trzy postępowania karne: o znęcanie się, naruszenie miru domowego i włamanie się do pani skrzynki mailowej.

Ale nadal nie czuję się bezpieczna. Nie ma, mimo mojego wniosku, zakazu zbliżania się. Sąd ustalił, że może się spotykać z dziewczynkami co drugi weekend. Córki boją się z nim spotkać. Ja też się boję, nie zgadzam na jego widzenie z nimi. W przeddzień pierwszego spotkania wysłał dwie wiadomości, w których się ze mną żegnał na wypadek śmierci. Nie wiem: swojej czy mojej? Nie wiem, w jakim jest stanie, co mógłby zrobić. Sobie, im.

Poza tym wie dokładnie, co robię, zdarza mi się, że tuż po wejściu do mieszkania dostaję SMS-a: „O, już jesteś w domu” albo „Późno wróciłaś do domu, sąsiadko”. Pisze, że wynajął blisko mieszkanie, że znalazł tu pracę, że będzie tu każdego dnia. Kiedy wracam samochodem – stoi pod bramą, nagrywa mnie. Kiedy pojechałam do siostry, do Bydgoszczy – stał na peronie. Jest tu ciągle, w każdym miejscu. Zablokowałam numer – używa nowego. Dzwoni do mojej pracy, nie daje spokoju. Wiem, że nigdy nie zapomnę o tym, co mi zrobił, i że długa droga jeszcze przede mną, żeby naprawdę się od niego uwolnić.

To tak łatwo się mówi: „Odejdź, zostaw go”. Ale to jest proces, który trzeba przygotować. I mieć na to środki. Ja mam dobrą pracę i dzięki temu możliwość wyprowadzenia się z dnia na dzień. Pracodawca stanął po mojej stronie i mi pomógł. W tym najtrudniejszym okresie wspierali mnie też współpracownicy, prawnik. Najbliżsi, którzy są ze mną, pomagają. Piszą, dzwonią do mnie znajomi ze szkoły, liceum, studiów, ale też ludzie, których nie znam. Chciałabym im wszystkim podziękować, bo ich słowa mnie wzmacniają.

Ale wiem, że wiele kobiet w takiej sytuacji jest zależnych od mężów czy partnerów i nie ma jak się z tego, w czym tkwią, jak ja tkwiłam, uwolnić, nie ma tego wsparcia. To, co mogę powiedzieć młodym dziewczynom ze swojego doświadczenia: zanim zostaniecie czyjąś żoną, bądźcie najpierw sobą, zdobądźcie zawód, wzmocnijcie się na tyle, by poznać swoją wartość i abyście mogły same o siebie zadbać. Ja bardzo długo nie wiedziałam, że mogę. Długo nie rozumiałam, co dzieje się w moim życiu. Długo nie potrafiłam powiedzieć stanowczo „nie”. A tylko to potrafi zatrzymać przemoc. Im więcej razy nadstawiałam policzek, tym częściej dostawałam w niego pięścią. To go umacniało. Pokazywało mu, że może. Ja w swojej edukacji nie spotkałam się z nauką podstaw komunikacji międzyludzkiej, elementami psychologii. Nikt nas nie uczył, jak ze sobą rozmawiać, jak rozwiązywać konflikty.


Jakie są nasze prawa.

To może z boku wszystko widać wyraźnie, ale nie wtedy, gdy się w tym tkwi – wtedy te wyzwiska, tyle razy słyszane, w końcu stają się prawdą. Ja naprawdę myślałam: mąż chce dla mnie dobrze, ma rację, może ja faktycznie byłam winna i on słusznie na mnie podnosi rękę. Nie wiedziałam, że mogę powiedzieć „nie”. Że nikt mnie nie ma prawa bić. Wydawało mi się, że tak ma być. To przekonanie było we mnie bardzo głębokie i potrzebowałam dużo czasu, żeby je w sobie zmienić.

