Ze swoim byłym chłopakiem byliśmy parą 11 miesięcy. Poznałam go w trudnym momencie swojego życia i przez ostatnich 11 miesięcy stałam się najszczęśliwsza dziewczyną na świecie. Byliśmy parą idealną, która prawie nigdy się nie kłóci, dwójką niesamowicie kochających siebie ludzi, dobrych, czułych i stojących za sobą murem. Na początku lipca coś zaczęło się psuć, mój były zaczął mnie unikać, po prostu widziałam, że coś nie gra, że coś jest nie tak... i po dwóch tygodniach takiego wymijania się ze sobą, zerwał ze mną telefonicznie. Byłam w szoku, nie wiedziałam co się stało, ale odpuściłam sobie, jeden jedyny raz poprosiłam go o rozmowę, aby wszystko mi wyjaśnił. Powiedział wtedy, że to jego wina, że on jest trudny (to prawda, ma dużo problemów z emocjami, które wynikają z jego trudnego dzieciństwa, trudnych relacji z rodzicami) i czuje, że zacznie mnie ranić, ponieważ nie nadaje się na dłuższą metę do związku, że byłam najlepszą dziewczyną, jaką mógł mieć, ale on nie może mi tego robić i dłużej mnie oszukiwać. Przyjęłam to do wiadomości, zajęłam się całkowicie sobą i starałam się iść dalej. Nasza sytuacja jest jednak na tyle skomplikowana, że obydwoje działamy na studiach w jednym kole studenckim i obracamy się w tym samym gronie znajomych... W sierpniu spotkałam go na jednej z imprez, a następnego dnia na kolejnej i tak wyszło, że przespaliśmy ze sobą, spędzając całą noc razem. Myślałam, że to był tylko seks, ale później on zaprosił mnie do siebie na noc na kolację i tak się znowu zaczęło... "Wróciliśmy" do siebie na miesiąc. Miesiąc, który spędziliśmy praktycznie całkowicie razem, uprawiając niesamowity seks, rozmawiając do rana. Byliśmy dla siebie czuli, dobrzy i on sam powtarzał mi, że dawno się tak nie czuł ze mną, że kocha mnie całą, że jest o mnie zazdrosny, że to się nie skończy. I pech chciał, że któregoś razu poszliśmy na imprezę do wspólnych znajomych. Alkohol zrobił swoje i odrobinę posprzeczaliśmy się. Ja powiedziałam, że jest mi z tym źle, że troche kryjemy sie z tym co jest miedzy nami (niestety nasi znajomi to ogromni plotkarze i krylismy sie z tym, ze znowu cos miedzy nami jest), ze rozumiem, ze nie moze zaoferowac mi jeszcze zwiazku, ale ja nie bede zawsze w takiej relacji... I wiecej się nie spotkaliśmy. Jemu znowu kompletnie odbiło, tak z dnia na dzień. Jednego dnia nie mogł sie ode mnie oderwac, a 3 dni pozniej zadzwonil i powiedzial, ze on za bardzo się boi, że przeraża go to wszystko, że jest sparaliżowany strachem i dłużej tak nie może, że to były resztki uczuć po związku...
