Alice.
Jeśli zdecydujesz, że to koniec, to to będzie koniec.
Nieważne, po jakim splocie wydarzeń nastąpił. Nieważne, kto ostatni czy kto pierwszy napisał sms z oświadczeniem, że to koniec.
Nie ma sensu dywagować, czy to dla niego koniec, a może dla Ciebie, a dla kogo bardziej. Bez sensu.
Wiesz dobrze, że gdyby odnowił kontakt i przyszedł, to nie odrzuciłabyś go, tylko rzuciła się w to z zamkniętymi oczami ....
Oczywiście, że cierpiałam przy rozstaniu. Ja byłam śmiertelnie udręczona i cierpiąca. Na granicy wytrzymałości również fizycznej, bo nie spałam miesiącami męczona przez własne schizy o nim.
Oprócz rozstania, miałam też wyprowadzkę do miasta oddalonego o 300 km, poszukiwania nowej pracy w perspektywie, nowego mieszkania, organizowania sobie życia zupełnie na nowo.
Byłam śmiertelnie przerażona tym, że muszę to wszystko zrobić. No i jeszcze, że bez niego.
Pomyśleć, że istnieje życie bez niego było dla mnie jakimś kosmosem bez tlenu.
ALE.
Wiedziałam, że muszę to zrobić. Wybrałam tak i zdecydowałam w pełni świadomie. Bo byłam pewna, że jeśli zostanie, to powrót do schematów będzie tylko kwestią czasu.
A ja już nie mogłam, nie miałam siły. Wiedziałam, że jeśli chcę się rozstać z nim na dobre i nie popełniać recydywy - to muszę się odciąć zupełnie. To była przemyślana decyzja.
I bardzo starannie zatarłam ślady za sobą. Np. samochód na przeprowadzkę zamówiłam na 5 rano wiedziałam, że tak wcześnie rano będzie spał i nie przyjdzie mu do głowy przejechać kontrolnie koło mojego domu ....
Później tęskniłam, jego nieobecność uwierała mnie jak kamyk w bucie, to uczucie dyskomfortu towarzyszyło mi ciągle.
Tłumaczyłam sobie, że to tak musi być, że jestem na detoksie. Bardzo brakowało mi jego, mojego narkotyku codziennego.
Ale później, z czasem .... sama byłam zaskoczona. Najpierw napędzała mnie złość i chęć odegrania się na nim. Nawet jeśli nie miałby tego zobaczyć, czy przekonać się o tym - już ja mu chciałam pokazać.
Że mogę pojechać do miejsca,o którym on ciągle gadał, a nigdy mnie tam nie zabrał - sama. I pojechałam
Że nie byłam warta, żeby ze mną pójść tam, siam, owam. Że nie chciało mu się zrobić ze mną nigdy tego, czy tamtego. A ja ot, nagle zaczęłam tam chodzić, to robić, ŻYĆ - sama.
I najpierw ta złość była moją siłą napędową. W sensie - że już ja Ci pokażę ty taki owaki.
A później, kiedy pojawił się spokój, poczułam .... jakie to fajne. Być dobrym dla siebie. I nagle zauważyłam, że to cieszy. Że coraz lepiej się czuję, coraz stabilniej.
Musisz widzieć, że oni są wycinani jak z jednego szablonu. Tak jakby byli klonowani ze wszystkim co mają w środku, a tylko ubiera się ich w inne wydmuszki i dlatego zewnętrznie różnią się między sobą.
Tak naprawdę tacy Narcyzie i ich zachowania, są schematyczni i przewidywalni do urzygu.
Na przykład taka ja. Zobacz ... nie znam "Twojego" Narcyzia. A piszę dokładnie o nim. Nieprawdaż ?
Jeśli chcesz wiedzieć więcej, śmiało pytaj o konkrety.
Nie mogę i nawet nie chcę tu ciurkiem opisywać 6 lat tego naszego pseudo związku. Ciągle jeszcze mam pretensje i żal do siebie samej, że tyle to trwało, a poza tym, powstałaby z tego pewnie jakaś tania powieść bo objętościowo tj toksyczności i tych piekielnych kręgów było tak dużo.