Witajcie
Niestety sytuacja nieco mnie zmusiła do poszukania porady w takim miejscu jak to, co nie oznacza od razu, że to jakieś gorsze miejsce Ale mam nadzieję, że Waszym obiektywnym okiem i logicznym myśleniem może uda się wyjść z tej sytuacji. W wyniku emocji troszkę ten obiektywizm zatraciłem. Ale do rzeczy...
Nowo poznana dziewczyna (ponad dwa miesiące temu), nieprzerwane rozmowy, pierwsze spotkania. Jak to zawsze wszystko zaczęło się niewinnie, jednak czuć było zainteresowanie obu stron do tej znajomości. Z każdym kolejnym spotkaniem było czuć coraz lepsze relacje, stres szybko zszedł i po prostu można się było cieszyć wspólnymi chwilami i rozmowami. W pewnym momencie nagle pomiędzy nami nieco się zachmurzyło.
Po pewnym spotkaniu usłyszałem słowa: "muszę Ci o czymś powiedzieć", co było tradycyjnym wstępem do ciężkich rozmów. Okazało się, że w jej głowie nadal siedzi były (zerwał z nią w grudniu, nadal widują się na uczelni). Że w sumie z początku traktowała nasze rozmowy jako formę zapomnienia o nim i formę zabicia czasu... ale samo to się tak dalej potoczyło.
Dało mi to dużo do myślenia i wniosło obawy co do tego, czy coś pomiędzy nami może zaistnieć. Po kilku dniach milczenia, mimo wszystko odezwała się. Kolejne spotkania to kolejne fazy poznawania się i cieszenia się tym co jest. Nie minął długi okres czasu a znów usłyszałem o momentach zwątpienia, stwierdziłem na to, że najlepiej to przemyśleć i następnego dnia porozmawiać.
Nadszedł ten dzień... po miło spędzonych chwilach wreszcie spytałem czy zależy jej na mnie, czy widzimy się ostatni raz. Odpowiedź była w połowie satysfakcjonująca. Zależy jej... ale jak na przyjacielu, momentami wydaje jej się że spotyka się po to aby nie czuć się samotna, że nie czuje aby coś z tego więcej było. Ostatnie momenty były jednak wzruszające gdy rozpłakana wtuliła się we mnie i na pożegnanie spytała, czy się jeszcze do niej odezwę. Bez namysłu wypaliłem, że nie, bo po co mamy się oboje męczyć. Ostatnie widzenie, ostatni sms w którym dziękowała za wspólne chwile i żałowała że tak krótko się znaliśmy.
Do teraz tkwimy od tygodnia w takiej ciszy. Wiem, że postąpiłem ostro, może nawet i za ostro. Ale nie daje mi to spokoju, bo dałem z siebie wszystko. Nie zrozumcie tego, że rzucałem się w ogień, byłem na każde zawołanie. Wszystko po prostu działo się w swoim tempie i przede wszystkim był ten spokój pomiędzy nami, radość ze spotkań, bliższe kontakty. Gdyby nie te z pozoru zwykłe chwile nie pomyślałbym, aby jeszcze drążyć ten temat.
Cóż w takiej sytuacji mogę uczynić, aby wyciągnąć z tej znajomości coś więcej niż przyjaźń?