Wie pani, teraz coraz częściej wraca do mnie taka scena, jeszcze sprzed ślubu. Wtedy wydawało mi się, że to nieważne, ale teraz jakoś ciągle mi się przypomina. Ksiądz z naszego chóru opowiedział nam, niby w żartach, taką historię o znajomym, który, żeby jego żona zapamiętała, że mąż ma rację, to zawsze jej przykładał. Ja to słyszałam, Rafał też, ale nic nie powiedzieliśmy. A potem, ilekroć ja dostawałam od Rafała i kiedy on mówił, że mam być posłuszna, że tak ma być i że nie mam nikomu mówić o tym, co dzieje się w domu – przypominało mi się tamto. Myślę, że nie zdajemy sobie sprawy, jak powtarzanie takich rzeczy zapada w pamięć, jak zostaje. Zwłaszcza gdy powie coś takiego ktoś, kto się cieszy autorytetem. Nie wiem, czy Rafał o tym dziś pamięta. Ja pamiętam. Tamte słowa księdza, jego śmiech.

Dziś chodzę na terapię. Chcę, żeby dziewczynki też miały możliwość porozmawiać o tym, co przeszły. Mam nadzieję, że moje córki wyrosną na takie kobiety, które będą w stanie stawić opór. Silne. Wiem, że za późno odeszłam i na zbyt wiele się napatrzyły i przeszły, ale wierzę, że pokazałam im też, że mama miała jednak moc, żeby siebie i je z tego uwolnić.

Karolina Piasecka w kwietniu 2017 r. ujawniła w programie „Dzień Dobry TVN” nagrania, na których słychać, jak jej mąż Rafał Piasecki (radny, jeszcze niedawno należał do PiS) się nad nią znęca. Pani Karolina 1 lutego uciekła z dziećmi z domu.

5

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"
Czarna Kotka napisał/a:

Pewnie, że się otwiera, normalna reakcja, natomiast bardzo mnie zdziwił ogrom, naprawdę mnóstwo komentarzy, które przeczytałam przy tej okazji, że dlaczego nie odeszła od razu, że "ja bym na jej miejscu" i że skoro tyle lat jej to zajęło, to pewnie jej się podobało, czerpała z tego jakieś korzyści a teraz się mści.
Był też program w TVP, z udziałem celebrytek....

Ciężko jest taką sytuację zrozumieć. Ja też nigdy nie rozumiałem matki, że nie odeszła od ojca. Chociaż u nas była inna sytuacja. Nie tak drastyczna.
Nie oglądałem tego programu w TVP (ta stacja jest dla mnie aktualnie skompromitowana), ale z Twoich cytatów wynika całkowicie toporne podejście do tematu. Jaka kobieta wiąże się z kimś takim jak mąż Piaseckiej świadomie, bo szuka adrenaliny i żeby nie było nudno ? No litości. No chyba nawet panie Rylik albo Guzowska wink które pewnie potrafiłaby z nawiązką stawić opór fizycznemu nękaniu Piaseckiego, nie byłyby zainteresowane takim związkiem.
Z wywiadu jasno wynika, że ten facet na początku związku był inny. Jego skłonności były zakamuflowane. To jest cholernie ciężko wyczuć wcześnie, zwłaszcza jeśli bierze się pod uwagę, że kobieta była na emocjonalnym "chaju" zakochania.

6

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Mam taką koleżankę z czasów szkolnych. Przez lata miała ze wszystkich nas (tzn. 4dziewczyn z paczki) najwieksze powodzenie. Dyskoteki, imprezki, chyba 3 chlopakow w ciagu 3 lat plus kilka przelotnych zwiazkow. Pod tym wzgledem nie byla jakos wyjatkowa. Wyjatkowa byla dlatego, ze dla niej kazdy chlopak byl "niewystarczajacy".  Jeden za spokojny, drugi za brzydki, trzeci za malo rozrywkowy. Owijala sobie ich wokol palca, bawila sie przez kilka miesiecy po czym rzucala dla nastepnego.

