We Wrocławiu powstała pierwsza w Polsce hospicyjna porodówka. Jej stworzenie miało na celu przyjmowanie porodów dzieci z wadami letalnymi (choroby genetyczne - trisomie lub choroby izolowane, przy których dziecko rodzi się bez jednego z organów), powodującymi szybką i nieuchronną śmierć, zwykle w kilka lub kilkanaście godzin po narodzinach. Inicjatywa zorganizowania specjalnej sali należy do szpitalnych położnych, które około trzy lata temu zauważyły, że coraz więcej matek decyduje się urodzić dziecko, pomimo posiadania świadomości jego odejścia tuż po porodzie.
Prof. Zimmer, szef kliniki ginekologiczno-położnicznej, tak opisuje to nowe miejsce w szpitalu: - Hospicyjna sala porodowa jest odizolowana od centralnego bloku korytarzem, tak by stworzyć atmosferę domowego porodu. Dotychczas było tak, że te pacjentki rodziły na jednej sali, co prawda przedzielonej boksem, z kobietami, które wiedziały, że będą miały zdrowe dzieci. Nierzadko te pacjentki słyszały płacz innych dzieci i okrzyki radości innych rodziców. To musiało być trudne, zwłaszcza, że te pacjentki wiedzą, że ich dziecko umrze za kilka godzin lub następnego dnia.
Warto dodać, że sala porodowa znajduje się na tym samym piętrze, co blok porodowy, dzięki czemu w razie potrzeby, np. cesarskiego cięcia, pacjentce można zapewnić warunki równie bezpieczne, co każdej innej rodzącej.
Inicjatorzy i organizatorzy hospicyjnej porodówki założyli, że w sali powinna panować intymna, domowa atmosfera. Odnosi się to nie tylko do wystroju, ale przede wszystkim do specjalnego wyposażenia. Często podczas porodu dziecka z wadą letalną proponuje się rodzicom odstąpienie od monitorowania tętna płodu, dlatego aby ocieplić wizerunek tego miejsca, zdecydowano się na brak koniecznej przy "zwykłych" porodach aparatury. Niestety większość dzieci z wadą letalną umiera właśnie na bloku porodowym po kilku godzinach od narodzin, dlatego - zdaniem personelu - tak ważne jest to odizolowane wnętrze, które jest pierwszym i ostatnim pomieszczeniem, w którym rodzice mogą spędzić czas ze swoim dzieckiem.
Pracownicy szpitala zauważają, że są to wyjątkowe porody, a sami rodzice są bardzo spokojni, bo dokładnie wiedzą, co ich czeka, zwykle mieli bowiem dużo czasu, aby się na to przygotować. Taki poród odbywa się w bardzo ciepłej atmosferze. Prof. Zimmer mówi: - Ci rodzice też się cieszą. Zawsze szybko odciskają rączkę dziecka w gipsie na pamiątkę, Ta radość jest jednak inna, bo połączona ze świadomością, że dziecko za chwilę umrze. Właśnie dlatego chcieliśmy stworzyć tym pacjentom i także ich rodzinom intymną domową atmosferę, w której będą mogły urodzić dziecko.
Problem jest trudny, sytuacja niewątpliwie w określony sposób obciążająca, dlatego zastanawiam się czy - zgodnie z tym, co twierdzi prof. Zimmer - można cieszyć się chwilą narodzin dziecka posiadając świadomość, że za chwilę trzeba będzie się z nim pożegnać? Czy odpowiednio stworzone, intymne warunki naprawdę są w stanie nie tylko złagodzić ból, ale nawet pozwolić na radość wynikającą z krótkiego kontaktu z noworodkiem, którego ruchy czuło się przez kilka miesięcy i tyle samo trwało oczekiwanie na jego przyjście na świat?
Jak sądzicie - z czego wynika potrzeba przeżycia porodu dziecka, o którym wiadomo, że umrze tuż po nim? Być może z wychodzenia na przeciw swojej naturalnej, wewnętrznej potrzebie, ale być może jest zwykłym heroizmem? To poświęcenie się czy przeżywanie czegoś wzniosłego, wyjątkowego?
Moim zdaniem, powtarzając za Wisławą Szymborską, tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono, jednak przynajmniej próbować zrozumieć - zawsze warto.
------------
(źródło informacji: Adriana Boruszewska, serwis gazetawroclawska.pl)