Bardzo to przeżyłam, bardzo płakałam i nie rozumiałam co sie stało. Nasze polozenie w kolo, w ktorym działamy nie pozwala nam zerwac ze soba całkowicie kontaktow, poniewaz jestesmy w jednym zarzadzie i przez caly czas po rozstaniu musialam miec z nim kontakt, prowadzic biznesowe romowy telefoniczne czy widywac sie na spotkaniach. Przez miesiac po zerwaniu nie dawałam za wygrana, walczyłam, starałam sie porozmawiac, pisałam, ze tesknie, ze to jakas totalna pomylka, blad, glupota. Nie wydzwaniałam, nie rozmawiałam z nim publicznie przy innych osobach, jedynie pisalam co 2,3 dni. To byl moj blad i mam swiadomosc, ze ponizalam siebie, ale wtedy wydawalo mi sie, ze musze walczyc, ze przeciez niedawno mnie kochal, wiec nie moge odpuscic. Jego jedyna odpowiedzia na moje wiadomosci były słowa, ze on nie chce o tym rozmawiac albo to, że to jego wina, że mnie przeprasza, że nie jest zły, że to rozumie i mam prawo taka być, że mam się nim nie przejmować... Po miesiącu dałam sobie całkowity spokój z pisaniem i emocjonalnymi wyznaniami. Wysłałam mu jedynie list na niedoszłą rocznicę. W liście podziękowałam mu za to co z nim przezylam, napisalam, ze byl najlepszym czlowiekiem na swiecie, ze zawsze ma we mnie wsparcie i jezeli tylko czasami o mnie mysli to niech walczy i teraz jego kolej na ruch. Przez nastepne ponad 2 tygodnie po wyslaniu listu nie mialam z nim zadnego kontaktu, po prostu zajełam sie soba, zaczelam spotykac z innymi chłopakami. On jest do mnie bardzo wrogo nastawiony. Wielokrotnie zdarza sie mu na zebraniach krecic glowa czy przewracac oczami, kiedy cos mowie. Na imprezach ostentacyjnie wychodzi z pokoju, kiedy ja tam wchodze. Widac, ze mnie unika, chociaz ja za nim nie chodze, ale czasami zdarza sie tak naturalnie, ze razem znajdziemy sie w jednym czasie na papierosie czy obok siebie. Zdarza sie mu skomentowac to co ja powiem i to nie sa mile komentarze, chociaz ja tego nie robie...
Na poczatku listopada mielismy weekendowy wyjazd z naszego kola studenckiego. Naprawde nie bylam tam nim zainteresowana, bawilam sie z innymi chlopakami, z innymi znajomymi, nie chodzilam za nim i nie powiedzialam mu nawet 'czesc'. Jednak drugiego dnia wyjazdu on mial bardzo zly humor i doszlo miedzy nami do tragicznej sytuacji. Tak po prostu zaczal sie mnie czepiac, ze nie wykonalam jakis swoich obowiazkow wzgledem jego pracy w kole studenckim, krzyczec, ze moze tego nie zrobilam, bo bylam zajeta szukaniem nowego chlopaka i krzyczal to niestety bardzo agresywnie. Aby ludzie tego nie widzieli, wyszłam z nim na balkon porozmawiac, bo uznalam, ze chyba trzeba to zrobic. Zaczelam mu mowic, ze nie zalezy mi juz na nim, ze nie robie niczego demonstracyjnie. I on niestety zaczal sie nade mna doslownie wytrząsać i wykrzykiwać z wulgaryzmami czy mam pojecie co ja mu zrobiłam, ze ja mu zycie zniszczyłam, ze jestem straszna, ze nie moze na mnie patrzec, ze ciagle za nim chodze i wiele innych niemilych rzeczy, ze nie moze przebywac ze mna w jednym pokoju, ze on mi zadnej reki na zgode nie poda, czy mam swiadomosc co zrobilam, kiedy do niego pisałam, ze on mnie nie bedzie juz lubil, ze chce udawac, ze ja nie istnieje, ze mamy porozumiewac sie za posrednictwem osob trzecich... Był cyniczny, okropny i faktycznie widzialam w jego oczach prawdziwa nienawisc.
Dziewczyny, jego slowa przesladuja mnie codziennie. To, że zniszczyłam mu życie... Czy pisanie do kogoś przez miesiąc po rozstaniu niszczy życie? Czy skoro tak bardzo miał mnie dosyć, to nie mógł po prostu kazać mi spadać i napisać, że nie życzy sobie moich wiadomości zamiast przepraszać i prosić, abym się nim nie przejmowała? Dlaczego to on ze mną zerwał i to on prycha na mój widok, to on mnie unika, to on doszukuje się w każdym moim geście tego, że robie coś przeciwko niemu? Niedawno byliśmy na imprezie w klubie, był bardo pijany i wypadła mu na parkiecie zapalniczka Zippo, którą ode mnie dostał. Znlazłam ja i podeszłam do niego, wyciagnelam reke i powiedzialam, ze zgubil i ze prosze, oddaje mu. A on zaczal od razu krzyczec i bluznic, ze mam sie do niego lepiej w ogole nie odzywać.
Co ja moge zrobic, aby przestal mnie nienawidzic? Gdybym mogla nie miec z nim kontaktu, to kompletnie bym to olala, ale niestety muszę... Jego slowa mnie przesladuja, kazde jego zachowanie mnie boli, a ja naprawde od miesiaca nie napisalam ani razu, ani slowem sie nie odezwałam. Skad sie to wzielo u niego wszystko?