Zawsze sie z niej smialysmy, ze w koncu trafi na swojego.

No i trafila.

X. z pewnoscia nie dal sie owinac nikomu dookola palca. Dla kasy wstapil do Legii Cudzoziemskiej, po jakichs 3-4 latach wrocil. Wtedy go poznala. Od razu jej imponowal, bo to  byl silny facet. To, że ćpał i pił jej nie przeszkadzalo. Odbilo jej calkowicie, caly jej swiat zaczal sie krecic wokol  X. Ubierala sie tak jak on lubil, chodzili gdzie on lubil.

W koncu się zareczyli. Pieniadze powoli zaczely sie konczyc, bez imprezek facet robil sie nerwowy, a na ziolo nie bylo pieniedzy. Pewnego dnia zastawil w lombardzie jej pierscionek zareczynowy. Ale to bylo dla Z. zbyt malym sygnalem.

W koncu ją zlał kilka razy. Z. się opamiętala, uciekla przed nim za granice do rodziny. Po kilku miesiacach sprowadzila tam tez X., bo "tak ją kocha", ciagle przeprasza i wydzwania.

Tam zaszla w ciaze. Kiedy byla w 7 miesiacu kiedys wyrzucil ja z domu
Spala u kolezanki przez kilka dni. Drugi raz wywalił ją razem z dzieckiem, chyba mialo wtedy ze 4 miesiace. Wtedy ryczala mi do sluchawki. Ktos z sasiadow w koncu zadzwonil na policje.

Dwa miesiace pozniej Z. oglosila ze wybieraja sie do Tunezji, bo potrzebuja wakacji. W koncu pojechali tylko do Hiszpanii, bo z dzieckiem dalej bylo trudno. Na fejsbulu zaczely pojawiac sie zdjecia rodzinne, oraz "gwiazdorskie" Z. Nowe ciuchy, nowe fryzury, zdjecia z wycieczek...

Sielanka trwala jakies pol roku. Znowu dostala wpierdziel. Wtedy po raz pierwszy zareagowala agresywnie tez i ona i trzasnela czyms X. Podczas klotni. Musial miec szyta glowe. Wszyscy znajomi sie dowiedzieli, ze Z.  to wariatka, bo nie panuje nad nerwami.

Kiedy dziecko mialo kolo 4 lat w koncu spelnilo sie najwieksze marzenie Z. - wzieli slub. Wielkie wesele w Polsce, piekna suknia....

Wtedy zerwalam z nia kontakt. Nie mialam ochoty dluzej patrzec co bedzie dalej....

7

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"
Iceni napisał/a:

Mam taką koleżankę z czasów szkolnych. Przez lata miała ze wszystkich nas (tzn. 4dziewczyn z paczki) najwieksze powodzenie. Dyskoteki, imprezki, chyba 3 chlopakow w ciagu 3 lat plus kilka przelotnych zwiazkow. Pod tym wzgledem nie byla jakos wyjatkowa. Wyjatkowa byla dlatego, ze dla niej kazdy chlopak byl "niewystarczajacy".  Jeden za spokojny, drugi za brzydki, trzeci za malo rozrywkowy. Owijala sobie ich wokol palca, bawila sie przez kilka miesiecy po czym rzucala dla nastepnego.

Zawsze sie z niej smialysmy, ze w koncu trafi na swojego.

No i trafila.

X. z pewnoscia nie dal sie owinac nikomu dookola palca. Dla kasy wstapil do Legii Cudzoziemskiej, po jakichs 3-4 latach wrocil. Wtedy go poznala. Od razu jej imponowal, bo to  byl silny facet. To, że ćpał i pił jej nie przeszkadzalo. Odbilo jej calkowicie, caly jej swiat zaczal sie krecic wokol  X. Ubierala sie tak jak on lubil, chodzili gdzie on lubil.

