Witam!
Drodzy użytkownicy, proszę Was bardzo o ocenę mojej sytuacji - sama nie wiem czy przesadzam, czy jednak mam rację.
Jestem mężatką, pracujemy obydwoje, z tym, że mąż zarabia około 1000 złotych więcej ode mnie. Nie mamy dzieci. Opłaty mieszkaniowe i wszelkie inne rachunki płacimy po połowie. Problemem są jednak środki "na życie" (jedzenie, chemia, itp.). Mąż miesięcznie przeznacza na ten cel 50 lub 100 złotych (zależy od miesiąca), które daje mi do ręki. Przyznam szczerze, że jest to trochę mało, więc aby utrzymać dom z reguły wydaję wszystko, co zostaje mi z mojej wypłaty. Prosiłam męża o większy budżet, ale złości się i odmawia.
Jeśli chodzi o ubiór czy dajmy na to bilety, to kupuję wszystko we własnym zakresie. W tym miesiącu doszedł mi spory wydatek (leczenie kanałowe zęba), więc poprosiłam męża, aby zakupił bilety pociągowe na świąteczny wyjazd do rodziny - bilet dla mnie kosztował 79 zł. Zgodził się i kupił, ale widzę, że źle mu z tym. Przebąkuje, że czemu on mam robić za sponsora i wyraźnie chce, abym mu te pieniądze oddała.
Oddałabym, tylko na kanałówkę wydałam 400 złotych, więc na cały miesiąc życia zostało mi 200. Naprawdę nie bardzo mam z czego, a atmosfera w domu coraz bardziej napięta.
Czy mąż faktycznie ma rację i podział pieniędzy w naszym związku jest sprawiedliwy? Już sama nie wiem, nie mam żadnego wzorca, bo mama wychowywała mnie samotnie. Wydaje mi się, że powinnam dostawać jednak więcej pieniędzy na jedzenie, ale kiedy o tym mówię, mąż nazywa mnie materialistką.