witajcie,
od ponad pięciu lat byłam z facetem, po czterech się zaręczyliśmy, w międzyczasie się rozstaliśmy dwa razy, było dużo kłótni i niezrozumienia. Pierwsze mieszkanie było w czasie kiedy mieszkaliśmy razem z jego siostrą i ja miałam pretensje o brak prywatności, bo wchodziła kiedy chciała na balkon przez nasz pokój. On nie chciał ingerować, bo chyba stał po jej stronie. Chyba miał dość, zaczął więcej wychodzić do kumpli i wracał po piwkach tak co drugi dzień. Przyłapałam go też na kontaktach z dziewczyną, w której był niespełnienie zakochany i ona w nim też. Ciągnęło ich chyba kilka lat, ale jak ona wolna to on z kimś i na odwrót. On mnie wtedy wyrzucił mieszkania. Po miesiącu wrócił i przeprosił. Było cudownie, wycieczki, spacerki, czułości, super, potem się do mnie wprowadził no i zaczęły się narzekania, że złe mieszkanie, że nie ta lokalizacja, kłótnie o bzdury, zostawił mnie znowu. Wtedy bardzo przeżywałam, prosiłam, dzwoniłam, on też jakoś specjalnie nie oponował, przychodził, był seks, ale mówił żebym sobie nic nie wyobrażała, potem zaczął się umawiać z innymi, cierpiałam bardzo. Po ok 7 miesiącach stwierdził, że chce być ze mną. Umawiał się, bo chciał zapomnieć, ale zdał sobie sprawę, że to ja jestem kobieta jego życia. No i niedługo potem się oświadczył, znowu było cudownie, ale ja miałam trochę dystansu do tego, nie chciałam tak szybko ślubu. Znowu był najcudowniejszym mężczyzną na świecie i było pięknie. Zaczął się okres intensywnej pracy u mnie i u niego, mieliśmy mało czasu dla siebie, nie znaleźliśmy czasu na wakacje. Po tym okresie stwierdził, że za mało się staram o niego, za dużo pracuję, że nie lubię jego rodziny (oni są bardzo negatywnie nastawieni więc rzeczywiście nie pałałam miłością, ale szacunek i uprzejmość w kontaktach zachowywałam), że się go czepiam itp. Od naszej piątej rocznicy we wrześniu, zaczął się oddalać, zaczęły się kłótnie, sporo pił, a na moje prośby i łzy mówił, że on tego nie robi, żeby mi było smutno, on chce się napić po prostu. Najpierw zdjęłam pierścionek i powiedzialam, żeby się ogarnął, jeszcze więcej pił i mu go oddałam;( Potem jeszcze doszedł portal randkowy, gdzie podobno nic nie robił tylko sobie zainstalował. Zaczęły się dramatyczne kłótnie z wyzywaniem obustronnym, poprosiłam żeby się wyprowadził, bo tylko ryczałam.
I co się okazało, że jak odszedł to też ryczę i tęsknię za nim, mam poczucie winy - bardzo emocjonalnie wszystko odbierałam i padło z mojej strony wiele okrutnych słów.
To już 2 tygodnie od wyprowadzki, nie proszę go o powrót, utrzymujemy kontakt, a może utrzymywaliśmy, bo wczoraj nie wytrzymałam - zaczął mi wypominać jak się starał, a ja nic nie robiłam, że on mi tyle pomagał a ja nie (co było nieprawdą), że go wykorzystywałam, że mi tylko o kasę chodzi (że o zarabianie - z czym się totalnie nie zgadzam, chce mieć na wszystko, ale nie że to jest najważniejsze i muszę mieć nie wiadomo ile) i że go nie doceniałam, że jedyne co dla niego robiłam to kanapki czasem do pracy i czasem mu koszule wyprasowałam. No i powiedziałam mu kilka słów o jego "idealności" i chyba się już nie odezwie.
Ja dużo sobie zarzucam, przez moją emocjonalność, jak coś był nie tak to często zamiast działać wpadałam w dołek, ale chyba go wspierałam, dbałam, pożyczałam kasę, samochód, wysłuchiwałam, radziłam, pomagałam.
Związek był bardzo "emocjonujący", ale ciągle go kocham.
Chyba musiałam się wypisać gdzieś...