W koncu się zareczyli. Pieniadze powoli zaczely sie konczyc, bez imprezek facet robil sie nerwowy, a na ziolo nie bylo pieniedzy. Pewnego dnia zastawil w lombardzie jej pierscionek zareczynowy. Ale to bylo dla Z. zbyt malym sygnalem.

W koncu ją zlał kilka razy. Z. się opamiętala, uciekla przed nim za granice do rodziny. Po kilku miesiacach sprowadzila tam tez X., bo "tak ją kocha", ciagle przeprasza i wydzwania.

Tam zaszla w ciaze. Kiedy byla w 7 miesiacu kiedys wyrzucil ja z domu
Spala u kolezanki przez kilka dni. Drugi raz wywalił ją razem z dzieckiem, chyba mialo wtedy ze 4 miesiace. Wtedy ryczala mi do sluchawki. Ktos z sasiadow w koncu zadzwonil na policje.

Dwa miesiace pozniej Z. oglosila ze wybieraja sie do Tunezji, bo potrzebuja wakacji. W koncu pojechali tylko do Hiszpanii, bo z dzieckiem dalej bylo trudno. Na fejsbulu zaczely pojawiac sie zdjecia rodzinne, oraz "gwiazdorskie" Z. Nowe ciuchy, nowe fryzury, zdjecia z wycieczek...

Sielanka trwala jakies pol roku. Znowu dostala wpierdziel. Wtedy po raz pierwszy zareagowala agresywnie tez i ona i trzasnela czyms X. Podczas klotni. Musial miec szyta glowe. Wszyscy znajomi sie dowiedzieli, ze Z.  to wariatka, bo nie panuje nad nerwami.

Kiedy dziecko mialo kolo 4 lat w koncu spelnilo sie najwieksze marzenie Z. - wzieli slub. Wielkie wesele w Polsce, piekna suknia....

Wtedy zerwalam z nia kontakt. Nie mialam ochoty dluzej patrzec co bedzie dalej....

... I będą dalej żyli długo i szczęśliwie smile
No cóż, są i takie związki. Ważne, że wreszcie zaczęła mu oddawać wink Widać, że zaczął się związek prawdziwie partnerski.

8

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Jestem wstrząśnięta. Niby człowiek wie, że są takie historie, że jest ich mnóstwo, że to się dzieje... Ale mimo to ogarnia mnie przerażenie - jak powstał taki człowiek, który potrafi znęcać się nad żoną/dziećmi/mężem, jak powstał taki człowiek, który nie widzi swojej wartości, tylko poddaje się w 100% opinii męża/żony, jak dochodzi do tego, że ludzie naprawdę wierzą w te wszystkie "to ostatni raz".

Niby na psychologii czytałam o tym wszystkim, o fazach przemocy, o miodowym miesiącu, widzę po sobie, że można mieć o sobie naprawdę różne, nieracjonalne przekonania, które rządzą naszym życiem nawet wbrew naszej woli i że trudno się tych przekonań pozbyć, ale... nie rozumiem. Bo o ile mówimy o przypadkowej napaści, gdzie rzeczywiście ktoś musi użyć siły, żeby nas zranić, w pozostałych przypadkach - jak ten powyżej - istnieje pewna komplementarność zachowań. Gdyby ona nie pozwalała mu na dyktowanie warunków, on by ich nie dyktował. Wszystko zaczyna się od tak niewielkich interakcji, mało istotnych wymian zdań, aż w końcu eskaluje do takich rozmiarów...
Niby to wiem, ale nadal to trudno zrozumieć.

9

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

a co to znaczy "pozwala"?
znowu jest wina zrzucana na ofiarę - gdyby ona nie pozwoliła, to by jej nie bił.
a jak miała nie pozwolić?

a ci co są zdradzani i tak bardzo chcą ratować związek?
wybaczają, zapominają, żyją dalej, dają kolejne szanse

dla mnie to nie jest normalne; bo zdrowy czlowiek, który się szanuje, nie będzie pozwalał na takie zachowanie względem siebie, nawet przez osobę, którą kocha.
czy to nie jest podobna sytuacja?
czyż nie są te same argumenty? bo kocham, bo mamy dzieci, bo wierzę, że to już się nie powtórzy, bo nie chcę rozbijać rodziny, bo jestem wierząca i nie uznaję rozwodów.
kropka w kropkę to samo tłumaczenie.

