3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni... - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 47 ]

1 Ostatnio edytowany przez xsell (2016-11-09 10:27:29)

Temat: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Nie wiem co mam zrobić..

Ten związek trwa 5 lat,po ślubie 3 lata od 3 lat, mamy dwuletniego syna którego oboje kochamy bardzo...
W związku zaczęło się psuć ok pół roku po narodzinach małego. Mąż stracił pracę i nie wykazywał większego zainteresowania poszukiwaniem kolejnej, mimo że nie mieliśmy wielkich oszczędności, ja byłam na urlopie macierzyńskim i jedyne co było wiadomo to to,że otrzymam odprawę bo moje miejsce pracy zostalo zlikwidowane i że będę musiała szukać nowego zajęcia na dosć trudnym teraz rynku pracy.
Mąż otrzymał trzymiesięczną odprawę która bardzo szybko stopniała, nie chciał słuchać tłumaczeń, że lepiej wziąć jakąkolwiek pracę i zmieniać jesli mu się nie spodoba, niż podchodzić do wszystkiego tak bardzo ambicjonalnie, szczególnie w sytuacji, kiedy jest dziecko na utrzymaniu a losy drugiej pensji też niepewne. W UP też nie chciał się zarejestrować bo to" nie jego poziom".
W miedzyczasie miał kończyć studia które przerywał x razy, obiecał mi to już drugi raz i drugi raz slowa nie dotrzymał, spędział całe dnie na graniu na konsoli i oglądaniu tv.
Syn był trudnym dzieckiem, nie spał zbyt wiele, choć nie chorował to i tak bardzo dał się we znaki. Zajmowałam się nim praktycznie sama, maż może i miał chęci, ale brakowało mu chyba zapału. Bylo coraz więcej kłótni i awantur.Mówiłam o moich obawach i problemach jego matce, starała się z nim rozmawiać ale na wszystkie uwagi reagował agresją i trzaskaniem drzwiami.
Wciąż miał w stosunku do mnie jakieś uwagi - nie tak przewijam dziecko, na obiad jest zupa- on by wolał jednak mięso, źle myję naczynia, źle ustawiam kubki w szafce. Niby nic,ale kiedy słyszy się tego tyle w ciągu dnia to przestaje śmieszyć, a zaczyna doprowadzać do furii...
Był na paru rozmowach kwalifikacyjnych i żadna z ofert nie spełniała jego oczekiwań ( mimo braków w wykształceniu maż jest przekonany o tym, że jest idealnym kandydatem na każde stanowisko), pieniądze coraz bardziej topniały.
W końcu przyszedł czas bym i ja szukała pracy, zostaliśmy zaproszeni na rozmowę do tego samego pracodawcy. Mąż przed rozmową powiedział że trzyma za mnie kciuki, ale z całym szacunkiem, on wie,że nie dostanę tej pracy bo jego cv jest lepsze niż moje i ma dłuższe doświadczenie zawodowe.
Stało się inaczej -stanowisko dostałam ja, a nie on.
I wtedy wszystko rozkręciło się maksymalnie. Wróciłam do pracy, syn poszedł do żłobka, on w międzyczasie cudem dostał pracę - poniżej jego oczekiwań i aspiracji, ale powiedziałam jasno że albo to,albo rozwód.
Ja wciaż na pełnych obrotach- syn wstaje codziennie o 5 rano, ma niespożytą energię, po moim powrocie z pracy praktycznie wciąż na mnie" wisi". Kiedy prosiłam męża o pomoc, zarzucał mi, że on"przecież też się nm zajmuje,bo kiedy ja idę do pracy na 8 to on zostaje z nim sam do 9.30 i go ubiera i odstawia do żłobka i moje pretensje są bezpodstawne".
Doszlo do tego, że przy usypianiu syn zaczął wyrzucać męża z pokoju( wspolne usypianie dziecka nie bylo incjatywa meza, tlyko moja, raczej wymuszoną).
Bardzo zmienił się po ślubie. Zerwal prawie wszystkie kontakty towarzyskie, nie ma żadnych pasji, jego zycie to telewizja, komputer i konsola. Odnoszę wrazenie, ze ja i syn jestesmy mu potrzebni tylko do obrazka rodzinnego.
Nie liczyl sie z moimi potrzebami, nie szanowal mojego zdania.Nigdy z wlasnej woli nie zabral syna sam na spacer.Kiedy wyszlam na godzine z domu wyliczal mi czas, gdzie tyle czasu spedzilam. Kiedy pojechalismy na wakacje i zapytal,czy jestem zadowolona ( zgodnie z prawda odpoweidzialam, ze nie,bo nie lubie ALL inclusive,lubie zwiedzac i smakowac, pozatym to dla mnie zadne wakacje skoro maz w ciagu tygodnia tylko raz zmienil synowi pieluszke, wszystko bylo jak zwykle na mojej glowie), uslyszalam tlyko,ze mi nic w zyciu nie pasuje.
Seks w tym czasie przytrafil nam sie moze 4,5 razy, i to po naciskach meza.

Bardzo dlugo nosilam to wszystko w sobie, w koncu postanowilam to przeanalizowac i powiedziec komus z boku,zeby trzezwo ocenil sytuację i czy faktycznie to we mnie tkwią nadmierne oczekiwania.
I kiedy ta osoba powiedziala,ze nie ma nic nienormalnego w pragnieniu,by ojciec sie angazowal w zycie dziecka, ze czasem chcialabym uslyszec dobre slowo, poczuc sie doceniona, pochwalona poczulam, ze moze nie do konca jestem ta zla i nienormalna.

Nadmienię, że w jego domu rodzinnym wyglada to tak,ze ojciec nie ma znajomych,pasji czy zaibneresowan, zyje przed tv. nie liczy sie z matka, na jej fantastyczny, pyszny obiad jest w stanie powiedziec tylko "no ale ziemniaki to slabo odparowalas". nie ma emocji, jest cisza, brak ciepla. po rozmowie z jego siostrą wiem, ze to wygladalo tak zawsze, matka nigdy nie miala nic do powiedzenia.

W koncu powiedzialam dosc. Mimo ze wczesniej padalo juz z moich ust slowo rozwod to chyba dopiero teraz naprawde uwierzylam,ze moglabym to zrobic. Już wcześniej doszłam do takiego wniosku, ale wtedy pierwszy raz głoścno powiedzialam ze juz go nie kocham. I się zaczęlo.
Wielka miłość, obiecywanie poprawy. Zajmowanie się dzieckiem, układanie z nim klocków.
Wiele razy prosiłam o terapię małżeńską, wcześniej słyszałam,że jesli mam problem to mogę sama chodzic, on problemu nie ma. Dalam się namówić i chyba żałuję.

Początkowo myslałam,że moze to cos we mnie zmieni, moze go zrozumiem, może to uzdrowi sytuację. Ale ja slyszę tlyko,ze on rozumie swoj blad, i jednoczesnie ustawia sytację tak, by wypaść jak najlepiej w oczach terapeutki.
Kiedy go pytam, jakie ma konkretne pomysly na rozwiazanie takiej i takiej sytacji, slysze tylko,ze on" nie bedzie teraz myslal o abstrakcyjnych rzeczach". I ze on sie tak zachowuje bo u niego" i dziadek, i ojciec rzadzili w domu i to nie jest jego wina". On po prostu chce, żeby :"w domu bylo fajnie i miło".
Nie mamy wspolnych pasji, nie mamy wpsolnych celow. Robię się chora kiedy myśle, że mogłabym z nim pojsc do lozka.

Kiedy powiedzialam ze nie wiem co zrobic,ze potrzebuję czasu to wezwał moją matkę, żeby" przekonała mnie,żebym nie wqidziała wszystkiego w czarnych barwach i zebym zechciala z nim porozmawiac".
Problem w tym,ze ja mogę z nim rozmawiać, ale nie tak,jak on by chcial, już nie na jego warunkach.
Nie wiem,co jej powiedział, być może nic, ale efket jest taki,ze moja wlasna matka powiedziala, ze mam isc do psychologa, wziac tabletki i przestac sie nudzic i wymyslac problemy bo "on taki zly nie jest,nie pije i nie bije" a dziecko musi  miec oboje rodzicow i jak podrosnie to zrobie co chce, ale na razie jest jak jest i tak ma zostac.
Jego matka to samo: że przesadzam,że on nie jest taki zły, że : "to tlyko facet, musi być doceniony".A ja po prostu nie uwazam zeby fakt pojscia do pracy, powrotu do domu , obejrzenia tv i pojscia spac zaslugiwal na oklaski...

Spokojne rozmowy o rozstaniu nic nie daja. On gada jak zaczarowany,ze "wszystko sie ulozy, muszę dać mu tlyko szanse, że on będzie mnie kochal i szanował, że się pogubił".A ja czuję coraz większą litosć, zażenowanie, moze nawet zalazki nienawisci..?

Jest ktoś, kto kiedy dowiedział się, jak wygląda u nas sytuacja, wyznał,że chciałby być blisko. Ale ja na to nie pozwalam, po tym wyznaniu urwalam kontakt. Jestem zbyt potluczona, za bardzo boję się komuś zaufać, pozatym- to nie jest wlasciwa kolejnosc.I warto dodać - to chlopak z naszego wspolnego grona znajomych, maz od zawsze byl o niego zazdrosny, bo dobrze sie dogadywalismy. Do teraz potrafi wygadywac ze to pewnie przez niego ten kryzys- choc znajomego oboje znamy jakis rok, kontakt jest dosc luzny, a kryzys trwa, ile trwa i sam to przyznaje...

Nie wiem co mam zrobić. Nie chcę skrzywdzic dziecka. Nie chcę też skrzywidzić siebie. Moze gdybym sie bardziej postarała mu zaufac i uwierzyc to daloby sie wyjsc z tym na prostą?
Bardzo boję się zostać sama, i jednocześnie bardzo się boję zostać z nim. Boję sie, jak poradzę sobie finansowo.Czy będzie chciał uczesniczyc w zyciu syna? Nie chcę by moje życie wyglądało jak życie jego rodziców.Mam 29 lat.
Boję się że nikt mnie juz nie pokocha, że mój syn będzie miał traumę. Że wszyscy się ode mnie odwrócą.

Wiem, rozpisałam się, ale to chyba jeden jedyny raz kiedy wszystko wylałam z siebie jak leci... dziękuję, jeśli ktoś to przeczyta. I może podpowie... co robić?
Czy ludzie się zmieniają? Czy mozna znow pokochać? Czy można zaufac?
Czy moze to ja przesadzam i szukam problemu tam,gdzie go nie ma...?

Zobacz podobne tematy :

2 Ostatnio edytowany przez flipers (2016-11-09 11:44:05)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

hmm... sytuacja niczym u mnie, z tym, że ja cały czas pracowałem ( 2 prace ) i w domu bywałem od 18. Też się zaczęło wszystko psuć, też miałem okres kiedy miałem wszystko w dupie ( oprócz dzieci ) Partnerka próbowała rozmawiać, tłumaczyła co nie gra, ale jakoś to było dla mnie obojętne. Teraz to się obróciło mi zależy jej już nie i próbuje to jakoś ratować z tym, że mam nowe pomysły i chciałbym wprowadzić wiele zmian żeby to wszystko działało.

Tutaj masz zwierciadło: http://www.netkobiety.pl/viewtopic.php?id=99594

3

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Flipers-faktycznie podobnie! Tylko, że ja mam wrażenie, że Ty chcesz naprawdę, a mój chce po prostu ugasić pożar na chwilę...
A mam problem z realną oceną własnej sytuacji...

4

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

Flipers-faktycznie podobnie! Tylko, że ja mam wrażenie, że Ty chcesz naprawdę, a mój chce po prostu ugasić pożar na chwilę...
A mam problem z realną oceną własnej sytuacji...

