Od jakiegoś czasu czytam ten wątek, stał się dla mnie pretekstem do refleksji wokół jego tematu.
Czy na wszystko mamy wpływ? Jasne, że nie, począwszy od tego, że nie od nas (proszę wybaczyć to pluralis maiestaticus) zależało to kiedy, gdzie, w jakiej rodzinie się urodziliśmy. Mamy jednak, to prawda że ograniczony, wpływ na nasze wybory. Oczywiście, że i one są zdeterminowane przez warunki. Jest jednak coś na co mamy wpływ, niezaprzeczalny. To sposób widzenia i oceny świata, ludzi nas otaczających i nas samych.
Są osoby, dla których szklanka była, jest i zawsze będzie do połowy pusta. Są też takie, które o tej samej szklance mówią, że jest do połowy pełna. Różne są, ponownie proszę o wybaczenie - tym razem truizmu, losy. Jednak... mając prawdopodobnie przed sobą parę dziesiątek lat do przeżycia twierdzić, że te dotychczasowe są zmarnowane? Hm... . Jeśli tak, to może po odpłakaniu, odzłoszczeniu (wszak 'nie tak' miało być) warto zmienić swe priorytety, obrać nowe cele i je realizować i zrealizować? Zrobić to, by za czas jakiś uznać swe życie za udane mimo niezrealizowania marzeń młodości/wieku średniego? Jest jednak druga droga; to pozostawanie przy dotychczasowej ocenie i dalszym życiu w poczuciu niespełnienia, zniechęcenia, zgorzknienia, z zazdrością wobec tych, którzy te 'nasze' wyśnione cele osiągnęli.
Gdy czasem me kroki kieruję na tę drugą ścieżkę, przypominam sobie, i powtarzam jak mantrę, zdanie:
Pema Cziedryn napisał/a:Dziewczynko, nie pozwól, by życie sprawiło, że twoje serce stwardnieje.
Przypominam też sobie kobietę, którą poznałam będąc nastolatką. Pani była wówczas dobrze po osiemdziesiątce, chroma od urodzenia i otyła, co uniemożliwiało jej samodzielne poruszanie się poza progiem mieszkania, panna, bez dzieci a jednak tak pogodna, tak pełna i ciekawa życia i tak nim zachwycona, że uwielbiałam z nią (mimo tak znacznej różnicy lat) być i rozmawiać. Można? Można. Szczęście, na szczęście, nie jest obowiązkowe.