10 Ostatnio edytowany przez Iceni (2017-05-08 14:23:44)

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Oczywiscie, ze to jest podobna sytuacja, dlatego jest watek o kobietach kochajacych za bardzo.

Wszystko mozna wybaczyc, to, ze sie raz dostanie w twarz, czy szarpnietym podczas klotni tez. (Coz, nie zdarzylo mi sie byc uderzona przez żadnego z moich facetow, ale wyobrazam sobie, ze jednorazowe zdarzenie w SZCZEGOLNYCH okolicznosciach (tzn w momencie kiedy bym go swiadomie i z rozmyslem sprowokowala  /dostalam raz w zyciu w twarz od mojej matki, za cos co do niej powiedzialam, gdybym posunela sie do czegos takiego w stosunlu do mojego partnera -wcale bym sie nie zdziwila, gdyby mi odwinal/. Niemniej NIGDY potem sie do czegos takiego nie posunelam, jak rowniez nikt w stosunku do mnie.

Moglabym na tej samej zasadzie wybaczyc zdrade. Czasami rozsadek i emocje zawodza. Ale gdyby mnie facet wystawil z dzieckiem za drzwi z powodu zdrady, klotni, niepoczytalnosci pod wplywem alko lub t.p. - tego bym nie wybaczyla. Gdybym wstala z podlogi z zakrwawiona twarza - tego bym nie wybaczyla. Gdyby nazwal mnie kurwą, tępą idiotką - tego bym nie wybaczyla.

Moj ex nigdy mnie nie uderzyl i nie zdradzil. A mimo to od niego odeszlam bo uznalam, ze wyczerpalam wszystkie mozliwosci by na niego wplynac. Nie czekalam az jego pijanstwo spowoduje gorsze skutki. Nie czekalam az stanie sie w mojej glowie potworem.

Nie czekalam az stanie sie nim naprawde.

Dzis mozemy spokojnie rozmawiac i utrzymywac poprawne stosunki. Jest mi zal, ze nam nie wyszlo, ale gdynym mogla zmienic decyzje - nie zrobilabym tego.

11

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

nie ma czegoś takiego jak sprowokowanie
ktoś się odezwał do Ciebie nie tak jak powinien? zwracasz uwagę albo odchodzisz - a nie walisz na odlew.

Iceni, to jest uzależnienie i z tego tak łatwo się nie wychodzi

jest taka fajna reklama społeczna: pierwsza randka, chłopak i dziewczyna, są uśmiechy, wino, rozmowa. Pan cały czas z takim samym uśmiechem na ustach zaczyna mówić: obiecuję, że będę cię bił codziennie, obiecuję, że będę cię wyzywał, poniżał i gwałcił, obiecuję, że nigdy nie będziesz bezpieczna. I tak dalej w tym duchu. Jak myślisz, co zrobiłaby każda kobieta usłyszawszy coś takiego?

z przemocowcami i psychopatami jest inaczej. Oni potrafią przez wiele miesięcy bardzo przekonują grać wcielone ideały. Tak też było w moim przypadku i tak jest w każdym. grają tak długo, aż złapią ofiarę. czasem też wprowadzają jakieś zachowanie typu jednorazowe szarpnięcie, zwyzywanie, aby wypróbować ofiarę, czy już zmiękła. Prawdziwa jazda zaczyna się dopiero póżniej - kiedy ofiara jest usidlona - np. poprzez wspólne mieszkanie, ślub lub dziecko.
U mnie to wszystko zintensyfikowało się jak zamieszkaliśmy razem. Wytrzymałam trochę ponad trzy miesiące i wyprowadziłam się dosłownie na ulicę. On po prostu poczuł się bardzo pewnie, bo sądził, że już mnie upolował.