U nas też było gaszenie na chwilę i to dwa razy. Tylko, że nie podejmowaliśmy aż takich kroków i myśleliśmy, że wszystko samo się ułoży aż się wreszcie zebrało i wybuchło. Teraz jest dużo zmian we mnie które ja już widzę, ona może zobaczy, dlatego jest moc i siła w walkę.

5

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Flipers- właśnie w tym rzecz, że u nas też byly rozmowy,zmiany etc, i po tygodniu, dwóch znów to samo. Problem chyba leży w postawie - jestem przekonana, że nawet teraz mój mąż owszem, mysli o zmianie - ale o zmianie mnie,a nie siebie...
I nie wiem co mam robić, jestem tym emocjonalnie wyczerpana.

6 Ostatnio edytowany przez flipers (2016-11-09 14:24:36)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

hmm... nie wiem po ile macie lat, ale z mojego punktu widzenia to ja chyba dorosłem do ojcostwa i prawdziwego związku przy okazji uświadamiając sobie, że bardzo kocham partnerkę. Na dzień dzisiejszy bardzo bardzo pomaga Bóg i dużo rozmów z partnerką na każdy temat.
Na dzień dzisiejszy ona jest tak jak Ty całkowicie wyczerpana z tzw. brakiem jakichkolwiek uczuć żalu, agresji, pretensji, miłości, tęsknoty itp.

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

A Twój mąż ma jakieś dobre cechy, jakieś zalety?

8

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Flipers- ja 29, on 32... więc fajnie byloby,gdyby już jednak był choć trochę dojrzały do zobowiązania, jakiego się podjął...

MrówkaBigbitówka - wiesz, często zadaję sobie to pytanie, bo szukam punktu zaczepienia. I szczerze- jeżeli możemy uznać za zalety to,że nie bije i nie pije i kocha syna, to są właśnie te zalety.
Choć, jeśli się zastanowię głębiej, to może jednak ma chyba problem z agresją i wyrażaniem emocji, bo chyba nikt kto normalnie artykuuje emocje nie rzuca szklankami po ścianach..?
Sytuacja jedno czy dwukrotna, ale jednak...

9

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

Flipers- ja 29, on 32... więc fajnie byloby,gdyby już jednak był choć trochę dojrzały do zobowiązania, jakiego się podjął...

MrówkaBigbitówka - wiesz, często zadaję sobie to pytanie, bo szukam punktu zaczepienia. I szczerze- jeżeli możemy uznać za zalety to,że nie bije i nie pije i kocha syna, to są właśnie te zalety.
Choć, jeśli się zastanowię głębiej, to może jednak ma chyba problem z agresją i wyrażaniem emocji, bo chyba nikt kto normalnie artykuuje emocje nie rzuca szklankami po ścianach..?
Sytuacja jedno czy dwukrotna, ale jednak...

Ja 28, partnerka 25 więc wszystko widzę na tym samym etapie...
Co do Twojego męża - nie stało się kiedyś coś złego w Waszym małżeństwie ? i czy napewno wszystko napisałaś ? - widzę takie swoje odzwierciedlenie. Miałem już takie szargane nerwy, że agresje też tłumiłem na różnych rzeczach i przedmiotach ( nieraz były to szklanki, a nieraz samochód ze szkodą na kilka tysięcy złotych... )

10

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

I szczerze- jeżeli możemy uznać za zalety to,że nie bije i nie pije

Pamietam jak byłem młody i moja rodzicielka powtarzała mi czasami, ciesz się synku, że nie jestem np. z zespołem Downa, lub chory na raka, bo wtedy byłoby ci ciężko. teraz jesteś zdrowy i nie narzekaj..... Z jednej strony racja, człowiek docenia to co ma dopiero wtedy jak to straci, np zdrowie.
Dla mnie jednak chorą jest argumentacja, że zaletą męża jest to, iż nie bije i nie pije - matka boska, łachy nie robi. Taka jest norma, któą spełniają mam nadzieję większość facetów, więc doszukiwanie się plusów, w tym, ze mąż jest normalny jest chyba nie na miejscu -tak przynajmniej mi się wydaje. Plusem powinno być to co robi ponad normę, a nie co jest normą, no chyba, że kobitki faktycznie tak mało macie tego w życiu, że teraz ceni się facetów, za to że zachowują się jak Bóg przykazał....

Czytałem Twój post xsell i powiem Ci, że jakbym już znał tą historię, w domu byle jak i dopiero jak człowiek zrobi zadymę i walnie łapą w stół, wtedy druga strona zaczyna się ożywać i robić to, czego wcześniej nie mogła, gdy mówiło się do niej spokojnym głosem. Jakiś etap takiego życia mam za sobą i wiem jedno - nie wiem jak bardzo i ile musiałby Twój mąż się zmienić, ale Ty już będziesz miała do niego taką postawę jak w chwili obecnej. Jesteś pełna strachu i niepewności o przyszłość i stąd też rozterki. Gdybyś wiedziała, że wszystko będzie OK stary byłby odstawiony pewnie do box-u za swoją postawę, a Ty zaczęłabyś żyć własnym życiem i być może w związku, w którym mąż doceniłby Twoje starania.
Śmierdzące lenie w związku to tragedia, szczególnie jeszcze przeświadczeni o swojej doskonałości. Ciężko Ci będzie to poukładać, bo zawsze będziesz miała przed oczyma wizję tych ciężkich lat - i obym się mylił....
Chyba faktycznie trzeba zadbać o swoje życie, bo układanie go pod kogoś niewiele da, a człowiek tylko traci będąc wiecznie kopanym. Coraz to bardziej przekonuje się, że chyba faktycznie trzeba zacząć interesować się własną przyszłością bo jest jedna i szkoda ją przepieprzyć na walkę w związku małżeńskim, szczególnie z kimś, kto i tak nie wykazuje chęci realnej poprawy, tylko załagodzenia sytuacji zagrożenia, w której się znalazł przez naszą wolę walki o lepsze jutro dla siebie czy też dla nas.

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

To faktycznie kiepsko... Myślałam, że napiszesz o poczuciu humoru, cierpliwości czy miłości do zwierzat... O czymś, co pozwoliłoby pomyśleć, że to fajny facet tylko fakt założenia rodziny trochę go przerósł... Dlaczego za niego wyszłaś?

12

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

MrówkaBigbitówka - wiesz, często zadaję sobie to pytanie, bo szukam punktu zaczepienia. I szczerze- jeżeli możemy uznać za zalety to,że nie bije i nie pije i kocha syna, to są właśnie te zalety.

Naprawdę to jedyne zalety? Zakochałaś się w nim, stworzyłaś związek, dlatego, że nie pił i nie bił? Jeżeli naprawdę chcesz znaleźć punkt zaczepienia to poszukaj odpowiedzi na pytanie dlaczego zdecydowałaś się z nim być.
Obecnie jednak nie wygląda na to, że takiego punktu szukasz. Wyraźnie nie chcesz z nim być.

To czy jego postanowienie zmiany jest silne i stale będzie do niej dążył, trudno przewidzieć. Być może to jednorazowy zryw, być może nie. Zastanów się czy chcesz być z nim nawet jeśli zmiana miałaby być długotrwała.
Co do opinii matek, dziatek itp to zostaw je za sobą. Nikt poza Tobą nie będzie w związku z nim, nikt poza Tobą nie będzie żył za Ciebie, więc zastanów się czego chcesz Ty. Każda decyzja podejmowana pod wpływem i do której sama nie jesteś przekonana skończy się źle.

13

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Kochani,

Zwrotu "nie pije, nie bije" uzylam troche sarkastycznie po prostu... w przeciwienstwie do mojej matki i tesciowej nie uwazam, zebym musiala byc bog wie jak wdzieczna za niezbrdne minimum myślę. I chyba z tego tez powodu mam wyrzuty sumienia ze jednak chcę czegos wiecej niz to standardowe powyzsze...

Flipers- staralam sie wszystko opisac jak najdokladniej,  nie bylo w naszym zyciu ani przed nim jakiegos wielkiego dramatu, wielkiego przelomu, wszystko dzialo sie po cichu,  tu wbicie szpilki, tam krytyka, pretensje ..
Ja zawsze staralam sie byc oparciem dla meza, jego najwiekszym kibicem i przyjacielem bo twgo samego oczekiwalam od niego, a w zamian nie dostawalam nawet dobrego slowa.

A dlaczego za niego wyszlam? Bo kiedys moj maz byl zupelnie inny. Albo inne jego cechy byly uwypluklone. A kiedy przyszlo dziecko, odpowiedzialnosc, prawdziwe zycie wszystko sie posypalo.
Kiedys maz mial ambicje, ale i checi do ciezkiej pracy. Kiedys jego jedynym zainteresowaniem nie bylo tv- uprawial sport, cos go interesowalo.
Kiedys nie tylko krytykowal wszystkich i wszystko, ale byl bardziej wywazony w swoich opiniach.
Podobno jego ojciec tez po 30 przeszedl taka przemianę( wiem to od jego matki, kiedy zapytalam wprost dlaczego wyszla za ojca, bo przeciez sa zupelnie inni)- z duszy towarzystwa, wesolego chlopaka, odpowiedzialnego i pelnego pasji stal sie smutnym czlowiekiem ktorego interesuje tylko tv.

Byc moze sporo racji jest w tym, ze gdybym miala pewnosc,ze wszystko bedzie w porzadku pod wzgledem logistyczno-finansowym juz bym sie z tym tak nie szarpala, tylko podjela decyzje o odejsciu.
Ale wiem jednoczesnie, ze nie decyduję tylko za siebie, ale tez za syna- boje sie, jak on to przezyje,  jak beda wygladaly nasze relacje, czy maz go nie bedzie nastawial przeciwko mnie.Boje sie po prostu zlstac ze wszystkim sama,choc, jesli się głeboej nad tym zastanowic, to ja juz chyba od bardzo dawna jestem sama...
Bardzo nie chcialabym popelnic bledu, bardzo nie chcialabym zobaczyc w oczach mojego syna rozczarowania postawą i decyzjami matki.
Nie umiem chyba oddzielic roli zony od roli matki,  mimo ze sama wychowywalam xie w niepelnej rodzinie,  to sama marzylam o stworzeniu takiej, w ktorej bedzie szczerosc, cieplo i rozmowa...

14

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

marzylam o stworzeniu takiej, w ktorej bedzie szczerosc, cieplo i rozmowa...

Obecnie takiej nie tworzysz. Uważasz, że w przyszłości taką stworzycie? Bo tylko wtedy bycie dalej razem ze względu na dziecko miałoby jakiś sens... W przeciwnym razie będzie miało rodzinę w której panuje chłód emocjonalny, rodzice o ile się nie kłócą, to są poprawni wobec siebie na pokaz, żeby dziecko miało pełną rodzinę... Więcej szkody można dziecku zrobić takimi teatrzykami, niż rozejściem. Nie podejmuj decyzji o swoim życiu ze względu na dziecko.

Co do wyrzutów sumienia, to ponownie: zostaw je za sobą. Pojawiają się one u wielu ludzi po "cudownym przemienieniu" partnerów i prowadza często do niewłaściwych wniosków i decyzji. Nie wyrzutami sumienia powinnaś się kierować, a swoimi uczuciami, potrzebami, chłodną oceną czy jesteś w stanie niejako na nowo stworzyć z nim związek. Czy uważasz, że "odmieniony" on spełnia Twoje potrzeby emocjonalne, czy to jest ten partner z którym chcesz być.

15

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

I szczerze- jeżeli możemy uznać za zalety to,że nie bije i nie pije i kocha syna, to są właśnie te zalety.

