Nie wiem co mam zrobić..
Ten związek trwa 5 lat,po ślubie 3 lata od 3 lat, mamy dwuletniego syna którego oboje kochamy bardzo...
W związku zaczęło się psuć ok pół roku po narodzinach małego. Mąż stracił pracę i nie wykazywał większego zainteresowania poszukiwaniem kolejnej, mimo że nie mieliśmy wielkich oszczędności, ja byłam na urlopie macierzyńskim i jedyne co było wiadomo to to,że otrzymam odprawę bo moje miejsce pracy zostalo zlikwidowane i że będę musiała szukać nowego zajęcia na dosć trudnym teraz rynku pracy.
Mąż otrzymał trzymiesięczną odprawę która bardzo szybko stopniała, nie chciał słuchać tłumaczeń, że lepiej wziąć jakąkolwiek pracę i zmieniać jesli mu się nie spodoba, niż podchodzić do wszystkiego tak bardzo ambicjonalnie, szczególnie w sytuacji, kiedy jest dziecko na utrzymaniu a losy drugiej pensji też niepewne. W UP też nie chciał się zarejestrować bo to" nie jego poziom".
W miedzyczasie miał kończyć studia które przerywał x razy, obiecał mi to już drugi raz i drugi raz slowa nie dotrzymał, spędział całe dnie na graniu na konsoli i oglądaniu tv.
Syn był trudnym dzieckiem, nie spał zbyt wiele, choć nie chorował to i tak bardzo dał się we znaki. Zajmowałam się nim praktycznie sama, maż może i miał chęci, ale brakowało mu chyba zapału. Bylo coraz więcej kłótni i awantur.Mówiłam o moich obawach i problemach jego matce, starała się z nim rozmawiać ale na wszystkie uwagi reagował agresją i trzaskaniem drzwiami.
Wciąż miał w stosunku do mnie jakieś uwagi - nie tak przewijam dziecko, na obiad jest zupa- on by wolał jednak mięso, źle myję naczynia, źle ustawiam kubki w szafce. Niby nic,ale kiedy słyszy się tego tyle w ciągu dnia to przestaje śmieszyć, a zaczyna doprowadzać do furii...
Był na paru rozmowach kwalifikacyjnych i żadna z ofert nie spełniała jego oczekiwań ( mimo braków w wykształceniu maż jest przekonany o tym, że jest idealnym kandydatem na każde stanowisko), pieniądze coraz bardziej topniały.
W końcu przyszedł czas bym i ja szukała pracy, zostaliśmy zaproszeni na rozmowę do tego samego pracodawcy. Mąż przed rozmową powiedział że trzyma za mnie kciuki, ale z całym szacunkiem, on wie,że nie dostanę tej pracy bo jego cv jest lepsze niż moje i ma dłuższe doświadczenie zawodowe.
Stało się inaczej -stanowisko dostałam ja, a nie on.
I wtedy wszystko rozkręciło się maksymalnie. Wróciłam do pracy, syn poszedł do żłobka, on w międzyczasie cudem dostał pracę - poniżej jego oczekiwań i aspiracji, ale powiedziałam jasno że albo to,albo rozwód.
Ja wciaż na pełnych obrotach- syn wstaje codziennie o 5 rano, ma niespożytą energię, po moim powrocie z pracy praktycznie wciąż na mnie" wisi". Kiedy prosiłam męża o pomoc, zarzucał mi, że on"przecież też się nm zajmuje,bo kiedy ja idę do pracy na 8 to on zostaje z nim sam do 9.30 i go ubiera i odstawia do żłobka i moje pretensje są bezpodstawne".
Doszlo do tego, że przy usypianiu syn zaczął wyrzucać męża z pokoju( wspolne usypianie dziecka nie bylo incjatywa meza, tlyko moja, raczej wymuszoną).
Bardzo zmienił się po ślubie. Zerwal prawie wszystkie kontakty towarzyskie, nie ma żadnych pasji, jego zycie to telewizja, komputer i konsola. Odnoszę wrazenie, ze ja i syn jestesmy mu potrzebni tylko do obrazka rodzinnego.
Nie liczyl sie z moimi potrzebami, nie szanowal mojego zdania.Nigdy z wlasnej woli nie zabral syna sam na spacer.Kiedy wyszlam na godzine z domu wyliczal mi czas, gdzie tyle czasu spedzilam. Kiedy pojechalismy na wakacje i zapytal,czy jestem zadowolona ( zgodnie z prawda odpoweidzialam, ze nie,bo nie lubie ALL inclusive,lubie zwiedzac i smakowac, pozatym to dla mnie zadne wakacje skoro maz w ciagu tygodnia tylko raz zmienil synowi pieluszke, wszystko bylo jak zwykle na mojej glowie), uslyszalam tlyko,ze mi nic w zyciu nie pasuje.
Seks w tym czasie przytrafil nam sie moze 4,5 razy, i to po naciskach meza.
Bardzo dlugo nosilam to wszystko w sobie, w koncu postanowilam to przeanalizowac i powiedziec komus z boku,zeby trzezwo ocenil sytuację i czy faktycznie to we mnie tkwią nadmierne oczekiwania.
I kiedy ta osoba powiedziala,ze nie ma nic nienormalnego w pragnieniu,by ojciec sie angazowal w zycie dziecka, ze czasem chcialabym uslyszec dobre slowo, poczuc sie doceniona, pochwalona poczulam, ze moze nie do konca jestem ta zla i nienormalna.