A po kazdym zwyzywaniu czy szarpaniu było dokładnie to, co robi większość zdradzaczy: padanie na kolana, zaklinanie o miłości, płacze i rozpaczanie, szantaże emocjonalne (ja sobie bez ciebie nie poradzę, jesteś dla mnie najważniejsza, jesteś miłością mojego życia).

12

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

_v_, kazdego da się sprowokować do wszystkiego. Kwestia dzwigni. Oczywiście za słona zupa, to slabe tlumaczenie prowokowania.

13

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Wiecie co mnie najbardziej uderzyło w jej opowieści? Że mąż "ma taką siłę w głosie". To są te pierwsze symptomy - głos, który pokazuje siłę, który pokazuje, że nie można się sprzeciwić, trzeba ulegać... działa bezpośrednio na psychikę, nie na logiczną stronę ofiary, tylko na emocję. Jak się bronić przed czymś, co logicznie rzecz biorąc  nie jest złe, czego nie da się "uchwycić", obiektywnie ocenić.
Dobrze, że kobieta znalazła siłę w sobie, by uwolnić się, by zacząć żyć bez tego psychola.

14

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

to, czy ktos cie sprowokuje zalezy tylko od ciebie samego

15

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Tak ze 20 lat temu nawet bym się z tobą zgodzil.

16

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"
Snake napisał/a:

Tak ze 20 lat temu nawet bym się z tobą zgodzil.

no widzisz smile ty sie cofasz, a ja sie rozwijam  smile

17

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"
_v_ napisał/a:

nie ma czegoś takiego jak sprowokowanie
ktoś się odezwał do Ciebie nie tak jak powinien? zwracasz uwagę albo odchodzisz - a nie walisz na odlew.

Iceni, to jest uzależnienie i z tego tak łatwo się nie wychodzi

Może jeszcze mam nadstawic drugi?

Widzisz, z prowokowaniem jest zawsze tak samo. Jednego czlowieka dane zachowanie sprowokuje do klotni, innego do tego, że strzeli z liścia, a jeszcze kogos innego do tego, że pojdzie i wyskoczy przez okno.

Mam rozumiec, ze ty sie nifdy nie dalas sprowokowac do klotni swojemu psychopacie, czy jedynie nie do rekoczynow? Sprowokowanie do psychicznej agresji uwazasz za cos łagodniejszego?

Ty go nie sprowokowalas, a on ciebie? Nigdy nie wykrzyczalas mu nic w twarz, czego bys potem nie zalowala?

W moim swiecie takie rzeczy sie zdarzaja. Jestem tego swiadoma, ze komus moga puscic nerwy. I DO PEWNEGO STOPNIA moge to tolerowac, po przekroczeniu pewnej granicy powrotu nie ma.

I tu sie moze roznimy, bo na mnie szlochy, obietnice i zaklecia nie dzialaja. Dla mnie taka afektacja jest rownie patologiczna reakcja jak i agresja, tylko z przeciwnym wektorem. Agresji nie toleruje, dramatyzowania rowniez.

Ty wytrzymalas trzy miesiace i mialas  dosc. Trzy miesiace, a nie kilka lat.

W jaki sposob ja mam myslec o kobietach, ktore pozwalaja na takie traktowanie w przypadku kiedy maja dzieci?  A potem sie czyta o kolejnym skatowanym dziecku na intensywnej terapii, bo matka "nic nie widziala"...

18 Ostatnio edytowany przez _v_ (2017-05-08 20:13:03)

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"
Iceni napisał/a:

Mam rozumiec, ze ty sie nifdy nie dalas sprowokowac do klotni swojemu psychopacie, czy jedynie nie do rekoczynow? Sprowokowanie do psychicznej agresji uwazasz za cos łagodniejszego?