To są podstawy, a nie zalety. Dałbym wszystko, żeby moja eks kiedy  byliśmy jeszcze razem miała takie podejście, aby ratować związek. Moim zdaniem powinnaś nim potrząsnąć i to mocno. Lepiej wasz syn będzie się miał jeśli będzie widział szczęśliwą matkę, aniżeli dwóch rodziców, którzy siebie ledwo kochają i są razem bo "dziecko". Wiem, że to brutalne i może nierozsądne wg innych, ale tak myślę. Pytanie, czy masz w sobie na tyle siły, aby stać się szczęśliwa?

16 Ostatnio edytowany przez xsell (2016-11-09 18:39:20)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Wiecie,  u mnie najwieksY problem polega chyba na tym, ze to nie jest patologia tzw jednoznaczna-nie ma alkoholu, przemocy, zdrad, czegos, co jednoznacznie by wskazywalo na koniecznosc zakonczenia tego zwiazku.
ja wiem, ze maz byc moze chce dobrze, ale nie rozjmie i nie chce zrozumiec, ze to co w  jego ocenie jest dla mnie dobre, w mojej wcale nie musi takie byc. i chodzi tu o rzeczy trywialne, typu gdzie robie zakupy odziezowe, ktory sklep wg niego mi przystoi a ktory nie...albo to, ze ja xhce spedzic wakacje pod namiotem, a ln w lususowym hotelu. i za nic nie moze zrozumiec,ze mnie to nie cieszy, po prostu.
wiem co jdst wybrukowane dobrymi intencjami, ale te wyrzuty...

I z drugiej strony-czy to nie patologia, kiedy rozmawia sie z druga osoba tylko o dziecku, bo nie ma sie wspolnych planow, marzen...ba, nawet sie nie chce o tych marzeniach mowic z obawy przed kolejna fala krytyki?
teraz przypomina mi sie, co maz powiedzial na jedbej z terapii, kiedy ja powiedIalam ze mam wrazenie ze nic dobrego mnie juz z nim nie spotka...na co on odparl tylko, ze najlepsze mnie juz chyba spotkalo i czego bym chciala jeszcze?(mowil o synu).
    Bardzo drazni mnie to, ze maz potrafi tylko na mnie napadac, mowic ze widze wszystko w czarnych barwach, ze nie daje mu szansy etc a on sie tak zmienil...
a prawda jest taka ze nie zmienil prawie nic. odnosze wrazenie ze on walczy teraz o swoj komfort, stope zycia i to, co ludzie powiedza a nie o szczesliwy dom dla nas... i ze kiedy ugasi pozar to wrocimy do punktu wyjscia.
nie wiem, byc moze zbyt wiele doszukuje sie w tym, jak to wygladalo w jego domu,  ale ta wizja mnie po prostu przeraza. przeraza mnie to ze wg tej rodziny, zreszta mojej matki tez, lepiej zamknac oczy i udawac ze jest ok...
jego matka przywiozla mi ostatnio swoje leki na depresję-tak, bo leczy sie z depresji w zwiazku z relacja z jego ojcem. i dala mi to ze slowami, ze najwazniejszy jest kompromis i dziecko, zebym nie przesadzala i sobie troszke te tabletki pobrala to od razu mi sie spojrzenie zmieni...a kiedy powiedzialam ze bardzo dziekuję ale nie chcę zabirzac sobie obrazu sytuacji farmakologią to powiedziala tylko ze jak na jej to ja sie malo staram i przesadzam...


i czy jestem w stanie byc szczesliwa... coz, moze to mala miara, nieadekwatna, ale kiedy go nie ma np 3 dni i jestem sama z synem to czuję taki spokoj, taka blogosx jakiej nie czuję przy nim...

17 Ostatnio edytowany przez WaltonSimons (2016-11-09 18:42:31)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Wiesz, powiem szczerze, o ile postawa Twojego obecnego męża nie należy do godnych pochwały (zwłaszcza to zaczynanie i rzucanie studiów - dość żałosne widowisko), to...

xsell napisał/a:

powiedziałam jasno że albo to,albo rozwód

... postawa typu "przynosisz kasę albo spadaj" też nie.

xsell napisał/a:

Kiedy pojechalismy na wakacje i zapytal,czy jestem zadowolona ( zgodnie z prawda odpoweidzialam, ze nie,bo nie lubie ALL inclusive,lubie zwiedzac i smakowac, pozatym to dla mnie zadne wakacje skoro maz w ciagu tygodnia tylko raz zmienil synowi pieluszke, wszystko bylo jak zwykle na mojej glowie), uslyszalam tlyko,ze mi nic w zyciu nie pasuje.

To czemu zgodziłaś się na nie jechać, skoro z miejsca wiedziałaś, że nie będą Ci pasować, bo nie lubisz takiej formy? o ile, oczywiście, z miejsca było wiadomo,że to wczasy typu all inclusive.

xsell napisał/a:

I kiedy ta osoba powiedziala,ze nie ma nic nienormalnego w pragnieniu,by ojciec sie angazowal w zycie dziecka, ze czasem chcialabym uslyszec dobre slowo, poczuc sie doceniona, pochwalona poczulam, ze moze nie do konca jestem ta zla i nienormalna.

Być może on też tego potrzebuje? Samoocena po "do pracy, nierobie, albo rozwód" nie może być zbyt wysoka.

xsell napisał/a:

Nie mamy wspolnych pasji, nie mamy wpsolnych celow. Robię się chora kiedy myśle, że mogłabym z nim pojsc do lozka.

Przed ślubem nie zauważyłaś, że nie ma nic wspólnego w waszym światopoglądzie?

xsell napisał/a:

A ja po prostu nie uwazam zeby fakt pojscia do pracy, powrotu do domu , obejrzenia tv i pojscia spac zaslugiwal na oklaski...

Z ciekawości - zatem jakie jego zachowanie by Ci odpowiadało? Co według Ciebie dodatkowo powinien robić mąż?

xsell napisał/a:

Spokojne rozmowy o rozstaniu nic nie daja. On gada jak zaczarowany,ze "wszystko sie ulozy, muszę dać mu tlyko szanse, że on będzie mnie kochal i szanował, że się pogubił".A ja czuję coraz większą litosć, zażenowanie, moze nawet zalazki nienawisci..?

Jeśli Twój mąż budzi w Tobie zażenowanie czy nienawiść, to z całą pewnością powinniście się rozstać - jak najszybciej. Dla Twojego dobra, dla jego dobra i dla dobra waszego dziecka.

18

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

WaltonSimons... maz byl bez pracy 9 miesiecy. Niewiele robil zeby tą sytuację zmienic, zył tylko wizją duzej odprawy jaką mialam otrzymac. Kiedy pytalam, jak to sobie dalej wyobraza, jak dlugo chce szukac pracy marzen,jak moge mu pomoc i z czego oplacimy rachunii kiedy pieniadze sie rozejda, bo nie bylo wiadomo przeciez, czy uda mi się  szybko znalesc nową sluszalam tylko: czym Ty się przejmujesz, przeciez będzie Twoja odprawa...

Jesli chodzi o wakacje- to mial byc kompromis. zgodzilam sie na formule all inclusive, maz przystal na to, ze chce zwiedzac. all inclusive zostalo, zwiedzanie rozeszlo sie pod argumentami: drogo, bez sensu,  dlaczego chcesz isc sama, rodzina powinna robic wszystko razem...

co do pochwal i dobrego slowa: zawsze mowilam mezowi, ze ze wszystkim zobie poradzi, bo jest zdolny( faktycznie jest, bardzo), ze jesli bedzie ciezko pracowal, to ze wszysrkim da sobie rade. ogromnie w niego wierzylam i on ta wiarę czul, sam o tym mowil.

wczesniej byly wspolne pasje i cele: po dziecku zostaly zastapione tym, ze drogo, ze zmeczony, ze po co,  wlasciwie to go nudzi...

co powinien robic dodatkowo...? powinien wyloezystywac swoj potencjal, swoje talenty, rozwijac się, a nie gorzkniec na kanapie frustrując się, ze jego zycie nie jest takie jak spbie wymarzyl...a moim zdaniem marzenia trzeba w wiekszosci samemu sobie wypracowac a noe czekac na manne z nieba i okazję zycia...

a zazenowanie..coz... ja mowię wprost czego oczekuję. maz zgrabnie to omija i powtarza swoją mantre i szansach i szczesciu. znow mnie ignoruje, znow nie bierze pod uwage... masz racje, wlasciwie jdstem bardziej zazenowana soba niz nim...

19 Ostatnio edytowany przez WaltonSimons (2016-11-09 19:18:47)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Zatem mąż zmienił się po tym, jak urodziłaś dziecko? Jak wyglądało wasze pożycie po tym wydarzeniu? Nie było czasem tak, że poszedł w odstawkę? Dużo związków psuje się i rozpada w tym okresie z tego powodu.

Mogą też dochodzić problemy natury zdrowotnej. Tarczyca, czy nawet coś tak z pozoru nieistotnego jak niedobór witaminy D. Też miałem okres, kiedy nie miałem sił, by po pracy wstać z łóżka - okazało się, że miałem krytycznie niskie poziomy wit. D i po dłuższej kuracji sytuacja uległa zdecydowanej poprawie.

Nie obraź się, ale mam wrażenie, że nie szukasz powodów, dla których człowiek, z którym związałaś się na - w założeniach - resztę życia się zmienił. Odnoszę również wrażenie, że traktujesz go protekcjonalnie. Bez jego relacji ciężko wyrobić sobie opinię, ale czy jesteś pewna, że ze swojej strony zrobiłaś wszystko, by poznać i zrozumieć powody, dla których tak się zachowuje?

Być może facet podświadomie jest zazdrosny o dziecko (tak, zdarza się - niestety nawet dość często...) i owocuje to "fochowatą" postawą i bierną agresją - tutaj bez zrozumienia, a następnie terapii nie dacie sobie raczej rady. Jeżeli po porodzie zaczęłaś mieć głównie oczekiwania (by dawał kasę i zasuwał przy dziecku) jednocześnie odtrącając go (nawet częściowo), to cała ta afera może być tego efektem.

20

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Jest też opcja powszechnie występującej w Polsce dolegliwości: sferdzienia. Uleczalna, ale co zdążył siebie obrzydzić, to zdążył...

21 Ostatnio edytowany przez xsell (2016-11-09 19:36:57)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

problemy zaczely sie pol roku po urodzeniu syna...

wiesz,ja nigdy nie traktowalam meza tak, ze ma przynosic kase i nie marudzic- akurat u nas jest tak, ze to ja przynosze lwia czesc budzetu. nie traktuję tego jako czegos wow,  po prostu chce miec w domu partnera ktory poczuwa sie do zasilania domowego budzetu. chocby to byly i grosze, nie chodzi o sumy- chodzi o checi i poczucie obowiazku...

i dla jasnosci-nigdy nie oczekiwalam, ze maz bedzie przy dziecku zasuwal, a ja bede krolowa matką. pczekiwalam tylko zwiazku partnerskiego,  na zasadzie takiej, ze skoro pboke lracujemy zawodowo, to oboje poteafimy i chcemy przygotowac obiad, zrobic pranie i zmienic pieluchę
i tak bylo,maz twierdzil, ze to rozumie i popiera. az do narodzin dziecka.

co do protekcjonalnego traktowania...coz,  mas prWo do takiej opinii, malo tego, byc moze widzisz wiecej, niz widze ja - dlatwgo tez opisalam tutak cala historie liczac na w miare oboektywne opinie, zeby nie zatracic sie w swoim zaslepieniu spowodowanym emocjami
ale wiesz...ja walczylam. caly czas walczylam. probowalam luzowac i puszczac mimo uszu uwagi, probowalam zwuciezac je dobrocia i dobrym ndtawieniem. wubaczalam szorstki ton i fochy o nic. rozmawialam, prosilam. i mam teraz tylko poczucie,ze chyba zle sie do tego zabralam. bo kiedy naprawde jestem tym wykonczona, mam dosc i jestem na rozdrozu, slysze tylko ze skoro tyle razy wybaczalam to i teraz dam rade i mam nie przesadzac.
.