Nadmienię, że w jego domu rodzinnym wyglada to tak,ze ojciec nie ma znajomych,pasji czy zaibneresowan, zyje przed tv. nie liczy sie z matka, na jej fantastyczny, pyszny obiad jest w stanie powiedziec tylko "no ale ziemniaki to slabo odparowalas". nie ma emocji, jest cisza, brak ciepla. po rozmowie z jego siostrą wiem, ze to wygladalo tak zawsze, matka nigdy nie miala nic do powiedzenia.
W koncu powiedzialam dosc. Mimo ze wczesniej padalo juz z moich ust slowo rozwod to chyba dopiero teraz naprawde uwierzylam,ze moglabym to zrobic. Już wcześniej doszłam do takiego wniosku, ale wtedy pierwszy raz głoścno powiedzialam ze juz go nie kocham. I się zaczęlo.
Wielka miłość, obiecywanie poprawy. Zajmowanie się dzieckiem, układanie z nim klocków.
Wiele razy prosiłam o terapię małżeńską, wcześniej słyszałam,że jesli mam problem to mogę sama chodzic, on problemu nie ma. Dalam się namówić i chyba żałuję.
Początkowo myslałam,że moze to cos we mnie zmieni, moze go zrozumiem, może to uzdrowi sytuację. Ale ja slyszę tlyko,ze on rozumie swoj blad, i jednoczesnie ustawia sytację tak, by wypaść jak najlepiej w oczach terapeutki.
Kiedy go pytam, jakie ma konkretne pomysly na rozwiazanie takiej i takiej sytacji, slysze tylko,ze on" nie bedzie teraz myslal o abstrakcyjnych rzeczach". I ze on sie tak zachowuje bo u niego" i dziadek, i ojciec rzadzili w domu i to nie jest jego wina". On po prostu chce, żeby :"w domu bylo fajnie i miło".
Nie mamy wspolnych pasji, nie mamy wpsolnych celow. Robię się chora kiedy myśle, że mogłabym z nim pojsc do lozka.
Kiedy powiedzialam ze nie wiem co zrobic,ze potrzebuję czasu to wezwał moją matkę, żeby" przekonała mnie,żebym nie wqidziała wszystkiego w czarnych barwach i zebym zechciala z nim porozmawiac".
Problem w tym,ze ja mogę z nim rozmawiać, ale nie tak,jak on by chcial, już nie na jego warunkach.
Nie wiem,co jej powiedział, być może nic, ale efket jest taki,ze moja wlasna matka powiedziala, ze mam isc do psychologa, wziac tabletki i przestac sie nudzic i wymyslac problemy bo "on taki zly nie jest,nie pije i nie bije" a dziecko musi miec oboje rodzicow i jak podrosnie to zrobie co chce, ale na razie jest jak jest i tak ma zostac.
Jego matka to samo: że przesadzam,że on nie jest taki zły, że : "to tlyko facet, musi być doceniony".A ja po prostu nie uwazam zeby fakt pojscia do pracy, powrotu do domu , obejrzenia tv i pojscia spac zaslugiwal na oklaski...
Spokojne rozmowy o rozstaniu nic nie daja. On gada jak zaczarowany,ze "wszystko sie ulozy, muszę dać mu tlyko szanse, że on będzie mnie kochal i szanował, że się pogubił".A ja czuję coraz większą litosć, zażenowanie, moze nawet zalazki nienawisci..?
Jest ktoś, kto kiedy dowiedział się, jak wygląda u nas sytuacja, wyznał,że chciałby być blisko. Ale ja na to nie pozwalam, po tym wyznaniu urwalam kontakt. Jestem zbyt potluczona, za bardzo boję się komuś zaufać, pozatym- to nie jest wlasciwa kolejnosc.I warto dodać - to chlopak z naszego wspolnego grona znajomych, maz od zawsze byl o niego zazdrosny, bo dobrze sie dogadywalismy. Do teraz potrafi wygadywac ze to pewnie przez niego ten kryzys- choc znajomego oboje znamy jakis rok, kontakt jest dosc luzny, a kryzys trwa, ile trwa i sam to przyznaje...
Nie wiem co mam zrobić. Nie chcę skrzywdzic dziecka. Nie chcę też skrzywidzić siebie. Moze gdybym sie bardziej postarała mu zaufac i uwierzyc to daloby sie wyjsc z tym na prostą?
Bardzo boję się zostać sama, i jednocześnie bardzo się boję zostać z nim. Boję sie, jak poradzę sobie finansowo.Czy będzie chciał uczesniczyc w zyciu syna? Nie chcę by moje życie wyglądało jak życie jego rodziców.Mam 29 lat.
Boję się że nikt mnie juz nie pokocha, że mój syn będzie miał traumę. Że wszyscy się ode mnie odwrócą.
Wiem, rozpisałam się, ale to chyba jeden jedyny raz kiedy wszystko wylałam z siebie jak leci... dziękuję, jeśli ktoś to przeczyta. I może podpowie... co robić?
Czy ludzie się zmieniają? Czy mozna znow pokochać? Czy można zaufac?
Czy moze to ja przesadzam i szukam problemu tam,gdzie go nie ma...?