Ty go nie sprowokowalas, a on ciebie? Nigdy nie wykrzyczalas mu nic w twarz, czego bys potem nie zalowala?

nie, nigdy nie wykrzyczalam
jesli wykrzykiwalam to prawde i nie zalowalam tego,co mówiłam
moze dlatego,ze on sam mnie probowal ranic slowami,wiec bardzo dobrze wiedzialam jak to dziala

i nieraz mu tłumaczyłam ze to nie sztuka zwyzywac kogos a potem plakac i przepraszac, ze sie tego nie mialo na mysli
sztuka jest panowac nad swoim gniewem i nie krzywdzic kogos, kogo sie ponoc kocha

i nie,nigdy nie wykrzyczalam mu nic, czego nie miałabym na mysli

wiesz, przed psycholem byłam w innych zwiazkach i z kobietami i z mezczyzbsmiu
dziener, ze w zadnym z nich nie zdarzylo sie ani mi ani im przepraszac za to,co sie wykrzyczalo w gniewie. ani podnosić reki na druga strone. nigdy tez nie uslyszalam, ze kogokolwiek prowokuje,ani ja nie mówiłam, ze ktos prowokuje mnie

za to psychola prowokowalam nieustannie
a to bo mu nie odpisalam tak szybko jak powinnam, a to ze poszłam do sklepu po drodze z pracy, a nie prosto do domu, a to ze przyjaznilam sie z moja dawna kolezanka,ktorej on nie lubil,a to ze nie usunelam ze znajomych na fb mojego wieloletniego przyjaciela, a to ze niewystarczajaco okazywalam milosc,a to ze odmawialam seksu np. jak sie zle czulam - jak widac prowokowalam praktycznie wszystkim,ot, peszek straszny,a moglam nie prowokować. gdybym tylko zachoeywalay sie inaczej i nie prowokowala, to byloby tak super w naszym zwiazku smile

edit: a nie, przepraszam,sklamalam
to byla moja pierwsza milosc, pierwszy zwiazek,pierwsze rozstanie. nie wykrzyczalam,a zrobiłam cos gorszego - napisalam,a potem wyslalam. cierpialam i chcialam,zeby i ona tak samo cierpiala. a to co otrzymałam... no coz,to nie byla ani agresja, ani zemsta,ani odwet,tylko... kompletne rozczarowanie mna i niechec do jakichkolwiek kontaktow ze mna w przyszlosci

dostalam wtedy niezłą nauczke jak dzialaja slowa, to raz
dwa - dowiedziałam sie, ze pewnych rzeczy nie da sie cofnac chocby nie wiadomo jak sie przepraszalo
to widocznie byla nauczka na cale zycie, bo nigdy juz tak nie zrobiłam

19

Odp: "Dlaczego po prostu nie odejdą?"
_v_ napisał/a:
Snake napisał/a:

Tak ze 20 lat temu nawet bym się z tobą zgodzil.

no widzisz smile ty sie cofasz, a ja sie rozwijam  smile

_v_ napisał/a:

nie, nigdy nie[...]

Kurcze, to ty jakiś cyborg najprędzej jesteś wink Ja mogę przyprowadzić w dowolnym momencie ze 30 osób, które poświadczą, że jestem nadzwyczaj spokojnym człowiekiem, który nigdy się nie denerwuje, nie unosi itd. Wręcz nie chcą mi wierzyć, że mogłoby być inaczej smile i sam już nie wiem czy to dobrze czy źle... A co do cofania. 20 lat temu dużo rzeczy sobie nie wyobrażałem. Jak to poetka pisała "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Teraz też coś tam mówię, że bym nie zrobił, a np. połowica mówi - nie wiesz jakbyś się zachował. Teraz mówisz, że tak, ale co jeśli nie? I ma na tyle rację, że raczej zakładam, że "z dużym prawdopodobieństwem", a nie, że na pewno.

Posty [ 19 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » STYL ŻYCIA I SPOŁECZEŃSTWO KOBIECYM OKIEM » "Dlaczego po prostu nie odejdą?"

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024