22

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

xsell - proszę zacznij zwracać uwagę na pisownię, bo człowiek się umęczy czytaniem tych "perełek" i dociekaniem o co Ci chodzi....

Wracając jednak do tematu - jestem zwolennikiem rozmów. To dwóch musi chcieć naprawić, coś co nie funkcjonuje, a nie jeden. Żona chce, mąż ma focha.... trzeba też wziąć pod uwagę, że jak ktoś ma focha przez kilka lat, to druga strona się do tego przyzwyczaja lub nie i ten foch albo nie robi już na nas wrażenia, albo powoduje, że człowiek nie podejmuje już żadnego działania widząc bezsensowną sytuację związaną z postawą drugiej strony.
Sam po latach rozmów z żoną wiem, że nie potrafię już z nią rozmawiać tak jak bym chciał. Wiem o tym, że mógłbym to zrobić, ba - nawet chcę, ale wiem co usłyszę w odpowiedzi. Te odpowiedzi słyszałem dziesiątki razy i człowiek już nie rozmawia więcej widząc bezsensowność takich rozmów. Jeżeli jednak nie rozmawiamy, sytuacja się psuje - więc jest to zamknięte koło.
W pewnym czasie człowiekowi się już nie chce, nie widzi sensu, nie ma woli walki - pomimo, iż rozum podpowiada mu, że powinien nadal walczyć. - bo chce, bo tak wypada, bo tak czuje lub bo tak czują inni i utwierdzają nas w tym przekonaniu. Stąd też potem biorą się nasze rozterki co zrobić - walczyć??? odpuścić???? - tego nigdy nie będziemy pewni - szczególnie w sytuacji takiej jak Twoja. Może się zmieni, może będzie lepiej, lecz wiem że to się nie stanie, bo kilka lat już to trwa, bo taki jest jego ojciec i zawsze coś tam coś tam.....

Ja też tu się znalazłem, bo sam nie wiem - bo sam walczę z sobą z nami i nie widzę rozwiązania, a te które widzę rozpierdzieli całą rodzin, inne polegałoby na tym, że mam się cieszyć tym co jest i nie narzekać. Zmienić swoje oczekiwania i potrzeby i zająć się tylko tym, by żona i dziecko były szczęśliwe. Jak pomyślisz o sobie i rozwalisz związek w imię walki o lepsze SWOJE jutro i tak w opinii rodziny i ludzi, którzy nie żyją z Twoim mężem, będziesz winna rozpadowi małżeństwa - zobacz jak Twoja rodzina postrzega ten problem. Wydziwiasz, a on nie jest taki zły - weź tabletki i inaczej spojrzysz na życie itd....
Będziesz się z tym bujać, aż pewnego dnia coś w Tobie pęknie i weźmiesz rozwód, lub posłuchasz głosu otoczenia i w imię "poprawności politycznej" będziesz żyła w tym związku, bo nie być winna rozpadowi małżeństwa - nie z własnej winy.
Wiem że ciężko podjąć decyzję i nikt za Ciebie tego nie zrobi. Nawet czytając wiele opinii w tym temacie, ludzi, któzry mają o wiele więcej życiowego doświadczenia - nadal będziemy mieć wątpliwości i nic, ani nikt nam nie pomoże. Tego wyboru musimy dokonać sami i sami potem ponosić za niego odpowiedzialność......

Nie zgodzę się z tym co mówi WaltonSimons

WaltonSimons napisał/a:

cyt" Być może facet podświadomie jest zazdrosny o dziecko (tak, zdarza się - niestety nawet dość często...) i owocuje to "fochowatą" postawą i bierną agresją - tutaj bez zrozumienia, a następnie terapii nie dacie sobie raczej rady. Jeżeli po porodzie zaczęłaś mieć głównie oczekiwania (by dawał kasę i zasuwał przy dziecku) jednocześnie odtrącając go (nawet częściowo), to cała ta afera może być tego efektem."

On już chodzi na terapię i w moim przekonaniu niewiele z niej wynosi. Nie widzi w swoim zachowaniu niczego złego, dlatego raczej nie oczekiwałbym na jego "uleczenie" To jak z palaczem - nie rzuci palenia, dopóki nie stwierdzi sam, że jest nałogowcem i chce z tym skończyć. Tu trzeba mieś świadomość posiadania problemu i chęci jego rozwiązania. Mi się wydaje, że poszedł na tą terapię dla Ciebie, żeby nie było, że nic nie zrobił - leczyć się jednak nie będzie bo nie ma z czego. On jest zdrowy......

23

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Może i chodzi, tylko w jakiej sprawie?

wiele rzeczy jest zakorzenionych w podświadomości. Dopóki sobie ich nie uświadomimy, to nawet nie będziemy wiedzieli, czemu się zachowujemy i czujemy inaczej, niż kiedyś.

Ponieważ autorka napisała "po dziecku", to pomyślałem, że to być może poporodowy "syndrom odrzucenia", ale jeśli nie - to ciężko powiedzieć coś konkretnego w temacie smile Nie wiedziałem, że problemy autorki zaczęły się pół roku po porodzie.

24 Ostatnio edytowany przez xsell (2016-11-10 12:16:05)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Biję się w piersi za pisownię i obiecuję poprawę, telefon i pośpiech chyba nie jest przyjacielem języka polskiego.

Maniek, chyba dużo racji jest w tym, co napisałeś, szczególnie o tej terapii...

Sytuacja z moją matką, o której pisałam w pierwszym wątku miała miejsce w niedzielę. W poniedziałek mąż wyjeżdżał w delegację, wrócił wczoraj.
Nie jestem fanką kłótni czy poważnych rozmów przez telefon, więc czekałam z tym do wczoraj - i się zaczęło.

On nie widzi nic złego w tym, że wmieszał w historię miedzy nami moją matkę - znając jej historię, jak się zachowuje, chciał po prostu, żeby: krzykiem/groźbą/utwierdzeniem mnie w przekonaniu że sobie sama nie poradzę bo jestem za słaba/argumentem, że dziecko musi mieć oboje rodziców, choćby walczących/( taki sam schemat był w domu rodzinnym, mimo, że ojciec  był alkoholikiem, moja matka trwała w tym związku dla "dobra dzieci" przez 18 lat, teraz ma pretensje do całego świata), na mnie wpłynęła.
On nie widzi nic złego w tym, że nie liczył się z moim zdaniem, nie słuchał o moich potrzebach, z góry zakładał najlepsze rozwiązania, bo "on to robił z miłości i w jak najlepszej wierze".
On nie da mi czasu o który proszę, nie da mi chwili oddechu od tego wszystkiego, mam się zgadzać na jego wszystkie pomysły- kino, kolację, bo "od siedzenia i czekania nic się we mnie nie zmieni".
Nie mam prawa myśleć o przeszłości, powinnam patrzeć w przyszłosci. Kiedy mówię, że analiza przeszłości jest mi potrzebna do spojrzenia w przyszłośc, bo to w przeszłości kryją się błędy które zostały przez nas popełnione i póki ich nie przepracujemy to nigdy nie będzie dobrze - nie rozumie tego i proponuje politykę "grubej kreski", bo tak trzeba.

Byłam tak zmęczona tą kolejną, nic nie wnoszącą do sprawy, nic nie zmieniającą potyczką, że kazałam mu się spakować. Że mam tego dosć, że póki nie zrozumie, że ja chcę się z nim, dogadać, ale choć trochę na moich zasadach, choć trochę w zgodzie z sobą samą, a nie jak zwykle tak,jak chce tego on, to nic z tego nie będzie.
A mąż powiedział tylko, że "on się stąd nigdy nie wyprowadzi,bo wtedy będę miała argument, żeby wszystkim opowiadać, że to on się wyprowadził i przestał walczyć"(Uprzedzając pytania: mieszkanie jest moje, panieńskie w kredycie, maż ma swoje, również z majątku osobistego. ma gdzie pójść.)
I jak gdyby nigdy nic usiadł do komputera. Bez słowa.
Co ludzie powiedzą...

Może się mylę, ale ja mam wrażenie, że z każdą godziną terapii mój mąż coraz bardziej gra, coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu że to ja mam coś z głową - a może to otoczenie go w tym utwierdza, nie wiem...
I dużo racji w tym,że on na terapię poszedł dla mnie - nie dla siebie.Bo prosiłam o nią wiele razy. I dopiero w momencie, kiedy kazałam mu wybierać, albo terapia,albo rozstanie- zgodził się pójść. Chyba na zasadzie- niech ona widzi,że poszedłem, niech ma,co chciała...

Nigdy nie czułam się chyba tak zła, taka zmęczona, taka pokonana...

25

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Xsell widzę dokładne odbicie mojej partnerki. Stan w którym się znajdujecie, zmęczenie, brak wiary w jakąkolwiek zmianę i że się to uda. Co więcej gdybyś Ty była moją partnerką lub ja Twoim partnerem prawdopodobnie rozwiązalibyśmy problem razem smile hmm z mojego punktu musisz stanowczo z nim porozmawiać, że tak to wszystko nie może wyglądać, albo wprowadzacie radykalne zmiany w życie i na przestrzeni np. 2 miesięcy obserwujecie jak to wszystko gra, czy są jakieś poprawy, jak się z tym czujecie albo trzeba dać sobie spokój.
Proszę Cię jeszcze o radę w moim wątku, bo widzę, że Ty najlepiej będziesz znała odp. Przeczytaj kilka ostatnich postów odnośnie wspólnego mieszkania i wyprowadzki. Jak Ty byś to odczuwała i traktowała ?

http://www.netkobiety.pl/viewtopic.php?id=99594&p=2

26

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
flipers napisał/a:

Xsell widzę dokładne odbicie mojej partnerki. Stan w którym się znajdujecie, zmęczenie, brak wiary w jakąkolwiek zmianę i że się to uda. Co więcej gdybyś Ty była moją partnerką lub ja Twoim partnerem prawdopodobnie rozwiązalibyśmy problem razem smile hmm z mojego punktu musisz stanowczo z nim porozmawiać, że tak to wszystko nie może wyglądać, albo wprowadzacie radykalne zmiany w życie i na przestrzeni np. 2 miesięcy obserwujecie jak to wszystko gra, czy są jakieś poprawy, jak się z tym czujecie albo trzeba dać sobie spokój.
Proszę Cię jeszcze o radę w moim wątku, bo widzę, że Ty najlepiej będziesz znała odp. Przeczytaj kilka ostatnich postów odnośnie wspólnego mieszkania i wyprowadzki. Jak Ty byś to odczuwała i traktowała ?

http://www.netkobiety.pl/viewtopic.php?id=99594&p=2

Ja z nim rozmawiam już bardzo stanowczo, mówię szczerze o moich odczuciach, że nie chcę tak zyć.. a on mi tylko na to, że też tak nie chce bo jest niemiło ... a dalej już stare, znane spiewki...

27 Ostatnio edytowany przez flipers (2016-11-10 12:52:41)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Czyli poprostu nie chce się zmienić... bo patrząc nawet na mnie - może śpiewki i gadki o zmianach mam stare, ale teraz mam dużo motywacji do działania i to przede wszystkim czynie, zmieniam się, nie stoje w miejscu. Tylko narazie moja partnerka nie chce tego widzieć, bo jest w takim samym stanie jak Ty z tym, że już sie wypaliła, uczucie się wypaliło i nie wierzy w zmiany i też może trochę myśli, że gram przez chwilę

28

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

Ja z nim rozmawiam już bardzo stanowczo, mówię szczerze o moich odczuciach, że nie chcę tak zyć.. a on mi tylko na to, że też tak nie chce bo jest niemiło ... a dalej już stare, znane spiewki...

Skąd ja to znam - gadać oczywiście, dopóki gadka nie trąca odbiorcy. Jak już wjedziesz na pole, które uderza w jego osobę, od razu zaczyna się agresja, albo kończenie tematu, że w taki sposób się nie dogadamy. On z Tobą nie rozmawia, on wysłuchuje Twoich żali w oczekiwaniu, że usłyszy to co chce usłyszeć. Do czasu kiedy tego nie usłyszy, wciąż będzie przyjmował wszystkie argumenty jako atak na swoją osobę i będziecie stali w miejscu.

Widzę po swom związku - człowiek musi się chcieć porozumieć. Musi się chcieć dogadać i w tym kierunku coś robić. Jak słyszę, że to Ty masz problem, bo ze mną jest wszystko OK, to mnie szlak trafia. Jak jedno ma problem w małżeństwie - to automatycznie problem mają oboje. Jak ktoś tego nie zrozumie, to szkoda czasu na dyskusję. Nie można przyjmować, że racja jest tylko po moje stronie a drugiemu odwala. Nawet gdyby tak było w jakimś stopniu z zachowaniem oczywiście jakiegoś zdrowego rozsądku - to małżeństwo jest kompromisem. Należy ustalić jakieś zachowania, które będę zadowalać obie strony, w przeciwnym wypadku nie ma żadnych rozmów tylko wciąż kłótnie o wykrzyczenie swoich racji. To nie ma nic wspólnego z budowaniem zdrowych relacji, tylko urabianiem kogoś dla swoich potrzeb. Małżeństwo to para, a nie singlowy związek.....
Ja ostatnio też mam wiele przemyśleń jeżeli chodzi o moje życie. Z partnerką wciąż wojny o to samo. Powiedziałem, że wybierzemy się na terapię - niestety ona nie widzi potrzeby, więc idę sam. Idę, aby przekonać się, że nie jest tak jak stara mi się wmówić moja żona - że to ja jestem winny takiej sytuacji. Stwierdziłem, że muszę pomóc sam sobie, skoro nie mogę nam. Zrób to samo. Pomóż sobie i nie słuchaj tych bzdur o tym, że on coś robi. On się stara Cię zakrzyczeć by usprawiedliwić soje lenistwo i brak chęci zmiany. Już jak opowiadasz, że nie masz na coś ochoty, a on Cię na siłę wywala na jakieś kolacje i inne wypady - jak widać nie liczy się z Tobą, realizuje swój plan bez względu na Twoje emocje, potrzeby i zdanie. To nie jest partnerstwo - to jest początek dyktatury. Nie daj się wciągnąć w jego zasady gry.

Skoro mieszkanie jest Twoje, to masz prawo go stamtąd wywalić. Na akcie notarialnym jest właściciel???? więc to on decyduje, kto jest zameldowany w jego mieszkaniu. Będzie wymeldowany będziesz się go mogła pozbyć z mieszkania nawet przy pomocy policji - bez problemu. A jeżeli nie jest zameldowany w Twoim mieszkaniu - to robi wypad jeszcze dziś - dzwonisz na Policją i patrol wyprowadza go od razu z domu siłą.
Potem jak mu będzie zależało, to niech próbuje naprawiać swoje małżeństwo. Może wtedy weźmie się do roboty, a nie tylko bronić swoich racji bez żadnych chęci zmian w swoim postępowaniu.

Łatwo się człowiekowi doradza, czytając takie historii - sam jestem w dołku i logika rozjeżdża się z emocjami. Człowiek wie co powinienem zrobić, lecz boi się nieznanej przyszłości, zmian, oceny ludzi, których zna itd... wiele niejasności, wiele niewiadomych i strach co będzie.... Widzę tylko jak moi rodzice żyli ze sobą jak pies z kotem. Widziałem parę, która mijała się w domu - on wciąż agresywny, ona ofiara - takie życie to piekło dla kogoś, kto szuka normalnych relacji, miłości i bliskości kogoś kogo kocha. Ja tego nie mam, ale wiem ile można stracić żyjąc z kimś na polu walki. Kończ to dziewczyno i to jak najszybciej w najlepszy dla Ciebie sposób. Czy to rozwód, czy separacja - z nim raczej będzie średnio. Nie widzę w jego zachowaniu niczego, co by was miało zbliżać. Stoicie wciąż w tym samym miejscu a czas leci na Twoją niekorzyść.... Może jak nim wstrząśniesz ochłonie i coś do niego dotrze, oby tak było, ale coś mi się wydaje, że to ten drugi egzemplarz. Taka jego natura żyć w ten sposób. To wyniósł z domu - jedni widzą i starają się nie powielać błędów rodziców, inni myślą, że właśnie tak wygląda życie.....

29

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
maniek212 napisał/a:
xsell napisał/a:

Ja z nim rozmawiam już bardzo stanowczo, mówię szczerze o moich odczuciach, że nie chcę tak zyć.. a on mi tylko na to, że też tak nie chce bo jest niemiło ... a dalej już stare, znane spiewki...

Skąd ja to znam - gadać oczywiście, dopóki gadka nie trąca odbiorcy. Jak już wjedziesz na pole, które uderza w jego osobę, od razu zaczyna się agresja, albo kończenie tematu, że w taki sposób się nie dogadamy. On z Tobą nie rozmawia, on wysłuchuje Twoich żali w oczekiwaniu, że usłyszy to co chce usłyszeć. Do czasu kiedy tego nie usłyszy, wciąż będzie przyjmował wszystkie argumenty jako atak na swoją osobę i będziecie stali w miejscu.

Widzę po swom związku - człowiek musi się chcieć porozumieć. Musi się chcieć dogadać i w tym kierunku coś robić. Jak słyszę, że to Ty masz problem, bo ze mną jest wszystko OK, to mnie szlak trafia. Jak jedno ma problem w małżeństwie - to automatycznie problem mają oboje. Jak ktoś tego nie zrozumie, to szkoda czasu na dyskusję. Nie można przyjmować, że racja jest tylko po moje stronie a drugiemu odwala. Nawet gdyby tak było w jakimś stopniu z zachowaniem oczywiście jakiegoś zdrowego rozsądku - to małżeństwo jest kompromisem. Należy ustalić jakieś zachowania, które będę zadowalać obie strony, w przeciwnym wypadku nie ma żadnych rozmów tylko wciąż kłótnie o wykrzyczenie swoich racji. To nie ma nic wspólnego z budowaniem zdrowych relacji, tylko urabianiem kogoś dla swoich potrzeb. Małżeństwo to para, a nie singlowy związek.....
Ja ostatnio też mam wiele przemyśleń jeżeli chodzi o moje życie. Z partnerką wciąż wojny o to samo. Powiedziałem, że wybierzemy się na terapię - niestety ona nie widzi potrzeby, więc idę sam. Idę, aby przekonać się, że nie jest tak jak stara mi się wmówić moja żona - że to ja jestem winny takiej sytuacji. Stwierdziłem, że muszę pomóc sam sobie, skoro nie mogę nam. Zrób to samo. Pomóż sobie i nie słuchaj tych bzdur o tym, że on coś robi. On się stara Cię zakrzyczeć by usprawiedliwić soje lenistwo i brak chęci zmiany. Już jak opowiadasz, że nie masz na coś ochoty, a on Cię na siłę wywala na jakieś kolacje i inne wypady - jak widać nie liczy się z Tobą, realizuje swój plan bez względu na Twoje emocje, potrzeby i zdanie. To nie jest partnerstwo - to jest początek dyktatury. Nie daj się wciągnąć w jego zasady gry.

Skoro mieszkanie jest Twoje, to masz prawo go stamtąd wywalić. Na akcie notarialnym jest właściciel???? więc to on decyduje, kto jest zameldowany w jego mieszkaniu. Będzie wymeldowany będziesz się go mogła pozbyć z mieszkania nawet przy pomocy policji - bez problemu. A jeżeli nie jest zameldowany w Twoim mieszkaniu - to robi wypad jeszcze dziś - dzwonisz na Policją i patrol wyprowadza go od razu z domu siłą.
Potem jak mu będzie zależało, to niech próbuje naprawiać swoje małżeństwo. Może wtedy weźmie się do roboty, a nie tylko bronić swoich racji bez żadnych chęci zmian w swoim postępowaniu.

Łatwo się człowiekowi doradza, czytając takie historii - sam jestem w dołku i logika rozjeżdża się z emocjami. Człowiek wie co powinienem zrobić, lecz boi się nieznanej przyszłości, zmian, oceny ludzi, których zna itd... wiele niejasności, wiele niewiadomych i strach co będzie.... Widzę tylko jak moi rodzice żyli ze sobą jak pies z kotem. Widziałem parę, która mijała się w domu - on wciąż agresywny, ona ofiara - takie życie to piekło dla kogoś, kto szuka normalnych relacji, miłości i bliskości kogoś kogo kocha. Ja tego nie mam, ale wiem ile można stracić żyjąc z kimś na polu walki. Kończ to dziewczyno i to jak najszybciej w najlepszy dla Ciebie sposób. Czy to rozwód, czy separacja - z nim raczej będzie średnio. Nie widzę w jego zachowaniu niczego, co by was miało zbliżać. Stoicie wciąż w tym samym miejscu a czas leci na Twoją niekorzyść.... Może jak nim wstrząśniesz ochłonie i coś do niego dotrze, oby tak było, ale coś mi się wydaje, że to ten drugi egzemplarz. Taka jego natura żyć w ten sposób. To wyniósł z domu - jedni widzą i starają się nie powielać błędów rodziców, inni myślą, że właśnie tak wygląda życie.....

Maniek...skad Ty tak dobrze wiesz, jak to wygląda....? bo wygląda dokładnie tak, jak piszesz... i trwa tak długo,że zaczęłam czuć się coraz bardziej nienormalna w moich oczekiwaniach...

Twoje slowa dają mi bardzo duzo do myślenia -jak zresztą wszystkie wypowiedzi na tym forum. I dziś tak analizowałam i analizowałam, wciąż i bez końca, i tak prxypomnialo mi się pewne zdanie, rzucone do mnie wtedy, kiedy powiedzialam,ze albo terapia,albo rozwód: "bo ty nie chcesz się POŚWIĘCIĆ dla rodziny, to Ty masz problem, to Ty powinnas chodzic do psychologa bo jestes egoistką i masz problem a nie ja".I tak jak wtedy uderzyło mnie to mocno, szczególnie to słowo poświęcenie, tak później rozpłynęło się trochę pod natlokiem codziennych kłótni... a teraz wróciło.
I, cholera, tak się zastanawiam... czy zwiazki polegają na poświeceniu? czy raczej na kompromisie, rozmowie?
i myslę, ze ty mozesz miec niestety rację,że ja tylko tracę czas, bo taki styl wyniosl z domu, on mu odpowiada, bo go zna, nie widzi nic zlego w takim podejsciu,bo to przeciez on jest gorą w takiej relacji...i to,ze u psychologa mowi,ze rozumie, oznacza tylko i wylacznie to, ze rozumie tyle, ile jest mu wygodnie..a jesli rozumie wiecej, to i tak nie zamierza nic z tym zrobic...

co do tego mieszkania... ja o tym myslalam, wiem o takich rozwiazaniach. problem polega na tym,ze ja,ze wzgledu na dziecko, ze wzgledu na siebie- chyba nie potrafię tak postąpić. I on o tym wie, że na taki strzal mnie nie stac po prostu, bo wie, jak staram się postępować w zyciu i nigdy nie doprowadzac do silowych rozwiazan...a moze i to kolejny przyklad na to, jak bardzo nie traktuje mnie powaznie, skoro taką prośbę zignorowal tak, jakbym prosila o wyniesienie śmieci...
Ja nawet w klotni nie potrafię przeklnac, wyzwac od takich czy owakich, bo mnie to po prostu psychicznie boli, boli,ze musialabym rozmawiac na takim poziomie,uzywajac jakichs epitetow, ktore nic nie wnoszą do tematu, ktore swiadcza o plytkosci i ograniczeniu...

a jeszcze bardziej boli mnie chyba to,ze wroci do domu i bedzie udawal,ze nic się nie stało, i o co mi chodzi,czemu mam taką minę, przecież nic się nie dzieje...
Ja boję się bardzo. Jak poradzę sobie z synem, czy moja pensja, choc nie jest niska, wystarczy dla nas dwojga.Co,jesli cos sie wydarzy zlego. Czy będę potrafila przezyć wszystkie rzucane pod nogi klody, czy będę potrafia wychowac syna na fajnego czlowieka. czy jestem gotowa na to,ze nigdy juz nie spotkam nikogo, kto bedzie mnie kochal i kogo ja bede potrafila kochac.
Ale boję się tez zycia w klamistwie, emocjonalnym chlodzie i coraz wiekszej niecheci do tgo czlowieka, ktory przeciez nie jest potworem, ale mi po prostu nie pasuje zycie na jego zasadach,bez chocby checi zrozumienia mnie ...

Myslę o tym nieustannie. I jestem sparalizowana bo coraz bardziej dociera do mnie,ze tu chyba bedzie tylko jedna sluszna sciezka, bo nie bedę potrafila wybaczyc tego wszystkiego, tych malych spraw, ktore sprawily,ze czuję się jak śmieć...

co mam zrobic? jak sprawic,zeby on zrozumial,ze tak sie po prostu nie da,ze mnie nie przerobi, ze skonczyly sie czasy kladzenia uszu po sobie...

30 Ostatnio edytowany przez madoja (2016-11-11 18:07:22)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Przepraszam, nie czytałam całego tematu, ale widzę w Tobie też nieodpowiednie zachowania autorko.
Dla faceta brak seksu to naprawdę tragedia, której my, kobiety, nie jesteśmy zawsze w stanie zrozumieć. Dla niego to szczyt odrzucenia. I Ty go właśnie tak odrzucasz. Owszem, Ty tłumaczysz to tak, że nie chodzicie do łóżka, bo nie spełnia Twoich wymagań, ale on - zapytany - pewnie by powiedział - "nie jestem taki jak ona chce, bo ona mnie odrzuca, nawet nie chce ze mną uprawiać seksu".
Z tymi wakacjami też przegięłaś. Wiedziałaś jak będzie a mimo to pojechałaś i dobitnie mu powiedziałaś że jest okropnie.
Postawiłaś mu ultimatum że albo rozwód albo idzie do pracy - poszedł do pracy. Czyli jednak mu zależy na Tobie.
Wciąż oczekujesz zmian od niego, zamiast zacząć zmiany od siebie.

Z Twojego postu wyziera wielka nienawiść do niego, Ty po prostu nie chcesz już z nim być i tylko czekasz na potwierdzenie swojego wyboru.
Ja nie twierdze że on jest święty, ja tylko mówię że wina jest także po Twojej stronie i historia opowiedziana przez Twojego męża pokazałaby drugą stronę medalu.

31

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
madoja napisał/a:

Przepraszam, nie czytałam całego tematu, ale widzę w Tobie też nieodpowiednie zachowania autorko.
Dla faceta brak seksu to naprawdę tragedia, której my, kobiety, nie jesteśmy zawsze w stanie zrozumieć. Dla niego to szczyt odrzucenia. I Ty go właśnie tak odrzucasz. Owszem, Ty tłumaczysz to tak, że nie chodzicie do łóżka, bo nie spełnia Twoich wymagań, ale on - zapytany - pewnie by powiedział - "nie jestem taki jak ona chce, bo ona mnie odrzuca, nawet nie chce ze mną uprawiać seksu".
Z tymi wakacjami też przegięłaś. Wiedziałaś jak będzie a mimo to pojechałaś i dobitnie mu powiedziałaś że jest okropnie.
Postawiłaś mu ultimatum że albo rozwód albo idzie do pracy - poszedł do pracy. Czyli jednak mu zależy na Tobie.
Wciąż oczekujesz zmian od niego, zamiast zacząć zmiany od siebie.

Z Twojego postu wyziera wielka nienawiść do niego, Ty po prostu nie chcesz już z nim być i tylko czekasz na potwierdzenie swojego wyboru.
Ja nie twierdze że on jest święty, ja tylko mówię że wina jest także po Twojej stronie i historia opowiedziana przez Twojego męża pokazałaby drugą stronę medalu.

To nie jest tak. Ja mam pełną swiadomosc tego, ze wina zawsze jest po obu stronach, nie mam zamiaru zrobic z niego jedynego winnego sytuacji, w jakiej sie znalezlismy.

Co do wakacji- jednak nie wiedzialam jak bedzie,  mialo byc przeciez kompromisowo- dla niego all inclusive, dla mnie zwiedzanie -a z kompromisu wyszly nici, jak zwykle, stad moje niezadowolenie

Ultimatum- nie dotyczylo pracy, tylko terapii, a jej efekty sa jakie są...

Wiem ze popelniam bledy. Nie czuję nienawisci. Boję się tylko, ze mogę ją poczuc jesli to dalej bedzie wygladalo tak, jak teraz.

32 Ostatnio edytowany przez maniek212 (2016-11-14 10:31:35)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
madoja napisał/a:

Z tymi wakacjami też przegięłaś. Wiedziałaś jak będzie a mimo to pojechałaś i dobitnie mu powiedziałaś że jest okropnie.

A on nie wiedział, że ma być all inclusive i zwiedzanie..????? Było zwiedzanie..????? - KOMPROMIS!!!!!!!!!!! Ja go nie widzę.

madoja napisał/a:

Postawiłaś mu ultimatum że albo rozwód albo idzie do pracy - poszedł do pracy. Czyli jednak mu zależy na Tobie.

Cud.... królewicz łaskawie ruszył dupsko do czegoś, do czego był zobowiązany i łachy nikomu nie robi.
Jak się zakłada rodzinę, to trzeba ruszyć dupę z fotela i iść zarabiać na jej utrzymanie. Pójście do pracy w tym przypadku, to niby dowód na to, że jemu na czymś zależy???? I to jeszcze dodatkowo pójście pod groźbą rozwodu???? Dziewczyno ogarnij się - jak Ci przystawią lufę karabinu do głowy i każą coś zrobić, to nie jest to świadectwo, że na czymś lub kimś Ci zależy, tylko fakt, że zostałeś zmuszony pod groźbą kary do dokonania czegoś, do czego nie mogłeś się zabrać z różnych powodów przez kilka miesięcy. I na tym się kończy jego zaangażowanie w tym temacie.
Kolokwialnie mówiąc - stara mu głowę zawracała i groziła rozwodem, to poszedł by zamknęła dzioba i nie będzie miała powodu by go zostawić.
On do tej pracy powinien popierdzielać w podskokach bez jej warunków i groźby rozwodu - wtedy można by ewentualnie mówić o tym, że mu na czymś zależy.

madoja napisał/a:

Dla faceta brak seksu to naprawdę tragedia, której my, kobiety, nie jesteśmy zawsze w stanie zrozumieć.

Może nie dla każdego, ale chyba dla większości z nas tak. Czasami żałuje, że jestem facetem, bo może faktycznie będąc kobietą miałbym wywalone na tą sferę ludzkiego życia i tym samym mniej problemów związanych z ogarnięciem własnego ciała i psychiki. Życie byłoby o wiele prostsze jakby się skoncentrować na dzieciach, pracy i prozie życia codziennego, a tak jeszcze dodatkowo musimy się borykać z cholernym popędem, którego jak widać jest tylko problemem w naszym męskim życiu. Wy macie swoje szalejące hormony i zespoły napięć od wszystkiego, a my popęd, który jest przyczyną wiecznych kobiecych tragedii i bólu głowy (choć nie u wszystkich kobiet). Wierzcie lub nie - dla nas to też problem, bo właśnie z tego powodu także pierdzieli się w naszych domach. Oczywiście kto winny??? Chłop. Bo myśli tylko o tym gdzie włożyć noszący między nogami narząd i nic więcej go nie interesuje...... Błąd - interesuje go bardzo wiele, lecz dodatkowo został przez naturę, nazwijmy to z ironią - "obdarzony" takowym darem, który w życiu sprawia mu więcej problemów niż przyjemności, szczególnie jak trafi na kobietę, która czuje się przez niego z tego powodu osaczona i musi mieć wieczne migreny i inne choroby świata. To tragedia dla obu stron - niestety.....

33

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

I mamy nowe okoliczności... właściwie nie nowe, ale takie, ktore sprawiają że odechciało mi się chyba już wszystkiego...a moze przesadzam?
Jak wspominałam,w ubiegłą niedzielę mąż zaangazowal w cala historię moją matkę ( z którą mam kontakt jaki mam - widujemy się raz na miesiac, poltora, glownei ze wzlgedu na syna - pomogę jej w kazdej okolicznosci, bo jest moją matką i ją za to szanuję, nie zmienia to faktu że jest matką toksyczną, dla której  moje czyny nigdy nie były dość dobre, sama tkwiła w chorym związku 18 lat i teraz ma chyba pretensje, że nikt jej za to nie dziękuje i nie bije braw.)
Kiedy zaprotestowałam, że sobie tego nie życzę, tym bardziej że nasze stosunki są jakie są, że jesteśmy dorośli i powinniśmy rozwiązywać nasze sprawy sami- nie zrozumiał, mówił, że miał do tego prawo, bo "ja nie chciałam z nim rozmawiać i liczył, że matka przemówi mi do rozumu" ( nie rozumie jednocześnie,ze ja bardzo chcę z nim rozmawiać, ale na moich,a nie jego zasadach).Liczyłam, że się wykrzyczę, jemu z czasem coś sie odblokuje i sprawa przycichnie. Nic to...
W niedzielę złapałam go na przeglądaniu mojego telefonu. Nic nie powiedziałam, widziałam po prostu że to robi kiedy poszłam wykąpać syna. Nie mam nic do ukrycia, zastanowiło mnie tylko czego on tam tak obsesyjnie szuka, dlaczego narusza moją prywatność zamiast zapytać mnie wprost.Ale przemilczałam to, nie chcąc robić kolejnej awantury. Pomyślałam też, ze to efekt tego,co powiedziała moja matka, czyli: " Jak się moglaś odkochać, pewnie jest ktoś trzeci" , "Skąd w Tobie takie myslenie że jesteś taka super i że sobie sama poradzisz", "Jest dziecko i musicie być razem".Wiem tez, że w tą niedzielę do niego dzwoniła, ale szybko zakonczyl rozmowę.
Nie spalam pol nocy, rano coś mnie tknęło i zajrzałam do jego telefonu.
I nie , nie znalazłam tam smsow z kochanką - znalazłam tam smsy do mojej i jego matki. Do mojej byl o tresci :" Przepraszam, ze tak niemilo odpowiadalem ale X ( czyli ja) była obok i nie chciałem, żeby znowu była awantura" -na co moja matka: "Ok, Ty się jej nie boj, ja z nią jeszcze rozmowy nie skończyłam".
Z kolei korespondencja z jego matką była już bardziziej obfita :
Matka: I co tam synku, jak sytuacja, coś się zmieniło??Nie rozumiem jej, co ona chce osiągnąc tym zachowaniem? A obiad chociaż dzisiaj ugotowała?
Maz: Nic sie nie zmienilo, mam wrazenie ze jest tlyko gorzej. Ona dazy do rozwodu i stara się ten plan realizować.Obiad ugotowała wczoraj ale na dziś już braklo( ustalenia z terapii byly takie,ze jednego dnia obiad gotuję ja, drugiego maż, bo jego wielką pretensją był brak obiadku codziennie).Dzisiaj to już w ogóle przechodzi samą siebie. Wstała z mlodym o 5, ja wstałem o 9, to poszła gdzieś do sklepu( nie dodał, że na pół godziny, po ziemniaki i piasek dla kotów). Po powrocie polozyla się spać i spała do 15( nie dodał, że spać poszłam o 13, od dwoch lat wstaję z dzieckiem o 5, syn nie chce zeby ojciec z nim wstawal, zresztą on sam się nigdy do tego nie kwapił). Potem siedziała całe popołudnie w łazience( całe popoludnie to 40 minut, zaraz po tym, jak uspilam dziecko na poobiednią drzemkę), a teraz znowu w lozku ze niby zmęczona(godzina 22). Ona nawet z młodym się nie bawi Za bardzo.( nie, kiedy wstajemy codzien o 5 rano przywiązuję go do kaloryfera).
Matka:To mnie przeraża, myślałam, że jej matka nią wstrząsneła trochę i się zastanowi nad swoim zachowaniem.
Maz: Chyba się zastanowiła, ale nie w tą stronę, w którą należalo.

Czułam się strasznie ze sprawdzam jego telefon, bylo mi bardzo wstyd. Ale jednoczesnie ucieszylam sie, że to zobaczylam.Jako, ze poniedZialek to dzien terapii, postanowilam to omowic wlasnie tam.
I maz oczywiscie nie widzi w tym nic zlego, nie rozumie, ze o takich rewelacjach ja nie bede mogla na jego matkę spojrzec ( propozycja psychotropow plus to,co przeczytalam ..) On mowi, ze on to wszystko robi z milosci. Ze sam sobie nie radzi i prosi o pomoc.Ze ja swoim zachowaniem rozbijam rodzinę.
Terapeutka powiedziala tlyko,ze byl juz kiedys temat obiadow,obowiazkow domowych i wtracania sie matek poruszany i widzi, ze u nas nic sie nie zmienia. Powiedziala,ze ranimy się tu tylko bardziej, zaprponowala mezowi znalezienie terapii indywidualnej, bo wg niej ma skrywany problem z agresją i wyrazaniem prawdziwych emocji ( po tym, jak powiedzialam ze kiedy nie chcę z nim rozmawiac i np wychodzę z pomieszczenia to on lapie mnie za ramiona, zebym tylko nie wyszla, ze potrafi rzucic w furii szklanką itp).Powiedziala ze jesli chcę to sama tez mogę poszukać dla siebie terapii, bo ona widzi ze ja chcę dla siebie po prostu poprawy sytuacji i moze nalezaloby to jakos ulozyc.
Kiedy powiedziala,ze ja tu zrobilam ogromną pracę nad sobą, ze się starałam mąż powiedzial,ze to nieprawda.


Wczoraj znow się zachowywał jak gdyby nigdy nic... kiedy mu mowilam po terapii, ze jaj uz tego nie widzę, ze ja go nie pokocham, za bardzo mnie skrzywdzil to mowi tylko " dogadajmy się"...
Ja juz nie mam na to wszystko sił. Czy to ja przesadzam, czy moje oczekiwania sa zbyt duze? Czy przesadzam ze nie chcę w to mieszac matek?

34

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

pytanie najważniejsze: co z tym zamierzasz zrobić?

35

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
_v_ napisał/a:

pytanie najważniejsze: co z tym zamierzasz zrobić?

Wlasnie w tym rzecz, że nie wiem jeszcze...
Z jednej strony są moje uczucia - ze nie chcę w taki sposób życ,że to zabrneło za daleko, ze może nie będę potrafiła wybaczyć, a jesli nawet wybaczę - to nie bedę potrafiła już być dobrą żoną...
Z drugiej - nie decyduję sama za siebie. Jest też syn. Obawiam się zostać ze wszystkim sama, bardzo mi źle z myślą, że wygląda na to że wszyscy się ode mnie odwrócą i zostanę zrobiona tą najgorszą...
Boję się że moje oczekiwania są chore, niemozliwe do zrealizowania a ja sobie ubzdurałam że jest tak źle i że przesadzam...

Wiem, że decyzji nikt za mnie nie podejmie, ale chciałabym wiedzieć, jak sytuacja wygląda w oczach osób niezaangażowanych w sprawę, znających trochę zycie...

36

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Skoro chcesz wiedzieć, jak sytuacja wygląda w oczach innych - spróbuję odpowiedzieć na bazie Twoich relacji.

Myślę, że po prostu przestałaś kochać tego faceta, ale nie dlatego, że nie chciało mu się iść do pracy, tylko "po prostu". Znudził Ci się, uczucie wygasło - Ty próbujesz teraz nadać temu jakiś wymiar racjonalny. Rozpaczliwie doszukujesz się powodów, skrzywdzenia, czegokolwiek, co utwierdziłoby Cię w przekonaniu, że nie zawiniłaś, że jesteś OK, a jedynie Twój mąż jest dupkiem i palantem.

Problem w tym, że ja naprawdę nie widzę w Twoich relacjach niczego "strasznego". Ot, facet jest leniwy, może trochę zbyt zżyty z matką, ogląda się na żonę żeby gotowała mu obiadki... nie są to fajne cechy, przyznaję. Ale nazywać to krzywdzeniem Cię... sorry, śmieszne. Bez urazy.  Uważasz, że to chamskie, że mąż zatrzymuje Cię w pokoju, rzuca szklanką? owszem, ale Twoje wyjście z pokoju poprzedzone "nie chce mi się z Tobą gadać" jest równie chamskie. Nie widzisz tego?

W moim mniemaniu powinnaś zaakceptować fakt, że po prostu przestałaś go kochać. Dać sobie spokój z usprawiedliwianiem tego, szukaniem przyczyn... bo czasem ich nie ma, a w tym szukaniu przyczyn prezentujesz gamę nieciekawych zachowań, które następnie skrzętnie racjonalizujesz - "bo to przez niego". Masz bardzo dużo niechęci wobec tego człowieka i można odnieść wrażenie, że przestałaś go szanować. Najlepszą drogą dla was obojga jest rozstanie.

Weź pod uwagę, że bez relacji Twojego męża nie da się tego napisać obiektywnie.

37

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:
_v_ napisał/a:

pytanie najważniejsze: co z tym zamierzasz zrobić?

Wlasnie w tym rzecz, że nie wiem jeszcze...
Z jednej strony są moje uczucia - ze nie chcę w taki sposób życ,że to zabrneło za daleko, ze może nie będę potrafiła wybaczyć, a jesli nawet wybaczę - to nie bedę potrafiła już być dobrą żoną...
Z drugiej - nie decyduję sama za siebie. Jest też syn. Obawiam się zostać ze wszystkim sama, bardzo mi źle z myślą, że wygląda na to że wszyscy się ode mnie odwrócą i zostanę zrobiona tą najgorszą...
Boję się że moje oczekiwania są chore, niemozliwe do zrealizowania a ja sobie ubzdurałam że jest tak źle i że przesadzam...

Wiem, że decyzji nikt za mnie nie podejmie, ale chciałabym wiedzieć, jak sytuacja wygląda w oczach osób niezaangażowanych w sprawę, znających trochę zycie...


xsell, chcesz wiedzieć, bo boisz się podjąć decyzję i boisz się działania.
w tym Ci niestety nikt nie pomoże
albo weźmiesz swoje życie w swoje ręce albo nie i będziesz się męczyć do końca życia - każdy zawsze ma wybór.

38

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

alez przeciez ja wiem, ze meza nie kocham. pisalam o tym juz w pierwszym poscie.
on tez o tym wie. i mimo wszystko zachowuje sie tak, jak sie zachowuje.

myslalam, ze powrot uczuc jest mozliwy. teraz uwazam,xe to zabrnelo za daleko zebym mogla z siebie cos wykrzesac.
a moze sie myle? moze powinnam?
moze skoro maz i jego matka,  i moja matka uwazaja ze to wszystko moja wina to cos w tym jest? moze powinnam z nim zostac dla "dobra dziecka"? boje sie bardzo...

39

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

alez przeciez ja wiem, ze meza nie kocham. pisalam o tym juz w pierwszym poscie.
on tez o tym wie. i mimo wszystko zachowuje sie tak, jak sie zachowuje.

Dziwisz się - usra mu się życie jakie wiódł z Tobą, a które mu najwyraźniej pasowało. Teraz się zbuntowałaś więc się posypała jego rzeczywistość, broni jej jak może, a że nie potrafi znaleźć winy w sobie miota się. Wszystko co robi, robi tylko po to byś nie mogła mu zarzucić jego lenistwa, złej woli, niechęci do zmiany, lub ogólnie doopowatej postawy do życia i Waszego związku. Zburzyłaś mu porządek. Nie może sobie z tym poradzić i stąd też agresja. Sam to przerabiam - człowiek sfrustrowany, zaczyna gryźć z bezsilności jak pies nie mogąc osiągnąć zamierzonego celu, wciąż atakowany przez innych, którzy wytykają mu jego nieudolność. Nie może znaleźć innego rozwiązania i ta bezsilność wzbudza w człowieku złe emocje.
Nie mówię, że to on jest winien wszystkiemu - wina jak w większości przypadków leży po środku.
Ja tu i tak nie widzę cały czas chęci naprawy czegokolwiek z Waszej strony. Jego jak i Twojej..... On wiadomo dlaczego, a Ty jesteś przeświadczona, że jest Ci w tym małżeństwie źle, Nie kochasz męża, a on nie robi nic by to zmienić.... Jak kiedyś pisałem, wykrzykujecie swoje racje i nikt z Was nie zamierza niczego naprawiać. Naprawa ma wynikać ze zmiany podejścia do tematu drugiej strony. Poczytaj swoje posty, tak na spokojnie i znajdź w nich przykłady czynów a nie tylko dyskusji na ich temat

chociażby to:

xsell napisał/a:

myslalam, ze powrot uczuc jest mozliwy. teraz uwazam,xe to zabrnelo za daleko zebym mogla z siebie cos wykrzesac.
a moze sie myle? moze powinnam?
moze skoro maz i jego matka,  i moja matka uwazaja ze to wszystko moja wina to cos w tym jest? moze powinnam z nim zostac dla "dobra dziecka"? boje sie bardzo...

Weź sobie kartkę i długopis, wypisz na niej wszystko to czego potrzeba Ci w tym związku, do każdego tematu napisz co zamierzasz z tym zrobić i dać coś od siebie. Potem przedyskutuj to z mężem (o ile się da) niech się ustosunkuje do tych zagadnień i poda swoje propozycje naprawy tych problemów. Może uda Wam się wypracować jakiś kompromis. Jak będziecie razem widzieć, że Wasze ustalenia są realizowane, będzie to świadectwem tego, że razem chcecie coś naprawić. W przeciwnym razie będzie to tylko praca albo jednej strony, albo nie będzie jej wcale u was obojga. Wtedy nie masz co siedzieć w takim związku.

Mnie trochę przeraża taka wizja:

xsell napisał/a:

ja wiem, ze meza nie kocham.

To co Ty chcesz z tym związkiem zrobić. Pokochać go na nowo przy jego postawie jaką wykazuje, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi, świadczą o tym, że raczej nie stanie się spolegliwy jak owieczka i nie zmieni się w mgnieniu oka, byś poczuła się komfortowo, abyś zaczęła go ponownie kochać. On nie widzi w swoim zachowaniu niczego, co by rozbijało ten związek, Ty go dodatkowo nie kochasz.... na co więc liczycie?????? Na prowadzenie wspólne gospodarstwa domowego, bo żyje się łatwiej, bo nie spłoniecie na stosie w ocenie rodziny( głównie z Twojej winy jak widać w opowieściach sms-owych), chcesz żyć bez uczuć z człowiekiem, którego nie kochasz, walcząc całe życie o poszanowanie i patrząc jak przelatuje Ci życie przez palce, gdy ON siedzi przed telewizorem czekając aż mu podasz pod pysk obiad...????..... Mnie by szlak trafił - szkoda życia na taką małżeńska wegetację, moim zdaniem. Wolałbym to rozpiżyć i budować życie od nowa, niż przepuścić je na taką namiastkę życia.Co chcesz sobie powiedzieć po latach siedząc w fotelu bujanym.... Przepier..... życie nie mając odwagi spróbować je przeżyć najlepiej jak potrafiłam..???? Przecież jak nie wyjdzie i się nie uda samemu, to z nim też nie wyjdzie..... Siedząc z nim nie masz szans na poprawę ( ja jej przynajmniej jak na razie nie wiedzę), zaczynając od początku masz szansę, na to by przeżyć je tak jak chcesz. Masz też świadomość, że robiłaś co mogłaś by było dobrze i by móc sobie spojrzeć w oczy za ileś tam lat.....

40

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Najgorsze w tym wszystkim, że mąz trzyma z obiema matkami front przeciwko tobie, ,,temu dzieciakowi,, , któremu jest ,,za dobrze,, a wymyśla. Z taką postawą meża i wtracaniem się osob trzecich nie uratujecie małżeństwa. Nigdy.

41

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Dziekuję Wam!
Przemyslalam to wszystko. Za i przeciw, szanse i zagrozenia. I wyszlo mi, ze nijak juz nie mogę wyobrazic sobie mnie i mojego męża jako szczęsliwą, kochajacą się parę. Czuję, ze spalilam w tej relacji juz wszystkie mozliwe nerwy, smutki i poklady wyrozumialosci, jakie we mnie byly.
To porazka moja i jego, ale jeszcze wieksza porazką będzie w tym tkwic...tak myślę.
Probowalam porozmawiac z mezem na spokojnie: jak wyglada moje stanowisko, ze nic juz nie czuję, ze zrozumialam ze nasze systemy wartosci sie zmienily albo nigdy nie byly zbiezne, a sytuacja je tylko obnazyla.
Maz mnie zaatakował. Ze nie potrafię się poświecic, ze nie liczy sie dla mnie dobro syna. Zebym pogadala z jego matką,  niech mi powie jak sie zachowuja dzieci z rozbitych rodzin(matka nauczycielka).
Nie dociera do niego, ze sam mial rpdzicow pod jednym dachem, tzw dobry dom a jednak cos poszlo nie tak...
Mowi ze jesli straci mnie i syna to moze sie rzucic pod pociag itp.
Nie trafiaja do niego zadne logiczne argumenty.
Kiedy zapytal jak to sobie wyobrazam,  zgodnie z prawda odpowiedzialam, ze nie mam zamiaru mu ogranicAc kontaktow z mlodym bo to nasza porazka a nie jego, ze mlody musi czuc milosc obojga rodzicow mimo ze nie bedziemy mieszkac razem, ze proponuję nu dwa dni w tygodniu plus co drugi weekend,ze to dosc rozsadne w jego wieku,a jednoczesnie  pozwoli im budowac i nie stracic wiezi. wykrzyczal mi, ze teraz wychodzi jaki mialam plan i on nie zamierza go realizowac i chocby mial siedziec na kanapie rok to on bedzie czekal i walczyl, az go znowu pokocham( nie rozumie, ze tez troche przez to siedzenie na kanapie kochac przestalam).
Wtkrzykuje, ze sobie nie poradze finansowo, ze nie poradze sobie z mlodym. Generalnie on sie na rozwod nie zgodzi...

Nie chce z nim isc na noze.I nie chce dojsc do momentu,w ktorym zaczne go nienawidzic- choc on mowi, ze to dla niego nie problem, bo przynajmniej nie bedzie mial wyrzutow sumienia, ze nie "zrobil wszystkiego"...
Nie trafia do niego to, ze dla dobra syna powinnismy sie rozstac w pokoju i z klasa, chociaBy z szacunku do siebie...
Co ja mam zrobic... jestem strzepkiem nerwow... naprawde nie chce krzywdzic ani jego, ani siebie...a brak milosci to krzywda dla obu stron...

42

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
xsell napisał/a:

Mowi ze jesli straci mnie i syna to moze sie rzucic pod pociag


"super! uważam, że to rozwiązanie idealne. wydrukowac ci rozklad PKP, mężu?"

na drugim miejscu po hipokryzji nienawidzę szantażu emocjonalnego.

43

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

wiem, ze to szantaz emocjonalny... mimo wszystko prawie dalam sie na to zlapac i zaczelam mowic, ze syna nie straci nigdy, o ile bedzie o ta relacje dbal...
  mam wrazenie ze za chwile bede miala tu nalot matek, ktore beda ratowac nasze malzenstwo...

44 Ostatnio edytowany przez xsell (2016-11-21 19:07:47)

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Tak jak sie spodziewalam, tym razem do alcji wkroczyla mamusia szanownego malzonka.
"ja sie nie wtracam, ale..." i dalej juz litania.
O co mi chodzi,  nie ma we mnie dobrej woli, nie poradze sobie sama z dzieckiem,  kazda para z malym dzieckiem na kryzys, co ja sobie wyobrazam, obowiazkiem kobiety jest gotowac i dbac o dom,on przeciez ciezko pracuje, mezowi przeciez zalezy, powinnam docenic to ze zwrocil sie do mojej matki o "pomoc",powinnam zrozumiec i docenic jakie to bylo dla niego trudne i ciezkie...
siedze i rycze, jestem dobita... tak jak widzę to ona jest swietnie zorientowana , tyle ze tylko w relacji meza..wie, ze nie chce z nim nigdzie jezdzic, ale nie wie, ze kiedy dwa, trzy miesiace, i pol roku temu prosilam go o wypad tylko we dwoje to mi odburknal ze"o co ni chodzi, jemu dziecko w niczym nie przeszkadza i nie widzi powodu zeby go zostawiac u matki"...
jestem przerazona,  naprawde zaczynam myslec ze sama sobie nie poradze, ze on nie bedzie placil alimentow, ze bedzie mi robil pod gore, ze rozwod bedzie przeciagal miesiacami...
a moze oni maja racje, moze ja wymyslam bog wie co,  ze naprawde sobie nie poradze...

I jeszcze jedno: czy to jest nienormalne ze mam zal o to, ze on miesza w nasze sprawy cala rodzine? czy tak to zazwyczaj wyglada i czy tak powinno byc...?

45

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

gdybys byla facetem i napisala to samo co teraz jako- ON- to nie uchowalaby sie na tobie ani jedna sucha nitka;). np. dla wielu kobiet, oddanych macierzynstwu, nic w tym dziwnego, ze wszedzie zabiera sie dziecko- wlasciwie dla wielu to przejaw dojrzalosci i zrozumienia, ze od momentu pojawienia sie dziecka wszystko zaczyna funkcjonowac inaczej.


mezczyzna, ktory chce odejsc bo nie czuje milosci, spelnienia, dla ktorego, w zwiazku, nie bierze sie pod uwage jego potrzeb i oczekiwan jest potworem, ktory nie zrozumial, ze rodzicielstwo i malzenstwo to najwazniejsze wartosci i trzeba o nie walczyc az do skutku;)

ja ciebie oczywiscie rozumiem, nie kochasz, a tu "trzeba" trwac! moim zdaniem nie trzeba, ale moze byc, ze nie rozumiesz sama siebie i odejdziesz aby powielac te same bledy juz w innych zwiazkach. bycie samotna mama rzeczywiscie nie jest najlatwiejsze- i nie dlatego, ze ma sie malo czasu bo wierze, ze twoj wciaz maz stanie na wysokosci i bedzie wspoluczestniczyl w wychowaniu- tutaj wystepuje innych problem, nagle jestes po drugiej stronie lustra, "skazona", jasne, ze to nie jest sprawiedliwe, ale odczuwalne.

na twoim miejscu nie zrzucalabym meza w tym momencie, tylko bedac z nim zaczelabym realizowac swoje plany i marzenia, chcesz miec ciekawa eskapade to zrob to ze znajomymi, byc moze maz sie dolaczy, byc moze zrozumie, ze rzeczywiscie do siebie nie pasujecie i rozejdziecie sie w spokoju i za obopolna zgoda.

46

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

@WaltonSimons on tez jej nie kocha co widać. Motylki oni obaj mają za sobą. Lenistwo i wymaganie od kogoś więcej niż się samemu daje jest dla wielu ludzi czymś nawet bardziej obrzydliwym niż zdrada. Sam znam takie małżeństwo co żona przymyka oczy na zdradę męża ale mąż dla niej szaleje ciężko pracuje własny biznes obsypuje prezentami robi w domu wiele. Buduje jej nowy dom. Robi to w sumie dla dzieci le ona na tym korzysta. Wymusiła na nim notarialnie taką umowę iż jak zerwie ona zabierze 2/3.

47

Odp: 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...
maniek212 napisał/a:

To co Ty chcesz z tym związkiem zrobić. Pokochać go na nowo przy jego postawie jaką wykazuje, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi, świadczą o tym, że raczej nie stanie się spolegliwy jak owieczka i nie zmieni się w mgnieniu oka, byś poczuła się komfortowo, abyś zaczęła go ponownie kochać. On nie widzi w swoim zachowaniu niczego, co by rozbijało ten związek, Ty go dodatkowo nie kochasz.... na co więc liczycie??????

Nic dodać, nic ująć. Indolencja xsell jest porażająca.
Po tym w jaki sposób autorka wypowiada się w tym wątku, każe przypuszczać, że jej próby dogadania się z małżonkiem sprowadzają się do przedstawienia swojej listy żali i oczekiwań. Nie ma się zatem czemu dziwić, że małżonek broni się przed jej zarzuto-atakami, szuka sprzymierzeńsców i próbuje jakoś tam wpasować się chociaż trochę w jej oczekiwania, co jest i tak odbierane przez nią jako gra z jego strony.
Xsell, razem z mężem doprowadzliście wasze małżeństwo do takiego stanu, że nie ma między wami więzi, bliskości, wzajemnej troski i wsparcia.
Zgadzam się z tym, co ktoś wyżej napisał, że tak naprawdę żadne z was nie kocha drugiego. Co więcej widać gołym okiem, że żadne z was nie jest zadowolone i szcęśliwe w związku a oboje zwyczajnie nie dorośliście do dojrzałego związku i nie potraficie w sposób dojrzały rozwiązywać swoich problemów.
Moim zdaniem xsell, ty wcale nie chcesz odciąć się od swojego męża, ale od osoby, którą się stałaś w waszym związku i z sobą samą niespecjalnie sobie radzisz. Nie rozumiesz własnych emocji. Nie potrafisz ich komunikować. Twój mąż też ma wyraźne deficyty w sferze emocjonalnej i to oprócz niedojrzałości emocjonalnej być może połączyło was kiedyś najbardziej.
Skoro widzisz, że zostałaś przez swojego męża sprowadzona do roli Kopciuszka, to tylko dlatego, że sama na to pozwoliłaś. Jeśli masz dość już "bałaganu" do którego doprowadziłaś to zrób najpierw "porządek" z samą sobą.

Posty [ 47 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » 3 lata małżeństwa, 2 lata kłótni...

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024